28 maja 2016
Justyna Karolak
Serial: Zerkadło
W poszukiwaniu antidotum
Z cyklu o „martwicy duszy”
◀ Człowiek pokonany do końca ◀ ► Dusza w nieskończoności ►
Alan Watts stwierdził, iż „kompleksowa stymulacja zmysłów, czyni je coraz mniej wrażliwymi”, wskutek czego potrzebują one jeszcze intensywniejszej stymulacji, aż do osiągnięcia przez tę stymulację poziomu przemocy (...)
Alan Watts stwierdził, iż „kompleksowa stymulacja zmysłów, czyni je coraz mniej wrażliwymi”, wskutek czego potrzebują one jeszcze intensywniejszej stymulacji, aż do osiągnięcia przez tę stymulację poziomu przemocy albo… manipulacji – aż chciałoby się dodać. O tym pisze Watts w książce pt.: „Mądrość niepewności” (oryginalny tytuł:The Wisdom of Insecurity).
Ów brytyjski filozof, pisarz i orator głosił powyższe idee w latach 50. czy 60. minionego wieku. Chyba dla nikogo nie jest tajemnicą, iż rozwój cywilizacji rozumiany jako progres technologii, w tym przede wszystkim komputerowych i internetowych, od czasów aktywności intelektualnej Wattsa przyspiesza niesłychanie, a logarytm ten stale rozbuchanych przemian coraz silniej stechnicyzowanego świata – nadal rośnie. Kształt opisywanej funkcji rosnącej jest wprost niesłychanie dosadny i przytłaczający nasze zmysły równie sprawnie, co świadomość. A szturm, którym ekspansja bodźców wpływających do nas z zewnątrz bierze we władanie współcześnie dostępną rzeczywistość, przypomina wiele równoległych ramion niby-ośmiornicy, albo ścisłą i lepką sieć pajęczą, w którą doprawdy trudno się nie schwytać.
Postulaty Wattsa można traktować całkiem poważnie lub nieco mniej – jak mawiają: „punkt widzenia zależy od miejsca siedzenia”; Watts prowadził eksperymenty filozoficzne, będąc pod wpływem meskaliny, jak wieść niesie. Co w najmniejszym stopniu nie powinno przeszkodzić nam w dostrzeżeniu swoistej skali opisywanego problemu: owej martwicy duszy, która w XXI wieku zdążyła przybrać formę „choroby cywilizacyjnej”. Nie jest ona zupełnie nowym odkryciem, gdyż filozofowie – choćby wspomniany Watts – wielokrotnie w dziejach człowieczeństwa zastanawiali się dogłębnie nad relacją człowiek–świat, i nad efektami w naszych organizmach, które powoduje napływ bodźców z zewnątrz, impulsów, informacji, obrazów, dźwięków…
Współczesny człowiek być może nie jest już w stanie wycofać się ze stymulacji swojej jaźni przez intensywność zewnętrznych bodźców, podniesioną do granic „przemocy”, nie mówiąc o granicy „dobrego smaku”, która obecnie zdaje się nie istnieć. Internet na dobre wsączył się do naszych domów, ale nie tylko do domów – wtargnął do naszej sfery intelektualnej i emocjonalnej. Wielu z nas, jedząc pierwsze śniadanie, nie rozprawia z członkami rodziny, siedząc przy wspólnym stole – często pijąc poranną kawę, tkwimy głęboko zanurzeni w portalu społecznościowym typu Facebook i tam „przebywając”, „rozmawiamy”, komunikujemy się z „żywymi ludźmi”.
Jednak ten artykuł o „martwicy duszy” nie ma na celu jednostronnej, płaskiej krytyki Internetu i możliwości poznawczych i innych, które z rozwoju sieci dla nas wynikają. Tego rodzaju krytyka byłaby pozbawiona wszelakiej wartości i sensu. Analogicznie do tego, jak nowocześni psychologowie biją na alert, twierdząc, iż gry komputerowe rozwijają w nas agresję i zubożają wyobraźnię. Takie twierdzenia są dalece krzywdzące, nierzetelne i intelektualnie okrojone. Gry wideo potrafią wspaniale wspomagać rozwój wyobraźni, a posądzenie rozrywki, jaką ze sobą niosą, o popychanie użytkowników w kierunku agresji, jest wyłącznie sloganem głoszonym przez osoby nieznające tematu. Mówiąc wprost, tylko człowiek „odhumanizowany” może intencjonalnie głosić, że np.: czytanie książek jest cudowne, a granie w gry wideo jest „fe”. Otóż tak nie jest; te porównania nie mają sensu. Z postępu cywilizacji i komputeryzacji można korzystać nie tylko w celach pracy czy nauki, ale również w celach rozrywkowych. Aktualni dziadkowie i babcie z lat swego dzieciństwa pamiętają rozrywki, takie jak gra w kapsle bądź bieganie po podwórzu za fajerką – część z bardzo młodych Czytelników, czytając powyższe zdanie, jednocześnie korzysta z poręczności „wujka Google”, by sprawdzić znaczenie słowa „fajerka”, tak bardzo owe rozrywki dzieciństwa naszych dziadków, pozostają nam obce i niezrozumiałe, ponieważ my – dzisiaj – do dyspozycji posiadamy gry wideo. I nie ma w tych różnicach nic złego, za postępem cywilizacji można podążać i doceniać różnice, które oddalają nas od przeszłych – rozrywek, jakości oraz społecznej funkcjonalności. Natomiast na pewno nie jest tak, iż „tamte czasy były fantastyczne”, a „te czasy są beznadziejne”.
Można docenić punkty w rozwoju cywilizacji, do jakich ludzkość dotarła i do jakich będzie docierała w kolejnych etapach swej podróży przez życie. I znów: nie zmienia to prostego faktu, iż nasza emocjonalność i moralność są we współczesnym świecie wysoce zagrożone właśnie przez ową znieczulicę naszych i zmysłów, i empatii, i świadomości. Winne temu zjawisku oczywiście nie są gry komputerowe; to kompleksowy „atak” intensywnych – rozmaitych – bodźców z zewnątrz, błyskawiczny interfejs i konieczność pochłaniania wzrokiem oraz innymi zmysłami wielu impulsów na raz, stawia nas w pozycji istot duchowo zagrożonych przez swoje własne – jako ludzkości – osiągnięcia głównie technologiczne. Lecz nie płaczmy nad rozlanym mlekiem – raczej zastanówmy się, co dalej…
Czy wiecie, że pierwsze odcinki programu informacyjnego telewizyjnego pod tytułem „Teleexpress” wywołały w swoim czasie ogólnospołeczne „zdębienie”? A czy przypuszczacie, dlaczego? Otóż, zgodnie z sugestią zawartą w samym tytule ww programu, swego czasu przyniósł on odbiorcom zupełnie nową jakość, więc początkowo były trudności w asymilowaniu i rozumieniu w ten sposób podawanych treści. Bo program ten podawał informacje w nowej formie po raz pierwszy na szeroką skalę w Polsce. Medium, jakim jest telewizja, stanowiła w owym okresie pierwsze i kardynalne źródło, z którego mogliśmy „pobierać” masowo jedną i tę samą informację – tymczasem „Teleexpres” już nie opowiadał informacji, nie przedstawiał jej w sposób „sfabularyzowany”, lecz rozdysponowywał ją w skondensowanej i ekspresowej „pigułce”. Przyzwyczajeni do diametralnie wolniejszego przepływu informacji, najpierw nie potrafiliśmy sobie poradzić z tak „drapieżnym interfejsem”. Dziś wspomnienie to wydaje się aż niedorzeczne – ówczesny „Teleexpress” już jest żółwi w porównaniu do tych podaży informacji i impulsów, które pobieramy w ciągu pięciu minut z sieci. W latach np.: 80. poprzedniego wieku 5 minut czasu antenowego w naszej percepcji było jak zaledwie kilkanaście sekund – to był jakże haniebnie krótki czas, by cokolwiek miarodajnie z niego wynieść, zrozumieć, zgłębić. Uważaliśmy, iż nie sposób opowiedzieć historii w pięć minut. Dziś, jeśli użytkownik spędził na jednej stronie internetowej całe 5 minut, to znaczy, że spędził na niej całkiem sporo czasu – już granicę 3 minut według statystyk internetowych przyjmuje się jako pewien interwał czasowy oznaczający, iż użytkownik „czytał” i „zgłębiał”. Najprawdopodobniej – współcześnie z czasu 5 minut umiemy pojąć treść pięciu odrębnych historii. Pytanie natomiast brzmi: jakie uczucia historie te w nas wywołują?…
Nasze mózgi potrafią obsługiwać wielką ilość informacji – równolegle lub bardzo szybko, jedna za drugą. Nasze mózgi zatem podążyły za rozwojem technologii, zaadaptowały się do nowych warunków, pogodziły się z prędkością przepływających jednocześnie danych i prawie nie przeszkadza nam, iż coraz częściej przepływy te mogą zachodzić w przeciwstawnych kierunkach. Nasze mózgi więc, owszem, nauczyły się pogodzić z tymi zjawiskami, ale: dokładnie nasze mózgi, i tylko one. Tymczasem nasza, powiedzmy oględnie, emocjonalna strona – wcale nie podążyła za tym rozwojem. Emocjonalność czy reaktywność ludzka, rozumiana tu również jako duchowość – nie podążyła; ona „nie rozumie” tych przemian, które zmuszone są obsługiwać nasze mózgi. Innymi słowy, nasze umysły działają współcześnie niczym sprawne maszyny służące do obróbki danych, ale nasze warstwy emocjonalne i duchowe nie funkcjonują równie dynamicznie. Emocjonalność człowieka – o wiele bardziej bezwładna od mózgu jako organu będącego „centrum dowodzenia” – rządzi się własnymi prawami i sfera ta nie pokonała swoich ograniczeń w przedstawionym zakresie, nie przeskoczyła swej „powolności” w generowaniu swoich własnych wniosków na podstawie odczuć będących efektem stymulacji umysłu.
Mówiąc wprost, być może 5 minut to wiele czasu na to, by odebrać szkielet historii, zrozumieć, co się wydarzyło, ale to wciąż za mało czasu na to, by pod wpływem zapoznania się z daną historią czy informacją – poczuć coś, głęboko wewnątrz siebie, by przeżyć tę historię, „odebrać ją w trzewiach”, wzruszyć się. Dlatego mnóstwo historii przepływa przez nas bez żadnego oddźwięku; dlatego właśnie historie muszą być coraz mocniejsze w swoim obrazie, przebiegu i atmosferze, szokujące albo wstydliwe, byśmy w dalszym ciągu mogli być stymulowani również duchowo. I to jest właśnie niebezpieczeństwo tych, nie innych, naszych czasów. Na tym polega problem współczesnej prędkości w przepływach danych. Bo choć nasza świadomość, dość nawet skutecznie, ściga się z czasem, nasze odczucia nie nadążają, nieuchronnie pozostając w tyle.
Gdy zostałeś w tyle, zaś cały świat – znów przyspieszył, oznacza to, że jesteś zagrożony uwstecznieniem, regresem. Nie jest tak, iż stoimy bezpiecznie w jednym stabilnym punkcie życia i rzeczywistości. Jest tak, że stojąc stacjonarnie w pojedynczym, określonym miejscu, coraz mocniej wtapiamy się w tło, które nie ma żadnego znaczenia. Stapiamy się z próżną mgłą, stajemy się przezroczyści, nasze osobiste kontury rozpływają się również w percepcji świata. Przecież nie tylko my postrzegamy świat, świat także usiłuje nas „widzieć”, bo jesteśmy jego niezaprzeczalną częścią. Natomiast w obliczu naszego rozpływania się w prędkości świata i życia, przeobrażamy się w „rozwodniony stan skupienia” – upodabniamy się do „nic nie znaczącej mgły”.
Czy możemy jakkolwiek ocalić wrażliwość naszych zmysłów? Czy możemy oprzeć się postępującemu znieczuleniu naszych uczuć – tych najzupełniej instynktownych, i tych wyższych?
Niektórzy odpowiedzą, że słusznym antidotum na tę powszechną znieczulicę jest czytanie. Ponoć dowiedziono, iż w procesie czytania literackich treści mózg człowieka wkracza w specyficzne wibracje – myślimy w sposób kreatywny, a nie odtwórczy, właśnie czytając, i tylko wówczas mamy szansę rozszerzania horyzontów obudowujących naszą wyobraźnię. Ale – czy to jedyne lekarstwo?
Jeśli tak, jesteśmy straceni, bowiem zdolność mierzenia się z rozbudowanymi treściami pisanymi zaciera się, staje się organem ewolucyjnie odrzuconym, bo nieużywanym, a więc z punktu widzenia ewolucji i przetrwania gatunku ludzkiego – zbytecznym. Mówię tu o tym, że papierowa książka nie ma żadnych szans w zderzeniu z Internetem, z blogiem i serwisem, i nie ma żadnych szans w zderzeniu z ekranem dotykowym, obrazkiem, komiksem, które reagują na naszą obecność – na dotyk, stają się reaktywne, „żyją”. Literatura sama w sobie – tak jak jej klasyczna, papierowa forma – staje się „martwa” i z tego względu nieciekawa. Oczywiście, to nie cała prawda o literaturze i czytaniu, rozważam jedynie pewną tendencję, stąd prognozuję, zastanawiam się, czy aby nie jest tak, że książka musi przegrać lub przeobrazić się, wydostać poza swoje, anachroniczne już, przebrzmiałe jestestwo…
Dlatego wymierne antidotum być może musi opierać się na innych zasadach, dotyczyć innych zachowań, aniżeli czytanie…
Zaczątkiem naszej drogi do poszukiwania antidotum pewnie może być znalezienie wewnętrznej równowagi między tym, co było – a tym, co jest. Powrót do „pierwotnych źródeł” polegający na ograniczeniu własnego dostępu do nowoczesnych technologii dla niektórych okaże się kapitalnym pomysłem, dla innych może okazać się równie chybiony, co zatopienie się w tych technologiach i niewidzenie niczego poza nimi. Inaczej mówiąc, dopóki nie nauczymy się podejmować wysiłku postrzegania i rozumienia różnych sił kształtujących kulturę, jako jednakowo mocnych i znaczących, póty będziemy spalać się w zbyt dużej i stale wzrastającej dynamice naszej codzienności. Tej równowagi nie pomogą nam uzyskać żadne frakcje psychologów lub innych ideologów – każdy człowiek, współczesny, nowoczesny i nowy człowiek, potrzebuje na powrót zaufać „mądrości” swoich odruchów (emocjonalnych), by dopiero w następnej kolejności uzdrowić swoją, zanikającą konsekwentnie i efektywnie, empatię.
Procesu tego nie wesprze „czytanie ze zrozumieniem”, szczepione w szkołach średnich. Nie wesprze też piętnowanie dobrych cech powszechnie dostępnej komputeryzacji (np.: piętnowanie gier wideo czy właściwości komunikacyjnych wynikających z Internetu). Nie wesprze jednakowoż odizolowywanie się na siłę od olbrzymiej intensywności bodźców, danych, informacji… Każdy z nas musi sam odkryć, głęboko w środku siebie, potrzebę odświeżającego analizowania wielu bodźców, z jakimi stykamy się każdego dnia... Syntezę tych bodźców opanowaliśmy w stopniu wysokim. Pora powrócić do analizy. Antidotum więc – to sposób myślenia i postrzegania, a nie konkretne środki.
◀ Człowiek pokonany do końca ◀ ► Dusza w nieskończoności ►
Komentarze
![[foto]](/author_photo/Taraka.jpg)
Niegdyś usłyszałam inną uwagę: jeżeli stale biegniesz, to zwolnij, uspokój krok; przejdź się przez życie spacerem. Jeżeli jesteś inercyjny, to spróbuj poruszyć swoją bezwładność, doświadcz, idź - "(...) po co tyle pytań? Po prostu: idź".
Inaczej mówiąc, zastanawia mnie, jakie antidotum znaleźć na współczesny świat, który mnie uwiera - lecz jak zarazem czuć się pełnowartościową czy pełnoprawną częścią tego świata, jak "nie zostać przez niego wyplutą"?...
![[foto]](/author_photo/Taraka.jpg)
http://www.dwutygodnik.com/artykul/6569-wielkie-narodowe-womitowanie.html
... zaś tło, jak na moje malarskie oko, jednak ma znaczenie: gdybyśmy nie brali go pod uwagę, nie bylibyśmy w stanie rozłożyć na obrazie akcentów :).
Zdaje się, że same moje obserwacje dotyczące opisanej w tekście "martwicy duszy" pokrewne są do obserwacji reżysera nazwiskiem Michael Hanekene. Jednak ten dojrzały, znakomity twórca sztuki filmowej znajduje się na słusznym - w mym poczuciu - tropie do owego poszukiwanego antidotum: poprzez swój autorski język filmowy dokonuje czegoś w rodzaju obejścia utartych (znieczulających nasze i odruchy emocjonalne, i świadome odbieranie problemów czy historii) schematów, poprzez co "zmusza widza do myślenia", czy "zmusza człowieka do odkurzenia w sobie pokładów empatii", tak biegle znieczulanych właśnie przez dynamikę podaży bodźców/informacji we współczesnym świecie (np.: film pt.: "Benny’s Video"; choć to jeszcze wczesny Hanekene, abstrahując od faktu, że dzieła filmowe zaczął tworzyć, mając bodaj 47 lat).
Innymi słowy, sztuka może być jedną z odpowiedzi na pytanie, jak się bronić przed "chorym światem", ale przecież nie może być jedyną odpowiedzią. Czy w ludziach nie będących artystami tkwi/zawarte jest coś, co wspomoże ich w stawianiu odporu wobec natarczywych "ataków" ze strony współczesnego świata? Jasne, musi "coś być", powinno w każdym człowieku istnieć coś takiego... Ale - co to dokładnie jest, gdzie tego szukać? I jak się tego przytrzymać?...
Wymiotować albo uciec - te odpowiedzi mnie nie zadowalają, niestety.
Pozdrawiam serdecznie :).
Rany! Pani jest naprawdę cudowna... Znalazłam obraz - chyba portret z okazji urodzin... jestem głęboko porażona... przepraszam że piszę to publicznie... biegnę, spróbuję przeczytać o tym mieście zanim grzmotnie na dobre ;)
![[foto]](/author_photo/Taraka.jpg)
Nawiązując do pytania: "jak nie zostać wyplutym przez świat" i sugestii Diwarda o wymiotowaniu nasunęło mi się nieco inne skojarzenie. Swego czasu recenzowałam w Tarace książkę Ewy Seydlitz "Kalendarz Tebański"
http://www.taraka.pl/symbole_tebanskie
i zetknęłam się wówczas z ciekawym symbolem "Mężczyzna wymiotujący". Symbol ten nawiązujący do mitologicznych postaci (Saturn i Zeus) wymiotujących połkniętymi wcześniej dziećmi, powiązany był z ascendentem niektórych pisarzy i właściwie odczytany oznaczał kogoś, kto nie jest w stanie utrzymać w sobie słów, swobodnego twórcę posługującego się lub skłaniającego ku strumieniu świadomości, dążącego do szokującego odkrycia prawdy i tym podobnych postaci.
Możliwe, że w tym przetworzeniu "połkniętych" treści i wydaniu ich na świat "zwymiotowanych" (jakkolwiek brzydko by to nie brzmiało) kryje się inne remedium, być może powiązane (ale niekoniecznie) z "zatrzymaniem się" i spojrzeniem w głąb siebie i świata. Jeśli tak jest, to znalazła się Pani na właściwej drodze.
Wcześniejsze części cyklu o "martwicy duszy" znajdują się tutaj:
1 Część I - Diagnoza: Rozpoznanie choroby i ustalenie przyczyn http://tosterpandory.pl/?p=2725
2 Część II – Przebieg i charakterystyka objawów http://tosterpandory.pl/?p=3162
3 Część III – Rokowania i uśmierzanie objawów http://tosterpandory.pl/?p=3320
Zaprezentowany na łamach Taraki niniejszy artykuł stanowi część czwartą, i ostatnią, ww. cyklu.
Aby komentować Zaloguj się lub Zarejestruj w Tarace.