23 stycznia 2011
Wojciech Jóźwiak
Blackmore, Fiałkowski, Sheldrake, Lem, Penrose
Blackmore i temy
Najpierw odpowiem Krzysztofowi Joczynowi, który zapytał (z wyczuwalną ironią): "Ciekawe czy w efekcie powstanie również temetyka i czy będzie równie płodną dziedziną nauki jak jej poprzedniczka ;-)" - Jeśli "temetyką" nazwać dociekania o mnożeniu się informacji w maszynach, to ta dziedzina już jest. Ale nie ma sensu zanadto jej wyodrębniać, ponieważ zawiera się w ogólniejszej nauce (lub: w dociekaniach) o ewolucji.
Jeszcze raz polecam wykład Susan Blackmore pt. "Dangerous Memes; or, What the Pandorans let loose" - tekst jest z grudnia 2007 - oraz wideo z konferencji TED będące skrótem tego wykładu. Wideo można sobie ustawić z polskim tłumaczeniem pisanym, więc pełny komfort.
W pewnym miejscu Autorka zauważa, że termin "replikator" ukuty przez Dawkinsa nie jest najfortunniejszy, ponieważ sugeruje, że coś tak nazwane, czynnie replikuje coś innego. Podczas gdy naprawdę replikator to coś, co jest replikowane. Autorka sugeruje, że to coś powinno (po ang.) nazywać się "replicatee" - polski przekład brzmiałby "replikat" - ale nie zamierza zmieniać terminologii. Podobnie przypomina, że Dawkins najpierw wpadł na słowo mimeme, od greckiego mimeia - sztuka mimiczna i podobnych zaczynających się od mime- oznaczających naśladowanie; które naginając do angielsko-łacińskiego memory skrócił do (ang.) meme - po polsku mem. Co natychmiast przypomina definicję: mem jest to coś, co jest replikowane (powielane) przez naśladowanie. Kto naśladuje i kogo; czy musi być człowiekiem; czy żeby to robić, trzeba mieć np. świadomość albo mieć kawałek tego memu w mózgu itd. - te pytania są drugorzędne i dla istoty sprawy nieistotne.
Blackmore używa skrótów: R1 to pierwsza generacja replikatorów (jaka pojawia się na pewnej planecie), R2 - druga, która jako swojego "surowca" lub "podwykonawcy" używa replikatorów R1. I trzecia, R3, kiedy na bazie R2 tworzy się coś, co jest replikowane inaczej niż R2. Na Ziemi R1 to geny i napędzane przez nie istoty żywe i ich gatunki; R2 to memy i napędzane przez nie kultury ludzkie; R3 to... - R3 to temy (technemy - wolę tak; słówka "tem" polskie Google nie odróżniają od "temat"). Czym technem różni się mimemu? Tym, że mimem (mem) jest replikowany przez naśladowanie przez człowieka i przez tegoż selekcjonowany, podczas gdy technem (tem) jest replikowany, zmieniany i selekcjonowany poza-ludzko. Co, gdzie? Blackmore podaje wyrazisty przykład szukarek internetowych, które zachłannie powielają (replikują) i gromadzą w swoich bazach informację, ta informacja jest pozaludzko, przez algorytmy zmieniana: komponowane są różne jej warianty, i pozaludzko-algorytmicznie selekcjonowana: co pozostawić, co wykasować.
Blackmore ogłasza, że w tym momencie uruchomiliśmy trzeci replikator, R3.
Zgodnie z tytułem, w którym stawia "niebezpieczne memy", Autorka twierdzi, że pojawienie się każdego kolejnego replikatora jest niebezpieczne. Dla kogo? Dla samego replikatora. Dla jego pierwotnego środowiska. Dla innych, wcześniejszych replikatorów. Żywe istoty, lub jeszcze wcześniej: pre-biologiczne procesy replikujące kwasy nukleinowe (lub inne, bo nie wiemy, ile i jakich podobnych sobie replikatów agresywne RNA/DNA wymordowały zanim zmonopolizowały cały ziemski ekosystem) mogą - i zwykle to robią - produkować substancje toksyczne dla siebie lub dla współreplikatów; przykładem organizmy fotosyntetyzujące, które zatruły ziemską atmosferę zabójczym dla wcześniejszych pokoleń tlenem. Człowiek ze swoją mimezą jeszcze w paleolicie wyniszczył większość megafauny; dziś jest na etapie wykańczania większości naturalnych ekosystemów. Blackmore zwraca uwagę, że Homo sapiens pozostał jako jedyny z wielu gatunków Hominidae - zapewne więc pomiędzy różnymi R2 (systemami memów - kulturami - u różnych biologicznych gatunków) wynika walka lub konkurencja na śmierć i życie. Nieuchronny więc jest wniosek, że R3, który właśnie ruszył pełną parą pasożytując na naszej kulturze, podobnie zagraża nam jako R2 (kulturze), nam jako R1 (biologicznemu istnieniu ludzkiego gatunku) i pozostałym istotom bazującym na R1 - czyli życiu na Ziemi.
Tu uwaga: stosunki miedzy R2 a R1 Autorka porównuje do stosunków pasożyta i żywiciela. Kultura-memosfera jest pasożytem na biologicznym Homo sapiens. Autorka spekuluje, że niektóre hominidy lub niektóre ludzkie kultury wymarły, ponieważ były nosicielami letalnych memów, czyli uporczywie naśladowanych zachowań lub obyczajów, które nie podtrzymywały przy życiu kolejnych pokoleń. Tu ode mnie: takim letalnym memem byłby np. surowy nakaz życia w celibacie, lub celibat obejmujący znaczną część populacji. A może ludzie z pewnej dawnej populacji, dostawszy szczególnie atrakcyjne memy, np. słodkiego śpiewania, zaśpiewywali się na śmierć, zapominając o chwytaniu mamutów dla aprowizacji i kryciu się przed szablozębcami dla samozachowania?
Fiałkowski-Bielicki i mądrość przypadkowa
Z jedną tezą parokrotnie wypowiadaną przez Blackmore nie zgadzam się. Twierdzi ona, że wielki mózg człowieka powstał w wyniku koewolucji genów i memów. Jak pisze, streszczam z pamięci: geny potrzebowały małego, sprawnego i oszczędnego mózgu, memy przeciwnie potrzebowały do swego przetwarzania mózgu wielkiego. Ten wyścig wygrały memy; tzn. przeżywali i replikowali się posiadacze większych mózgów, bo ci byli lepszymi naśladowcami. - Hmmm... Fiałkowski i Bielicki w "Homo przypadkiem sapiens" przedstawiają inny mechanizm wyewoluowania wielkiego mózgu u Hominidae. Czysta fizjologia, potrzeby chłodnicze, nie mimetyczne. No ale Blackmore nie mogła czytać książki napisanej po polsku. Więc, Fiałkowski i Bielicki wyraźnie pokazują, że kiedy ruszyła ewolucja kultur (i zapewne języka), ewolucyjne powiększanie się mózgu zatrzymało się a nawet cofnęło, i w populacji Homo s. zaczęły się namnażać linie mikrocefaliczne. W tym punkcie zapewne Blackmore nie ma racji.
Blackmore i kosmiczne bunty replikatorów
Jakie są lub mogą być stosunki miedzy R1, R2 i R3? Susan Blackmore przedstawia wizję możliwych scenariuszy, które mogą zadziać się gdziekolwiek w kosmosie. Cytuję jej tabelkę:
wynik: | pozostają replikatory: | |
1 | R3 unicestwia zarówno R1, R2 i R3 | 0 |
2 | R3 zabija R2 i jego "pandoryków"*; pozostałe R1 przeżywają | R1 |
3 | R3 unicestwia wszystkie R1 i R2, ale R3 przeżywa | R3 |
4 | R3 wyłania się i współ-ewoluuje wraz z R1 i R2 | R1, R2, R3 |
5 | maszyny** R3 zlewają się z maszynami R2 | R1 R2/3 |
6 | R4 wyłania się z R3 | ? |
(* Oryg. Pandorean specias, Pandoreans - gatunek biologiczny, który "otwier puszkę Pandory" z kulturą, z memami, czyli R2.
** "Maszyny" w takim sensie, jak żywą istotę Blackmore nazywa "maszyną genową", a człowieka "maszyną memową".)
Punkt 1 to taki, kiedy mnożąca się "samożywna" informacja tak dalece wyczerpuje zasoby planety, zmienia klimat lub inaczej przekształca środowisko, że ginie zarówno życie jak i aktywność "robotów".
Punkt 2 miałby miejsce u nas, gdyby usamodzielniona informacja zabiła nas, ludzi, sama ginąc, ale pozostawiła resztę ekosystemu. Wśród ruin pasłyby się żyrafy... Blackmore ten wariant przyszłości Ziemi uważa za najprawdopodobniejszy, z tą różnicą, że nie żyrafy, tylko bakterie.
Punkt 3 to klasyczny bunt robotów, które usamodzielniwszy się, pustoszą planetę by na niej trwać jako jedyna sztucznie-naturalna forma istnienia; świat z powieści "Niezwyciężony" Stanisława Lema.
Punkt 4 to powstanie ekosystemu w którym splata się biologia, kultura i samoczynne "życie" informacji. To jest świat filmu "Awatar" Jamesa Camerona. Bogini-sieć Eywa jest tam taką istotą typu R3, ale nie wrogą swoim żywicielom lecz dbająca o równowagę w owym świecie. Czy nazwę dla planety - Pandora - Cameron pożyczył od Blackmore?
Punkt 5 to cywilizacja cyborgów. Jej zaczątki są i rosną w siłę u nas, nie tylko rozruszniki serca i Oscar Pistorius. "Świat Nauki" ze stycznia 2011 doniósł o zdalnym, radio + chip, sterowaniu lotem chrząszczy; zastosowania wojskowe w drodze.
Punktowi 6 - powstaniu następnej generacji replikatorów, Autorka poświęca więcej uwagi. Jedna z możliwych realizacji byłaby taka, że R4 byłyby kopiami technicznej i zautomatyzowanej (R3) cywilizacji kolonizującymi odległe planety.
Poszukiwaczom kosmicznych cywilizacji Blackmore radzi: nie szukajcie inteligencji - szukajcie replikatorów!
Sheldrake i uniwersalna replikacja przyrody
Ani Blackmore, ani Dawkins nie podnoszą tematu, co jest takiego wśród praw przyrody, co zapewnia samą możliwość kopiowania-replikowania czegokolwiek? Tym pytaniem 30 lat temu zajął się Rupert Sheldrake i postawił hipotezę, że jeśli pewien materialny układ może, w ramach pewnego procesu, przybrać dwa lub więcej stanów, to "wybierze" nie tylko stan o najniższej energii (co stwierdza dotychczasowa fizyka), ale także stan, który już kiedyś przybrał. Dotyczy to zwłaszcza stanów, które nie różnią się, lub różnią niezauważalnie, energią - a właśnie takie przypadki w przyrodzie są typowe. Materia pamięta! - suponował Sheldrake. Kryształy krystalizują w taką sieć, która już wcześniej zaistniała. Gdy chemicy wysyntetyzują cząsteczki nowej substancji, których wcześniej nigdzie nie było, to ta substancja zrazu krystalizuje opornie, po czym coraz łatwiej, szybciej - jakby cząsteczki dopiero uczyły się wskakiwać na swoje miejsca w przestrzennej sieci. To samo jest z polimerami, które nie od razu "wiedzą", jaką mają przyjąć docelową konformację. A od polimerów krótka już droga do behawioru organizmów żywych i ich podzespołów: tkanek, komórek, organelli, struktur molekularnych. Zjawisko to Sheldrake nazwał rezonansem morficznym (morphic resonance). Niby ktoś stojący przed rozdartą zasłoną wołał: całe życie ufundowane jest na rezonansie morficznym! Na pamięci kształtu - na zjawisku samoczynnego torowania sobie przez struktury drogi poprzez chaos. Jest w przyrodzie czynnik, który pomaga powtarzać, naśladować, powielać - cokolwiek. Istnieje pole morficzne. Swoją drugą książkę, "The Presence of the Past" - "Aktualność przeszłości", oczywiście nieprzetłumaczoną na nasze jak i pierwsza, "A New Science of Life", brytyjski biochemik wypełnił przykładami z wszelkich dziedzin nauki pokazującymi, że jego hipoteza działa.
Na mocy hipotezy Sheldrake'a cały materialny świat byłby jednym wielkim replikatorem (lub: replikatem) w sensie Dawkinsa-Blackmore. Czy te dwa poglądy byłyby więc sprzeczne? Niekoniecznie. Replikatory "klasyczne", czyli geny i memy (DNA i sieć neuronów w mózgu) byłyby w tym ujęciu szczególnie efektywnymi egzemplarzami ogólnego mimetyzmu materii. Niesprzeczne z "morfiką" Sheldrake'a byłoby też, gdyby okazało się, że zdolności do proto-mimetyzmu są nierówno rozłożone wśród materialnych układów. Czymś trochę podobnym do Sheledrake'owskiego mimetyzmu są ciekłe kryształy, w których cząsteczki mają skłonność ustawiać się w jednym kierunku - a więc "morficznie zarażają się" swoim kierunkiem ustawienia, swoją orientacją w przestrzeni. Ale żeby to robić, muszą mieć szczególną budowę, o której detalach nie będę tu pisać. Może podobnie być z rezonansem morficznym: żeby pewien zespół atomów/cząsteczek go efektywnie wykazywał, musi np. sam składać się z wielu podobnych części czy segmentów. To wyjaśniałoby, dlaczego życie opiera się na polimerach - DNA, RNA, białkach - i to niebywale długich. (Wielkie wrażenie zrobił na mnie fragment "The Presence of the Past" gdzie Autor pyta, jak te polimery to robią, że "trafiają" w swoją konformację, we właściwe przestrzenne ułożenie? Bo gdyby kierowała nimi zwykła termodynamika, to ich układanie się w komórce trwałoby epoki dłuższe wiele niż trwanie wszechświata. Ale nie śledzę aż tak szczegółowo postępów nauki, żeby wiedzieć, czy ten problem został rozwiązany. - Nie wiem.)
Lem przed szeregiem
Kiedy się czyta Blackmore o ewolucji memów, ma się - tzn. ja mam, polski czytelnik - wrażenie deja-vu, że to już gdzieś było, napisane. Oczywiście; u Stanisława Lema, w jego "Summa technologiae", w rozdziale pt. "Dwie ewolucje", gdzie porównuje tę technologiczną z tą biologiczną, pokazując kilka uderzających analogii. A kiedy się czyta Sheldrake'a? - to samo... łudząco podobna idea wyłożona zostaje w "scenograficznym tle" powieści Lema "Głos Pana". Tam jest mowa o tym, że tajemniczy sygnał z kosmosu odebrany od ludzi na fali strumienia neutrin, którego niedokończone badanie jest treścią książki, okazał się mieć osobliwą właściwość zwiększania prawdopodobieństwa powstania i utrzymania się wielkich cząsteczek chemicznych, tak jakby nadawcy tego sygnału uznawali życie, jakiekolwiek by było, za coś dobrego, czemu należy delikatnie pomóc rozwinąć się, nie narzucając z góry żadnej jego konkretnej formy. Więc ów neutrinowy sygnał z "Głosu Pana" miał dokładnie tę właściwość, co Sheldrake'owski morficzny rezonans. "Summa technologiae", dzieło z 1964 r. nie została dotąd przetłumaczona na angielski i tamtej części świata pozostaje nieznana. "Głos Pana", 1968, po angielsku wydano w 1983, już po pierwszej książce Sheldrake'a; czy ten autor Lema czytywał, nie wiem.
Penrose, nie-algorytmiczna inteligencja w pętli czasu
Jest w tym jeszcze problem świadomości. Memetyka, czyli traktowanie "żetonów" kultury jako replikat(or)ów pozwala w ogóle nie zajmować się świadomością. Nie jest ważne, czy człowiek ma jakąś świadomość, która go ewentualnie odróżnia od innych gatunków, ważne jest tylko, że imituje zachowania swoich współgatunkowców. To wystarcza, by rozwinął system R2 czyli kulturę. To podejście ostro odróżnia Blackmore od poszukiwaczy kwantowej świadomości z Rogerem Penrose'em na czele. Blackmore za swoim "przed-twórcą" Dawkinsem podkreśla, że mechanizm ewolucji jest algorytmem. Algorytmem mającym trzy fazy: powtórz-zreplikuj - zmień - odrzuć zbędne. Penrose całą swoją monstrualną fizyko-matematykę uruchamia pchany rozpoznaniem, że umysł ludzki nie działa jak algorytm i nie może być imitowany, modelowany, zastąpiony ani przybliżony jakimkolwiek algorytmem. W jednej z hipotez podejrzewa, że ta nie-algorytmiczność myślenia polega na pętli czasowej. Oto umysł rozwiązuje problem, ponieważ zna rozwiązanie, a zna, bo jego stan jest kwantową superpozycją stanów obecnych i przyszłych. Umysł (mózg) nie jest "mądry" z powodu swojej złożoności (co z tępym uporem twierdzą redukcjoniści-algorytmicy), ale z powodu tego, że jest anteną zaczerpującą wiedzę z przyszłości. Jak to robi? Z tego co czytałem (a mogłem nie dotrzeć do tekstów najważniejszych...), Penrose jednak nie znalazł w mózgu struktur, do których kwantowej trans-temporalności przekonałby naukowych niedowiarków-krytyków.
Przedwczoraj 21 stycznia 2011, w e-magazynie "Wired" pojawiła się notka, iż kwantowe splątanie może rozciągać się poprzez czas, co mówiąc bardziej przystępnie oznacza, że może być tak, że istnieją (lub: istnieć mogą) pary cząstek lub innych kwantowych układów, jeden teraz, drugi w przeszłości lub w przyszłości, które tak jak to jest przy kwantowym splątaniu, niezależnie co z nimi by się działo, pozostają w tym samym stanie czyli niosą tę samą informację. Czy to jest to, co tłumaczy zarówno niealgorytmiczną inteligencję wg Penrose'a, jak i jasnowidzenie przyszłości i przypomnienia poprzednich wcieleń?
Zacząłem od "temetyki" Susan Blackmore i jeszcze pewnie do tego wrócę.
Wojciech Jóźwiak
Komentarze
![[foto]](/author_photo/Hd obrazek.jpg)
Aby komentować Zaloguj się lub Zarejestruj w Tarace.