zdjęcie Autora

04 marca 2014

Katarzyna Urbanowicz

Serial: Prababcia ezoteryczna
Co usłyszałam przy kobiecym stole w roku 1987

◀ Odjechane teksty o Ukrainie ◀ ► Świąteczne świętowanie świąt ►


(obie fotografie z 2003 r)

          Na stole stały ziemniaki w misce, okolone skwarkami pływającymi w tłuszczu ze  słoniny i talerz połówek świeżych ogórków polanym miodem i posypanych tartym ostrym serem w rodzaju naszego oscypka (pychota!), szklanki bimbru (dla kobiet zabarwionego karmelem i rozcieńczonego sklepowym napojem) oraz kolorowe napoje ze sklepu – obrzydlistwo uważane za szczyt miejscowego szyku. Do tego pierogi z kartoflami (nie ruskie, bo bez sera, ale dobre). Miseczka z gotowanym grochem jako sałatka. Niestety, nie podano kwasu chlebowego, który w naszym Nietiszynie sprzedawano za grosze z wielkich beczek i który był lepszy niż ukraińskie piwo, ale który uważano za zbyt siermiężny, żeby nim częstować gości.

         Samochód szybciutko przykryto gałęziami, chrustem i starymi szmatami, żeby milicja patrolująca wieś trzy razy dziennie nie zobaczyła, że ktoś obcy się pojawił. Do zachodu słońca, gdy przejeżdżał ostatni patrol, musieliśmy być cicho. Gospodarstwo było maciupeńkie – nie więcej niż 200 m kwadratowych. mniej niż nasze pracownicze działeczki — była to wieś kołchozowa. Drewniany dom obrośnięty przybudówkami, szopami i składzikami, ustęp na zewnątrz, wodę trzeba nosić. Gdy czegoś potrzebowano z warzyw, przekradano się przez dziurę w płocie na kołchozowe pole i wykopywano to. Niemniej i tak wszystkiego był raczej nadmiar – jadąc tam autokarem widziałam łany niezżętego, sczerniałego  zboża w styczniu. Piękna, żyzna ziemia, o która się dba tylko gdy ktoś akurat każe i przypilnuje.

         Przy kobiecym stole usłyszałam kilka opowieści, ale dwie z nich zapamiętałam i obydwie tu streszczę. Pierwsza opowieść była o młodym chłopaku, weteranie z Afganistanu. Opowiadała jego matka, a uzupełniały ją młode kuzynki. Wszystkie kobiety płakały przy tej opowieści; w ogóle one większość tamtego wieczora przepłakały. To nie tak jak u nas, gdzie łzy są objawem prywatnych, wstydliwych emocji i należy je przed obcymi kryć. Tamte kobiety, stare i młode (ja wówczas byłam po czterdziestce, ale moje tamtejsze rówieśnice to były już staruszki) przeżywały opowiadane historie i komentowały je niczym grecki chór: jeden, drugi, trzeci głos i powtórzona śpiewnie łzawa konkluzja, czasem zwrotka jakiejś pieśni, niczym w starożytnej sztuce. Wrażenie było tak przemożne, że czasami zdawało mi się iż owe ukraińskie kobiece opowieści zawsze muszą być rozpisane na głosy chóru.

         Pierwszą ja sprowokowałam, pytając o przerażających ludzi spotkanych przed uskokiem urwiska. Kobiety powiedziały mi, że są to weterani z Afganistanu, do opieki nad którymi zobowiązane są gminy. Ponieważ jednak ludzie obawiają się kontaktów z kalekami (jakby kalectwo mogło zarażać — ale o tym traktowaniu wszelkich odmienności pisał też Kosiński w swojej powieści „Malowany ptak”) każda wieś swoich kombatantów izolowała. Ta akurat powierzyła im pasanie kołchozowych stad na błoniach, przez co na co dzień nie musiano oglądać nieszczęśników. Raz na tydzień zawożono im prowiant i składano na szczycie jaru, musieli więc po niego się wdrapywać. Po sery, mleko i masło wysyłano konia z dwukółką. Pogoniony na skarpie zatrzymywał się na dole, na błoniu i wracał sam, gdy już ładunek był pełny. Weterani mieszkali w rozwalającej się szopie, którą (podobno) sami remontowali. Wyglądała gorzej niż nasze stare stodoły.

         Matka owego chłopca (o którego aktualnych losach nic nie wiedziała) opowiadała, że pewnego dnia dostała pismo z Taszkentu, że jej syn leży w miejscowym szpitalu i że ma się po niego zgłosić. Zabrała więc na samolot jakieś ruble w szmatce i pięciolitrową bańkę bimbru, żeby obdarować lekarza. Kiedy dojechała do szpitala okazało się, że jej syn jest pozbawiony wszystkich czterech kończyn, męskości oraz języka. Porozumiewał się z matką mrugając powiekami, a pielęgniarka zapisywała litery na kartce. Syn powiedział matce, żeby nie zabierała go do domu, bo „skoro go nadgryźli, to niech zjedzą do końca”. Matka zrozumiała, że w jej wsi nie da rady się nim opiekować, ale jej ból i żal był tak silny, że gdy wyszła ze szpitala usiadła w rowie i powoli wypiła całą bańkę tego bimbru (który pierwotnie przeznaczony był dla lekarza, ale przecież mu się nie należał, skoro chciał matce oddać takie niekompletne dziecko. Obudziła się w tym samym szpitalu z którego wyszła, odratowali ją, ale już syna tam nie zastała, ponieważ wcześniej odmówiła jego zabrania, przewieźli go gdzieś indziej. Od tamtej pory nic o nim nie wiedziała: czy żyje czy nie i bała się dowiadywać, żeby nie zmusili jej do zabrania go i umieszczenia wśród miejscowych pastuchów. Miała nadzieję, że leży w jakimś innym szpitalu, gdzie jest mu lepiej, ma czyste łóżko koło kaloryfera i karmią go łyżeczką smacznymi potrawami.

         Druga opowieść, dla odmiany, pochodziła od młodziutkiej kobiety, nie mającej jeszcze dwudziestu lat, ale już rozwiedzionej matki trojga dzieci. Nie wiem jaka była przyczyna rozwodu, ale pewnie domowa przemoc, bo jak wynikało z napomknięć kobiet, nie był dobrym mężem.

         Po rozwodzie mąż został wzięty do wojska na 3 lata (tyle wtedy trwała służba wojskowa) i akurat wybuchł Czarnobyl. Przed mężem otworzyła się szczęśliwa okazja: gdyby wziął udział w likwidacji skutków katastrofy w Czarnobylu, skrócono by mu służbę do pół roku. Warunki były dwa: musiał mieć żonę i przynajmniej dwójkę dzieci. Tymczasem, on wcześniej rozwiódł się. Jakoś ubłagał byłą żonę, żeby rozwód ten odkręcili i pobrali się drugi raz, na co też miał wpływ fakt, że żonom obiecano jakieś kwoty jako rekompensatę przyszłego braku potomstwa. Dziewczyna oczywiście zgodziła się. Delikatnie pytałam, czy nie obawia się innych skutków zdrowotnych dla męża, ale zorientowałam się, że oni, w tej wsi, nie mieli najmniejszego pojęcia o szkodliwości produktów rozpadu atomu. Uważali państwo za kogoś, komu odbiło, skoro nie tylko skracają służbę wojskową chłopakom, ale jeszcze płacą ich babom  jakieś pieniądze. I ta dziewczyna mówiła, że kazano ratownikom pracować tylko po dwie godziny dziennie, a karmili tak dobrze, jak nie w wojsku tylko w restauracji.

         Dowiadywałam się później o los tej kuzynki, ale miała już wówczas innego męża, a ten pierwszy nie żył. Nie znam okoliczności, ale przyczyn jego śmierci można się domyślić.

         Słuchałam także opowieści o tym, co się działo latem 1942 roku i żadna z tych rzeczy nie przekonała mnie, że tamtejsi ludzie bardzo się zmienili. W każdym razie mój teść nigdy więcej nie pojechał na Ukrainę, nawet na zorganizowaną wycieczkę. Mąż mówił mi, że bał się, że spotka kogoś z sąsiadów obciążonego winą za tamte lata i ten strach kazał mu do końca życia budzić się nocami z krzykiem. 

         Z upływem godzin i kolejnych baniek bimbru, nadsłuchując głosów nestora (rodu? wioski?) i innych tamtejszych mężczyzn i ja musiałam uporać się ze strachem. To był mocno przerażający świat, w każdym razie dla takiej rozpieszczonej warunkami życia miejskiej Polki, jak ja.

         Co by nie powiedzieć, ci, którzy zmuszeni byli opuścić swoją ziemię i uciekać do Polski, wygrali los na loterii. Ich dzieci pokończyły szkoły, studia; otrzymały szansę bycia kimś i życia w spokoju. Niektórzy stali się znani, jak polski kosmonauta: Hermaszewski, syn sąsiadów z Zalesia.

         Może to zbyt mało — kilka tygodni w izolowanym i strzeżonym mieście naszpikowanym bezpieką i dwa dni spędzone gdzieś na głuchej wiosce — żeby pokusić się o jakąś sensowną diagnozę tego społeczeństwa, ale to, co widziałam przekonało mnie, że miotają nim dwie przeciwstawne siły. Pierwsza z nich to pokora radzieckiego człowieka, przyjmująca najgorsze krzywdy i nieszczęścia z poddaniem się losowi. Wszechmocna biurokracja, bezduszna i nielogiczna, ale dająca się sprytnie obejść. Bieda, której wyznacznikiem było chodzenie boso i wożenie pociągiem worków z pokrzywami. Druga z nich, przeciwstawna, to nagłe zrywy, spowodowane jakąś nieznaną sumą wewnętrznych kropli przepełniających naczynie, dziki szał odegrania się na wszystkich i za wszystko. Nieumiejętność radzenia sobie z emocjami poza sposobami znanymi od wieków: płacz, wyrywanie włosów, śpiew dla kobiet i agresywność dla mężczyzn.

         Siły te nieustannie ścierają się, a ludzie od bólu i łez przechodzą do wygrażania pięściami i obietnic rozprawiania się z wrogami. Z radzieckim człowiekiem jako z jednostką nikt się nie liczył, dla nich też oni sami i ich życie nie miało wielkiej wartości. Okrucieństwo wobec zwierząt i ludzi, oswajanie życiowych dramatów za pomocą alkoholu i chóralnego podtrzymywania w danym momencie życiowych sentencji — to wszystko bardziej łączyło sposób przeżywania tych ludzi z tradycjami sprzed wieków, niż z współczesnością. Współczesność dostarczała im tylko rekwizytów: pieniędzy, papierów urzędowych, nadzorców trzy razy dziennie patrolujących wieś, ale nie dostrzegających produkcji bimbru w ilościach przekraczających naszą wyobraźnię, kołchozowych przepisów i zwyczajów przestrzeganych dokładnie i literalnie, podczas gdy wieczorem pół wsi kopało warzywa na kołchozowym polu. Cała reszta była jednak bynajmniej nie współczesna.

         Duże miasta (inaczej niż w Polsce) były tam raczej wysepkami niż ośrodkami mającymi wpływ na stan ludzkiej świadomości i nie sadzę, żeby wiele od tamtego czasu się zmieniło.

         W świetle tego wyobrażanie sobie Ukrainy i jej ludności jako ogarniętych świadomym, wolnościowym zrywem jest chyba diagnozą na wyrost. Z takich czy innych powodów ludzie zaczęli mieć wszystkiego dość i trudno uwierzyć mi, że liderzy jednego tylko Majdanu są w stanie opanować ten zryw i skierować go na rozsądne tory. Najprawdopodobniej część z nich wybierze sobie jednego przywódcę, reszta utraci zapał do buntu i po jakimś czasie znowu będzie tak jak było.

         Kiedy więc czytam natchnione bzdury o romantycznym zrywie, pieczołowicie kształtowane przez media, nadzorowane, żeby przypadkiem coś, co nie pasuje do prezentowanego obrazu, nie dostało się do relacji, czasem ocenzurowane niedbale lub nierzetelnie przetłumaczone autentyczne wypowiedzi, czy treść wywieszonych haseł, a w ślad za tym słucham wypowiedzi uwiedzionych tę wizją rzesz natchnionych rodaków, robi mi się przykro, że nie potrafimy podejść krytycznie do wszystkiego, czym się nas karmi dla podtrzymania u niektórych polityków poczucia własnej wartości i własnego sprawstwa historycznych zawirowań.

         Każda rewolucja: bolszewicka, pomarańczowa, czerwonych goździków czy białych róż jest taka sama: na końcu pożera własne dzieci.

Co nie oznacza oczywiście, że sąsiedzi wykorzystując domową awanturę powinni wprowadzać się na cudze pokoje, a nawet do ich przybudówek.

 

◀ Odjechane teksty o Ukrainie ◀ ► Świąteczne świętowanie świąt ►


Komentarze

[foto]
1. PrzerażającePrzemysław Kapałka • 2014-03-05

ale chyba prawdziwe.

W Ukrainę wniknąłem tylko trochę. Na tyle, że potwierdzić mogę jedno: w porównaniu z nimi u nas zawsze były luksusy. 

2. dziwożonaNN#6634 • 2014-03-05

Ale warto odnotować, posługując się najbardziej dostępnym przykładem w kulturze masowej, że bracia Kliczko byli (i są) niezwykle urokliwą i tajemniczą syntezą dla osób pokroju śp Emanuela Stewarda, który wszak rozgryzł i określił ich charakter bezbłędnie, oraz w naturalny sposób skupił się na indywidualnym wymiarze człowieka w swojej dalszej pracy (ale sympatia i fascynacja towarzyszyły do końca). A rzecz sprowadzała się do adaptacji w warunkach kultury zglobalizowanego świata i oczywiście wszystkich tego konsekwencji - np. biznesu. Kliczko wnieśli post totalitarną dyscyplinę hierarchii i poszanowania dla poprawności celów realizowanych konsekwencją przyjętych norm. Najpierw słuchamy starszych, potem jemy owsiankę, nabieramy siły i mocy, a na końcu opiekujemy się starszymi itd. Ten prosty kręgosłup moralny, choć w gorsecie post totalitarnej przeszłości pochodzenia, był dla starego wyjadacza amerykańskiego rynku biznesu czymś do końca go fascynującym, a szczególnie w ujęciu bardzo rodzinnego charakteru, jaki nadawali temu bracia Kliczko w odniesieniu do niego, czyli bliskiej już im osoby ("członka rodziny")...

Kolejnym przykładem jest Kazach, Gołowkin - ta sama branża. Kiedy dotarł na zachód, to jego trener zaczął go traktować jak syna. Amerykanin meksykańskiego pochodzenia. Nie tylko dlatego, że dostał perłę talentu w postaci dawnej szkoły boksu ZSRR, ale zachwycił go stosunek podopiecznego do trenowanej dyscypliny. On się o tym wypowiada niemal z czcią, podkreślając dyscyplinę, staranie, motywację i inteligencję swojego zawodnika (bo kontakt z nim na płaszczyźnie zawodowej warunkuje absolutna dyscyplina i podporządkowanie jego wskazówkom - nie ma żadnych trudności pomiędzy, tylko bezbłędna realizacja plus życzliwy stosunek osobisty). Jeśli popatrzeć na zachowanie tego trenera w ringu, to przypomina stosunek Marii Magdaleny do Jezusa... A wszelkie uwagi w napięciu toczącego się sportowego dramatu, wymieniane są między nimi w tonie spokojnej i rzeczowej dyskusji nad stolikiem w czytelni biblioteki...

Z kolei Mike Tyson, podczas pobytu w Polsce, całkiem pijany rzucił przytomną uwagę, że wszyscy zawodnicy byłych państw zza żelaznej kurtyny wciąż mają większą motywację, większą od dowolnego chłopaka z murzyńskiego getta. I stąd ich sukcesy.

Ogólnie zmierzam do tego, że przykład Kliczko pokazuje bardzo znikomą barierę ograniczenia w globalnym społeczeństwie, nie licząc odmienności charakteru, talentów, szczęścia itd. Nie ma już wielkiej różnicy, pomijając lokalną specyfikę, pomiędzy Ukraińcem, Kazachem czy Kubańczykiem w świecie zglob
3. ...NN#6634 • 2014-03-05

 Nie ma już wielkiej różnicy, pomijając lokalną specyfikę, pomiędzy Ukraińcem, Kazachem czy Kubańczykiem w świecie zglobalizowanego społeczeństwa... Owszem, ten Kazach wciąż jest muzułmaninem kultywującym swoje tradycje, ale bez najmniejszej dozy fanatyzmu, która przekłada się na jego relacje zawodowe, osobiste i biznesowe... Myślę, że warto to podkreślić w kontekście ciągłego poniżania Ukraińców w świetle stereotypu, jaki wciąż potocznie obowiązuje w Polsce w odniesieniu do tej "prymitywnej i wschodniej" nacji, a co jest wyłącznie pokłosiem polskich kompleksów. Ale chyba najistotniejszy w tym jest fakt, że rzecz lokalnie kształtuje, wyznacza i wzmacnia rola ekonomii i to, jaki jest jej profil i charakter... Przynajmniej dotychczas jest to najbardziej determinujący czynnik.
[foto]
4. Nie jestem pewna...Katarzyna Urbanowicz • 2014-03-06

Nie jestem pewna Diwradzie czy zrozumiałeś jaka jest różnica między braćmi Kliczko, Gołowkinem i innymi ludźmi tej branży, a ukraińskimi kobietami na ich własnym terytorium. Piszesz: "Nie ma już wielkiej różnicy, pomijając lokalną specyfikę, pomiędzy Ukraińcem, Kazachem czy Kubańczykiem w świecie zglobalizowanego społeczeństwa...". Tyle, że to nie jest zglobalizowane społeczeństwo. Kierunek, w jakim idą Twoje rozważania łatwo odgadnąć: lokalna specyfika to nieistotny drobiazg w rodzaju: jedni chodzą w spódniczkach z traw inni w garniturach.
Jednostki przystosowują się do życia w innych społecznych organizmach ale czy coś z tego wynika dla zrozumienia odmienności ich kultury i jej historii? Akurat ekonomia to konik zachodniego i naszego świata i wcale nie determinujący czynnik innych kultur, więc patrzenie na nie tylko pod tym katem zawsze będzie wypaczało obraz.
A w ogóle sądzę, że stereotypy są ważniejsze w Twoim widzeniu świata niż byś chciał i może pora, żeby zacząć je przełamywać...
5. @Katarzyna UrbanowiczNN#6634 • 2014-03-06

Być może właśnie pora i na pewno spróbuję nad tym popracować.

Miałem raczej na myśli to, że nikt już nie chodzi w spódniczkach z traw (pomijając najgłębsze rejony Amazonii), a globalizacja istotnie wpływa na wzajemny stosunek ludzi różnych kultur, mentalności, warunków i historii. Co nie znaczy, że nie dostrzegam kontry islamu, nie pochylam się z zainteresowaniem nad uwagą przewodniczącego chińskiej partii, że "jest jeszcze za wcześnie, by oceniać skutki Wielkiej Rewolucji Francuskiej", lub zbywam ponury totalitaryzm Korei Północnej itd.

Miałem kilka koleżanek wśród Ukrainek i miałem też czas, by bliżej je poznać. Co prawda nie były to kobiety pokroju pani Łucji ze wsi Borówka w powiecie kieleckim, lecz trzydziestoletnie dziewczyny z okolic Kijowa i średnich miast ukraińskich. Trudno było nie dostrzec bardzo patriarchalnego rysu w ich stosunku do mężczyzn i głębokiego przeżywania emocji, ale też nie zauważyłem w nich niczego, co by je zasadniczo różniło od moich polskich koleżanek w ich wieku. Pozornie odrobinę głębsza uczuciowość i większe przywiązanie do mężczyzn - to wszystko. Nieco inaczej też podkreślana moralność. Drobne różnice.

Lub jeszcze inaczej, z innej strony i w uproszczeniu. Kiedy patrzę na polskiego "Trybsona", to nie widzę już żadnej różnicy pomiędzy nim, a "Trybsonem" rosyjskim, japońskim czy angielskim, lub jeśli ktoś woli "Beckhamem"... I nie chodzi mi tutaj o produkt kultury masowej, tylko dążenie przeżywania i realizacji.
[foto]
6. Weź jednak pod...Katarzyna Urbanowicz • 2014-03-06

Weź jednak pod uwagę, gdy rozpatrujesz przykłady koleżanek Ukrainek, że one nie są u siebie, więc starają się dostosować do otoczenia, To, co tkwi w nich najgłębiej, rzadko daje się rozpoznać przy sporadycznych kontaktach, nawet przyjacielskich. Czasami ujawnia to małżeństwo, ale nie zawsze. Czasami wychodzi na jaw w zbiorowych spontanicznych manifestacjach lub "pod wpływem". Zawsze jednak trzon narodu i jego zbiorową podświadomą stanowi ta większość (na Ukrainie o wiele większa niż w Europie) mieszkająca na zabitych deskami wsiach i małych miasteczkach. Zważ, że w Polsce jest to przy rozmaitych okazjach także dobrze widoczne, choć poziom naszej "prowincji" zdecydowanie wyrównał się do standardu większości. Takie na przykład zadymy "kiboli" czym się różnią od walenia sztachetami po łbie przy okazji wesel, jak drzewiej na naszych wsiach bywało?
[foto]
7. Bardzo dobry komentarz...Katarzyna Urbanowicz • 2014-03-06

Bardzo dobry komentarz napisano do poprzedniego odcinka:

ostry dymorfizm płciowy w krajach wschodu  autor: Jerzy Pomianowski2014-03-03 11:28:06

Ukrainę zamieszkują dwa całkiem różne narody - Ukraińcy i Ukrainki. 
8. zważam, zważam...NN#6634 • 2014-03-06

Nie znam niestety Ukrainy, by móc formułować jakiekolwiek wiążące sądy o ukraińskim społeczeństwie. Dopowiadam po prostu myśli i wrażenia, które przychodzą mi do głowy po lekturze... Ukrainki poznałem tak poza granicą, jak i w ich domach wśród rodziny, przyjaciół i znajomych.

Kibole natomiast urzekli mnie na wykładzie Baumana, kiedy to pod przywództwem Artura "Heil" Zawiszy dali upust swoim "patriotycznym" uczuciom. Można się było popłakać, ale niestety chyba nie ze śmiechu... Byłoby zdecydowanie przyjemniej, gdyby w przypływach nastroju ograniczali się wyłącznie do walenia się po łbach sztachetami, jak to drzewiej po wsiach bywało... No, ale nie sposób nie zagospodarować takiego "żywiołu czystego patriotyzmu", a nawet chwalić potem w artykułach "rycerskich chłopców"...    

Aby komentować Zaloguj się lub Zarejestruj w Tarace.

X Logowanie:

- e-mail jako login
- hasło
Zaloguj
Pomiń   Zapomniałem/am hasła!

Zapisz się (załóż konto w Tarace)