10 maja 2016
Katarzyna Urbanowicz
Serial: Prababcia mniej ezoteryczna
Usypiający umysł
◀ Symulakry czyli portale organiczne ◀ ► Nieuważność ►
W miarę kroków wykonywanych przez starych ludzi w kierunku tego, co nieuniknione, ich umysł przysypia. Ludzie z pełnymi objawami, u których tak się dzieje, otrzymują od losu dar nie do przecenienia, zwłaszcza, gdy ich rozum i osobowość zasną w harmonii razem z ciałem. Kiedyś. Wcześniej czy później, ale KIEDYŚ. Do tego czasu jednak mogą pochylić się nad każdym kwiatkiem, listkiem i robaczkiem. Przysypiając.
Są jednak nieszczęśnicy, którzy czepiają się życia jak rzep psiego ogona, nie zmierzając w kierunku nieuniknionego łagodnie i stopniowo, za to burząc się i walcząc pazurami i zębami. Znałam kiedyś osobę, mocno już posuniętą w starczej demencji, która w lęku przed śmiercią niejako „otrzeźwiała”; zrobiła się z powrotem rozumną, umiejętnie kalkulującą; wróciła jej pamięć i świadomość sytuacji — i po co jej to było? Po to, by od nowa walczyć z losem?
Trzeba było widzieć jej rozbiegane oczy, jej cierpienie, nie tyle fizyczne, ile duchowe, emocjonalne i mentalne; jej ręce poszukujące wokół siebie oparcia, którego nie mogła odnaleźć w fizyczności. Straszliwy widok!
Niestety, byłam kilka razy wśród umierających i nigdy nie mogłam udzielić im wystarczającego wsparcia (właściwie jakie wsparcie jest wystarczające?) poza zwykłą pomocą: podaniem niepotrzebnej wody, poklepaniem po ręce (krótkim, z szybkim wycofaniem się, jakby groziło nam zarażenie się). Wobec śmierci jesteśmy pełni lęku i niestety, jedynym lekarstwem jest otępienie, wcześniejsze, rozłożone w czasie usypianie umysłu przebiegające tak, żeby u kresu nie chciał się już obudzić.
Do czego zmierzam? Jeszcze nie wybieram się poza swój kres, choć raczej z możliwością jestem pogodzona. Obserwując siebie, martwię się niekiedy, że moje uczucia, od lat pozostające w uśpieniu, budzą się czasem, skaczą jak młode szczeniaki, bezsensownie i nieadekwatnie do sytuacji i wówczas bardzo, bardzo się boję. Zdarza się jednak, że mój umysł przysypia i powitałabym to przysypianie z nadzieją i radością, gdyby nie to, iż jeszcze żyję na tym świecie i muszę zmagać się z rozmaitymi życiowymi przeszkodami (np. biurokracją, perspektywą remontu i tak dalej). Nikt nie chroni mnie przed sprawami, z którymi mój, przysypiający czasem umysł, wolałby nie mieć nic do czynienia.
Kiedy jednak przebrnę przez pułapki, jakie zastawia na mnie owo przysypianie wobec wyzwań codzienności, jestem głupio szczęśliwa (choć nie powinnam).
A oto przykład. Miałam do załatwienia telefonicznie trzy bardzo uciążliwe sprawy. Pierwsza z nich wynikała z tego, że nie bardzo wiedziałam, jakich użyć argumentów, jak przedstawić swoją sprawę i spowodować, żeby rozmówca zechciał mi pomóc. Nienawidzę rozmawiać przez telefon o sprawach ważnych i nigdy nie musiałam. Zawsze starałam się w takich wypadkach o kontakt osobisty. W dodatku miałam omówić sprawy, na których raczej się nie znam, przedstawić je tak, żebym nie wyszła na idiotkę i skłonić rozmówcę, żeby mi pomógł bez żadnych obietnic z mojej strony. Nigdy zresztą nie dałam w życiu łapówki i nie wiedziałabym jak to zrobić, żeby nie spalić się ze wstydu, i nie zamierzałam odstąpić od swoich zasad. A rozmowa (o czym uprzedzała mnie centrala) była nagrywana. Pamiętam te „rozmowa jest kontrolowana” w słuchawce telefonu za czasów stanu wojennego i swoje niemiłe uczucia, choć nie do końca wierzyłam, że komuś chce się odsłuchiwać te wszelkie telefoniczne pleple dla wyłowienia oczekiwanego sensu. Czasami jednak zdarzało się (mnie także), że ktoś odzywał się, komentując słowa przed chwilą wypowiedziane, dostępne zda się dwojgu osób, i było to bardzo stresujące, zwłaszcza jeśli i tak, jak zwykle w tamtych czasach, nie mówiono dosłownie, tylko operowano aluzjami. To był wręcz nawyk – działał nawet wtedy, gdy omawiano sprawy zgoła prywatne.
Tym razem nie mogłam mówić aluzjami, rzecz szła o całkiem konkretne fakty, umowy, terminy, zakresy i tak dalej. O rozwiązanie łamigłówki, którą ktoś przede mną postawił.
Podchodziłam do rozmowy kilkakrotnie i nie udawało mi się uzyskać połączenia. Gdy wreszcie po dwóch dniach uporczywego wydzwaniania złapałam delikwenta, rozmowa okazała się prosta i przyjemna, a rozmówca sympatyczny i chętny do pomocy. Prosił o dwa dni na załatwienie sprawy, ale oddzwonił po godzinie, że już sprawę załatwił.
Uszczęśliwiona poszłam za ciosem i zadzwoniłam w drugiej, całkiem odmiennej sprawie. Poprzedniego wieczora miałam zadzwonić, ale zasnęłam ni stąd, ni zowąd i obudziłam się, gdy było już za późno na wydzwanianie do ludzi, którzy chodzą raczej wcześnie spać. Zastanie ich w domu przed południem oznaczało dobry omen i jako taki je potraktowałam, choć tu sukces sprawy nie był jeszcze przesądzony.
Te dwie rozmowy wytrąciły mnie z przysypiania umysłu i natychmiast pojawiły się kolejne sprawy, które trzeba było przemyśleć, opracować strategię postępowania, podjąć decyzje, przeprowadzić niezbyt miłą korespondencję i tak dalej. Pojawiły się osoby usiłujące coś ode mnie uzyskać i z uporem forsujące rozwiązania kolidujące z innymi rozwiązaniami, znanymi im wcześniej, ale kontestowanymi. No i wyzwania intelektualne, jakby tamtego wszystkiego było za mało. Jednym zdaniem, usypiający już umysł został wybudzony moimi działaniami i przywołany do dalszej aktywności przez tkwiące w załomkach czasu bakterie zero-jedynkowych rozwiązań, które ruszyły w ekspansji na osłabiony wcześniejszym uśpieniem organizm. Potrzebne było remedium, które należało znaleźć i zsyntetyzować, a wcześniej przypomnieć sobie reguły poszukiwania leków.
Pojawiło się więc niebezpieczeństwo wyskoczenia z kolein naturalnego zamierania człowieka i perspektywy spokojnego odchodzenia wśród zapachu niegdysiejszych kwiatów, kontemplacji bzyczenia owadów nad szczypiorkiem i miętą rosnącymi na balkonie, przywoływania wspomnień i obserwacji żółtych tulipanów w wazonie, które zamiast więdnąć, powoli usychają, ale podczas tego usychania rosną w górę. Dziwne te tulipany, jak i dziwne są koleje moich interakcji z ich ofiarodawcą – kwiaty zapisu niezrozumienia, podsumowań i pogodzenia się z popełnionymi błędami, zapis naszego odchodzenia. I nasze obietnice. Żebyśmy wiedzieli.
Lęk i niechęć w stosunku do czekającego mnie chaosu wchłaniają jak gąbka owe zero-jedynkowe bakterie, sycą i wzmacniają nimi siebie i swoich pobratymców, ściąganych niczym dodatkowe najemne wojska. A tak przyjemnie byłoby zasnąć...
Czy następnym etapem będzie konieczność obrony wszystkich posiadanych "przydasiów", całego oprzyrządowania swojego świata, gdzie każda rzecz może być zażądana w każdej chwili dla dania czemuś świadectwa? Albo kolejne pogodzenie się z tym, że wylądują w białym kontenerze i wrócą do mnie na Święty Nigdy?
◀ Symulakry czyli portale organiczne ◀ ► Nieuważność ►
Komentarze
Niektóre zawody wymagają takiej sztuki. choćby żołnierz na warcie, ochroniarz, czy portier.
![[foto]](/author_photo/oedipus_sphinx.jpg)
![[foto]](/author_photo/Taraka.jpg)
![[foto]](/author_photo/kapalka.jpg)
Ja nie jestem pełen lęku wobec śmierci (może dlatego, że czułem już jej oddech, oj, czułem) i moi dziadkowie chyba też nie byli.Otępienie jest lekarstwem dla tych, którzy w żaden sposób nie chcą tego lęku w sobie przezwyciężyć, przepracować, oswoić czy jakkolwiek to nazwiemy. Lekarstwem jest świadomość - ogólnie rzecz biorąc tego, że śmierć jest tylko pewnym przejściem, niczym więcej, w żadnym wypadku nie jest końcem nas.
A drugie lekarstwo chyba miała moja babcia. Ona do końca prowadziła intensywne życie, udzielała się w wielu miejscach, a na uwagi, że może by trochę złagodziła, odpowiadała, że co ona ma czekać aż umrze? I odeszła szybko i prawie bezboleśnie wtedy, kiedy jej stan zdrowia pogarszał się wyraźnie i już niedługo by tak mogła.
Nawiasem mówiąc moja babcia już kilkanaście lat przed smiercią powtarzała, że już nie potrzebuje dalej żyć i może umierać. I żyła tak mówiąc dobrych 15 lat, jak nie więcej.
Aby komentować Zaloguj się lub Zarejestruj w Tarace.