27 listopada 2016
Wojciech Jóźwiak
Bipolska
! Do not copy for AI. Nie kopiować dla AI.
11 lat temu, w roku 2005 (kto jeszcze pamięta te zamierzchłe czasy?) były w Polsce wybory prezydenckie. W drugiej turze konkurowali Kaczyński i Tusk. Donald Tusk później był premierem, a obecnie ma jakieś wysokie stanowisko w Unii Europejskiej. Lech Kaczyński wygrał tamte wybory, a w 2010 r. zginął w katastrofie smoleńskiej. Mnie jako miłośnika map uderzył wtedy terytorialny rozkład głosów za jednym i za drugim. Najlepiej oddaje go mapa, którą zamieścił anonimowy autor bloga-projektu „Bezgranica”, bezgranica.blog.onet.pl. Jest to mapa procentu głosów za Tuskiem (pomarańczowe) lub za Kaczyńskim (niebieskie) z nakreślonymi granicami zaborów:
Źródło:
bezgranica.blog.onet.pl/...tusk-kacz.2.jpg
ze strony bezgranica.blog.onet.pl/2010/07/09/wnioski-powyborcze/.
Widać, że żółto-pomarańczowa Tusklandia plus umiarkowany (jasnoniebieski) Kaczystan pokrywa się z dawnym terytorium Prus, a dawne terytoria Rosji i Austrii wypełnia ciemnoniebieski Kaczystan radykalny, z tusklandyjskimi wyjątkami wokół Warszawy i Łodzi, na obrzeżu Śląska i w prawosławnej części Podlasia. Przesadnie bystre oko zauważy jeszcze żółtą łunę w Bieszczadach. Tamtą geografię mentalną Polski zauważyłem wtedy w tekście „Tusklandia i Kaczystan. Po wyborach 23.X.2005, o dwóch połowach podzielonej Polski” – polecam.
Po śmierci Lecha Kaczyńskiego w 2010 roku były kolejne wybory prezydenta, w których pozostały z braci Kaczyńskich, Jarosław starł się z Bronisławem Komorowskim. Tym razem podział na dwie Polski, żółta i niebieską, był ściślejszy niż pięć lat wcześniej i jeszcze bardziej dopasowany do zasięgu Prus sprzed stu lat:
Źródło:
bezgranica.blog.onet.pl/...kacz-komor2.jpg
ze strony
http://bezgranica.blog.onet.pl/2010/07/09/wnioski-powyborcze/
.
W porównaniu z poprzednimi wyborami żywioł kaczystański wycofał się z Prus w głąb swojego galicyjsko-kongresowego matecznika. Autor „Bezgranicy” skomentował to zjawisko tak:
W pewnym uproszczeniu wychodzi na to, że w 92 lata po odzyskaniu niepodległości jesteśmy bardziej podzieleni granicą rozbiorową niż byliśmy 5 lat temu.
Duch zagadkowo pojętego liberalizmu ogarnął już niemal w całości „Ziemie Odzyskane”, Wielkopolskę (tę zachodnią, pruską) i Śląsk, aby przylgnąć do byłych granic Królestwa Kongresowego. Mocno się jeszcze broni zagłębie miedziowe, słabną Kaszuby.
Po drugiej i trzeciej stronie barykady pomarańczowa fala rozprzestrzenia się w Zagłębiu Dąbrowskim i wychodzi z dużych miast. Opanowała już w całości Śląsk Cieszyński i wdziera się coraz śmielej od strony Litwy, Białorusi i Ukrainy.
Hasła hasłami, ale materiały Państwowej Komisji Wyborczej nie zwiastują zgody podczas najbliższej kadencji.
To był, przypominam, rok 2010. W roku 2015 były następne wybory, których „Bezgranica” już nie komentuje ani mapuje, bo w międzyczasie internetowo zamarła. Teksty w „Bezgranicy” pozostają interesujące, np. o wpływie granic zaborczych na dzisiejsze – po 100 latach! – populację dzików i jeleni, tak! Dziki żyją głównie w Prusach omijając Galicję i Kongresówkę, jelenie żyją w Prusach i w Galicji, poza Kongresówką – zobacz tu: bezgranica.blog.onet.pl/2010/02/10/go-west/
Wybory 2015 są na mapach w Newsweeku: „Komorowski na dalekim wschodzie, Duda w miedziowym zagłębiu. Skąd się biorą plamy na mapie wyborczej?”, niestety bez dobrej wizualizacji granic rozbiorowych:
Źródło: www.newsweek.pl/...800.png
Jak widać, granica między Tusklandią/Komorowią a Dudlandem/Kaczystanem prawie nie drgnęła: Prusy prócz małych fragmentów pozostały żółte, Galicja z Kongresówką niebieskie; trwają żółte wyspy łódzka, warszawska i podlasko-prawosławna. Ponieważ mapa jest z dokładnością do powiatów, Bieszczadów nie widać.
Zauważmy, że autorzy map, z Państwową Komisją Wyborczą, manipulują kolorami na mapach! Przyjazne ciepło żółte i pomarańczowe przydzielili części zachodniej, ostrzegawczy niebieski czy nawet granatowy – jak chłód, mróz i noc! – dając wschodowi.
Być może zadziałał wzór i przykład wcześniej rysowanych map Ukrainy z pomarańczowym, jak „pomarańczowa rewolucja” 2005, zachodem tamtego kraju i niebieskim wschodem; miało to też oddawać podział na rzekomo pro-europejski, demokratyczny i liberalny zachód Ukrainy w granicach dawnej Rzeczypospolitej i (rzekomo) pro-rosyjski i autorytarny wschód równy terenom skolonizowanym przez Rosję; dopatrywano się też w tym podziału na część mówiącą po ukraińsku i po rosyjsku. Piszę ostrożnie „rzekomo”, ponieważ Ukrainie uporczywie wróżono rozpad wzdłuż tamtych linii, a mimo to się trzyma, niebieskie regiony okazały się nie popierać Rosji, a co się dzieje naprawdę w umysłach obywateli Ukrainy, chyba zwyczajnie nikt nie wie. Ale wracamy na nasz grunt.
U nas też nie ma dobrej odpowiedzi. Tak naprawdę wciąż nie wiemy, czym różnią się te dwie Polski: post-pruska od post-galicyjsko-kongresowej. Socjologowie powinni to dawno zbadać i stwierdzić, pokazać odpowiednie mechanizmy – ale nic o tym nie słychać. Dzielnice post-rozbiorowe najwidoczniej pozostają u nas jakimś tabu, wstydliwością, o której zbyt głośno nie mówi się, chociaż z drugiej strony „wszyscy wiedzą”. Może nie mówi się, żeby nie wywoływać wilka z lasu? Żeby mówieniem o tym nie spowodować, że Polska popruje się na dwie części? (Jak nie popruła się dotąd Ukraina?) Byłoby to całkiem typowe działanie tabu, owo niewywoływanie wilka...
Kiedy opcje polityczne dzielą się i polaryzują według zawodów, klas, zamożności, stosunków własności, to jest to w demokracji normalne i zostało dawno ujęte w formułę lewica versus prawica. Ale jeśli opcje polityczne dzielą się i polaryzują terytorialnie, to taki stan rzeczy może zapowiadać secesję, może być jej prodromem. Bo co to jest naród? To ludność, która mówi pewnym własnym językiem, zajmuje pewne terytorium, posiada swoją historyczną tradycję, której strumień ją wspiera, a z tej tradycji wynika porządek instytucji i prawa. Po przyjrzeniu się temu zdaniu stwierdzimy, że język – jako czynnik wyodrębniający naród – nie jest konieczny. Amerykanie jako naród oddzielili się od współjęzycznych Anglików, a niemieckojęzyczni Szwajcarzy od reszty Niemców, podobnie z Austriakami; ci sami Szwajcarzy są wielojęzyczni, podobnie bliżej nas Ukraińcy. Z drugiej strony osobność języka ułatwiała secesje: tak było z aksamitnym rozwodem Słowacji i Czech. Lecz w tym ostatnim przypadku nie różnica języka zdecydowała, tylko różnice historii i politycznych preferencji. Być może jesteśmy świadkami i uczestnikami dzielenia się narodu polskiego na dwoje. Pytanie tylko, w jakim stopniu ten podział wyrazi się w instytucjach, na ile się zobiektywizuje? – Lub może nadal pozostanie w sferze niewymowności, pod tabu i jako ciekawostka jak tamte popruskie jelenie i dziki.
Żółtopolska i Niebieskopolska zajmują wyraźnie oddzielone terytoria, chociaż z wahającym się pograniczem i co najmniej trzema wyspami żółtymi na niebieskim korpusie. (Ja sam w jednej z tych wysp mieszkam.) Te terytoria jednak nie mają swoich nazw i nie rozpoznają same siebie jako oddzielne terytoria, nie mają terytorialnej samo-świadomości! (Przy przedpoprzednim zdaniu długo myślałem, jakie doraźne nazwy im nadać, w końcu poszły te od kolorów na mapie...) Ale to się może wydarzyć. Nazwy zostaną wymyślone i zaczną pracować.
Co dalej: Żółtopolacy i Niebieskopolacy mówią jednym językiem, ale jak wspomniałem, język nie jest tu kluczowy. Prawu też podlegają jednemu. Różni i nadaje odmienny narodowy charakter obu połowom – tylko historia. Ona dzieli, chociaż od zawsze, czyli od powstania obecnych granic Polski, uporczywa polityka historyczna wszystkich kolejnych reżymów uczyła i propagowała jedną historię. Widocznie działa siła historii ukrytej, tej opowiadanej po domach, przenoszącej się pokoleniowo, nie szkolnie czy książkowo. Także historii zawartej w materii, w faktach i w krajobrazie, który widać i w którym się żyje.
Próbowałem tę znaczącą różnicę wypisać w tekście „Ulga! - czyli Żydzi nareszcie zdesakralizowani. O książce Yuri Slezkine'a 'Wiek Żydów'”, z roku 2007 – oto fragment:
Merkurianizm-apollinizm Slezkine'a wyjaśnia też bieżącą polityczną historię Polski. /.../ Polacy są podzieleni na tych od Apollina i na tych od Merkurego, na wyznawców wartości i pojęć (lub nosicieli memów /.../) apollińskich - i merkuriańskich. Ci pierwsi trzymają się ziemi, tradycji i ojcowizny, rozumianej nie tyle jako zagon, co jako kompleks mentalny, gdzie się mieści też katolicka religia i miłość do państwa, urzędu i policjanta /.../. Ci drudzy odnajdują się w nowoczesności, rynku i profesjonalizmie. [Polacy-apollinianie i Polace-merkurianie są] podzieleni terytorialnie i w tym miejscu wyjaśnia się zagadka pomarańczowych województw zachodnich w wyborach z jesieni 2005 i niebieskich województw kongresowo-galicyjskich. Polska Merkurego to Polska przesiedlona, to zbiorowość tych, których oderwało od korzeni, i należą tu zarówno Ziemie Zachodnie, jak i zamieszkałe przez imigrantów duże miasta. Polska korzenna, więc Kongresówka i Galicja, pozostały apollińskie. W wyborach 2005 merkurianie głosowali na Tuska, apollińczycy na Kaczyńskich. /.../ Procesyjno-pielgrzymkowa religia i solidarne państwo opiekuńcze tak samo należą do świata Apollina i tak samo budzą niechęć merkurian, jak i swoje ostrza właśnie przeciwko merkurianom kierują. (Merkuriańska jest też po-pruska Wielkopolska i ja, nie będąc stamtąd, nie wiem dotąd, dlaczego? – i jaki historyczny proces uczynił ukorzenionych przecież Wielkopolan ludźmi nowoczesnymi [wg merkurialnych wzorów].) Dopuszczam myśl, że te dwa narody polskie różnią się na tyle, że w jednym państwie nie wytrzymają ze sobą; polecam tę ideę futurologom.
Zerwanie korzeni może być tylko jedną z wielu przyczyn tamtej różnicy. Pytania pozostają, mianowicie: – Co Prusacy zrobili swoim Polakom, że ci po stu latach są wciąż inni od reszty? Oraz: – Co takiego przydarzyło się przesiedleńcom z Kresów i innym osadnikom na Ziemiach Zachodnich (oraz ich wnukom), że upodobnili się do sąsiadów z Wielkopolski? Na czym polega ta widmowa pogrobowa pruskość, która ich wspólnie połączyła? (Bo przecież realnie Prus już nie było.)
Pytań jest więcej. PiS oferuje – i skutecznie sprzedaje – polityczną opcję państwa katolicko-nacjonalnego. W tym pakiecie są (wzorowane na socjalistach) wysokie podatki i rządowe rozdawanie pieniędzy, upaństwowienie życia społecznego (podobne do tego, czego chciał Mussolini), rządowe ręczno-odgórne sterowanie gospodarką, wizja wielkich państwowych budów (jak za Gomułki & Gierka) i związana z tym nienawiść do przyrody, dalej: nadzór ludzi kościoła nad stosunkami w państwie (bo taki jest realny sens magicznych gestów jak ukrólowienie Jezusa), centralizm jedynie słusznej linii w szkołach i w kulturze, militaryzacja i paramilitaryzacja (a przecież silne wojsko można zrobić bez propagandowego dęcia i pozowania na militarów), plus niechęć do Zachodu (w tej poetyce brakuje tylko nazwania go z ruska zgniłym) i Unii Europejskiej, i w końcu pseudoimperialne rojenia o Kresach, Międzymorzu i Jagiellonii.
Gdy tę listę zestawić, narzuca się epitet z całkiem innych czasów: „wstecznictwo”. Ale coś w tym jest, skoro najbardziej futurystyczny z wspierających PiS intelektualistów, zawodowy przecież futurolog, a doradca prezydenta Dudy, prof. Andrzej Zybertowicz oświadcza: „musimy powstrzymać tempo zmian”. (Tak w: „Utrzeć nosa systemowi” Rzeczpospolita Plus Minus 26-27 listopada 2016.) Zatem polityka PiS nie jest jakimś omsknięciem, przypadkiem, ani nie dzieje się na zasadzie „inaczej nie potrafią” – jest świadomym i programowym zatrzymywaniem przemian, zakładaniem hamulców.
(Co już Lem przewidział, w którymś z opowiadań każąc opisywanemu robotowi-wariatowi wołać: „precz z odkryciami, trzeba robić zakrycia!”)
Polska PiS'owska ściśle przypomina w zamyśle „nową tradycję” w muzyce ludowej: oto celowo i na nowo zróbmy coś, co będzie miało tradycyjny pozór.
Ale mając na widoku z jednej strony tamtą polityczną wizję PiS, z drugiej strony mapę z terytorium Niebieskopolski, dochodzimy do wniosku, że oto pod postacią Neotradycyjnej Polski PiS owa Niebieskopolska jako terytorium i jako nieświadomy dotąd proto-naród uzyskała swoją polityczną świadomość! I tylko ona, tylko ta niebieska połowa. Żółtopolska pozostaje nieświadomą, bezwiednie i niechętnie wleczoną przez aktywną i dominującą obecnie połowę Niebieską.
Warto w tym miejscu znać tekst Alexa Kurtagića, przetłumaczony i zamieszczony w Xportalu, „Dlaczego konserwatyści zawsze przegrywają?” – ale w Polsce od odejścia komunistów 1989 dzieje się odwrotnie: to lewicowcy i liberałowie zawsze przegrywali i czynią to dalej. Dlaczego? Chyba proste: bo nie są prawdziwi.
Co sugeruję i co przewiduję? Że tak jak niebieskie pół Polski, czyli Niebieskopolska, uzyskała swoją polityczną świadomość w osobie PiS i jego programu Nowej Tradycji, tak musi to zrobić drugie żółte pół, Żółtopolska. Zadanie ma trudniejsze, znacznie, niż to, które pchnęło PiS, ponieważ pewne pojęciowe stołki już im PiS wytrąciło – np. nie da rady oprzeć się na religii, na ludziach Kościoła (przecież PO kokietowało kościelnych, że hej), a nawet ich zneutralizować. Nie, oni już neutralni długo nie będą. Z drugiej strony śmiertelnym – pod groźbą niezaistnienia lub szybkiego upupienia – niebezpieczeństwem jest stawanie w opozycji i kontrowanie opcji PiS'u przeciwieństwami, że np. gdy wy kościół, to my anty kościół, gdy wy przeciw Rosji, to my za, wy za wojskiem my za rozbrojeniem itp. Kontr-Pis przegra przed startem.
Zadanie jest trudne, bo trzeba wymyślić pozytywny program i mieć pozytywną wizję – a nie tylko „czepiającą się”. A jednocześnie masową i docierającą do ludzi, do nie-elit.
Jedną podpowiedź, jak do tego się zabrać, już podam: trzeba obserwować własne terytoria. Własną regionalną lokalność i jej wyznaczniki i specyfiki. Ja sam, mieszkając wprawdzie na żółtym, ale zaledwie na jego wyspie podwarszawskiej, nie mam zbyt dobrego miejsca widzenia.
Komentarze
![[foto]](/author_photo/jaroslaw_bzoma_01.jpg)
Aby zachować spójność państwa należałoby zasiedlić nowymi imigrantami Polskę niebieską, wtedy stan niepewności swego, po obydwu stronach granicy pomarańczowoniebieskiej osiągnie równowagę Niebiescy poczują potrzebę bliskości z pomarańczowymi a pomarańczowi pokochają niebieskich w ich jakże dobrze znanym sobie cierpieniu niepewności swego.
To dotyczy imigrantów z Afryki muzułmańskiej głównie. Zresztą, niechęć do takich imigrantów to jedyny punkt co do którego istnieje jedność narodowa.
PS
Ciekawe, że ponoć mamy ponad milion imigrantów z Ukrainy, i nic się nie dzieje.
![[foto]](/author_photo/jaroslaw_bzoma_01.jpg)
Właściwie to Wietnamczyków czy Chińczyków nikt się w Polsce nie czepia.
![[foto]](/author_photo/wj_X15.jpg)
Ale trudno, będą dalej drażnił polski mental i infosferę, aż może trafię w końcu na kogoś, kto zrozumie, o czym ja piszę.
![[foto]](/author_photo/wj_X15.jpg)
Jest wiele podziałów, które nie wywołują wojen domowych np. Belgia, do niedawna USA, Ukraina czy Wielka Brytania:
O ile to dynamit to brakuje tu iskry w stylu:
- Brexitu (przyczyna jakkolwiek paradoksalna)
- kampanii, w której padają oskarżenia najcięższe
- prowokacje o charakterze zbrojnym i/lub terrorystycznym, chociaż i tu trudno oczekiwać automatyzmu..., Kraj Basków w Hiszpanii, Irlandia Północna czy Kurdystan
Co do podziału Polski na POPIS to mam wrażenie, że zeszłoroczne wybory mogą być początkiem jego przełamania:
- na scenę polityczną przebojem wdarł się Paweł Kukiz
- Razem odesłała SLD na śmietnik historii
- ustalmy ponadto, że to jedyna ogólnoznana partia, która z czystym sercem można nazwać lewicą
- ferment wprowadzany przez Franciszka stanowi poważne zagrożenie dla sojuszu tronu i ołtarza co może być trampoliną na takich środowisk jak poplecznicy Jacka Międlara itp. piewców Polskiego Kościoła Katolickiego (np. Piotra Natanka)
- .Nowoczesna może odesłać w niebyt PO, co pozbawi PIS główny sens istnienia
- na poziomie lokalnym ruchy miejskie mają potencjał zanegować tą awanturę, co znacząco podkopie ogólnopolskie partie władzy, które lojalność budują głównie na podziale łupów (patrz #Misiewicze itp. za czasów rządów z PSL w koalicji)
![[foto]](/author_photo/wj_X15.jpg)
W tekście starałem się pokazać potencjał. Co z niego wyniknie, lub nic, zobaczymy. Mam jednak wrażenie, że każda połowa lepiej by sobie radziła sama, bez tej drugiej.
A co do mechanizmów tego co się tu wyprawia to się skłaniam do analizy na linii globalizm-lokalizm i imperium-peryferia (chociaż w USA będąc supermocarstwem same się uznają za peryferia Azji, a właściwie świata arabskiego i Indochin).
Wychodząc od tak ukierunkowanej analizy możnaby znaleźć wyjaśnienia tego co się dzieje w Polsce, w Europie czy na świecie (taka przydałaby się zarówna dla chińskich inicjatyw takich jak Szlak Jedwabny(1) czy AIIB albo i po za nimi cała zawierucha jaka dotknęła w świat arabski, a ostatnio wygrana Trumpa w USA).
Ponadto wychodząc od niej można zastanowić się nad przyszłymi losami UE, u mnie największe uznanie zyskały propozycje te:
- Unia dwóch prędkości, jeśli się uprą, że pierwsze skrzypce integracji mają grać państwa narodowe
- dopuszczenie do procesów integracyjnych innych jednostek organizacyjnych takich jak regiony geograficzne (np. Karpaty czy Bałtyk) czy miasta partnerskie
(1)Mały offtop
Jest tu ktoś z kim mógł przedyskutować moje spostrzeżenie dotyczące Szlaku Jedwabnego?
To nie do końca tak... Warszawa jest wyobcowana nie tylko w stosunku do Śląska i jego rzekomej opcji niemieckiej tylko w ogóle reszty kraju... przecież mamy taką centralizację kluczowych czynników rozwojowych (administracja rządowa, korporacyjna itp. oraz skupienie uwagi mediów ogólnopolskich na sprawach, które są naprawdę wewnętrzne dla tego miasta np. budowa metra), że można odnieść wrażenie, że miasto to okupuje Polskę.
(...)Właśnie to wydarzyło się w ostatnich wyborach.(...)
Małe zakłamanie... Ekstrapolujesz rozdział mandatów poselskich na wolę narodu zapominając o premii D’Hondta... wystarczyłoby, że np. Razem przechwytuje od ZL brakujące 2% i nici z samodzielnych rządów PISu, może i w ogóle (wszystko zależało by od Kukiza, a ja mam nadzieję, że hasła o rozwaleniu partiokracji traktuje poważnie).
(...)Postępowi zobaczyli, że w UE za hasłami postęp i nowoczesność kryją się jakieś dziwactwa, wynaturzenia, głupota, wyjątkowo niemądre działania, zapędy dyktatorskie i ... schowali się pod skrzydła konserwatystów.(...)
A to ciekawe... możesz wyjaśnić co te sformułowania kryją pod sobą?
(...)Nie, na pewno nie pozwolimy na oderwane od Polski żadnego regionu, proszę o tym zapomnieć.(...)
Wsadzasz mi w usta słowa, których nie powiedziałem... swoją drogą ponoć większym problemem terytorialnym Śląska nie jest przynależność do Polski (chyba tego nikt głośno nie podważa w przeciwieństwie do Lubelszczyzny) tylko plany... powiększenia Opola.
![[foto]](/author_photo/Hd obrazek.jpg)
![[foto]](/author_photo/wj_X15.jpg)
2010-12-12. Wojciech Jóźwiak. Wielo-Polska. Autonomia dla Śląska i Polska Regionów. Autonomia dla Śląska powinna być początkiem autonomicznej regionalizacji całej Polski
![[foto]](/author_photo/kapalka.jpg)
Aby komentować Zaloguj się lub Zarejestruj w Tarace.