08 kwietnia 2019
Andrzej Gąsiorowski
Serial: Dlaczego ludzie wycinają drzewa?
Tylko umarli zobaczą koniec antropocenu
! Do not copy for AI. Nie kopiować dla AI.
◀ Nie zmieniajmy systemu, czyli między bytem a powinnością ◀ ► O moralnym zwycięstwie nauczycieli i końcu edukacji ►
Zdjęcie cmentarza w Strzelcach Krajeńskich dzięki uprzejmości autora, który chciał pozostać anonimowy.
Od rana próbowałem ustalić, czy słowa „Tylko umarli widzieli koniec wojny” rzeczywiście należą do Platona (jak sugeruje w „Helikopterze w ogniu” Ridley Scott) i czy parafrazując je, parafrazuję ateńskiego mistrza. Ponieważ znani mi specjaliści do Platona milczą, parafrazuję, nie wiedząc kogo parafrazuję, ale nie jest to aż tak istotne. Tylko umarli zobaczą koniec antropocenu!
Kiedy pojawił się raport Międzyrządowego Zespołu do Spraw Zmian Klimatu (IPCC), dotyczący skutków globalnego ocieplenia powyżej 1,5°C opublikowany w 2018 r., przez chwilę wpadłem w realną klimatyczną depresję. Nie martwiłem się naturalnie o siebie. Martwiłem się o bliskich, o przyrodę, o to, jak okrutne i straszne będzie odchodzenie. Wtedy pierwszy raz uznałem, że nie będę się temu bezwolnie przyglądał i że mimo pomijalnej mocy sprawczej poszukam ludzi, z którymi będzie można pracować nad sposobami ograniczenia i złagodzenia klęski. Tak powstała #fota4climate, o czym więcej w kolejnym wpisie.
Kiedy się czyta raport IPCC, którego najlepsze tłumaczenie znajdzie czytelnik tutaj:
Streszczenie specjalnego raportu IPCC dotyczącego globalnego ocieplenia klimatu o 1,5°C CZ. A • CZ. B • CZ. C • CZ. D
Czyta się nie tylko tekst niepozbawiony specyficznego literackiego piękna, z naukowymi, asekuracyjnymi i eufemistycznymi określeniami, ale czyta się również wyrok śmierci na biosferę, faunę, florę, zwierzęta i ludzi. Czyta się napisany przez naukowców zbiorowy, masowy wyrok śmierci, jakiego nikt nigdy w dziejach świata nie napisał i nie wykonał. Ten wyrok wykona się sam.
Pierwsze miesiące po opublikowaniu raportu, po klimatycznym szczycie COP24 (24 Konferencja Stron Ramowej Konwencji Narodów Zjednoczonych w sprawie zmian klimatu) pokazały bowiem, że w różnych państwach prowadzi się różne strategie mitygacyjne, ale na palcach jednej ręki daje się pokazać te, które do tematu podeszły adekwatnie, to znaczy takie, które rzeczywiście dekarbonizują swoje gospodarki i usługi publiczne i częściowo choćby rozpoczęły procesy odtwarzania przyrody.
Pozostałe pozostają w pełnej iluzji zarówno co do faktów, jak i metod. Od skrajnego negacjonizmu klimatycznego (USA, Brazylia) przez para-religijne sposoby wyjścia z problemu (tu sztandarowym przykładem są Niemcy), po wyznawców teorii gier, którzy do końca będą usiłowali zająć najsilniejszą pozycję w globalnej grze politycznej, licząc na to, że globalne ocieplenie zabije „tych innych” w całości, a „naszych” oszczędzi na tyle, że da się stworzyć podwaliny nowego świata z populacją zmniejszoną o jakieś 60-80%. Do tych krajów należy zaliczyć Chiny, Indie czy Rosję.
Te ostatnie strategie ostatecznie nie są zbyt ciekawe z punktu widzenia filozofii. Z najciemniejszymi zaułkami myśli ludzkiej mamy do czynienia w tych strategiach tworzonych w świecie Zachodu, które do rangi przedmiotów kultu podniosły swoje sztandarowe założenia.
Dwa z nich są tu absolutnie kluczowe. Pierwsze z nich to wiara, iż transformacja energetyczna może dokonać się w pełni w oparciu o tak zwane odnawialne źródła energii. Druga, że do uratowania biosfery, Ziemi i jej mieszkańców niezbędna jest bliżej nieokreślona zmiana systemu. Obydwa te elementy łączy, właściwe religiom, odsuwanie rozwiązania z możliwego „tu i teraz”, do założonego „kiedy spełnią się warunki”. Samo to uniemożliwia jakąkolwiek adekwatną i natychmiastową reakcję. A trzeba dodać, że tylko ta ostatnia zmienia cokolwiek, bo raport IPCC (choć skrajnie zachowawczy) daje nam 12 lat (teraz już 11) na zmniejszenie emisji o około 50% do roku 2030.
Innymi słowy, kiedy spełnią się warunki, na Ziemi zapanuje coś w rodzaju Królestwa Bożego, które z definicji ocali ludzi i całą resztę. Analogie do chrześcijańskiego zbawienia, odkupienia i raju są tu tak oczywiste, że w zasadzie można je przywołać tylko dla porządku. Odrzucenie religii z transcendencją musiało wytworzyć religię bez transcendencji, w której para-transcendentnymi węzłami wiary są dalsza emancypacja, „sprawiedliwość klimatyczna” i wizja świata 100% OZE.
Żaden z tych czynników w ciągu 12 (a obecnie 11) lat, nawet przy jego ziszczeniu się, nie będzie miał na zmniejszenie emisji istotnego wpływu, ponieważ spadać muszą drastycznie. Nie spadają, bo w owej wizji świata odrzuca się proste, sprawdzone, egalitarne i rzeczywiście sprawiedliwe rozwiązanie, jakim jest energia jądrowa. Żaden wyznawca nie zniesie bowiem istnienia niereligijnych naukowych rozwiązań realnych problemów, zawsze twierdząc, że tylko bliżej nieokreślony religijny pakiet zachowań jako jedyny doprowadzi do zbawienia. To dlatego europejscy Zieloni, pospołu z różnego rodzaju organizacjami doprowadzili do zamykania elektrowni jądrowych w Niemczech, a obecnie w Belgii. Realne rozwiązania klimatycznego problemu, nie pozwalają bowiem realizować rozwiązań fantazmatycznych, dlatego muszą zostać zanegowane.
Odróżnianie bytu od powinności, które jest podstawą obrony przed religijnymi i quasi-religijnymi narracjami, jest dla zaangażowanych w sprawę czymś całkowicie nie do zniesienia. Każdy, kto głosi (oczywistą skądinąd) prawdę, że byt nie jest tym samym co powinność, staje się podejrzany z definicji. Mój rzeczywiście redukcjonistyczny pogląd na człowieka i ludzkość okazuje się być czymś całkowicie nieakceptowalnym w społecznej debacie, również tej dotyczącej wychodzenia z ostatniego już kryzysu ludzkości.
Nie można bowiem tej debaty prowadzić poza humanistyczną bańką, w której dobrzy ludzie i dobra Ziemia są niszczone przez zły system narzucony przez złych ludzi. JEST TO ABSOLUTNIE NIEMOŻLIWE. Jednocześnie w znikomym stopniu łączy się to z problemem rzeczywistym, czyli stale wzrastającym stężeniem CO2 w atmosferze, które zabija nie tylko poprzez zatrzymywanie ciepła w atmosferę, ale również poprzez zakwaszanie wszelkich procesów biochemicznych i biofizycznych biosfery.
Innymi słowy, kiedy mówię, że ludzie są jacy są i w owym „są” musimy operować, błądzę, bo ludzie nie są jacy są, ale tacy, jacy myślimy że są. Ta ostatnia myśl ma nam pozwolić rozwiązać problem tego, jacy są. Nie jestem specjalnie przywiązany do klasycznej logiki, ale odrzucenie jej w całości nie może skończyć się dobrze. W każdym razie po moim ostatnim wpisie wytknięto mi, że moim problemem jest moje spojrzenie na człowieka. Przyjmuję tę uwagę i myślę, że kiedy tylko je zmienię, stężenie dwutlenku węgla w atmosferze zacznie spadać na łeb na szyję. (O tym, co pisałem tydzień temu, można przeczytać TUTAJ).
Na peryferiach tej manichejskiej walki, w której zwolennicy rozsądku są na pozycji loeonidasowych Spartan w wąwozie Termopile, odbywa się zupełnie już dekadencka zagłada resztek biosfery, w której grabi się to co zostało na zapas. Pali się węgiel i drzewa (tylko dzięki biomasie, czyli drzewom, mit 100% OZE funkcjonuje w ogóle w jakikolwiek sposób), a ostatnio gaz ziemny, który wypiera czystą energię jądrową jako tak zwane „paliwo przejściowe”. W zielonej religii ów gaz karbonizujący atmosferę niewiele wolniej od węgla jest narzędziem zbawienia pozwalającym na toczenie wyniszczającej przyrodę wizji zastawienia całego świata wiatrakami i panelami. W tej wizji wydobywanie uranu, który daje rzeczywistą energię, to społeczne zło, niszczenie lokalnych społeczności i przyrody, podczas gdy wydobywanie litu, kobaltu i innych surowców na budowę niewydajnych baterii odbywa się z poszanowaniem wszelkich praw człowieka i nie szkodzi przyrodzie w najmniejszym stopniu. Dobro dzieje się w oczekiwaniu na Święty Graal superbaterii, która zmagazynuje energię milionów wiatraków i milionów paneli.
W międzyczasie umiera biosfera. W międzyczasie my umieramy. W międzyczasie Polacy przekształcają Polskę w pustynię. Susza, która zaczęła się zimą 2017 r. trwa do dziś i wody jest coraz mniej. Zima nie jest zimą, wiosna nie jest wiosną, jesienią liście nie żółkną i czerwienieją tylko usychają wraz z drzewami. Tylko lato jest latem i istnieje tylko lato.
Polska, jeszcze zanim spustoszy ją globalne ocieplenie, została przemieniona rękami Polaków w kraj Bliskiego Wschodu. Kraj w którym drzewo jest rzadkością. Jak wskazuje raport NIK (Długi cień „lex Szyszko”. Wycinki drzew wciąż bez kontroli [RAPORT]) , po lex Szyszko, pamiętnej (r. 2017) nowelizacji ustawy o ochronie przyrody z 2004 r., nie udało się już powstrzymać opętańczej wycinki, która odbywa się już przez cały rok, bez względu na okresy ochronne, siedliska chronionych gatunków, czy cokolwiek innego. Wycina się wszystko i wystarczy się obrócić, żeby drzewa, które widzieliśmy jeszcze dzień czy dwa wcześniej, zniknęły. Wszelkie uzasadnienia są dobre, ścieżka rowerowa, droga, park (parki bez drzew to narodowa specjalność), plac zabaw. A przede wszystkim bezpieczeństwo.
Paranoidalna chęć poczucia bezpieczeństwa – niwelowania abstrakcyjnych nieprawdopodobnych ryzyk, które sprowadzają nasze życie do bezpiecznego pozbawionego jakiegokolwiek sensu przemieszczania naszych coraz mniej sprawnych ciał z miejsca na miejsce. Nawet palce dzieci, które nie mogą się już wspinać po drzewach, robią się coraz mniej sprawne. Tak niesprawnie, że dzieci nie potrafią już trzymać ołówka w ręku.
Abstrakcyjne nieziszczające się ryzyko awarii elektrowni jądrowej pozbawia nas szans na czystą energię i szybką dekarbonizację, całkowicie już obłędny strach przed drzewami powoduje, że nawet drugorzędny problem smogu nie może znaleźć rozwiązania. Jak żyć w miastach, w których nie ma już dojrzałych drzew? Jakie nakłady energii (której nie mamy) są potrzebne, żeby ogrzewać nasze miasta w sposób czysty i bezemisyjny? Co ma oczyścić powietrze, kiedy nie ma drzew? Energochłonne oczyszczacze powietrza?
Obłęd. Wielowymiarowy, zawłaszczający wszelkie obszary rzeczywistości. I coraz bardziej oczywista śmierć globalnego ekosystemu, który pozory życia daje tylko dzięki inercji układu, bo w dziejach Ziemi, przy takich stężeniach CO2 umierało prawie wszystko. I my też umrzemy. Ale życie – wbrew temu, co się mówi – nie jest najważniejsze.
Najważniejsze jest osiągnięcie ziemskiego raju, nowego świata i nowego społeczeństwa równości, sprawiedliwości, braterstwa i siostrzeństwa. Małych pokojowych wspólnot produkujących żywność dla samych siebie o wysokich standardach usług, głównie medycznych i edukacyjnych, zadowalających się „rozproszonymi źródłami energii”.
Myśląc o tym nowym wspaniałym świecie, nikt naturalnie nie zastanawia się, że skoro nie udało się go zbudować w okresie nienaruszonych zasobów, kiedy Ziemia miała jeszcze stabilny przyjazny klimat, nie będzie to możliwe w warunkach klimatycznego piekła, w którym ekosystemy przestaną nam świadczyć jakiekolwiek usługi. Więcej – staną się dla nas wrogie i obce. Zamiast niewielkich wspólnot roześmianych ludzi, będziemy oglądać jatki, jakie przez kilka lat mogliśmy obserwować na obszarach Państwa Islamskiego. O tym nikt jeszcze nie myśli i zapewne nie zdąży już pomyśleć.
Parafrazując Platona, czy nie Platona – tylko umarli zobaczą koniec antropcenu. To z grubsza my wszyscy. Zbawienie zarezerwowane jest dla przeciwników energii jądrowej, wyznawców mitu 100% OZE i akolitów społecznej przemiany.
◀ Nie zmieniajmy systemu, czyli między bytem a powinnością ◀ ► O moralnym zwycięstwie nauczycieli i końcu edukacji ►
Komentarze
Wydaje sie, ze nie jest to cytat Platona.
![[foto]](/author_photo/wj_X15.jpg)
"zaliczyć Chiny, Indie czy Rosję"--- przykłady, z tekstu, krajów, które "grają" na uzyskanie przewagi podczas światowego kolapsu.
Co do Rosji, to prawdopodobne, że jej decydenci uważają, że Rosja sobie poradzi i globalne przegrzanie jej nie zaszkodzi a nawet pomoże, jako że mają ogromne terytoria dotychczas słabo dostępne z powodu zbyt chłodnego klimatu.
(Chiny mogą liczyć na ucieczkę na Syberię. Na co liczą Indie, naprawdę nie wiem: akurat ich populacja jest w czołówce zagrożenia wymarciem od głodu i wetbulby.)
Aby komentować Zaloguj się lub Zarejestruj w Tarace.