03 listopada 2012
Katarzyna Urbanowicz
Serial: Babcia ezoteryczna
Kandydatki na czarownice (1)
◀ Skrzydło motyla ◀ ► Czarownice – stereotypy ►
Blisko czterdzieści lat temu pracowałam w Centrali Rolniczych Spółdzielni „Samopomoc Chłopska” i uczestniczyłam w pewnej, bardzo poważnej konferencji, odbywającej się w warszawskim „Domu Chłopa” (był to jak na owe czasy luksusowy hotel i centrum konferencyjne). Konferencja miała za zadanie ukazać zebranym przedstawicielom powiatów z całej Polski konieczność zajęcia się propagandą i zabezpieczeniami przeciwpożarowymi na wsi. Tematyka była obszerna, obejmowała mnóstwo problemów, od ubezpieczeń, funduszy prewencyjnych, Straży Pożarnej, BHP w gospodarstwie rolnym i innych ważnych spraw, więc konferencja przeciągała się. Byliśmy wszyscy po sutym obiedzie, za oknami zapadł już zmrok, a prelegent nawijał coś monotonnie. Niektórzy uczestnicy przysypiali. Wtedy pewna kobieta ze Śląska, wysoka, chuda, koło czterdziestki, o intensywnie rudych włosach, robiąca na oko bardzo poważne wrażenie, odezwała się na głos ni z tego ni z owego:
—„Pomówmy lepiej o miłości”.
Coś niesłychanego stało się z salą. Były to czasy, gdy takie spotkania i narady były niesłychanie nudne, wzorowane jeszcze na przemówieniach Gomółki. „Samopomoc Chłopska” była prawie ministerstwem. Myśl, że można coś takiego powiedzieć publicznie nie mieściła się w głowie nikomu. Prelegent zaniemówił, w końcu coś wybąkał na temat tego, że nie jesteśmy w szkole i sztubackie żarty nie są na miejscu. Jednak ta niestosowna wypowiedź spowodowała, że wszyscy obudzili się, prelegent przestał nudzić i zaczął się streszczać, niektórzy zaczęli szeptać i chichotać się. Nie ulega wątpliwości, że byłby to jedyny, interesujący wszystkich temat.
Czyż nie była prawdziwą czarownicą?
Zapamiętałam to zdarzenie, bo później poznałam ową rudą kobietę (wówczas z dziesięć lat starszą ode mnie). Była chyba jedyną osobą, poznaną w tamtym okresie mojego życia, która nie ukrywała, że żyje się wyłącznie dla uczucia fascynacji drugim człowiekiem, a cała reszta jest mierzwą. Poza tym nie było w niej nic nadzwyczajnego, ale pociągała mnie swoim brakiem zahamowań przed okazywaniem poglądów i niefrasobliwością, z którą pomijała nawet najważniejsze, zajmujące wszystkich kwestie.
Mój szef (w którym się w tamtych czasach platonicznie podkochiwałam), nie znosił jej, a ja przeżywałam rozdwojenie: z jednej strony fascynował mnie on, swoją wiedzą, inteligencją, umiejętnością prowadzenia skomplikowanych politycznych gier, światowym obyciem; jednak był zdecydowanym prawicowcem w poglądach, co we mnie wywoływało przykre uczucia braku pełnego zachwytu dla jego osoby.
Z drugiej zaś strony pociągała mnie jej osobowość, krańcowo odmienna, pozbawiona wiary w sprawdzone autorytety, poszukująca jedynie swojej drogi, bez oglądania się na ludzką opinię. Nie robiła nic złego, nie stała na bakier z uznaną moralnością, ani nic takiego, (przynajmniej o tym nic nie wiem), ale nie dowierzała z zasady żadnym autorytetom. Mówiła pięknie gwarą w czasach, gdy gwarowość uznawano za synonim niższego statusu społecznego. Nie była żadną intelektualistką, miała wykształcenie tylko średnie, była jednak bardzo dobrym pracownikiem i zawsze czuła się na swoim miejscu, więc nikt jej specjalnie nie tępił, choć czasem lekceważono, jako z lekka stukniętą. Może istotnie była czarownicą?
Oczywiście przyznawałam jej wówczas (jedynie) teoretycznie rację, (a przyznaję dziś w całej rozciągłości). Prawicowość (wg obecnych klasyfikacji; wtedy nazwa ta była zarezerwowana dla politycznych odstępców) szefa w poglądach na kobiety, ich rolę, jego poczucie wyższości, należne z racji stanowiska, urodzenia i zamożności, drażniły mnie, jednak nie mogę zapomnieć, że wyłącznie jemu zawdzięczam skierowanie na studia, że kpiąc z mojego braku wykształcenia w pewien sposób zmusił mnie do podjęcia tego wysiłku w 38 roku życia.
Na drzwiach pokoju, w którym pracowałam z kilkoma osobami znajdował się spis pracowników za szklaną szybką w solidnej metalowej oprawie. W tej kolumnie nazwisk jedynie moje imię i nazwisko, pozbawione tytułu, wyróżniało się. Uważałam to za napiętnowanie i byłam szczególnie drażliwa, gdy z tego żartowano.
Inna sprawa, czy podjęcie studiów na kierunku, którym zupełnie wtedy nie byłam zainteresowana, poza podniesieniem stopnia wiary w siebie, dało mi więcej zadowolenia z życia.
Jej zaś, tej rudej czarownicy, zawdzięczałam pierwsze refleksje na temat tego, co w życiu jest ważne, choć w moim przypadku nie wszystko było takie proste. Zawsze największym zarzutem, jaki mi stawiano, począwszy od rodziny poprzez współpracowników i szefów, była nadmierna uczuciowość, spontaniczność, brak konwencjonalności. Ileż ja się namęczyłam próbując przystosować mój styl do potrzeb korespondencji urzędowej, z jej specyficznym słownictwem, konstrukcją zdań i argumentacją mającą raczej zaciemniać problem niż go rozjaśniać! Starając się żyć jak wszyscy i wypełniać przypisane mi role społeczne nie doznawałam satysfakcji. Czasami sądziłam, że jedynym uczuciem, które we mnie zostało był nieokreślony żal i ból, ale ponieważ byłam honorowa, starałam się nigdy uczuciem tym nie kierować. Za swój fetysz uznałam zdrowy rozsądek, a tymczasem i on nie przyniósł mi ulgi. Z moimi „odchyleniami” walczyłam lata, sama uważając je za bzdurę i czerpiąc z nich tylko udrękę, a w dodatku bojąc się opinii otoczenia.
Ale wykiwałam ich wszystkich. Tuż przed napisaniem pracy magisterskiej zdobyłam pierwszą nagrodę za opowiadanie SF „Plama na wodzie” i wydano ją w zbiorku, który jeszcze gdzieś tam pałęta się po Allegro. Pisząc pracę na temat niepewności i ryzyka w działalności gospodarczej miałam kłopot z częścią stanowiącą wstępną podbudowę teoretyczną. W Polsce uważano wówczas prowadzenie firmy w warunkach ryzyka za typowy przykład absurdu (kto normalnie rozsądny w gospodarce „planowej” podejmuje się czegoś takiego?). Języków obcych nie znałam na tyle, żeby tłumaczyć materiały, poprzestałam na tłumaczeniu tytułów rozdziałów książek, które podałam w bibliografii, nie miałam więc skąd wziąć teorii. Zresztą w tym okresie wszystko mi się plątało – opowiadania SF, praca magisterska, trudności materialne i problemy życiowe. Kiedy termin oddania pracy już się zbliżał wstawiłam do niej fragmenty wymyślone na potrzeby uzasadnienia wydarzeń i zamieszczone w opowiadaniu „Plama na wodzie”. Brzmiały bardzo mądrze i nadawały się. Nikt ich nie zakwestionował, pracę oceniono bardzo dobrze, nawet otrzymałam za nią jakąś nagrodę rektora uczelni.
Po latach przeczytałam notkę o identycznej teorii (przynajmniej tak brzmiało to w prasowym skrócie) opublikowanej przez jakiegoś słynnego angielskiego ekonomistę.
Czyż nie byłam wtedy czarownicą?
◀ Skrzydło motyla ◀ ► Czarownice – stereotypy ►
Komentarze
Dlaczego kandydatki na czarownice muszš być młode i liczne? Dlaczego na przykład nie takie:
Była czarownicš. O tym tylko ona wiedziała. Napuchłe stopy ciężko mlaskały w przejmujšco zimnym błocie, niekształtna sylwetka opatulona w jakie szmaty poruszała się niczym pajac na sznurku: lewa ręka-prawa noga, prawa ręka lewa noga. Stawy bolały jš od kilku już lat, ale nigdy tak bardzo, jak dzisiejszego poranka, gdy wilgoć z powietrza w ten piękny, majowy poranek wsšczała się wszędzie, także i w jej, nie do końca stare koci.
Mogłaby piewać pień czarownicy, hymn kobiety do swoich znękanych koci, żeby uległy wreszcie zaklęciom i przestały boleć. Piękne strofy wiersza kotłowały się w jej głowie pod strzechš siwych włosów, rymy nieodkryte dotšd przez poetów wpadały (i przepadały) w tym chłodnym poranku, wsysane przez chlupišce błoto. Przełożyła dwie sterty drzewa, te kłody na spodzie były jeszcze zamarznięte. Kiedy je układała w kwietniu, wzišł mróz i sypnšł niegiem, trociny z piły przymarzły do drewna i teraz odpadały, choć w głębi drzewo było nadal zmarznięte. Mylała, przekładajšc to drewno, jak coraz bardziej zamarza jej serce i jakie to okropne być czarownicš z zamarzniętym sercem. Już nigdy nikt nie odkryje w niej dobrej czarownicy, to zamarznięte serce i majowe błocko przesšdza sprawę.
Jej czarny kocur złapał mysz (a może nornicę) i włanie się z niš bawił, choć zabawa ta nie była tym samym dla myszy, co i dla kota. Gdy była młodsza, czasem współczuła myszom, teraz już nie. mierć myszy jest częciš tego losu, który spotyka wczeniej czy póniej także i czarownice. Nawet takie, których nikt nie posšdza o to, że sš czarownicami.
Tego ranka obudziła się przed witem, przerażona niczym dziecko i pełna nie wiadomo skšd bioršcego się przekonania, że włanie dzisiejszego dnia ujawni się jej przeznaczenie, na które czekała od dzieciństwa, znoszšc niewygody swojego życia przynajmniej od lat kilkunastu. Sen mówił wyranie, że to, co dotšd było bólem tylko i nie przynosiło żadnego pożytku, ujawni teraz swojš moc. Cóż jej przychodziło dotšd z tego, że każdy stojšcy obok przekazywał jej swój ból: koci, mięni, serca, zębów, głowy i ten najgorszy ból, nie całkiem zrozumiały dla niej, miłoci bez perspektyw, zwišzków bez sensu, przyzwyczajeń wbrew sobie. Te cudze bóle wchodziły w jej ciało i musiała z nimi walczyć tak jak walczyła ze swoimi.
Ale dzisiaj rano wiedziała już, co z tym zrobić. Niczym błyskawica pojawiło się przekonanie o posiadanej mocy i poczuła: dzi jest mój dzień. Dlatego człapała mimo bolšcych stawów do najbliższego miasteczka, nie wiedzšc dlaczego i po co, a piękne wiersze w jej głowie składały się bez żadnego wysiłku, choć niestety, zapominała je po kilku chwilach.
Kursor nie chce sie ustawić we właściwym miejscu tekstu.
Kodeks Czarownicy
Kasiu, z osobowości Rudej Czarownicy wyszło mi kilka punktów, z których można by stworzyć „Kodeks czarownicy”
1. Mieć „w nosie” autorytety
2. Poszukiwać swojej drogi
3. Kierować się w życiu uczuciami
4. Wiek Czarownicy- bez ograniczeń
To takie wstępne dane. Może pokusisz się o rozwinięcie? Acha teraz się zastanawiam, czy osoba w środowisku czarownic- osób, które kierują się w życiu uczuciami, brakiem autorytetu będzie miała takie cechy (te niepożądane) to jak się będzie nazywać? Odmieniec?
punkt 5. wpływ na innych
do punktu 4 dodałabym jeszcze, że uroda niekonieczna. Ogladając czarownice z linku można by sądzić, że czarownica powinna emanować urodą, seksem i napakowanymi bicepsami. Stąd moje zastrzeżenia. Chociaż najbardziej podobała mi się czarownica na odkurzaczu - widać, że nowoczesność i tu znajduje dojście.
Będzie się nazywała "dziwadło" - oczywiście dla tych, którzy nie ulegną jej wpływom. Odmieniec, to za delikatnie powiedziane.
Kodeks czarownicy? Dobry pomysł. Ustawię go w kolejce po Kodeksie Babci
Dziękuję za uwagi
Proszę nie zabijać posłańca, to czysty seksizm. Mogę się obrazić, zacząć tupać nogą, albo co :P
Ludzie obojga płci niezależnie od wieku "spontanicznie" odkrywają "magię" "autohipozę" "czary" . A chroniczne dolegliwości to ułatwiają, na równi z silnym popędem, czy umiejętnością myślenia.
A nożyce itp.
Nie biję Ciebie Piotrze, gdzieżbym śmiała! To dotyczy strony wymienionej w linku.
Serdeczności,
Piotr
Aby komentować Zaloguj się lub Zarejestruj w Tarace.
