02 października 2009
Tadek Szczygielski
Na co uważać w pisaniu o transkulturowych wędrówkach
O problemach ze znaczeniem słów na styku kultur
Jakiś czas temu miała w Tarace miała miejsce wymiana poglądów dotycząca swoistego ujęcia stwarzania człowieka i jego duszy w dwóch systemach chrześcijańskim i buddyjskim. [UWAGA: Autorzy wspomnianych tekstów wycofali je z "Taraki". Przypis WJ] Celowo piszę o systemach a nie religiach, bo buddyzm, ten rdzenny, w moim przekonaniu, religią nie jest, o czym dalej. W pierwszym artykule Doktryna pojedynczego stworzenia autor dokonał porównania pewnych aspektów chrześcijaństwa i buddyzmu, używając pojęcia "ludzkiej duszy" oraz idei jej inkarnowania. Moim celem nie jest jednak odgrzewanie tamtej dyskusji, lecz wykazanie na jej przykładzie pewnych istotnych trudności, na jakie często napotyka się przy papierowym zapisie trans-kulturowych czy duchowych wędrówek. W tym ujęciu pewne trudności występują niezależnie od tego czy dotyczą szamanizmu, religii wschodu, astrologii czy też towarzyszą poszukiwaniom innych ścieżek rozwoju. Większość z nas rozpoczynała tę wędrówkę stąd, czyli z naszego kręgu kulturowego włączając w to religię, etykę, wszelką naukę i sztukę. Dorobek ten jest cenny, co najmniej przez to, że daje nam możliwość wspólnego porozumiewania się, posługiwania się jednym językiem, symboliką i logiką. Wypływając na szerokie wody duchowej wolności warto w moim przekonaniu zachować przynajmniej tę część dorobku, która będzie kompasem pomagającym żeglować w przestrzeniach, gdzie na manowce zabrnąć nietrudno.
Temat porzucania podstawowych dla rozumu zasad logiki, jasności, spójności stanowi też jeden z centralnych problemów człowieka New Age. Tenże człowiek, po opuszczeniu "zwykłej przestrzeni" na rzecz magicznej przestrzeni Nowej Ery wszystko już może zgrabnie połączyć ze wszystkim: wicca z tarotem, gwiazdy z Chrystusem, Majów z piramidami egipskimi i hermetyzmem... długo by wymieniać. Zupełna dowolność łączenia symboli, wierzeń, itp. prowadzi jednak do poznawczego zamieszania, gdzie nic już nie jest znane ani ustalone. Tam, gdzie każdą rzecz, myśl, znaczenie można w każdej chwili zredefiniować zgodnie z bieżącą potrzebą mentalną lub emocjonalnym kaprysem, zaczyna panować poznawczy chaos.
Główne problemy, na które przy tej okazji chcę zwrócić uwagę to:
- Brak zrozumienia dla roli języka, logiki i spójności wypowiedzi
- Używanie obiegowych pojęć w nadziei, że "wszyscy rozumieją, o co mi chodzi"
- Brak chęci zbadania podstaw, na jakich powstawały inne niż nasz systemy widzenia świata
- Trudności, a czasem zwykła nieporadność w przekładzie słów i symboli pomiędzy skrajnie różnymi strukturami kulturowymi, systemami filozoficznymi czy religiami.
Dbanie o jasność języka - bo używamy słów do nazwania tematów "poza słowami"
Myślimy językiem i służy nam on jako główny środek wymiany informacji. Owszem, są też inne zdolności ekstra-percepcyjne. Niektórzy myślą obrazami, widzą aurę, czakry, duchy lub mają inne zdolności pozazmysłowe. Pół biedy, jeśli siedzę w szałasie potu a swego odbiorcę mam obok siebie. Fizycznie dzielimy jedną przestrzeń, mogę go dotknąć, wyrazić coś spojrzeniem czy gestem. Jeśli jednak chcę na odległość podzielić się swoim widzeniem świata to (wyjąwszy przekazy telefoniczne, telepatyczne i inne tele-coś) zmuszony jestem użyć tekstu, a tu widać tylko litery i słowa - nic innego. Zatem jeśli publikuję coś, dajmy na to w Tarace, to muszę pamiętać o tym, że całkowicie zdaję się na "bezprzewodowe" zrozumienie czytelnika. Do dzielenia się sobą używam nie mowy, ale jej umownego zapisu w postaci tekstu. W takiej sytuacji odbiorca jest zdany na czytanie bez kontaktu ze mną, jako żywą osobą. Rodzi to wiele istotnych zagrożeń w komunikacji pomiędzy autorem a jego czytelnikiem i warto być tego świadomym.
Jak już coś napiszę i opublikuję, to nic sobie "więcej nie dopowiemy", nie doczytamy z wyrazu twarzy czy oczu, nie pojawi się między nami żaden "przewodowy" przepływ informacji wywołany przez uczucia i emocje odczuwane oko w oko. Straty w tak rozumianym przekazie są ogromne, stąd i ryzyko bycia nie w pełni zrozumiałym - proporcjonalnie duże. Dlatego jasność definicji, spójność i logika wypowiedzi jest nieodzowna. Logikę formalną wymyślili Grecy. Wychowaliśmy się w tym kręgu kulturowym, gdzie od czasów Arystotelesa logika nie straciła na wartości. Czujemy to intuicyjnie - prawie każdy lubi słuchać wypowiedzi, które są spójne i logiczne. Tego "lubienia" nie zmienia nawet fakt niezgodności poglądów i uczuć pomiędzy mną a autorem tekstu czy mym rozmówcą. Dlatego muszę z góry porzucić zenistyczny pogląd o "porzuceniu umysłu" jako zbędnego balastu. Kiedy rzucić - to rzucić, ale kiedy pisać - to lepiej używać umysłu z maksymalną dostępną mocą. Tu muszę nadmienić, że nie jestem naukowcem, mam jednak szacunek do tej części nauki, która posługując się logiką i rzetelnością doszła w końcu do efektów i rezultatów, z których każdy z nas korzysta.
Niezbędność wspólnych definicji
Słowniki i encyklopedie wymyślono z konkretnej potrzeby. Ludzie chcą się rozumieć dobrze. Do tego potrzebne jest wspólne jednolite rozumienie podstawowych pojęć. Licząc na odbiór intuicyjny można łatwo doprowadzić do sytuacji pomieszania. Dlatego aby dyskusja nie była zabawą w głuchy telefon, gdzie każdy rozumie tylko to, co chce rozumieć i co mu do własnego świata obrazu pasuje, potrzebne są wspólne definicje tych pojęć. Wspólne oznacza tu jednakowe rozumienie pojęć w jak największej grupie odbiorców.
Definicje zapewniają klarowność w temacie: jakie znaczenie ma użyte słowo/pojecie, albo jakiego znaczenia na pewno nie ma (definicja przez zaprzeczenie). Przykłady pojęć, które potrzebują definicji: religia, dusza, karma, reinkarnacja, zbawienie, nirwana. W rezultacie chciałbym by znane były odpowiedzi na pytania: Czym dla mnie jest religia, a czym nie jest? Czy inni rozumieją to tak samo? Jeśli coś nazywam słowem dusza, karma, reinkarnacja, zbawienie, nirwana - to czy wszyscy będę wiedzieć jaki sens temu nadaję? Być może znaczy coś tylko trochę, a może coś całkiem innego niż dla Ciebie? W odniesieniu każdego z przytoczonych przykładowo pojęć odsyłam czytelników do Wikipedii. Przeczytałem tam każde z tych haseł, a także większość odnośników. W moim przekonaniu są one wyjaśnione przystępnie i w stopniu wystarczającym na podstawę każdej, nie tylko tarakowej, dyskusji.
Jeśli zatem chcę użyć jakiegoś słowa w znaczeniu "nie powszechnym" to powinienem się z tego osobno wytłumaczyć. Powinienem z góry przyjąć, że dla jasności przekazu jest to niezbędnie konieczne.
Przykład: jeśli dla mnie buddyzm Zen nie jest religią, to muszę wyjaśnić, jakie jest "Tadkowe pojęcie religii", bo jednak buddyzm większości ludzi kojarzy się z religią. Takie jest obiegowe jego postrzeganie. Dla wyjaśnienia, dlaczego Zen religią nie jest, posłużę się wypowiedzią Philipa Kapleau: Jeśli wymaga się od religii, by postulowała Boga, który jest zewnętrzny wobec świata i człowieka; jeśli wymaga się, aby posiadała unikalne Pismo święte, w które należy ślepo wierzyć; jeśli wymaga się wiary w istnienie indywidualnej duszy, która trwa przez całą wieczność i znajduje odpoczynek w ekstazie nieba lub mękę w wiecznym potępieniu piekła; jeśli trzeba wierzyć, że nasze zbawienie może być za nas osiągnięte przez zbawiciela - to Zen nie jest religią.
Wartość wiedzy oraz jej źródeł
Poruszanie się w obcych w stosunku do naszego kręgu kulturowego systemach wymaga wiedzy. Stwierdzenie banalne, ale jego konsekwencje już nie. Dostępność publikacji jest dziś duża, a dla czytelnika mającego możliwość czytania w języku angielskim wręcz ogromna - nie do przeczytania. Dlatego trzeba mieć jakiegoś "przewodnika", aby wiedzieć, co czytać, co jest wartościowe i zawiera dobre, nieprzeinaczone treści. Warto poznawać oryginalne źródła, chociaż ich lektura bywa uciążliwa. Najstarszy zachowany zbiór pism, zwany Tipitaką (Potrójnym koszem) albo, z racji jego języka, Kanonem palijskim, jedenastokrotnie przekracza objętość Biblii. Niestety w języku polskim, z tego, co mi wiadomo, nie powstała żadna publikacja mogąca pełnić tego typu przewodniczą rolę po źródłowych tekstach buddyjskich. Praktycznie pozostaje więc przekopywanie się przez wysypisko Internetu w poszukiwaniu przysłowiowej igły w stogu siana, porównywanie wielu dziesiątek opinii, żmudne i tak samo jak niewdzięczne - nieodzowne. Oczywiście wiedza może zostać ogromnie wzbogacona przez własną praktykę duchową. Wskutek rozmaitych praktyk często dochodzi do przewartościowania wiedzy papierowej z całkowitym jej zakwestionowaniem włącznie. Jeśli jednak chcę coś zakwestionować wskazane jest abym to najpierw dobrze, poznał i zrozumiał.
Kontekst historyczny materiałów źródłowych
Analiza porównawcza systemów filozoficznych, religijnych i duchowych jest przedsięwzięciem karkołomnym i zasługuje na odrębny artykuł. Tutaj wspomnę tylko o tym, że moim zdaniem nie da się jej zrobić dobrze i postawić trafnych wniosków, jeśli główne tezy, dogmaty czy poglądy przytaczane są w oderwaniu od historycznego czy antropologicznego tła, w jakich te systemy powstały. Przykład: Buddyzmu za czasów Buddy nie było - była osoba i jej nauka. Książę Gautama (takie było jego imię nim został Buddą) żył w Indiach, gdzie dominującym systemem religijnym był braminizm, zaś praktyką duchową joga w jej licznych postaciach (obie te rzeczy się zresztą przenikają). Nauka Buddy w naturalny sposób przyjęła pewne wątki z systemu wedyjskiego oraz z jogi. Jednak sam Budda nie stosował ich dogmatycznie, ale jakbyśmy to dziś powiedzieli, kreatywnie przetwarzał zgodnie z potrzebami własnego przekazu. Przekaz ten, zwany Dharma, jednak był i jest czymś jakościowo - od wedanty i jogi- różnym. Z tego powodu sam Budda nierzadko był potępiany przez innych, współczesnych mu nauczycieli i kapłanów. Po śmierci Buddy pojawił się buddyzm. Ludzie mieli i mają potrzeby kultu "czegoś" - i nic się na to nie poradzi. W czasie z górą tysiąca lat buddyzm rozprzestrzeniał się i ewoluował wchłaniając - tam gdzie dotarł - lokalne wierzenia, praktyki i wątki religijne, wykazując przy tym nieznaną w innych religiach elastyczność. Tak było w Tybecie, Chinach, Mongolii, Korei Japonii i na pozostałych terenach Azji. W rezultacie powstała mnogość buddyzmów, które przy posiadaniu wspólnego rdzenia, znacznie się różnią w szczegółach wierzeń i formach praktyk. Ta otwartość przyczyniła się w końcu do zaniku buddyzmu w jego ojczyźnie Indiach. Około 800 lat temu praktycznie w tym kraju wymarł niejako rozpuszczając się w hinduizmie. Dziś Budda jest w Indiach traktowany tak samo (poza kastą niedotykalnych) jak inni Awatarowie Brahmy, a jego figurki stoją w hinduistycznych świątyniach obok innych tamtejszych bóstw.
Czytelników zainteresowanych szczegółami wypada odesłać do źródeł, których jest aż nadto. Po zapoznaniu się z nimi każdy z łatwością stwierdzi, że podobnie ja w wypadku innych wielkich systemów religijnych, istnieje dziś rozmaitość rozmaitych buddyzmów, które wyewoluowały z pierwotnej nauki Buddy. Osobną kwestią pozostaje ile w nich jest z tej nauki, jaką dał sam Budda. W tym przykładzie odpowiedź na pytanie: "czy buddyzm jest religią czy też nie?" zależy zarówno od przyjętej definicji religii, jak i od tego, który (w historycznym kontekście) buddyzm do odpytania wybiorę.
Trudności w transkulturowym przekładzie
Trudności w przekładaniu innego np. wschodniego sposobu myślenia i postrzegania świata na nasz zachodni są zrozumiałe. Przyczyn tego stanu rzeczy jest wiele i również zasługują na odrębne opracowanie. Każdy, kto podróżował do nieco dalszych niż europejskie krain na pewno doświadczył czegoś, co umownie przyjęło się nazywać zderzeniem kulturowym. Egzotyka tych miejsc nie polega tylko na tym, że wyglądają czy pachną inaczej, bo nawet społeczna percepcja czasu jest tam inna. Obok wymiaru mentalnego, odmiennośc ta ma wiele innych wymiarów, w tym również duchowy. Zatem trudności w translacji tamtego świata na nasz muszą się pojawić. W tym ujęciu nie ma znaczenia czy będziemy mówić o szamanizmie, buddyzmie, taoizmie, Wedach czy czymkolwiek innym. Problemy w percepcji treści, sensu, a w końcu naśladownictwie tamtejszych praktyk są nieuniknione. Warto być tego świadomym, jeśli dokonuje się porównania istoty wierzeń, religii i praktyk. Porównanie takie zresztą w ogóle nie ma wielkiego sensu - to już moje zdanie. Jest bowiem naznaczone ułomnością, której źródła są w moim przekonaniu nieusuwalne. Wiążą się one z całkowicie innym znaczeniem tego, co jest "absolutne" i co jest "względne" we wschodnich filozofiach i religiach. Znaczeń tych nie da się skutecznie "ze wschodniego" przetłumaczyć ani nawet przełożyć na nasz system pojęciowy.
Podsumowując
Brak jasnych definicji może prowadzić do sytuacji, kiedy mówi się coś lub pisze, używając pojęć, które przy tej samej nazwie znaczą dla każdego z uczestników dysputy coś innego. Słowa i symbole w różnych kulturach, religiach i filozofiach często znaczą coś bardzo odległego od naszych konotacji. Brak wiedzy o historii rozwoju systemu filozoficznego, czy też religii często powoduje, że wybrane fakty są interpretowane dość dowolnie, czasem niestety pod z góry przyjętą tezę, jaka zrodziła się na skutek własnej, osobistej wizji, do której zresztą każdy ma prawo. Chcąc jednak trans-religijnie czy trans-kulturowo porównywać cokolwiek trzeba dokładnie wskazać, co z czym się porównuje. Nie należy tego robić ogólnikowo i w oderwaniu od kontekstu historycznego, kulturowego czy antropologicznego. Przekład obcej symboliki bez tego kontekstu spowoduje utratę istotnej części treści przekazu, przez co i sens musi ulec wypaczeniu. Widać to na każdym, prawie spotkaniu z "nauczycielem", gdzie jego słowa są tłumaczone przez nieporadnego tłumacza, który wprawdzie zna język obcy, ale nie bardzo kuma, o co w przekazie wykładu chodzi. Kto widział film Sofii Coppola "Między słowami" będzie wiedział, o czym piszę, a kto nie widział - zachęcam do obejrzenia. To będzie najlepsze zobrazowanie trudności na jakie chciałem tu zwrócić uwagę.
Tadek Szczygielski
Źródła:
Aby komentować Zaloguj się lub Zarejestruj w Tarace.