03 listopada 2012
Katarzyna Urbanowicz
Serial: Babcia ezoteryczna
Czarownice – stereotypy
◀ Kandydatki na czarownice (1) ◀ ► Nauczycielka z Eliaszówki ►
Bardzo brzydko wydrukował się mój komentarz do komentarza Piotra Jaczewskiego, muszę więc (z tego i innych powodów) zająć się stereotypami. Na pierwszy ogień – stereotypem czarownicy. Powtórzę więc swoją wypowiedź (stanowiącą odpowiedź bynajmniej nie na post Piotra, ale na załączony przez niego link). Z zapałem obejrzałam wszystkie śliczne przedstawienia czarownic i (jako osoba poukładana generalnie rzecz biorąc) próbowałam wtłoczyć je w kilka schematów. Niepokojące było to, że tych schematów było stanowczo zbyt mało. Ot, tak naprawdę tylko dwa, w morzu pocztówek obrazów i fotografii . Schemat nr 1 – piękność w typie dwudziestolecia międzywojennego. Wyraziste oczy, głębokie spojrzenie, powiewna szata, rekwizyty: czarny kot, dynia (nieznana do niedawna w naszej symbolice), miotła. Nr 2 – rekwizyty się nie zmieniły, ale zmienił się typ sex urody. Już nie ma głębokiego spojrzenia (zostało czasami zastąpione sztucznymi rzęsami – zainteresowanych ich typem odsyłam do stosownych reklam) a jest napakowany biust wylewający się z umownego stanika, nóżki z bicepsami nie przymierzając jak u kulturysty, blond kudły. Rekwizyty zostały te same.
Tak więc obraz czarownicy w popularnej kulturze niewiele różni się od obrazu sex-bomby wg nomenklatury takich przestarzałych babć, jak ja.
Zadaję sobie więc pytanie: Dlaczego kandydatki na czarownice koniecznie muszą być młode i śliczne?
Dlaczego nie mogą być na przykład takie?
„Była czarownicą. O tym tylko ona wiedziała. Napuchłe stopy ciężko mlaskały w przejmująco zimnym błocie, niekształtna sylwetka opatulona w jakieś szmaty poruszała się niczym pajac na sznurku: lewa ręka-prawa noga, prawa ręka lewa noga. Stawy bolały ją od kilku już lat, ale nigdy tak bardzo, jak dzisiejszego poranka, gdy wilgoć z powietrza w ten piękny, majowy poranek wsączała się wszędzie, także i w jej, nie do końca stare kości.
Mogłaby śpiewać pieśń czarownicy, hymn kobiety do swoich znękanych kości, żeby uległy wreszcie zaklęciom i przestały boleć. Piękne strofy wiersza kotłowały się w jej głowie pod strzechą siwych włosów, rymy nieodkryte dotąd przez poetów wpadały (i przepadały) w tym chłodnym poranku, wsysane przez chlupiące błoto. Przełożyła dwie sterty drzewa, te kłody na spodzie były jeszcze zamarznięte. Kiedy je układała w kwietniu, wziął mróz i sypnął śniegiem, trociny z piły przymarzły do drewna i teraz odpadały, choć w głębi drzewo było nadal zmarznięte. Myślała, przekładając to drewno, jak coraz bardziej zamarza jej serce i jakie to okropne być czarownicą z zamarzniętym sercem. Już nigdy nikt nie odkryje w niej dobrej czarownicy, to zamarznięte serce i majowe błocko przesądza sprawę.
Jej czarny kocur złapał mysz (a może nornicę) i właśnie się z nią bawił, choć zabawa ta nie była tym samym dla myszy, co i dla kota. Gdy była młodsza, czasem współczuła myszom, teraz już nie. Śmierć myszy jest częścią tego losu, który spotyka wcześniej czy później także i czarownice. Nawet takie, których nikt nie posądza o to, że są czarownicami.
Tego ranka obudziła się przed świtem, przerażona niczym dziecko i pełna nie wiadomo skąd biorącego się przekonania, że właśnie dzisiejszego dnia ujawni się jej przeznaczenie, na które czekała od dzieciństwa, znosząc niewygody swojego życia przynajmniej od lat kilkunastu. Sen mówił wyraźnie, że to, co dotąd było bólem tylko i nie przynosiło żadnego pożytku, ujawni teraz swoją moc. Cóż jej przychodziło dotąd z tego, że każdy stojący obok przekazywał jej swój ból: kości, mięśni, serca, zębów, głowy i ten najgorszy ból, nie całkiem zrozumiały dla niej, miłości bez perspektyw, związków bez sensu, przyzwyczajeń wbrew sobie. Te cudze bóle wchodziły w jej ciało i musiała z nimi walczyć tak jak walczyła ze swoimi.
Ale dzisiaj rano wiedziała już, co z tym zrobić. Niczym błyskawica pojawiło się przekonanie o posiadanej mocy i poczuła: dziś jest mój dzień. Dlatego człapała mimo bolących stawów do najbliższego miasteczka, nie wiedząc dlaczego i po co, a piękne wiersze w jej głowie składały się bez żadnego wysiłku, choć niestety, zapominała je po kilku chwilach.”
To fragment mojego opowiadania „Utulić zło” ze zbiorku „Niech żyje Polska, Hurra”. Tak przynajmniej ja wówczas, w roku 2006 widziałam postać czarownicy.
Nawiasem mówiąc już utraciłam wówczas swoje manipulacyjne zdolności czarownicy. Nie udał mi się ponowny numer z przeniesieniem tekstów. Na spotkaniu z czytelnikami zarzucono mi, że nie ma w opowiadaniu w ogóle o Polsce. Niestety, moim drogim, a nieuważnym czytelnikom umknął fakt, że posłużyłam się obszernym fragmentem przemówienia Jarosława Kaczyńskiego jako apelem do mieszkańców pewnego miasteczka o wskazywanie i eliminację czarownic.
Rozumiem dlaczego tak się stało. Polacy generalnie dzielą się na dwa rodzaje: tych którzy przejmują się politycznym bełkotem i tych, którzy czując nawet na kilometr jego zapach pomijają go skwapliwie. W prasie czytają tylko o faktach, resztę pomijają. Moi czytelnicy zapewne pomijali ideologiczne uzasadnienia walki z starymi babami i dziwacznymi bachorami o pretensjach do bycia czarownicami. Zapamiętali dobrze tylko fakt, że czarownica urwała się ze sznura i – co więcej – przeżyła. Reszta była już ok.
Ale zmieńmy temat na bardziej ciekawy. Sex a czarownica.
Dlaczego wszystkie te przedstawione czarownice nie całują w tyłek szatana? Dlaczego z obrazów nie wynika, że obcując z szatanem cieleśnie, odczuwają zimno jego członka? Dlaczego brakuje w nich szatańskich praktyk, np. sado-maso? (o tym chcę napisać następnym razem)
Chciałabym nawiązać do pierwiastka „wiedźmy” czy „czarownicy” i rzekomo niezbędności seksu w doświadczaniu świata i czarowaniu. Jestem zdania, że to wymysł męskiego, prawicowego odłamu literatury SF, a następnie popularnego stereotypu, bezmyślnie powtarzanego czasem nawet przez piszące kobiety.
Od dawna chcemy, żeby literacki bohater (ka) byli piękni, nawet jeśli są brzydcy, to muszą być piękni w swojej brzydocie (jak modelki nowej generacji). A czarownica, którą czeka spalenie na stosie powinna być bardzo piękna, wręcz niesamowicie piękna, żeby czytelnikowi było jej bardziej żal. Nikt przecież nie żałuje, gdy umrze jakaś bezimienna, brudna i sterana życiem staruszka; co innego gdy śmierć dotknie młodą, piękną dziewczynę. Całe miasto gotowe ruszać w marszach protestu! To samo dotyczy też szamanek.
Prawdziwa Wiedźma czy Czarownica, moim zdaniem, musi odrzucić może nie tyle swoją seksualność, ale jej silną obecność w swoim życiu. Namiętna kobieta, kochająca czy nie, tak naprawdę nie będzie czarownicą, bowiem ten aspekt życia zaciemni całą resztę jej osobowości (może być tylko chwilowo). Nie chodzi tu o to, żeby nie uprawiać seksu, nie, ale żeby on nie stanowił w życiu ważnego fragmentu, bowiem kobieta tak jest skonstruowana, że silna seksualność wszystko odsuwa na dalszy plan. Tak mi się przynajmniej wydaje. Dopiero, gdy seks przestaje mieć ważne miejsce w życiu, rozumie się, czuje i doznaje więcej. Można „wyjść z siebie i stanąć obok”.
To jest tak jak z paleniem papierosów: kiedy przestajesz palić, czujesz same nieprzyjemne rzeczy; za rok jednak czy dwa przychodzi chwila, gdy pełną piersią odetchniesz cudownymi zapachami i ze zdziwieniem stwierdzisz, że są to normalne zapachy: rozgrzanej smoły, siana, jakichś palonych łętów ziemniaczanych, odrzuconych w sklepie liści kapusty albo marchwianej naci, złamanych nutą wysychających kropli krótkiego deszczu (długi inaczej pachnie i smakuje), czy innych, równie prozaicznych rzeczy. W żadnym wypadku perfumy. Poczujesz wtedy niechęć do silnych, choć nawet przyjemnych zapachów, za to podniecą cię delikatne nuty zapachowe w powietrzu.
To wszystko się jakoś łączy; smak seksualnej nuty w międzyludzkich związkach musi być delikatny i w jakiś sposób czysty, ma nie tłumić możliwości czarownicy, a je wspomagać. Odpowiedzcie mi na proste pytanie: Dlaczego nie są czarownicami może nawet nie szczęśliwe, ale zadowolone mężatki? Właśnie dlatego.
Nawiązując do wiedźm w ogóle, to stanowczo zbyt wiele ich się namnożyło. W internecie na to hasło znalazłam 2.830.000 stron. W 2006 roku Znalazłam kilkadziesiąt blogów dziewcząt twierdzących, że są wiedźmami, dziś zapewne jest ich dziesięciokrotnie więcej, ale poza opisem alkoholowo –narkotykowych balang i stwierdzeniami że „mają wszystkiego dosyć” (a zwłaszcza szkoły i facetów), żadnych objawów wiedźmowatości nie stwierdziłam. Wygląda więc na to, że jest to symbol dość zużyty i wskazane, żeby prawdziwa wiedźma się go pozbyła.
Może więc Viki ma rację, że jest pilną rzeczą opracowanie Kodeksu Czarownicy?
◀ Kandydatki na czarownice (1) ◀ ► Nauczycielka z Eliaszówki ►
Komentarze
Nie brakuje takich wizerunków czarownic. Jednak przypominam tytuł tamtego bloga: Sexy Witch.

„Myślała, przekładając to drewno, jak coraz bardziej zamarza jej serce i jakie to okropne być czarownicą z zamarzniętym sercem. Już nigdy nikt nie odkryje w niej dobrej czarownicy, to zamarznięte serce i majowe błocko przesądza sprawę”
Kurczę ta starsza to też czarownica tylko chyba ktoś użył zaklęcia i ją zamroził? Ona chyba jak piszesz straciła swą moc…
Ja bym założyła, że te dwa przykłady mogą przedstawiać tę samą osobę- Ruda 40tka to czarownica w pełni sił i swoich mocy a ta starsza to ta sama tylko kilka lat później, której natura została „otruta” i tęskni za swoim „Ja”. I jedna i druga jest czarownicą.
Ale prawdziwa czarownica powinna mieć też coś z wiedźmy (wg mnie) bo jakby była za słodka to chyba też niedobrze. Może uda się taki punkcik umieścić w tym kodeksie?
Pozdrawiam Viki
aczkolwiek myślę, że przez szacunek dla kultury Ramtopów nie umieścił czwartego typu tj.
szwaczki. Ograniczył się do zastępującej Magrat Agnes/Perditty. Ale szwaczkę tj. nierządnicę, prostytutkę daje się właśnie rozważyć jako takie schizofreniczne połączenie trzech powyższych.
Ja myślę, że kto chce opracowywać kodeks czarownicy, niech najpierw udowodni, że jest czarownicą.
Aby komentować Zaloguj się lub Zarejestruj w Tarace.
