18 marca 2000
Frank Henderson MacEowen
Wskrzeszenie gaelickiej tradycji Oran Mor
Droga od naśladowania Indian do odrodzenia celtyckiego szamanizmu
! Do not copy for AI. Nie kopiować dla AI.
Ludziom wychowanym w kulturach należących do głównego euro-amerykańskiego nurtu, które już wieki temu zostały odarte ze swoich szamańskich tradycji, wydawać się może, iż jedynym sposobem poznania szamańskiej drogi, jaki rokuje nadzieje na sukces, jest uczenie się pod okiem szamanów z pozostałych jeszcze przy życiu tubylczych kultur, albo pod okiem doświadczonych praktyków, którzy sami terminowali u tychże szamanów. Okazuje się tymczasem, że kiedy nie-tubylcy zaczynają pracować z autentycznymi szamanami tubylczych ludów, często spotykają się z zachętą - ze strony owych nauczycieli, albo bezpośrednio ze strony swych własnych duchów przodków - aby badali tradycje swego własnego rodu.
Bezpośrednie terminowanie pod okiem żyjącego nauczyciela z pewnością zawsze pozostanie ważną metodą - i świętą sposobnością - uczenia się i przyswojenia sobie duchowych tradycji związanych z ziemią, oraz umiejętności szamańskich, jednakże gdy chodzi o nauczenie się szamańskiego uzdrawiania i jasnowidzenia, nie jest to sposób jedyny. W istocie, w wielu tubylczych kulturach znany jest przekaz od przodków 1, czyli sytuacja, kiedy ktoś zostaje wybrany przez duchy swych przodków lub totemy klanu, i one go bezpośrednio nauczają; i przekaz taki uważany tam jest za bardziej skuteczny i pożądany aniżeli przekaz dziedziczny lub społeczny.
Taki właśnie pomysł, aby skontaktować się z nieznanymi duchami przodków, przebywającymi w odległych krainach, po to by uczyć się zapomnianych, w większości, tradycji, zabrzmi dla wielu dzisiejszych duchowych poszukiwaczy jak propozycja, by podnieść się do góry za własne włosy. Wiele lat temu ja także byłem przekonany, że starożytne szamańskie tradycje i kosmologiczne założenia moich gaelickich przodków zaginęły już w zamierzchłej przeszłości; z czasem jednak odkryłem, że jesteśmy w stanie poznać wiele z owych tradycji - i to dużo więcej, aniżeli większość ludzi uznałoby to za możliwe.
Oczywiście jestem świadom tego, że niedostatek wiedzy i życzeniowe myślenie nie przestają być plagą wielu neopogańskich prób odtworzenia przeszłości, jednakże wolę widzieć w najbardziej nawet pomieszanych próbach tego rodzaju pozytywny dowód wrodzonej duchowej tęsknoty za powrotem do mistycyzmu naszych przodków. Aby za czymś tęsknić, musimy coś wiedzieć o esencji tegoż - co jest dowodem, iż nie wszystko z tego utraciliśmy.
Opierając się na doświadczeniach mojej osobistej podróży ku odkryciu tego, co zostało zapomniane, jestem teraz przekonany, że starożytna celtycka wiedza obejmująca jasnowidzenie, szamańskie uzdrawianie i nauki druidów może zostać odtworzona i, co więcej, właśnie teraz to się dzieje. Aby zilustrować potencjał, jaki kryje się w przekazie od przodków, chciałbym podzielić się niektórymi moimi doświadczeniami, jakie miałem w trakcie wskrzeszania starożytnych gaelickich tradycji mistycyzmu opartego na przekazie przodków, oraz praktyki szamańskiej, jaka została mi przekazana poprzez bezpośrednie wskazania ze strony moich duchów przodków.
Od fajki pokoju do szkockiej kobzy
Amerykańskie wychowanie, jakie otrzymałem, typowe dla białej większości, nie rozwinęło we mnie dynamicznej świadomości moich przodków. I chociaż pomniejsze prądy mego etnicznego dziedzictwa - wśród nich opowiadanie baśni, rzeźbienie w drewnie i łowienie ryb - były nieświadomie wplecione w tkaninę moich rodzinnych tradycji, to jednak niemalże nie zauważałem leżących u ich podstaw szamańskich i duchowych korzeni moich gaelickich przodków. Czasami mój dziadek czynił uwagi co do naszego gaelickiego rodu, mówiąc coś w rodzaju: "Kiedy Święty Patryk 2 wyganiał węże z Irlandii, to naprawdę wypędzał naszych ludzi." Mimo to praktycznie nie wiedziałem nic o moim szkocko-iryjskim dziedzictwie - nic oprócz podświadomej pustki, skutku bycia odłączonym od niego.
Wychowałem się w zupełnie typowej rodzinie z klasy średniej na Głębokim Południu, mając dobre jedzenie i dobrych rodziców, którzy opowiadali mi masę bajek. Z rodzinnego domu wyniosłem głęboką miłość do świata przyrody. Moi rodzice byli oboje metodystami i wyświęconymi pastorami tego wyznania, tak więc wychowywałem się w otoczeniu, które było zorientowane na sacrum, jakkolwiek nie w taki sposób, który mógłby wyjaśnić moje najwcześniejsze duchowe doświadczenia, a wśród nich widzenie duchów w "duchowym krajobrazie" świata przyrody. Pamiętam, że byłem świadomy obecności duchów; raz były to duchy drzew w okolicznych lasach, innym zaś razem duchy ludzi wędrujące po naszym starym domu. Żadne z tych doświadczeń nie uderzyło mnie jako coś nienaturalnego, i wydawało mi się wówczas, że wszyscy ludzie postrzegają rzeczywistość właśnie w taki sposób. Moja matka, osoba o mistycznych inklinacjach, wprawdzie nigdy nie podawała moich doświadczeń w wątpliwość, ale też nie dostałem od niej zachęty, abym czegoś więcej dowiedział się o moich przodkach-druidach, ani tym bardziej, abym spróbował wejść z nimi w bezpośrednie relacje.
Kiedy byłem nastolatkiem, odszedłem od wyznania metodystycznego, w którym byłem wychowany, i poczułem głębokie powołanie w kierunku tubylczej, indiańskiej duchowości. Było to to, co poeta David Whyte nazwał "tęsknotą za przynależeniem". Aby ukierunkować moją duchową tęsknotę, zacząłem zasiadać w kręgach tradycyjnych "ludzi medycyny" narodów Cherokee, Iroquis, Ojibway, Crow i Lakota i uczestniczyć w ich ceremoniach. Do dziś uważam to za wielkie błogosławieństwo, że było mi dane zapoznać się z pięknem obyczajów tych ludzi - czcicieli ziemi i tradycji przodków.
Po ponad dwunastoletnim okresie uczestnictwa w tych ceremoniach i nauki pod okiem rozmaitych świętych ludzi, mistrzów ceremonii i szamanów, zostałem wprowadzony w pewien rytualny proces, który był pomyślany jako pomoc w "przypomnieniu sobie tego, co już się kiedyś wiedziało". Kiedy pracowałem z tymi tubylczymi ceremonialnymi rytuałami, zdałem sobie sprawę, iż jest możliwe uaktywnienie i odkrycie na nowo rodowej pamięci zmagazynowanej na poziomie komórek naszego ciała.
Podczas moich lat spędzonych "za kurtyną z jeleniej skóry" - w indiańskiej Ameryce - praktykowałem ścieżkę chanunpa , świętej modlitewnej fajki, oraz brałem udział w niezliczonych ceremoniach łaźni potów i wypraw po wizje. Moim zamiarem było poświęcić się Czerwonej Drodze. Ale niespodziewanie dla mnie samego dowiedziałem się, że przeznaczona mi była inna droga - mglista ścieżka moich gaelickich przodków.
Będąc potomkiem dwudziestu klanów - szkockich górali i iryjskich, rozumiem teraz, że droga przekazu przodków, jeśli chodzi o odkrycie na nowo i odrodzenie gaelicko-celtyckiego szamanizmu, jest sposobem najtrafniejszym, najskuteczniejszym i mającym najwyższą wartość, szczególnie dla potomków owych kultur dziś żyjących w diasporze. Ale, jako że udziałem naszych celtyckich przodków był nieomal nieustanny proces migracji i adaptowania się do wciąż nowych krajobrazów, przekonany jestem, iż niejako z urodzenia mamy prawo badać i wskrzeszać tradycje naszych przodków niezależnie od tego, w jakim krajobrazie przyszło nam żyć teraz - czy będą to wybrzeża Cape Breton, Nowa Szkocja, Północna Karolina, czy też góry Kolorado lub Nowej Zelandii.
Wezwanie Przekazu Przodków
Początek mojego procesu nawiązywania związków z przodkami był dla mnie zupełnym zaskoczeniem, i zrazu była to perspektywa dość niepokojąca. W wieku dwudziestu jeden lat miałem doświadczenie otarcia się o śmierć w czasie ostrego obustronnego zapalenia płuc z gorączką prawie 41 stopni. Po tygodniu tej choroby, która niemal nie skończyła się śmiercią, uświadomiłem sobie, że moja choroba miała charakter bardziej duchowy niż fizyczny - o ile w ogóle oba te zjawiska można oddzielić od siebie. Pewnej nocy, kiedy moja gorączka osiągnęła szczyt, zobaczyłem w wizji, że powinienem wyrazić moje oddanie życiu - oddanie wobec procesu życia. Był jednak problem, że nie miałem żadnego pomysłu, jak wyrazić moje pragnienie życia. I wtedy, w mojej wizji, pojawiły się duchy mające postać gęsi oraz starca, który odziany był w czarną szatę i owinięty w koc w szkocką kratę, po czym zostałem zabrany przez nich w pewne miejsce, które najwyraźniej było palem, wokół którego wykonywany jest Taniec Słońca Lakotów. W przełomowym punkcie mojej wizji złożyłem ślubowanie tamtemu starcowi, że jeżeli przeżyję, to tego samego roku będę tańczył w Tańcu Słońca.
Rankiem następnego dnia obudziłem się już bez gorączki i bez wysięku w płucach. Wstałem i poszedłem do kuchni, nalałem sobie filiżankę kawy i stanąłem przy oknie usiłując uzyskać jako taką jasność myśli. Nie pamiętałem mojej wizji, ale czułem, że wydarzyło się coś ważnego. Nagle, z całkowitą synchronicznością, za oknem przeleciało stado dzikich gęsi, niemal dotykając skrzydłami okiennej szyby, a ja dosłownie wypuściłem z rąk filiżankę z kawą, gdyż w tym momencie wróciła mi pamięć owej wizji.
Latem tamtego roku wszedłem do kręgu Tańca Słońca aby wyrazić vopila (dziękczynienie) energiom, które ocaliły moje życie. Nie będę wyjawiał szczegółów tej świętej ceremonii - ceremonii, którą zmarły niedawno John Fire Lame Deer nazwał był "dziadkiem ich wszystkich", czyli wszystkich uroczystych obrzędów ludu Lakota, dając do zrozumienia, iż jest to najświętszy z nich - mogę tylko powiedzieć, że w czasie tej ceremonii zostałem obdarowany wizją, która dosłownie odmieniła moje życie.
Mój zamiar był skromny. O ile większość uczestników Tańca Słońca ofiaruje się tańczyć przez cztery dni co roku przez cztery lata, ja ograniczyłem swój udział do jednego dnia. Kiedy wszedłem do kręgu, miałem za sobą dwa dni postu i niepicia wody, i kontynuowałem ten post przez cały dzień tańca. Tamtego ranka, kiedy wielki bęben wybijał swój powolny i miarowy rytm, a my zaczęliśmy tańczyć wewnątrz kręgu, poczułem, że wyruszam w metaforyczny marsz ku śmierci - inicjacyjny proces, który może nieodwołalnie przemienić moje życie.
Do czasu tamtego Tańca Słońca nie znałem żadnej działającej wiedzy moich przodków, wiedzy krwi mojego klanu, czy też mojego druidzkiego dziedzictwa. Faktem jest, iż raczej świadomie dystansowałem się od mojego europejskiego dziedzictwa i skupiałem wszystkie swoje energie na tym, by głębiej wejść w tradycje Indian. Ironią losu, właśnie wtedy, od momentu kiedy zostałem przekłuty za skórę i przywiązany do Świętego Drzewa Lakotów, zacząłem nawiązywać utracone więzi z duchami mojego narodu - Szkotów z Dalriady 3, Piktów i północno-zachodnich Irów - z obu stron mojego genealogicznego drzewa.
Podczas ostatniej fazy ceremonii, moja świadomość zaczęła pływać tam i z powrotem pomiędzy swoim normalnym, codziennym stanem, a szamańskim stanem świadomości, czyli tym, co moi gaeliccy przodkowie nazywali Innym Światem. To, co przydarzyło mi się w tym wizyjnym stanie, może niejednemu wydać się czymś nadprzyrodzonym, ale przeszedłszy samemu przez te doświadczenia, mogę stanowczo powiedzieć, że takie doświadczenia są czymś absolutnie naturalnym. Kiedy tańczyłem, przywiązany do Świętego Drzewa jako żywa modlitewna ofiara, zacząłem doświadczać pełnej wagi mojego dziedzictwa.
Zrazu zacząłem intuicyjnie odczuwać obecność duchów, a potem powoli zaczęły one stawać się dla mnie widoczne. Dostrzegałem, że niektóre postacie były odziane w szkockie spódniczki, niektóre w suknie, większość zaś była ubrana w zwykle, chłopskie stroje, i wiedziałem, że byli to moi przodkowie. Wsłuchując się w ostry dźwięk gwizdków z kości orła, w które dęli tańczący mężczyźni (i ja także), słyszałem, jak odgłosy te stają się zawodzeniem kobz szkockich górali. I gdy poczułem jak gorąca, spieczona słońcem ziemia Południowej Dakoty powoli zmienia się w zimną mgłę, w której brodzę po kostki, wiedziałem już, że moi przodkowie przybyli, aby tańczyć wraz ze mną, by udzielić mi odpowiedzi na moje modlitwy o wsparcie, i aby dać mi wizje.
W szczególnym momencie tego rytuału, wszyscy tancerze, którzy byli przekłuci i przywiązani do drzewa, przechylają się do tyłu i odrywają się od niego. Kiedy ja oderwałem się, ujrzałem obrazy czystek, które dotknęły szkockich górali w połowie XVII wieku, oraz przymusowej emigracji Szkotów i Iryjczyków podczas wielkich klęsk głodu na skutek zarazy ziemniaczanej w latach 40-tych XIX wieku. Poczułem, jak wciąga mnie energia tamtych ran doświadczonych przez moich przodków, przeżywałem ból masowych mordów i skradzionych marzeń, poczułem utratę nie do opisania, i niemożliwe do wypowiedzenia uczucie, kiedy jesteś siłą wypędzany ze świętej ziemi, którą kochasz. Odczuwając cierpienia moich przodków, zacząłem rozumieć, jak te doświadczenia, nagromadzone głęboko w naszych ciałach jako pamięć naszych komórek, nieustannie kształtowały wzorce życia mojej rodziny. Zobaczyłem wyraźnie, jak stosunek mojej rodziny do pieniędzy i własności, i nasza potrzeba panowania nad sytuacją i związkami, były związane z komórkową pamięcią, podpowiadającą, że wszystko może być i będzie zabrane.
Dzięki temu, iż zdałem sobie sprawę z tego, że ból owych kulturowych zranień miał swój sens, i dzięki temu, że uwierzyłem temu doświadczeniu, została mi pokazana szamańska natura moich rodowych linii i zostałem, poprzez tę bramę, wprowadzony na ścieżkę moich przodków, po której odtąd idę i jestem jej wierny. Właśnie wtedy została ucieleśniona we mnie terapeutyczna zasada, iż "uzdrowienie rany może przyjść tylko od krwi z samej owej rany". Został mi również wtedy pokazany świetliście spleciony sznur energii, który przepływał poprzez moją rodzinę, łącząc nas z potężnym źródłem mocy, które utrzymywało nas przy życiu, nawet w ciągu liczonego pokoleniami czasu ran i wypaczonych wzorców życia. Zobaczyłem, jak ta potężna świetlista nić sięga wstecz do wielkiego rezerwuaru energii, wiedzy i afirmującej życie mocy.
Przez jakiś czas po tym doświadczeniu cierpiałem z powodu czegoś, co można nazwać brakiem gruntu pod nogami, głównie z racji faktu, że moje kulturowe wychowanie nie dostarczyło mi odpowiedniego kontekstu czy też ram, które umożliwiłyby mi zintegrowanie tych informacji z resztą mojego życia. Kiedy teraz myślę o tamtym wydarzeniu, przekonany jestem, że podczas owego Tańca Słońca zostałem wystrzelony, niby z katapulty, w inicjacyjny proces pokrewny temu, co teoretyk transpersonalnej psychologii, Stanisław Grof, nazwał "duchowym wyłonieniem się".
W międzyczasie dowiedziałem się, że niekiedy ów świetlisty sznur w tradycji druidów nazywany bywał Eolas Solliear, "Świetlista Wiedza". Dzięki mojej późniejszej pracy z duchami przodków, i dzięki temu, że przejąłem od moich przodków ich sposób poznawania świata natury, doszedłem do tego, że ta nić wiedzy jest niezawodnym źródłem, z którego przychodzi przewodnictwo i uzdrowienie. Jestem teraz przekonany, że, w istocie, ta Świetlista Wiedza jest kosmologiczną podstawą gealickiej duchowości i mistycyzmu opartego na tradycji przodków.
Kulturowa utrata duszy i odzyskanie duszy
Zanim opowiem więcej o moich doświadczeniach, chcę zadać czytelnikom dwa retoryczne pytania. Po pierwsze, dlaczego euro-amerykańscy uczeni, a także praktycy szamanizmu, mogą akceptować realność procesu przekazu od przodków, o ile ma on miejsce u tubylczych plemion, natomiast bez zastanowienia odrzucają taką możliwość, kiedy chodzi o swoje własne "linie krwi" - które mają przecież swe korzenie w szamańskich plemiennych kulturach, takich jak celtycka, germańska czy skandynawska? Po drugie, wiedząc, że przekaz od przodków kiedyś odgrywał tak wybitną rolę w dawnych duchowych tradycjach Celtów, Germanów czy Skandynawów, czemu nie mielibyśmy oczekiwać, że potomkowie tamtych ludów nie okażą się gotowi na przekaz od przodków?
Przekonany jestem, że - tak jak poszczególne jednostki po przeżyciu traumatycznych wydarzeń cierpią na dysocjację osobowości czyli "utratę duszy" (co psychologowie nazywają posttrauma stress dissociacion, w skrócie PTSD) - tak samo Euro-amerykanie, w swojej masie, cierpią na endemiczną utratę duszy. Zupełnie tak samo, jak inne tubylcze ludy doświadczyły traumy na skutek fizycznego najazdu, ucisku politycznego i kulturowego ludobójstwa, podobnie gaelicka ludność Szkocji i Irlandii ogromnie ucierpiała od politycznych i religijnych prześladowań. W ciągu pierwszego tysiąclecia ery chrześcijańskiej, św. Patryk i inni chrześcijańscy misjonarze krok po kroku zakazali i obalili wiele ze starych tubylczych i szamańskich tradycji. W następnym okresie Kościół Rzymskokatolicki siłą narzucił Kościołowi Iryjskiemu swoje jeszcze bardziej sztywne reguły i praktyki. I w końcu zamorscy właściciele ziemscy 4, wespół z klęskami głodu, wyeksmitowali gaelicką biedotę z jej odwiecznej ojczyzny, zsyłając ją do pustych duchowo wielkich miast i do obcych krajów.
Jak dzikie zwierzę schwytane we wnyki, które często odgryzie własną łapę aby uciec, wielu Szkotów i Irów wybrało zdystansowanie się od własnych szamańskich tradycji i unikalnego duchowego dziedzictwa - ale zapłacili za ten wybór niewiarygodną cenę. Gdzie tylko całe rodziny i klany były zmuszone - po to by przeżyć - do porzucenia albo stłumienia witalnych aspektów swego tradycyjnego sposobu życia, z konieczności pozostawiało to ślady w postaci ziejących wyrw zarówno w ich indywidualnych duszach, jak i w psyche zbiorowej.
Opierając się na przykładach z historii mojej własnej rodziny, doszedłem do wniosku, że historyczny zmierzch celtyckich tradycji szamańskich i duchowej świadomości najlepiej zrozumieć można jako przypadek kulturowej utraty duszy. Co więcej, przekonany jestem, że narody cierpiące na kulturowa utratę duszy - tak jak jednostki cierpiące na PTSD - muszą, wcześniej czy później, przywołać tamte traumatyczne doświadczenia i skonfrontować się z nimi, właśnie po to, aby je przekroczyć i móc pójść dalej. Nie postrzegam przy tym szamanizmu jako zestawu technik, które można by wyrywać z kulturowego i religijnego kontekstu, ale raczej jako pierwszorzędną drogę do uleczenia tej kulturowej utraty duszy.
Jako naukowiec, a zarazem praktyk mistycyzmu przodków, przez wiele ostatnich lat stawiałem sobie podstawowe pytanie: w jaki sposób człowiek żyjący w nowoczesnym świecie może rozpocząć proces resakralizacji życia, oraz przywrócić i uzdrowić nasze związki z przodkami? Moja odpowiedź, wypracowana dzięki całemu szeregowi osobistych doświadczeń, brzmi tak, iż najlepiej możemy odtworzyć szamańskie praktyki naszego dziedzictwa i przywrócić naszą duchową istotę 5 poprzez pewien proces inicjacyjnego rozczłonkowania i odrodzenia. W tym celu zachęcam zainteresowanych przywróceniem i odtworzeniem duszy celtyckich duchowych tradycji, aby użyli posiadanych obecnie szamańskich umiejętności do tego, aby zbadać i poddać oglądowi te wydarzenia i wpływy, które doprowadziły do zmierzchu owych tradycji. Niewątpliwie, konfrontacja z bólem naszego kulturowego rozczłonkowania jest doświadczeniem, które zmrozić może krew w żyłach, ale pomocnym może tu być wyobrażenie sobie, iż jest to proces w pewnym sensie pokrewny wizjom rozczłonkowania, doświadczanym przez szamanów syberyjskich.
Ten proces rewitalizacji, który nazywam "głębokim przypomnieniem", zawiera rozpamiętywanie i ożywianie odciętych konarów tradycji szamańskiej kultury przez szukanie bezpośredniego kontaktu z tymi właśnie duchami, które towarzyszyły naszym przodkom. Warto wspomnieć, iż odkryłem, że podobnie jak w przypadku przypominania sobie snów - owo głębokie przypomnienie może zostać wzmocnione przez mówienie o starożytnych tradycjach czy związkach rodzinnych w czasie teraźniejszym. Jeżeli mówimy o czymś jako o umarłym i minionym, to przyspieszamy jego zgon. Jest sprawą zasadniczej wagi, abyśmy przestawili nasz język na świadomość ciągłości.
Wskrzeszenie gaelickiego mistycyzmu
Z zasady wolę nazywać moje praktyki i poglądy na świat raczej mistycyzmem opartym na tradycji przodków aniżeli szamanizmem, a to z powodu semantycznych sporów wokół znaczenia tunguskiego słowa saman. Stwierdzam jednakże, iż mistycyzm gealicki posiada określone wymiary szamańskie, jak również elementy kontemplacyjne. Mnóstwo razy uzyskiwałem wiedzę i wgląd - a była to wiedza najistotniejsza i najbardziej mi pomocna w życiu - bezpośrednio od moich przodków. Swoim przewodnictwem wspomagali mnie, gdy dokonywałem pracy nad odzyskaniem duszy oraz kiedy pracowałem ze snami. Jestem, co więcej, przekonany, że możliwe jest wskrzeszenie specyficznych metod gaelickiego szamanizmu i praktyk duchowych dzięki połączeniu głębokiego przypomnienia i przekazu od przodków.
Spotkałem ludzi, którzy byli rozczarowani tym, że nie mam ochoty angażować się w pewne tradycyjne celtyckie szamańskie praktyki, takie jak zmiana postaci lub skrying , jednakże mam poczucie, że reprezentuję tylko jeden odłamek dużo szerszej tradycji. Jestem przekonany, że skoro każdy klan w Szkocji i Irlandii miał osobne duchy opiekuńcze i odmienne duchy przodków, które kierowały jego szamańskimi działaniami, to nie ma absolutnie żadnej potrzeby aby być zwolennikiem zjednoczonej i ujednoliconej duchowości celtyckiej. Przypuszczam, że tylko w samej linii gaelickiej istnieją setki zapomnianych tradycji celtyckiego mistycyzmu przodków, czekających na ponowne odkrycie; a także wielka rozmaitość tradycji walijskich, bretońskich i z wyspy Man. Każda z tych tradycji może mieć podobne założenia kosmologiczne, ale wyrażają się one w sposób odmienny z racji dziedziczenia i innych różnic. Moja droga polegała na tym, aby wejść w związek z tymi aspektami archetypowej celtyckiej duchowej świadomości, które najlepiej odzwierciedlają moje genetyczne skłonności, i chętnie zostawiam innym odtworzenie pozostałych aspektów, takich jak sposoby uzdrawiania ziołami czy też duchowa mądrość brehon, prawa druidów. Wystarczy mi, że bardziej skupię się na pracy z duchami przodków, na uzdrawianiu dźwiękiem i na gaelickiej drodze rozwoju duszy, do której zaliczę sny oraz kontemplacyjną medytację nad światem przyrody.
Oddawanie czci towarzyszom ze świata przodków
Moim pierwszym kontaktem z indywidualnym duchem przodków był kontakt ze starcem, który nazywał siebie prostym imieniem Yo-win 6. Zaczął on pojawiać mi się w snach, jak również w świadomości na jawie, jako nieomal dotykalna obecność - całkiem odmienna w swojej esencji niż inne duchy, które dotychczas napotykałem. Dowiedziałem się od niego, że jest jasnowidzem (taibsear), i że jego życie i moje życie są nierozłącznie związane. Później odkryłem, że imię tej postaci rzeczywiście pojawia się w genealogiach królów, pisane Eoin (co czyta się "Yo-win").
Po pierwszych wizyjnych kontaktach z tym duchem-przodkiem, zainteresowałem się badaniem i studiowaniem drzewa genealogicznego mojej rodziny. Wkrótce odkryłem, że członkowie mojego klanu MacEoghainn (zwanego też MacEowen lub MacEwen) tradycyjnie byli dziedzicznymi taibhsear (jasnowidzami) i shanachie (plemiennymi bardami-historykami). Wiedząc, że owe szamańskie role były narzędziem, któremu gealicka kultura Zachodnich Wysp Szkocji i Irlandii zawdzięczała swoje trwanie, jestem dziś dumny z tego, iż jestem żyjącym przedłużeniem tej dziedzicznej linii.
W miarę jak poznawałem moje duchowe dziedzictwo i nawiązywałem z nim łączność, stałem się świadomy także innych przodków, którzy towarzyszyli mi, oferując wsparcie i przewodnictwo, a także coś w rodzaju energetycznych kuksańców, kiedy trzeba było podjąć się pewnych zadań dotyczących mojego dziedzictwa. Niektóre z tych duchowych obecności związane są z linią mojej matki - z rodem Henderson of Glencoe. Inne wiążą się z klanem Colquhoun, klanem celtyckich kapłanów natury, jak określił ich Iain Moncriffe.
Dzięki zarówno szamańskim doświadczeniom, jak i badaniom historycznym, odkryłem, że owe duchy przodków znane były i nazywane w języku gaelickim coimimeadh, dosłownie "współidący". I chociaż głęboko cenię sobie studia i dialogi scholastyków, rozczarowało mnie odkrycie, iż najwcześniejsze wzmianki w chrześcijańskich pismach odnośnie coimimeadh kreślą dość ponury obraz owych duchowych istot, i że z opinii późniejszych autorów, piszących ze sprzecznych punktów widzenia, zrodził się nieustający spór odnośnie natury owych "współidących". Niektóre doniesienia opisują coimimeadh jako rodzaj duchów-sobowtórów (po niemiecku zwanych Doppelganger), inne zaś sugerują, jakoby to był pewien gatunek istot baśniowych 7. W jeszcze innych przekazach coimimeadh jest opisywany jako po prostu "wywołany duch" pewnego osobnika, który może zostać zobaczony przez osoby biegłe w jasnowidzeniu.
Opierając się na moich własnych doświadczeniach, doszedłem do wniosku, iż coimimeadh są duchowymi energiami, które mogą informować człowieka na rozmaite sposoby, zależnie od wyznawanej przezeń kosmologii oraz wierzeń tej osoby. Na przykład identyfikacja "współidącego" jako doppelgangera pochodzi głównie z pism wielebnego Roberta Kirka, który był pod ogromnym wpływem swoich anglikańskich przekonań. Ale gdybym ja miał wybrać odpowiedniejszy synonim dla "współidącego", to opierając się na moich osobistych doświadczeniach, nazwałbym go pomocnikiem ze świata przodków (ancestral helper). Moim zdaniem, szamańskie wizje są zawsze przefitrowane przez nasze osobiste i kulturowe ramy odniesienia. Tak więc, rzeczywistość wizyjna, jakiej doświadcza jeden pratykujący w obrębie pewnej kultury nie musi negować odrębnych rzeczywistości doświadczanych przez innych praktykujących, nawet w tej samej tradycji.
W następnych rozdziałach podzielę się przykładami niektórych typów szamańskiego doświadczenia, co do których mam poczucie, że są dostępne dla ludzi chcących otworzyć się na uśpioną mądrość własnych związków krwi. I jakkolwiek przykłady, które tu przedstawiam, są wzięte z odrodzonych domowych tradycji mojego gaelickiego dziedzictwa, większość metod jest po prostu uniwersalna co do swojej natury, tak iż można do nich dojść poprzez całe mnóstwo pierwotnych duchowych dróg.
Usłyszeć echo Taghairm
Od samego początku, kiedy zacząłem otrzymywać od przodków przewodnictwo, obrazy, nauki i głębokie zrozumienie, miałem wyraźne poczucie, że te informacje rozchodzą się niby echo z pewnego starożytnego miejsca. Było to uczucie podobne do tego, jakbym stał w długim korytarzu, który wije się niby spirala, i słuchał osoby na przeciwnym końcu tego przejścia. Badając tradycyjne kosmologie moich szkockich przodków, natknąłem się w końcu na słowo odpowiadające dokładnie temu szamańskiemu zjawisku, które, jak jestem przekonany, jest nierozłącznie wpisane w gaelickie tradycje przekazu przodków. Słowo to brzmi taghairm, co dosłownie tłumaczy się jako "echo", ale bywało często używane dla nazwania szczególnych gaelickich praktyk "przywoływania duchów", które dość przypominają ceremonię yuwipi ludu Lakota.
Taghairm jest to tradycyjna gaelicka praktyka wróżebna, w której stosuje się podstawowe metody poszukiwania wizji - odejście na łono natury, post, i zaangażowanie się w pewne ceremonialne rytuały - i czyni się to w szczególnym celu, mianowicie aby zasięgnąć konsultacji ze strony duchów przodków. W najdawniejszej gaelickiej formie taghairm , wieszcz-taibhsear udawał się na wizyjny post w głąb jaskini, albo za kurtynę wodospadu, aby tam szukać przewodnictwa ze strony duchów przodków i opiekuńczych duchów klanu.
Celtowie praktykowali również pewne pokrewne metody konsultowania duchów, w których stosowano podobne techniki. W pewnym rytuale, znanym jako tarbh feis("święto byka"), zabijano białego byka, zaś poszukiwacz wizji zawijał się w jego skórę, aby połączyć się z przodkami. Wiadomo, że ta metoda była stosowana w tanistry - czyli w wyroczni stosowanej do konsultowania się duchów w sprawie wyznaczenia kolejnego przywódcy klanu. Wyrocznia tarbh feis była odprawiana przez klan MacKenzie aż do pierwszych lat dziewiętnastego wieku; zastosował ją też Cameron of Lochiel przed bitwą pod Culledon w roku 1746. Powiada się także, iż Cameron of Lochiel, prowadząc kiedyś własny rytualny proces taghairm, otrzymał namacalny święty dar - srebrny bucik dla swego syna - który pochodził od Daoine Sidhe , zwanych w baśniach Dobrymi Ludźmi.
Moje własne doświadczenie taghairm sugeruje, że obrzęd ów daje definitywną odpowiedź w nieustającej dyskusji o tym, czy Euro-amerykanie powinni się angażować w poszukiwanie wizji. Jako praktyk mistycyzmu przodków, zbadałem kilka metod przywoływania duchów, które łącznie nazywam "odosobnieniami 8. Niekiedy informację dostaje się podczas taghairm spontanicznie; kiedy indziej zaś pomocnym jest udać się w echtra, czyli lot duszy, do krainy starców. W każdym razie, jest to moim własnym doświadczeniem, że informacja rozchodzi się jak echo wzdłuż linii krwi, trafiając do archetypowej świadomości współczesnego celtyckiego jasnowidza.
Odosobnienie taghairm w dolinie Kilmartin
Podczas wycieczki do Szkocji w roku 1997, odwiedziłem region Wysp Zachodnich zwany Kilmartin. Byłem świadom tego, że dolina Kilmartin jest potężnym miejscem mocy usianym setkami cairn - kopców kamieni, zaznaczających groby dawnych Piktów; a także znaleźć tu można kamienne kręgi i kamienie ustawione pionowo - a wszystko to na obszarze o promieniu sześciu mil. Czułem, że ta okolica przyciąga mnie szczególnie, ponieważ kryje w sobie amalgamat energii moich przodków: za strony mojej matki są to potomkowie klanu MacEanriug (gałąź rodziny Henderson of Glencoe pochodząca z piktyjskich twierdz Eanriug Mor Mac Righ Nectain), oraz ze strony mojego ojca potomkowie Szkotów z Dalriady, którzy niegdyś wyemigrowali z północnej Irlandii i osiedlili się w dolinie Kilmartin.
Podczas pobytu w Kilmartin, postanowiłem odbyć tu pewną tradycyjną odmianę rytuału taghairm, która często była używana przez gaelickich jasnowidzów, polegającą mianowicie na spaniu wewnątrz starego grobu w celu skomunikowania się z duchami, aby uzyskać od nich błogosławieństwo lub informacje. Wielu ludzi może się w tym momencie wzdrygnąć i zapytać: "Co cię niby mogło skłonić do spędzenia nocy w grobie?"
Oto odpowiedź: wiedziałem, że staroirlandzki tekst "Tain" (wymawiaj: 'toyn') został z całym rozmysłem otrzymany przez spanie w rodowym grobie pewnego starożytnego barda, a to w tym celu, aby odtworzyć te fragmenty owej historii, które uległy zagubieniu. Chciałem odbyć taghairm w starożytnym grobie piktyjskim po to, aby sprawdzić, czy i ja mógłbym w pełniejszym stopniu nawiązać kontakt z moimi piktyjskimi korzeniami - po to, aby odtworzyć brakujące części dziedzictwa rodziny mojej matki. Przez całe lata podstawą moich wycieczek w świat gaelickiego mistycyzmu przodków były głównie przekazy, jakie otrzymywałem ze strony linii ojca, tj. rodów MacEwens i Kilpatric Cohouns, i ja byłem ogromnie ciekaw, czy byłbym w stanie dotrzeć również do innych szamańskich tradycji poprzez bezpośredni kontakt z moimi piktyjskimi przodkami.
Postanowiłem wykorzystać do tego szczególne miejsce, które najwyraźniej samo przyciągnęło mnie podczas moich spacerów. Był to dobrze znany grób piktyjski położony niedaleko miasta. Nie chcąc wzbudzać niepotrzebnych podejrzeń ani narażać się, że ktoś mi przeszkodzi, postanowiłem, że najlepiej będzie, jeśli wejdę do grobu krótko przed północą, tą zaczarowana godziną, uznawaną tradycyjnie za "bramę" pomiędzy nocą a porankiem.
Czekając na północ, medytowałem w moim pokoju hotelowym, wysyłając modlitwy i skupiając swoją intencję na zestrojeniu się z przodkami. Potem, około godziny przed północą, wyszedłem i udałem się do grobu, który był niezmiernie ciemny i całkiem dobrze ukryty za rzędem starych drzew. Księżyc jeszcze nie wzeszedł, a światło gwiazd przesłaniały napływające mgły, które w ciszy dryfowały poprzez wierzchołki wzniesień i spływały w stronę niżej położonych pól.
Najpierw rytualnie obszedłem grób naokoło trzy razy, następnie uczyniłem ofiary wotywne złożone z whisky, tytoniu, wrzosu i jałowca, oczyściłem moje dłonie w rosie zgarniętej z trawy, i przygotowałem się do tego, by przecisnąć swoje ciało do wnętrza tego starożytnego kamiennego grobowca. Otwór wejściowy okazał się węższy niż myślałem, i aby przecisnąć się przez otwór w ciemną jamę w dole, musiałem cofnąć się i zdjąć sweter oraz wełniany płaszcz. Kiedy cal po calu pokonywałem drogę do środka, zauważyłem lśniącą na niebie zorzę polarną. Zaraz potem całą okolicę grobu zasnuła gęsta mgła, a psy na odległych wzgórzach zaczęły wyć. Wkrótce śpiewała cała dolina. Do chóru przyłączyły się nawet krowy i owce, i byłem im wdzięczny, że nie jestem tu sam.
W końcu psy zamilkły. Po kilku chwilach usiadłem wewnątrz grobu. Było bardzo cicho i mogłem kontemplować spokojną ciszę nocy. Nagle usłyszałem, jak coś się porusza, niedaleko ode mnie, na zewnątrz miejsca, gdzie był grób, w polu, tuż za ogrodzeniem. Wyraźnie usłyszałem jakieś pobrzękiwanie, kaszel, jakieś rozmowy, i odgłos stóp stąpających po wilgotnej trawie. Miałem wrażenie, że to maszeruje kilku osobników - a nie krowa, jak zrazu sądziłem.
Kto mógłby tu wałęsać się o północy? Zamknąwszy oczy, "wstroiłem się" w moje "wizyjne oko" i zobaczyłem korowód człekopodobnych istot wędrujących poprzez mgłę. Czyżby te dźwięki pochodziły od procesji Sidhe - Promienistych, czyli baśniowego ludu z gaelickiej kosmologii? Wiedziałem, że w dawnym gaelickim folklorze istniała głęboka i uporczywa wiara w owych Sidhe, którzy żyją w górach pod ziemią i którzy czasami wychodzą na nasz świat w pewnych chwilach będących przerwami w czasie. Kiedy te dźwięki podeszły nieprzyjemnie blisko, bezgłośnie modliłem się, aby otoczyły mnie ochronne energie, oraz upewniłem się, czy aby wziąłem ze sobą kawałek żelaza, co według gaelickiej tradycji zapewniało ochronę przeciw wszelkim złośliwym Sidhe.
Nie odważyłem się poruszyć póki te dźwięki nie ucichły w dali. Wtedy, spuściwszy się głębiej do grobowca, spróbowałem uspokoić mój umysł. Byłem zdenerwowany i trząsłem się z zimna. Zaintonowałem dźwięk murmurando, próbując przywrócić poczucie opanowania. Moje mruczenie odbijało się echem od kamiennych ścian, wibrowało w przestrzeni i rezonowało wewnątrz mojej klatki piersiowej. Po kilku minutach wydawało się, że mruczy cały grobowiec-cairn. Stopniowo zaczął wyłaniać się z tego dźwięk coraz głębszy i potężniejszy.
W miarę, jak noc stawała się coraz głębsza, ja wchodziłem w coraz głębszy trans, w coś pośredniego pomiędzy czuwaniem a snem - w wizyjny stan znany w języku staroirlandzkim jako marana. W pewnej chwili ocknąłem się z drzemki, i złapałem się na tym, że wykonuję bardzo niezwykły rodzaj śpiewu. Teraz wiem, że był to dawny druidycki styl śpiewania zwany sordan9.
Tej nocy otrzymałem jedną z najpiękniejszych wizji, jakimi zostałem obdarzony w tym życiu. Najpierw pojawił się początkowy obraz, który wydawał się otoczony, wręcz zamknięty w najpiękniejszym dźwięku jaki kiedykolwiek słyszałem. Obraz ten - spirala z czterema promieniami, które wychodziły z niej w czterech kierunkach - uczyniony był z gwiazd. Zdałem sobie sprawę, że wyglądał on nieco podobnie do Krzyża Brygidy, popularnego symbolu w Irlandii i Szkocji. Kiedy połączyłem się z tym obrazem, stałem się świadom niskiego brzęczenia, czy też mruczącego dźwięku, który zaczął wibrować z wnętrza kamiennego cairn wokół mnie. Ten dźwięk przypomniał mi dźwięki, które sam wydawałem jakąś godzinę wcześniej, i intuicyjnie wiedziałem, że była to ziemska emanacja głosów gwiazd w spirali.
Następnie zobaczyłem prawdziwy Krzyż Brygidy nałożony na obraz z gwiazd. Wiedziałem, że Brygida-Bridgit (wymawia się 'wridżit') - gaelicka bogini-patronka domowego ogniska, uzdrawiania, świętej poezji, warzenia piwa, kowalstwa, położnictwa i poetyckiej inspiracji - była ze mną. Rzeczywiście, odczuwałem głęboki i bezpośredni związek z tą żeńską obecnością, tak jakby ona przeprowadzała mnie, niby położna, poprzez ten proces poszukiwania wizji.
Wkrótce potem zobaczyłem obraz starożytnego źródła, migoczący ponad dwoma innymi obrazami. Wiedziałem, że święte źródło, będące powszechnym tematem w szkockich i iryjskich kosmologiach, skojarzone jest z archetypowymi boginiami oraz z uzdrawianiem. W mojej wizji z tego źródła wypływały cztery strumienie, które płynęły w cztery strony świata. Gaelickie ustne przekazy i mityczne legendy są mi czymś dobrze znanym, więc nie mogłem się powstrzymać by nie zapytać sam siebie: "Czyżby to był Zdrój Segais, Zdrój Connla 10?"
Kiedy studiowałem i "czułem" obraz, przypomniałem sobie, że o Zdroju Connla powiadano, że ma pięć strumieni, które przedstawiają pięć zmysłów, poprzez które przyjmujemy wiedzę. Niemal natychmiast ujrzałem - zostało mi pokazane - że cztery strumienie w mojej wizji reprezentują szczególne ścieżki, szczególne wejścia do wiedzy, a także, że piąta ścieżka też istnieje, ale jest niedostępna zrozumieniu. Teraz mówię o Piątym Strumieniu 11 jako o tej mistycznej wiedzy, którą można znać, ale o której nie można mówić. Tamtej nocy napiłem się do syta z Piątego Strumienia, a także otrzymałem inne informacje, dzięki którym wciąż zgłębiam kosmologię, rytuały i duchowe tradycje plemion Piktów, którzy byli historycznymi poprzednikami Szkotów, a którzy zostali stopniowo zasymilowani w klany Henderson, MacNaughton, Wemyss i MacDuff.
Obserwując gwiaździstą spiralę i jej promienie, uświadomiłem sobie, że oto ukazanym mi zostało, że wszystkie rzeczy emanują z kosmicznego centrum. Owo centrum nie jest bogiem ani boginią, ani też totemem czy przodkiem, niemniej jest ono pewną odczuwalna obecnością czy też potęgą. Przypominało mi ono opisy kami lub katodama w japońskim Shinto, oraz dharmakaję lub drala w buddyzmie tybetańskim. Pojąłem, że oto widzę wizję aktu stworzenia - źródło wszystkich ludzi, wszystkich ras, wszystkich duchowych tradycji, i całej wiedzy.
W miarę jak niski brzęczący dźwięk trwał nadal, rezonując z moim sercem, zdałem sobie sprawę, iż jest on pieśnią wszechświata. Drzewa śpiewały tę pieśń. Śpiewały kamienie. Śpiewały wody. Śpiewały wichry w chmurach. Śpiewali przodkowie. Powiedziałem sam do siebie po gaelicku: "Oran Mor" - Wielka Pieśń. Ta wizja stała się potężną obecnością, żywą istotą, bytem samym w sobie i w moim życiu.
Kiedy noc zaczęła się przecierać, zwinąłem się w kłębek, aby zasnąć w grobie, i czułem ciepłą obecność, która otaczała mnie, którą wziąłem za Brigit albo inną żeńską siłę, która przybyła, aby mnie pocieszyć. Kiedy spoczywałem, zostało mi ukazane, że dziełem Oran Mor jest udzielenie ludziom wsparcia, ułatwienie im nauczenia się, jak mogą urzeczywistnić ich własne niepowtarzalne pasma Wielkiej Pieśni. Zostało mi również ukazane, że moja osobista życiowa praca polega na tym, bym pomagał ludziom w odkrywaniu ich własnych tradycji przodków, szczególnie przez umożliwienie im, by doznali przypomnienia Wielkiej Pieśni na poziomie komórkowym.
Po tym, jak otrzymałem tę wizję, stopniowo zaczęła ona osuwać się z powrotem w podziemie - to jest jedyny sposób, w jaki mogę wyartykułować to, co się wtedy działo. To było niemal tak, jakby odpowiedzialność za tę wizję była zbyt wielka, aby utrzymać ją w przytomnej świadomości. Przez resztę mojego pobytu w Szkocji czułem, jakbym nieustannie był na krawędzi duchowego wyłonienia lub załamania. Czy rzeczywiście dorosłem do tej wizji? Jakie, w każdym razie, było jej realne znaczenie?
Stan ten trwał póki nie pojechałem do Hiszpanii, poprzedniej ojczyzny moich przodków, Milezjan 12 z pochodzenia, gdzie zdałem sobie sprawę, że moje emocjonalne doświadczenia w Szkocji były raczej przełomem niż załamaniem. Pewnego dnia, kiedy siedziałem na pewnej plaży w Hiszpanii, całe znaczenie wizji Oran Mor nagle znowu wtargnęło do mojej świadomości. Kiedy na nowo połączyłem się z ta wizją, przypomniały mi się zmagania Czarnego Łosia, który usiłował zrozumieć swoją wizję kwitnącego drzewa, które chroniło wszystkie dzieci jednej matki i jednego ojca.
Wtedy też nagle zrozumiałem, że herb mojego klanu MacEowen - wielki pniak dębu z wyrastającymi małymi gałązkami - był starożytnym proroctwem druidów ze szkockich gór. Dąb, drzewo będące symbol tradycji druidów, kiedyś zostało ścięte za sprawą wielu rozmaitych sił, ale teraz na nowo wypuszcza nowe, kwitnące gałęzie. Zrozumiałem, co znaczy rodowe zawołanie naszej rodziny, podawane w różnych wersjach: "Jeszcze wzrośniemy"; "Jeszcze zakwitniemy"; "Jeszcze się zazielenimy". Uświadomiłem sobie, że teraz jesteśmy w czasie wskrzeszania starożytnych duchowych dróg, które mogą nas wesprzeć w tym, abyśmy "wzrośli i zazielenili się na nowo".
Spacerowałem nad wodą i patrzyłem w dół na rozbijające się fale i na gładkie skały połyskujące w słońcu. Powiew wiatru przemknął obok, a ja mógłbym przysiąc, że słyszę, jak sam ocean szepcze "Oran Mor". Spojrzałem na morze i zrozumiałem. Jak Conn Stu Bitew - wielki praojciec mojego rodu z Dalriady - który został zabrany w głębiny świata przodków, aby uczyć się wiedzy swojego rodu, tak i ja teraz wiedziałem, że przodkowie nie umarli ani nie odeszli; że oni żyją nadal w Innym Świecie, stale gotowi prowadzić swych potomków i pomagać im. Nie ma przybywania - jest tylko nieskończona pielgrzymka wiary w nasze "zaświatowe" zmysły i przypominanie sobie tego, co kiedyś pogrążyło się mroku. My jesteśmy przodkami. Beannachadh.
Przypisy
1. [Przekaz od przodków] Ponieważ czytelnicy mogą nie być obeznani z antropologicznymi teoriami na temat szamanizmu, czuję, że powinienem wyjaśnić, jak ja rozumiem pojęcia dziedzicznego przekazu, społecznego przekazu i przekazu od przodków (ang. ancestral transmission, termin stworzony przez autora artykułu), jako że mają one kluczowe znaczenie jeśli chodzi o zrozumienie nie wykorzystywanego, uśpionego potencjału naszych związków ze światem przodków.
Przekaz dziedziczny i przekaz społeczny to dwa dobrze znane sposoby stania się szamanem. Przekaz dziedziczny ma miejsce wtedy, gdy szamańskie uzdolnienia pewnej osoby są zasadniczo wrodzone, tak jak inne cechy biologiczne. Na przykład, niektóre dzieci w pewnych rodzinach mogą się rodzić z darem uzdrawiania albo jasnowidzenia - jakkolwiek surowe uzdolnienie może zostać później udoskonalone przez trening. Przekaz społeczny zachodzi wtedy, kiedy pewien osobnik zostaje wybrany przez plemiennych szamanów lub jasnowidzów - zwykle w oparciu o jego szczególne zdolności, a także znaki czy omina - a następnie ów nowicjusz ćwiczy się w szamańskich umiejętnościach, prowadzony przez starszego szamana. Te dwa podejścia, które często pokrywają się w praktyce, odkryto w wielu szamańskich kulturach na całym świecie, w tym u Ju/'hoansi w południowej Afryce, u Tuwińców w centralnej Azji, Dine (Navaho) na południowym wschodzie Stanów Zjednoczonych, Haudenosaunee w stanie Nowy Jork, oraz u Inków w Peru.
Inaczej rzecz się ma z przekazem od przodków (ancestral transmission), który polega na całkiem naturalnym, dynamicznym procesie, podczas którego pewna osoba zostaje wybrana bezpośrednio przez duchy przodków lub totemy klanu, aby podjąć się zadania kontynuacji linii przekazu nauk, kosmologii lub praktyk. Kontakt z duchami zwykle zachodzi spontanicznie w snach lub wizjach, podczas inicjacyjnej choroby, albo w kontekście pewnych ceremonii lub rytuałów. Co ważne, jeżeli już raz łączność została nawiązana, wybrana osoba zazwyczaj sama kontynuuje trening z duchami, używając różnych metod, przy których potrzebna jest dobra wola z obu stron.
Dzięki wglądom, którymi zechcieli się ze mną podzielić Malidoma i Sobonfu Some, Joe Rose, Oscar Miro-Quesada, Alberto Villoldo i Brant Secunda, wiem teraz, że fenomen przekazu od przodków jest elementem wielu plemiennych kultur. Relacje entografów zebrane wśród Tunguzów na Syberii, Inuitów w Arktyce, Odjibway'ów znad Wielkich Jezior i wśród Nepalczyków i Tybetańczyków w Azji - oraz wśród wielu innych kultur - pokazują, że szamańscy adepci często są wybierani i ćwiczeni bezpośrednio przez duchy przodków lub klanu. Zdając sobie sprawę z wielkiej liczby doniesień o przekazie od przodków w literaturze etnograficznej dotyczącej kultur wszystkich kontynentów, jestem teraz przekonany, że przekaz od przodków jest zjawiskiem, które człowiekowi jest wrodzone. (Przyp. Autora)
2. [Św. Patryk] Twierdzi się czesto, że druidzi nigdy nie powierzali swoich świętych tradycji słowu pisanemu. Jestem jednak teraz przekonany, że jedynie najbardziej mistyczne elementy tej tradycji były nie zapisywane. Dawne opowieści mówią o tym, jak św. Patryk wpadł w szał, paląc i topiąc stare iryjskie teksty, tak więc trzeba przyjąć, że druidzi rzeczywiście pisali o swoich duchowych tradycjach. Wiadomo, że w istocie druidzi spisywali pewne elementy swojej wiedzy - te mianowicie, które dotyczyły ich medycyny, astrologii i astronomii, jak również swoje zbiory praw zwane brehon - i z pewnością to były te księgi, które Patryk z takim zapałem niszczył. (Przyp. Autora)
3. Dalriada, Dal Riata - celtyckie królestwo istniejące w VI wieku w pn.-zach. Irlandii (obecny Ulster), które skolonizowało wybrzeża zachodniej Szkocji. (Przyp. Tłum.)
4. Absentee landlords, tj. "nieobecni" właściciele majątków ziemskich w Irlandii, zarządzający nimi z Anglii. (Przyp. Tłum.)
5. ... our spiritual souls... (Przyp. Tłum.)
6. Nazwisko Autora - MacEowin - można rozumieć jako: "syn Yowina". (Przyp. Tłum.)
7. ... faery being... (Przyp. Tłum.)
8. W oryg. taghairm fasts - "posty", ale z kontekstu wynika, że nazwa "odosobnienia" jest równie odpowiednia. (Przyp. Tłum.)
9. [Sordan] Kiedy następnego dnia zwiedzałem wspaniałe muzeum zwane Kilmartin House, moja żona i ja odkryliśmy zapis tego samego rodzaju śpiewania, jak to, które ja otrzymałem jako przekaz. Według opisu w muzeum, ten styl śpiewu, zwany sordan, wynalazł Columkille - członek rodu O'Neill, który początkowo pobierał nauki jako druid, ale później stał się celtyckim chrześcijaninem, i dziś jest znany pod imieniem świętego Kolumby. Notka sugerowała jednak, że ten rodzaj śpiewu ma dużo starsze druidyckie korzenie, oraz, że Kolumba użył, jak powiadano, pieśni sordan, kiedy walczył z druidami króla Piktów Brude. Śpiew sordan jest podobny do śpiewu krtaniowego tybetańskich buddyjskich mnichów Gyoto, oraz szamanów z Tuwy i Mongolii. Od tamtej pory ja używam tego potężnego stylu śpiewania, i stosuję go do koncentracji, do przyzywania duchów przodków, a nawet do szamańskich działań związanych z oczyszczaniem i uzdrawianiem. (Przyp. Autora)
10. Gaelicka ustna tradycja zna opowieści o źródle wiedzy z Innego Świata, zwanym Zdrojem Segais, albo Zdrojem Connla. Zdrój Connla jest legendarnym źródłem irlandzkiej rzeki Boyne, która swą nazwę bierze od bogini Boann, która piła z jej wód. Według jednej z legend, kiedy król Cormac z Tary podróżował do Innego Świata Manannan, napotkał magiczne źródło o pięciu strumieniach - o których powiadano, że jest to pięć zmysłów, poprzez które otrzymujemy "wiedzę z innego świata". (Przyp. Autora)
11. Opierając się na mojej wizji i na doświadczeniu Piątego Strumienia, potrafię zrozumieć dlaczego druidzi nie mieli ochoty niczego pisać o tej wiedzy - i ja sam wątpię, czy w ogóle można ją będzie kiedykolwiek w pełni wyartykułować. Odkąd po raz pierwszy otrzymałem tamtą wizję, kontemplowałem tę informacje głęboko, i przekonany jestem, iż mianem Piątego Strumienia określano podziemny prąd wiedzy tajemnej, który jest wpleciony w całość stworzenia, i który może zostać doświadczony poprzez cały szereg mistycznych tradycji, w tej liczbie szamanizm, druidyzm, gnostycyzm i sufizm. (Przyp. Autora)
12. Milezjanie - legendarni przodkowie Irów, zamieszkujący jakoby Półwysep Iberyjski. (Przyp. Tłum.)
*
Oryginał publikowany w: Shaman's Drum, nr. 49/1998, str. 33-39. Tłumaczenie i rozpowszechnienie w Internecie za zezwoleniem Autora.
Frank Henderson MacEowen jest Amerykaninem szkockiego pochodzenia, praktykiem gaelickiego mistycyzmu przodków i pierwotnej duchowości celtyckiej. MacEowen, z zawodu psycholog-doradca, łączy ekopsychologię, pracę ze snami oraz celtycki szamanizm przodków w jedną animistyczną metodę, którą sam nazywa Oran Mor. Przeczytasz o nim na stronach "Soul to Spirit" lub gdzie indziej przy okazji jego poczytnej książki "The Mist-Filled Path: Celtic Wisdom for Exiles, Wanderers, and Seekers"
Komentarze
http://www.sacredsites.org.uk/papers/Blain_J-perm.pdf
Rodowita Szkotka widzi sprawy inaczej niż przybysz ze stanu Colorado...
Aby komentować Zaloguj się lub Zarejestruj w Tarace.
-
Don't copy for AI. Don't feed the AI.
This document may not be used to teach (train or feed) Artificial Intelligence systems nor may it be copied for this purpose. (C) All rights reserved by the Author or Owner, Wojciech Jóźwiak.
Nie kopiować dla AI. Nie karm AI.
Ten dokument nie może być użyty do uczenia (trenowania, karmienia) systemów Sztucznej Inteligencji (SI, AI) ani nie może być kopiowany w tym celu. (C) Wszystkie prawa zastrzeżone przez Autora/właściciela, którym jest Wojciech Jóźwiak.