06 stycznia 2016
Małgorzata Ziółkowska
Serial: Nieustający proces
Czy da się rozplątać uwikłanie systemowe?
Idzie Nowy Rok i nowe, ale jakie?
◀ Czy wizjonerzy powinni być politykami? ◀ ► Konieczność oczyszczenia mojego życia ►
To był trudny rok, który jak się okazało miesiąc temu zakończył pewną epokę mojego życia. Zakończył śmiercią mojego ojca, którego bardzo kochałam, choć wtłoczenie w rodzinną machinę niszczyło moje własne życie. Widać to wyraźnie w moim horoskopie. Osoby robiące mój kosmogram z przerażeniem uciekały. No cóż, powiedzmy sobie szczerze, moje rodzinne relacje były i są po prostu toksyczne. Wigilię spędziłam samotnie, podobnie jak dwie poprzednie, za zgodą taty, który w ostatnim czasie bardzo modlił się za uzdrowienie naszej rodziny. Czy to się uda, zobaczymy. Rodzina sama zaczęła te wglądy w mój horoskop, analizując go (pozostałych członków rodziny również) przy okazji silnego przeziębienia swojego dziecka. Trudno mi uwierzyć w racjonalne podejście do życia moich krewnych, skoro w XXI wieku taką metodą leczyli malucha. Niewiele się wówczas dowiedziałam. Brat z bratową przyszli i oświadczyli, że jestem chora. W tym roku po zgromadzeniu kręgów szamańskich niespodziewanie sama się zdiagnozowałam. Rano znajomy lekarz powiedział, że temperatura spadająca do 34,5 to objaw tarczycy. Wieczorem koleżanka stwierdziła, że powinnam zrobić sobie nareszcie usg. Na drugi dzień miałam kolorowe zdjęcie mojej tarczycy z obrazem licznych blizn znamionujących wielokrotne nieleczone stany zapalne. Lekarza aż zatkało. Przestałam się dziwić, dlaczego ciągle lecę z nóg. Łącząc fakty, można by pomyśleć, że wiedzieli i nie pomagali, a potem zaczęli szkodzić.
Druga sprawa to moje wybitne zdolności jasnowidzenia, które wielokrotnie potwierdziły się w tym roku. Myślę, że wyćwiczyłam sobie je, zapisując i analizując sny od pięciu lat. No i tu muszę podziękować Wojtkowi Jóźwiakowi i stworzonej przez niego Zawijawie. Zauważył coś niezwykłego w moich snach i poćwiczył mnie nieźle wraz z ekipą śniących. Zauważam teraz częste zjawiska synchroniczne i pozytywne działanie mojej energii na innych.
Ale co jeszcze takiego niezwykłego działo się w mijającym roku?
Pod koniec marca śniło mi się, że 24. tego miesiąca coś się zaczęło. Tego dnia byłam na filmie „W poszukiwaniu Świętego Grala”. Jego bohater, Jerzy Prokopiuk, spotkał się z widzami po projekcji. Zapamiętałam jego stwierdzenie: „to jest jak gdyby przygotowanie do śmierci”. Zapamiętałam to dobrze, bo w kilka dni później mój ojciec trafił do szpitala. Można powiedzieć, że uratowałam mu życie. W nocy śniło mi się, że kupiłam moją czerwono-czarną kurtkę bardzo tanio i chwaliłam się tym komuś. Potem nadal we śnie zrobiłam wielką kupę z nasionami. Kiedy tato powiedział, że coś go dusi, moja czujność się zwiększyła. Wezwałam lekarza, który stwierdził zapalenie płuc w zaawansowanym stanie. Tego roku wiele osób przechodziło tą chorobę w sposób mało wykrywalny. Tu wkroczył do działania brat, który zawiózł tatę do szpitala. Myślę, że domowe leczenie mogło być wówczas niewystarczające. Ktoś z rodziny chyba spodziewał się śmierci taty i zrobił coś nieprzyjemnego, czego opisywać nie będę. A my z bratem biegaliśmy do szpitala, a potem, gdy ojciec wrócił do domu, uczyliśmy go chodzić. Po trzech tygodniach leżenia w szpitalu problem był wielki. Kilkakrotnie po prostu leciał nam z nóg i trzeba było go podnosić, a ja nie miałam na to siły. Potrzebował pomocy przy wstawaniu z krzesła, a tym bardziej łóżka. Biegałam po sąsiadach, prosząc o pomoc. Trzeba było tatę ubierać, pomagać wstawać i chodzić, dawać jeść o różnych porach, bo nie zawsze miał apetyt. Poza tym ojciec chciał ciągłego towarzystwa. Ciągle trzeba było coś podać, bał się być sam. Rodzina nie przychodziła. Tylko mój brat mimo wielu innych obowiązków i ja, która stałam się pełnoetatową opiekunką. Tak minęły 3 miesiące. Chciałam zatrudnić jakąś panią do pomocy, ale stwierdzano, że się nie da, wymyślając tysiące dziwnych powodów. Było wiele nieprzyjemnych sytuacji wewnętrznych, jak to bywa w trudnych momentach życiowych.
Chciałam doprowadzić do rozmów, proponując to kilkakrotnie, ale nie dało się, bo nie chcieli.
Martwiłam się całe życie o innych bardziej niż o siebie. Zaczęłam jednak pomimo trudności myśleć o sobie. Stąd wykrycie haszimoto, chodzenie na koncerty samotnie, bo większość znajomych nie miała ochoty ze mną rozmawiać, mając własne zmartwienia, które chętnie by na mnie powiesili. No i moja kundalinii joga. To było coś, co niesamowicie mi pomogło. Tym bardziej, że spotkałam ludzi życzliwych i wspierających.
Śniło mi się, że 24 czerwca skończył się film na FB i zobaczyłam reklamę występu Mirabai Ceiby, na który wybierałam się właśnie tego dnia do Warszawy. Śpiewali mantrę o sile wewnętrznego przewodnictwa.
Lato było ciężkie. Na dokładkę do naszych problemów zrobiono przymusowy remont na balkonie. Straszliwy huk i duchota w mieszkaniu. Tato z poduszką na głowie, żeby wygłuszyć wiercenie dobiegające zza okna. Ja lecąca z nóg, a brat w ciągłym poszukiwaniu pieniędzy na utrzymanie rodziny. I wiele innych spraw.
Żal mi go było, więc postanowiłam pomóc jak umiałam. Już raz po moim ustawieniu systemowym zarobił pieniądze. Tym razem przed wyjściem na rozmowy biznesowe zastosowałam dwupunkt. Tej nocy tacie śniło się, że uratował oficerów polskich z rosyjskiej niewoli w Katyniu. Potem jeszcze kilka snów taty i moich i oświadczyłam bratu, że do 18 września dojdzie do skutku jakaś transakcja. No i doszła w bardzo nieoczekiwanym miejscu, choć nikt nie chce tego przyznać.
Brat po wykryciu mojej choroby jakoś częściej zaczął brać tatę do siebie na sobotę i niedzielę. (Ja byłam tak przemęczona, że cały dzień po jego wyjeździe leżałam nie mogąc się ruszyć.) No i zabrał go do domu jego dzieciństwa, co było dużym wysiłkiem.
Tacie cały czas się śniło, że brat z bratową idą do niego. Domyślałam się, że rozmawiają o jakiejś opiece z ich strony nad ojcem. Nikt jednak nic mi nie mówił. 9 października wyjechałam na parę dni do rodzinnej miejscowości taty. Brat już 7 października wziął go do siebie na parę dni. W tym czasie ojcu śniło się, że wielka rana na jego nodze zagoiła się. Wróciłam do domu z podróży chora. Popsuł mi się samochód i nie pamiętałam snów. Pewnie z powodu ciągłego napięcia nerwowego. Nie wiedziałam, co się dzieje.
A tu coraz częściej zaczęto mówić o zabraniu łóżka dla taty. Na moje pytanie, ociec mówił, że jakiś czas tam będzie. Brat przyznał, że porwał tatę i dla niego to była trudna decyzja.
W moich snach w czasie wakacji pojawił się motyw odwiedzania taty w miejscu, w którym nie jestem akceptowana. Jemu śniło się w pewnym momencie, że można zamawiać już mszę za niego i mamę.
Po 20 listopada zaczęły mnie atakować sny. Brat podawał swojemu synowi zamek do drzwi i klucz. Potem wyjechał stróż nocny wraz z żoną i psem. Tym stróżem był przyjaciel ojca, którego córka zmarła 2 lata przed rodzicem. Dostała złośliwego raka, zamartwiając się wciąż zdrowiem ojca.
Potem we śnie zamieszkaliśmy rodzinnie pod jakąś górą w rozwalonej szopie, niby domu. Pilnował tego szpakowaty stróż nocny z króciutkimi włosami. Miałam jednak w ręce bilet na Sylwestra. Mama biegła za mną w żółtym kożuszku z czarnymi cętkami.
Miałam duże wątpliwości, co zrobić. We śnie pojawiły się jednak biszkopciki, napominając, że jestem naiwna. W kolejnym śnie rodzice byli gdzieś dalej, a ja przygotowywałam szklaneczki i rozlewałam kompocik śliwkowy dla rodziny. W ostatniej sekwencji snu 10-letni chłopiec w pobliżu wanny tłumaczył mojej koleżance lekarce, która sporo w kość w życiu dostała, że czas podjąć dorosłą decyzję.
Tacie w tym okresie śniło się, że straszliwie biją go Niemcy (w czasie wojny o mało nie umarł, dostając baty za zdjęcie w mundurku harcerskim znalezione w kieszeni). Następnej nocy śnił, że są mocno przytuleni z mamą. To chyba właśnie była piąta rocznica śmierci mamy.
Nie wiedziałam, co się dzieje. To było 50 dni po porwaniu ojca.
25 listopada dostałam informację, że tato idzie na tomografię swoich straszliwie poranionych nóg. Okropnie się bał. 26 lekarze stwierdzili, że musi tam zostać 3 dni. Potem pięć. Mnie się śniło, że białe ręczniki i prześcieradło są jednak brudne i trzeba je wyprać oraz koleżanka z ciemnymi włosami. Zaniepokoiłam się mocno. Następnej nocy sen pokazał Wojtka Jóźwiaka, który zajechał czarnym samochodem w okularach jak lunetki. Byłam pewna, że widzę więcej, podobnie jak on. Wieczorem wysłałam sms-a do brata, że tato umrze w szpitalu. Nie dowierzał. Więc zgodnie z nakazem snów 27 zmieniłam zamek w drzwiach mieszkania taty, w którym ja mieszkam (brat swoją część spłacił z nawiązką na liczne potrzeby swojej żony), aby nie mieć po raz trzeci nieproszonych gości w sytuacji kryzysowej. Kolejnej nocy śniło mi się, że przyjechała ciotka Zofia (ona oznacza kłopoty, śniła mi się również przed śmiercią mamy). W nocy z 28 na 29 brat zadzwonił, że tatę zawieziono na intensywną terapię. Koło 5 rano byliśmy w szpitalu. Brat wraz z żoną i ja. Trzymaliśmy go za ręce. Ja ucałowałam tatę w głowę. Po chwili zasną na zawsze. Zabrałam ze sobą poduszeczkę, na której leżał do ostatniej chwili. Brat wziął modlitwę, którą tato odmawiał codziennie.
W pięć lat i pięć dni po odejściu mamy odszedł tato. Ja zostałam całkowicie samotna. Właściwie samotna byłam przez całe życie. Traktowano mnie jak kopciuszka i popychadło, mnie, najbardziej wykształconą osobę w rodzinie. Mój brat został w otoczeniu swojej dużej rodziny (ma 4 dzieci). Wszystko między nami rodzeństwem jak na razie odbywa się bardzo grzecznie. Małżonka brata się nie odzywa jak zwykle. Więc trudno przewidzieć, co będzie dalej. Brat niby zapraszał w okresie świątecznym. Powiedziałam, że chcę, aby mnie jego żona zaprosiła. Nie zrobiła tego. Brat odezwał się dopiero w sylwestra, nie wspominając o Świętach. Nie odzywał się, choć wiedział, że byłam chora.
No cóż, w wielu rodzinach są problemy. Sama w końcu nie chciałam tych udawanych relacji, w których czułam się jak skarbonka i opiekunka całej rodziny. Czy uwikłanie rodzinne zostanie rozwikłane i czy poradzę sobie, idąc samotnie, pokaże życie.
Właśnie Dostałam życzenia Noworoczne od Pauliny z dwupunktu. Przypomina o polu serca. Tak, podobno mam je olbrzymie. Niestety, w życiu trzeba budować połączenie serca i rozumu, a mnie uczono tylko, że trzeba zbawiać świat. Wykorzystywaniu mnie i temu że inni lepiej niż ja wiedzą, kim jestem i jak mam żyć, mówię zdecydowane NIE! Ale czy dam radę w świecie o mentalności lisa? Choć podobno nadeszła już epoka wilka.
◀ Czy wizjonerzy powinni być politykami? ◀ ► Konieczność oczyszczenia mojego życia ►
Komentarze
![[foto]](/author_photo/oedipus_sphinx.jpg)
![[foto]](/author_photo/oedipus_sphinx.jpg)
nie uczestniczyłam nigdy w ustawieniach systemowych, ale w trudnych chwilach pomaga mi muzyka ,zakładam słuchawki (koniecznie) i w ten sposób dochodzę do siebie.Jak śpiewał John Miles , muzyka daje mi siłę aby iść do przodu. Dzisiaj wpadł mi w ucho utwór pt."Caruso",muszę się zastanowić.
Pozdrawiam
Pozdrawiam :)
![[foto]](/author_photo/oedipus_sphinx.jpg)
Chyba nie grozi nam coś takiego, jak opisujesz, Kino: "dostrzeżmy swoje własne braki, niedoskonałości i pokusy, a nie będzie już niczego co trzeba jeszcze odkryć." Nie tylko dlatego, że się zmieniamy lub po prostu dlatego, że jesteśmy niezgłębieni i niezgłębiony jest nasz cień. Ale o zobaczenie ciernia, który się w sobie nosi, jeśli to możliwe - usunięcie go, a jeśli nie - to stworzenie jakiegoś mądrego i najmniej bolesnego sposobu życia z tym cierniem. Można Hellingerem, można innymi formami terapii, można, nawet jest wskazane, także przez budowanie swej duchowości. Zgodziłbym się jednak z tym, że teoria sama niewiele pomaga, że trzeba przepracować emocje, przeżywać rozczarowania i bolesne odkrycia, boleśnie się otwierać i usuwać powoli to, co zatrute. Może pomaga modlitwa (ale jaka? która?), może Hellinger, może szałas potu, może jedno i drugie. Któż to wie?... Któż zgadnie?... "Trzeba" próbować.
PS. Ciekawe określenie: "moralny strach".
Ależ oczywiście że grozi, inaczej historie Tirthankarów i Buddów musielibyśmy uznać za bajeczki, a człowieka za obciążonego jakąś formą grzechu pierworodnego. Ja twierdzę że Ludzkość jest nami i vice versa; wszystko z czym mamy lub teoretycznie możemy mieć problem, ma już swoje rozwiązanie, które jest w nas w tym momencie. Nie zgadzam się z tym że jesteśmy niezgłębieni - to, czym jesteśmy i w jaki sposób można zgłębić przyczynę, sposób istnienia/braku istnienia i wygaśnięcia każdej z tych rzeczy masz tutaj dokładnie opisane. :)
http://mahajana.net/teksty/thrangu_12_ogniw.html
"No i poraża mnie nie tylko brak miłości ale i to że nie można mieć zaufania do bliskich. Nie tego mnie uczono. Wiem że nie tylko ja cierpię z tego powodu."
Lgnięcie do "wolności od braku miłości i tego że nie można mieć zaufania do bliskich" finalnie doprowadzi do tego że się uczepisz swojej upragnionej wizji i przy niej zostaniesz, co dalej będzie powodowało przywiązanie, pragnienie, brak zaspokojenia potrzeby i w końcu znowu zaczniesz cierpieć.
![[foto]](/author_photo/oedipus_sphinx.jpg)
My te prawa możemy przyjmować albo tworzyć. Każdy człowiek jest wyposażony w ciało kosmiczne które pozwala mu na bycie Wszechświatem w sensie dosłownym, nie tylko czucie się zawartą w tym Wszechświecie drobinką kurzu.
"Bywa też wspaniałe, piękne, niepojęte. Ciekawe. "
Taka myśl mnie natchnęła niedawno, że ilekroć próbujemy definiować, rozrywać na części i na podstawie takiej szczegółowej analizy opisywać, lub scalać w jakąś formę absolutu i tą, znaną nam, wszechstronnością ograniczać, lub symbolizować w jakiś zależny od zmysłów i stanu świadomości sposób życie, to nie poznajemy życia, zachowujemy się jak małpy próbujące wsadzić kółko w kwadrat. Życie jest koanem i właśnie dlatego tak kochamy cierpieć.
![[foto]](/author_photo/oedipus_sphinx.jpg)
Każda mowa, każda myśl, każdy opis i obraz rozrywa na części, ogranicza. To wynika z natury języka.
Z tym drugim też się nie zgodzę, ponieważ istnieje poezja scalająca, transformująca, rozkwitająca - to, że języki ziemskie są przystosowane głównie do postrzegania świata jako podzielonego na części, a samo pojęcie Absolutu kojarzy nam się z czymś ograniczającym i nieciekawym, to tylko i wyłącznie wina naszych własnych ograniczeń i lenistwa intelektualnego.
![[foto]](/author_photo/Hd obrazek.jpg)
Porównujemy nawzajem swoje bogactwo, zdrowie, urodę, powodzenie, kariery - zakładając, że jest jakiś jeden preferowany wzorzec najlepszego życia. Najszczęśliwsi są ci ludzie, którzy mają szczęście w sobie niezależnie od okoliczności. Często im się dziwimy, bo z naszej perspektywy nie powinni być szczęśliwi. A jednak są! Mają jakby mniej zmarszczek na twarzy, rzadziej chorują, nie żalą się, nie mają pretensji, oczekiwań wobec innych. Noszą życie jak lekką szatę.
Wiemy choćby z enneagramu, że porównywanie naszych życiorysów nie ma sensu, każda droga będzie inna. Im mniej elastyczne podejście do życia i innych ludzi tym bardziej cierpimy. Cierpienie uczy nas w końcu pokory, która nas leczy z oczekiwań. Zaczynamy doceniać to co nas spotyka dając malutki uśmiech, potem pojawia się nieocenianie, potem bezwarunkowa miłość, w końcu wszystko cieszy. Ale to powolna droga.
![[foto]](/author_photo/oedipus_sphinx.jpg)
A co do enneagramu. Ostatnio myślę, że to jest trudne, ale jednak że można zmienić swój typ. Można dokonać diametralnej zmiany. O 180%. Przypomina to moim zdaniem wyjście ludzi, którzy wychodzą z poważnego uzależnienia.
Przywiązanie do psa, nie zawsze oczywiście, ale bardzo często bierze się z potrzeby miłości i czułości kiedy sami ich sobie dać nie umiemy, co w sytuacji gdy ludzie masowo kupują sobie pieski i kotki i opiekują się nimi, a jednocześnie opłacają mordowanie miliardów świń, kur, ryb i bydła, nie daje im żadnej miłości, a stwarza tylko karmę ignorancji i bólu.
Co do przywiązanie do przyjaciół, lub powiem nieco ogólniej - istot obdarzonych wolną wolą: uważam że każda czująca istota jest w swej naturze mniej lub bardziej zmienna i nigdy nie może nikomu dać stuprocentowej pewności, że nie zmieni swojej ścieżki i nie stanie nam kością w gardle. Dlatego tak piękną, można powiedzieć, instytucją, jest w naszej kulturze składanie przysiąg i obietnic. Oraz oczywiście muszę tutaj zacytować Buddę opuszczającego skłóconych mnichów:"Jeśli można znaleźć wartościowego przyjaciela
Cnotliwego, wiernego towarzysza,
Wtedy pokonaj wszelkie przeciwności
I wędruj z nim szczęśliwie i świadomie.
Ale jeśli nie znajdziesz wartościowego przyjaciela,
Cnotliwego, wiernego towarzysza,
Wtedy jak król, który opuszcza swe utracone królestwo,
Wędruj samotnie jak słoń przez dżunglę.
Lepiej jest iść samemu niż w towarzystwie głupców."
Co do przywiązania do miejsca - wszystkiemu co z materii przeznaczone jest zniszczenie; nie sposób porównywać przywiązania do Ameryki Amerykanina, przywiązania do Polski Polaka czy przywiązania do Korei Płn. Północnego Koreańczyka... Przywiązanie do miejsca jako świadomy akt woli, przy kierowaniu się dobrymi intencjami, to niestety w naszym kraju rzadkość - o wiele częściej ludzie przywiązują się z powodu wychowania, nawyku, strachu lub chęci przynależności do grupy.
"Czy brak cierpienia bez przywiązania naprawdę jest lepszy?"Różnica pomiędzy człowiekiem cierpiącym z powodu przywiązania a człowiekiem niecierpiącym z powodu przywiązania jest taka, jak pomiędzy psem trzymanym na łańcuchu swojego pana, a psem który sam sobie założył łańcuch i może go dowolnie skracać lub wydłużać.
![[foto]](/author_photo/oedipus_sphinx.jpg)
DO PIOTRA VUJICICA
słyszałem starca który recytował Homera / znałem ludzi wygnanych jak Dante / w teatrze widziałem wszystkie sztuki Szekspira / udało mi się / można powiedzieć w czepku urodzony // wytłumacz to innym / miałem wspaniałe życie // cierpiałem
PRZECZUCIA ESCHATOLOGICZNE PANA COGITO
Tyle cudów / w życiu Pana Cogito / kaprysów fortuny / olśnień i upadków / więc chyba wieczność / będzie miał gorzką / bez podróży / przyjaciół / książek
za to / pod dostatkiem czasu / jak chory na płuca / jak cesarz na wygnaniu
pewnie będzie zamiatał / wielki plac czyśćca / lub nudził się przed lustrem / opuszczonej golarni
bez pióra / inkaustu / pergaminu
bez wspomnień dzieciństwa / historii powszechnej / atlasu ptaków
podobnie jak inni / będzie uczęszczał / na kursy tępienia / ziemskich nawyków
komisja werbunkowa / pracuje bardzo dokładnie
trzebi ostatki zmysłów / kandydatów do raju
Pan Cogito będzie się bronił / stawi zaciekły opór
2
najłatwiej odda swój węch / używał go z umiarem / nigdy nikogo nie tropił
także odda bez żalu / smak jadła / i smak głodu
na stole komisji werbunkowej / złoży płatki uszu
w doczesnym życiu / był melomanem ciszy
będzie tylko / tłumaczył surowym aniołom / że wzrok i dotyk / nie chcą go opuścić
że czuje jeszcze w ciele / wszystkie ziemskie ciernie / drzazgi / pieszczoty / płomień / bicze morza
że wciąż jeszcze widzi / sosnę na stoku góry / siedem lichtarzy jutrzni / kamień z sinymi żyłami /
podda się wszystkim torturom / łagodnej perswazji / ale do końca będzie bronił / wspaniałego odczuwania bólu
i paru wyblakłych obrazów / na dnie spalonego oka
3
kto wie / może uda się / przekonać aniołów / że jest niezdolny
do służby / niebieskiej
i pozwolą mu wrócić / przez zarosłą ścieżkę / nad brzeg białego morza / do groty początku
----Drugi z tych utworów jest jednym z najpiękniejszych tekstów o przywiązaniu człowieka do świata, tego świata.
A nie chcieć cierpieć, to tak, jak nie chcieć się mylić. Jak nie chcieć ponosić porażek. Owszem - rezygnacja jest pewny wyjściem. Można nie przywiązywać się i nie cierpieć z powodu przywiązania. Ale czy w ogóle. Zobacz Kino Siecioryca, ile w Twoim ostatnim poście jest żalu i smutku. Ale może warto przywiązywać się, akceptować przywiązanie i cierpienie, które ono niesie, ale i wspaniałość świata, na którą przywiązanie otwiera.
Oczywiście, akceptacja cierpienia ma swoje granice. Zazwyczaj wytrzymałości.
Tak, ludzie są niedoskonali.
Tak, ludzie opiekują się psami i kotami i jedzą świnie i krowy.
Tak, rodzice zadają ból swoim dzieciom, może zresztą nie zawsze, tego nie wiem.
TAKI JEST ŚWIAT. Nigdy nie był inny.
A oprócz żalu i śladu cierpień jest w Twoim poście poczucie wyższości. (Ja je znam, i żal, i poczucie wyższości, ale chciałbym, aby mnie opuściły.). Jest tylko jedna droga uwolnienia, która nie jest ucieczką, to jest miłość. (Aż się dziwię sobie, że to piszę.)
Od niedawna dopiero wyzbywam się żalu i uczę wdzięczności. A właściwie ona przychodzi sama, w puste miejsce po żalu. Pomaga wybaczenie, także sobie, choć jest niełatwe.
Nie jest to, jak widzisz, jakaś forma rezygnacji - ucieczka przed cierpieniem i poszukiwanie braku cierpienia w jakimś rodzaju komfortu/zabezpieczenia/bezczynności nie ma nic wspólnego z wykorzenieniem przyczny cierpienia.
"Zobacz Kino Siecioryca, ile w Twoim ostatnim poście jest żalu i smutku. Ale może warto przywiązywać się, akceptować przywiązanie i cierpienie, które ono niesie, ale i wspaniałość świata, na którą przywiązanie otwiera. Oczywiście, akceptacja cierpienia ma swoje granice. Zazwyczaj wytrzymałości.
Tak, ludzie są niedoskonali.
Tak, ludzie opiekują się psami i kotami i jedzą świnie i krowy.
Tak, rodzice zadają ból swoim dzieciom, może zresztą nie zawsze, tego nie wiem.
TAKI JEST ŚWIAT. Nigdy nie był inny. "
Wiemy do czego prowadzi samo akceptowanie cierpienie. Matka Teresa dobrowolnie zgadzała się na cierpienie, akceptowała nie tylko ludzką niedoskonałość ale też to że człowiek jest przez samo swoje istnienie skażony i skazany na odkupienie/zbawienie. Przez swoje słuszne intencje, ale brak słusznego poglądu, skazała tysiące ludzi na uwłaczające ich godności poczucie wdzięczności, zobowiązujące ich do czczenia okrutnego i zazdrosnego pana JHWH, który życzył sobie ofiar z ludzi i zwierząt i mścił się aż do siódmego pokolenia.
Co do tego że "nigdy nie był inny" - nie wiemy jaki był, historycy nie znają dokładnych szczegółów tego co się działo przed wynalezieniem pisma.
Tym którzy wywalczyli prawa wyborcze kobietom też byś doradził żeby "akceptowali, bo świat nigdy nie był inny"? Najgłupszy argument jakiego można użyć, przepraszam za kolokwializm. Zrozumienie i empatia nie muszą nieść ze sobą akceptacji, mogą - i w pewnych przypadkach powinny - nieść ze sobą wrogość.
"A oprócz żalu i śladu cierpień jest w Twoim poście poczucie wyższości. (Ja je znam, i żal, i poczucie wyższości, ale chciałbym, aby mnie opuściły.). Jest tylko jedna droga uwolnienia, która nie jest ucieczką, to jest miłość. (Aż się dziwię sobie, że to piszę.)"Mam nie tyle żal do ludzkości, bo to co mi zrobili ludzie to pikuś. Trawię w sobie furię i głęboką pogardę wobec tych wszystkich - nie tylko ludzi - którym się uroiło, że im wolno dla przyjemności zadawać przemoc i mordować innych, wbrew ich woli. Co oczywiście nie znaczy że mi to przeszkadza i że chciałbym się od czegokolwiek uwolnić - ja tylko robię swoje najlepiej jak umiem.
Wiesz że trąbią, ale nie pod którymi murami. ;)
Aby komentować Zaloguj się lub Zarejestruj w Tarace.