zdjęcie Autora

13 czerwca 2015

Katarzyna Urbanowicz

Serial: Prababcia ezoteryczna
I pomalowałem dom na czerwono...

Kategoria: Obserwacje obyczajowe
Tematy/tagi: obyczajeproza

◀ Wycieczki w głąb siebie (2) ◀ ► Wycieczki w głąb siebie (3) ►

         Babcia znowu się szwenda po swoim życiu wewnętrznym – jak napisał mi kiedyś pewien przyjaciel. Dlatego też na jakiś czas odmienię punkt widzenia i z wnętrza dębu/baobabu przeniosę się na ulicę, gdzie dziś podążałam za wycieczką, na oko pierwszoklasistów, z pobliskiej szkoły.

         Dzieci dziś, choć jak kiedyś w parach, inaczej chodzą. Każde w swoim tempie, jedni szybciej, inni wolniej, a pary są raczej konstrukcjami teoretycznie sformułowanymi, niż osiągalnymi w praktyce. Po chwili robi się skacząca i nieuporządkowana grupka, a po jeszcze następnej grupka (choć niewielka – raptem sześć par) rozpada się, a odległości między jej częściami rosną. Pani nawołuje, żeby dzieci szły razem, a nie kilometr od siebie, ale to, co pani mówi, to jedno, a co dzieci robią, to drugie. Inną zauważalną cechą takiej wycieczki (na ulicy czy w metrze) jest fakt dawniej niewystępujący — że dla dzieci nie istnieją inni przechodnie. Nie przejmują się nimi, przepychają, odpychają jak nieożywione przeszkody na drodze. To wbrew wszystkiemu, choć niemiłe dla niektórych niepełnosprawnych przechodniów, pozytywne zjawisko: znaczy, że dzieci się nie boją, iż ktoś na nie nakrzyczy czy odepchnie. Czują się bezpieczne. Ale chyba tylko w warstwie fizycznej, bo w warstwie dialogowej widać nowe, nieznane dawniej problemy.

Pani do pierwszoklasistów:

— Wszystkie dzieci trzymają się za rączki!

Widzę tylko dwie dziewczynki z grupy trzymające się za rączki, zresztą w grupie przeważają chłopcy, którzy poruszają się całkiem oddzielnie i trudno domyślić się, z kim zostali ustawieni w parę. Dzieci śmieją się z tych dziewczynek. Jakiś chłopiec coś mówi jednej z nich na ucho i dziewczynki puszczają swoje ręce. Po chwili jednak znowu ujmują się za ręce, a jedna z nich buntowniczo odzywa się:

— Czemu nie wypada, przecież my się lubimy?

Na to koleżanka puszcza rękę przyjaciółki, zdejmuje ze swojej bransoletkę z żółtych koralików, a z ręki koleżanki z niebieskich i zamienia bransoletki.

— No to chociaż zamienimy się bransoletkami.

Pani zatrzymuje się i czeka na spóźnialskich:

— Wszystkie dzieci trzymają się za rączki!

Teraz już nikt nie trzyma się za rączki. Nawet posłuszne pani dziewczynki. Możliwe, że nie wiedzą, jak bronić się przed wpływem opinii środowiska. Ale pani tego nie widzi, bowiem jeden z chłopców woła nagląco:

— Proszę pani, proszę pani, a Arek (tu dość charakterystyczne nazwisko) przed chwilą napluł na samochód mojego taty!

Problem wydaje się bardziej poważny i pedagogicznie nośny niż to, cokolwiek robią dziewczynki.

         Powracam do domu i do opowiadań SF kogoś, kto ma za sobą kilka książek o systemach wróżebnych, a obecnie pisze opowiadania oparte na  sennych wizjach.

         Opowiadania te są bardzo ciekawe i w pewien sposób nowatorskie, dlatego trudno mi prognozować sukces czy porażkę autorki. Ale kiedyś napiszę o nich więcej.

         Z pozoru wykorzystywane są wszelkie atrybuty i artefakty SF. Mamy więc planety skolonizowane przez Ziemian lub istoty sterujące ich kolonizacją, gubernatorów tychże, jakieś aluzje do rządzących nami jaszczurów i nawiązanie do innych teorii spiskowych, dziennikarzy śledczych usiłujących rozwikłać miejscowe afery itp. Zasadnicza różnica tkwi w czymś, co nazywamy pointą przedstawionych historii. Te pointy są tak bardzo różne od wszystkiego, co dotychczas czytaliśmy, tak nieliczące się z zasadami rządzącymi pisaniem opowiadań, zwłaszcza literatury popularnej, że bywa to chwilami aż przerażające. Nagle stajemy w obliczu przekonania, że coś, co miało być wyświechtaną historyjką, zaczyna przypominać wizję tego, co stać się naprawdę może u nas, tu i teraz lub za niedługo.

         Bunt dinozaurów, traktowanych przez okupujących planetę Ziemian, jako efekt zwierzęcej zarazy, zostaje stłumiony przez skrzyżowanie ich z inteligentnymi przedstawicielami myślącej rasy, ale niejaka Liliana, postanawiająca opuścić strony nienadające się do czynności prozdrowotnych, bezczelnie podłącza się do pałacowego agregatu stanowiącego przeszkodę w kąpieli namiestnika. Czy to problem równych i równiejszych? Czy może ludzka odmiana chorób zwierzęcych polegająca na utracie uczuć i ciepła w psychice? Jako kontrapunkt pojawia się będąca wynikiem skrzyżowania jaszczurów z ludźmi dziewczynka aprobowana przez Matki – kimkolwiek by były. Matki mają jeszcze inne osiągnięcie – udaje im się przestawić jaszczury na karmę roślinną. Namiestnikowi planety, niewiele mającemu uprawnień, udaje się uniknąć spisku ewentualnego następcy. Oczekujemy, że wykorzysta swoje zdolności do pognębienia spiskowca, ale on tylko wraca do swojej rezydencji i maluje jej ściany na czerwono.

         Nie wiedzieć czemu, staje przed moimi oczami poranny obrazek dwóch małych dziewczynek — zapewne także symbolicznie, społecznie przestawianych na karmę roślinną. Matki coś aprobowały, po czym zostawiły dziecko samemu sobie. Jak ma ono rozumieć, że zanim przyszło na świat, rodziców przestawiono na inny rodzaj karmy? Jak walczyć o swój sentyment do koleżanki, skoro nie wiedzą, skąd się on wziął? Czy może bliżej im do owej Lilianny, czy do rodziców pochodzących z dwóch światów? Dinozaury, których dietę zmieniono z krwistej na neutralną, żeby przeżyć pakują się używkami — co zresztą wkalkulowano w ich proces przemiany. W dodatku podstawia się im sztuczne fantomy, z kształtu przypominające pobratymców, które mogą rozszarpywać zaspokajając pierwotnie wdrukowane w nich żądze.

         Bohater opowiadania, pomalowawszy swój pałac na piękne czerwone odcienie, ogląda sprawy z oddalenia i wyczekuje...

         Autorka opowiadań należy do osób, które przewidują przyszłość w rozbłyskach zrozumienia, opierając się na tego rodzaju środkach jak: I`cing, tarot i astrologia, ale i spontanicznych wizjach, i podobno jej przewidywania są bardzo trafne. W przeciwieństwie jednak do innych wizjonerów, nie upowszechnia swoich wizji, stanowczo twierdząc, że Putin zostanie zamordowany w górach, albo że będzie taki czy inny zamach. Wydawać by się mogło, że próbuje wizje te ubrać w szatę bardziej strawną dla innych. To, że jest niepewna tego, co przewiduje, przemawia za jej talentem, jednak kształt opowiadań odbiera im siłę. Proroctwa powinny być wygłaszane ze szczytu wzgórza przez wysokiego mocarza w rozwianych szatach, uranicznym językiem i plutoniczną mocą. Bez tego może dopiero trzeba spotkać pierwszą klasę dzieci z pobliskiej szkoły, żeby zacząć coś rozumieć?

         W końcu oglądane rano dziewczynki, zamieniając się bransoletkami, także próbowały znaleźć pośrednią drogę. W procesie szkolnego nauczania i socjalizacji rozmaite Matki próbują stosować rozwiązania, które wydają im się słuszne i konieczne, ale kto wie, czy nie powodują tym kolejnych, jeszcze gorszych problemów? Bo czy cieszyć się czy smucić, że dinozaury zmieniają się w dzikie koty i czy wprowadzenie do nich królewskiej krwi (czymkolwiek by była) to najlepszy pomysł?

          Z wizjonerami, podobnie jak z Nostradamusem, a często naszymi snami i sennymi koszmarami, bywa tak, że problemem jest zrozumienie, co chcieli nam powiedzieć, używając swoich słów, nie zawsze przystających do naszych znaczeń. Jednak ja jestem już wystarczająco stara, żeby pamiętać czasy, gdy każde płaczące na ulicy dziecko przytulała i pocieszała przechodząca przypadkowa kobieta, nie obawiając się podtekstów i podejrzeń. Dziś, widząc takie osamotnione dziecko, dzwoni na policję i przygląda mu się z daleka. Broń Boże go nie dotknie w obawie kłopotów, jakie może na siebie ściągnąć. Gdzieś trzy czy cztery lata temu, gdy chodziłam jeszcze bez kul, mijałam się na przejściu dla pieszych przed ruchliwym bazarem z młodą kobietą, prowadzącą głęboki wózek z niemowlęciem, obok którego przycupnęło nieco starsze dziecko. Kobieta z kimś rozmawiała i nie zauważyła, że starsze dziecko nagle wstało, a gdy wózek podskoczył na nierówności jezdni, dziecko zachwiało się i miało właśnie wypaść, gdy schwyciłam je w ramiona. Co to się potem działo, nie do opisania – awantura na całą okolicę. Gdyby nie inni ludzie, którzy widzieli sytuację, pewnie wylądowałabym w areszcie na jakiś czas, zanim by sprawa się wyjaśniła.

         Społeczeństwo preferuje więc chorobę Lilianny i wkrótce ona zostanie uznana za normę zdrowia. Jednak taki świat dąży ku samozagładzie. Cieszę się, że prawdopodobnie ja już tego nie będę oglądać. 

(Nie wymieniam nazwiska autorki, ponieważ opowiadania te są zaledwie w początkowym etapie opracowywania i grupowania w zbiór. Nie jestem też pewna, czy istotnie są zwykłymi opowiadaniami i nie przeczytawszy do końca nie chcę wydawać nieuprawnionych sądów. Ale możliwe, że o nich jeszcze napiszę).

(Narodowy Instytut Audiowizualny, Warszawa, po przebudowie )

◀ Wycieczki w głąb siebie (2) ◀ ► Wycieczki w głąb siebie (3) ►


Komentarze

[foto]
1. PRZESADARadek Ziemic • 2015-06-13

Przesada nie jest przecież objawem właściwym tylko naszym czasom i mało prawdopodobne, by właśnie opisane wyżej rodzaje przeczulenia, powiedzmy, pedofilskiego z jednej strony, a homofobicznego z drugiej, świadczyły o zmierzaniu świata ku samozagładzie. Może stąd odwoływanie się do argumentów literackich. Przeczulenie na pedofilię jest bądź co bądź skutkiem tego, że w ogóle zaczęto o niej mówić (50 czy 30 lat temu to była sodomia w tej sferze, o czym dowiadujemy się, czytając wspomnienia osób molestowanych). A co do trzymających się za ręce dziewczynek, homofobiczne są często nawet osoby w innych sferach bardzo wrażliwe, ale bogiem a prawdą, to nigdy chyba mniejszości seksualne nie cieszyły się takimi swobodami jak dziś (choć to prawda, że są one ciągle za małe). W pewnym więc sensie idzie ku lepszemu nawet. 
[foto]
2. Przesada?Katarzyna Urbanowicz • 2015-06-14

Przeczulenie pedofilskie czy homofobiczne to moim zdaniem tylko pewne symptomy zjawiska o wiele bardziej groźnego, nie mającego wiele wspólnego z tolerancją. To totalny brak zaufania do wszystkich dookoła. Społeczeństwa w których nikt nie ufa nikomu nie mogą egzystować na dłuższą metę. Jeśli każda kobieta przytulająca cudze dziecko traktowana jest jako pedofilka, osoba przeprowadzająca przez jezdnię staruszkę jako złodziejka, a każdy odruch serdeczności, nawet między dziećmi, jako coś zdrożnego, zdrowy rozsądek wskazuje na to, że jedynie jakiś potężny kataklizm lub wojna są zdolne cokolwiek zmienić w ludzkiej mentalności, przywrócić pierwotne dążenie do więzi w stadzie (ludzkim) i cokolwiek uratować. A to chyba nie jest miła perspektywa?
[foto]
3. ZNOWU PRZESADARadek Ziemic • 2015-06-14

polegająca na uogólnieniu pewnych zdarzeń i na pominięciu tych, które im przeczą. To nieprawda bowiem, że "każda kobieta przytulająca cudze dziecko traktowana jest jako pedofilka, osoba przeprowadzająca przez jezdnię staruszkę jako złodziejka, a każdy odruch serdeczności, nawet między dziećmi, jako coś zdrożnego". Na szczęście to nieprawda.

Ale konstruowanie ciemnego wizerunku w Twoim tekście, Katarzyno, nie tylko pomija przykłady normalnych zachowań i przejawy ufności. Zapominasz o kilku innych ważnych rzeczach.
 
Po pierwsze, nie ma za bardzo powodu przypuszczać, że kiedyś ufano sobie bardziej. Sądzę, że jest na odwrót, ale dawniej ta nieufność była stłumiona, była po prostu władza, która strukturyzowała... nieufność. Dziś po raz pierwszy w dziejach, żyjemy w stanie wolności nie tylko państwowo-narodowej, ale i - na przykład - obyczajowej. W dwudziestoleciu kiedy ojciec chędożył córkę, to w ogóle to nie wychodziło na jaw. Ja już jednak wolę przeczulenie niż całkowite przemilczenie.
 
Po drugie, to, o czym tu zapomniano, a co jest bardzo ważne, to to, że ta nieufność jest dziedziczona. Nasz kraj (nie tylko nasz, ale poprzestańmy na nim) potrzebuje od zaraz społecznych ustawień hellingerowskich. Wtedy byśmy zobaczyli, jak nieufne w stosunku do siebie były poprzednie pokolenia. Jeśli kiedyś młodzież była bardziej karna, to nie z powodu ufności, a dlatego, że ich starsi trzymali krótko, czyli opresyjnie, ze wszystkimi smutnymi konsekwencjami tego, także z efektem fali, to znaczy z tym, że ci, którzy zostali skrzywdzeni zazwyczaj też będą krzywdzić. Nadzieja na zmianę nie jest w jakichś kataklizmach czy zbawieniach, ale w tym, że, użyjmy tego przykładu jako ogólnej metafory: ci którzy biją, zawsze byli bici, nie zawsze jednak biją.

(Skądinąd to prawda, że obyczaje często zmieniały się na lepsze po wojnach, na przykład kobiety uzyskały prawa obywatelskie po I wojnie światowej i nastąpiło wtedy wiele innych ważnych zmian).

Ale: NIE STALIŚMY SIĘ NIEUFNI DLATEGO, ŻE, NA PRZYKŁAD, MAMY NOWE HISTERYCZNE MEDIA ALBO COŚ TAM JESZCZE, ALE  J E S T E Ś M Y  NIEUFNI, BO ODZIEDZICZYLIŚMY TAKIE SCHEMATY ZACHOWAŃ PO TZW.  P R Z O D K A C H. CZĘSTO UCZYMY SIĘ UFNOŚCI BEZ NICH I MIMO NICH.

Aprioryczna perspektywa "a drzewiej to bywało" jest błędna. To się nazywa mit złotego wieku, mit raju utraconego. Nie było żadnego raju.

I kolejna sprawa, choć może powinienem od niej rozpocząć. W codziennym jazgocie trudno dostrzec dobro, bo ono jest niespektakularne, ciche. Ale jest. I jak zawsze jest go mało. Można by się też oczywiście zastanowić, dlaczego jakaś kobieta reaguje pedofilskim przeczuleniem. Dlaczego jedna tak reaguje, a inna nie. Ale to osobna sprawa.

Bliski mi też zaczyna być pogląd, że nieufność jest genetyczna, że jest "ewolucyjną mądrością", reakcją na potencjalne zagrożenia (w końcu celem "ślepego genu", każdego genu, jest trwanie, co siłą rzeczy oznacza zagrożenie). Oraz że jeśli się temu przyjrzeć, to nie ma w tym nic zaskakującego, to jest to NATURALNE. W podwójnym znaczeniu: zgodne z naturą oraz powszechne.

Zaskakuje ufność. Jak każdy cud. To chyba też zresztą genetyczne, że łatwiej zwracamy uwagę na to, co negatywne.

[foto]
4. Nie czuję się na siłachKatarzyna Urbanowicz • 2015-06-14

Nie czuję się na siłach bronić swoich spostrzeżeń. Ja tylko porównuję swoje wspomnienia z dzisiejszymi doświadczeniami. Pewna wyuczona nieufność zawsze towarzyszyła życiu dzieci np. przestrzegano je, żeby nie brały np. cukierków od obcych, ani żeby z nimi nigdy nie oddalały się. Czy to więcej czy mniej niż obecna histeria "złego dotyku"? Nie wiem. Możliwe, że rzecz też zależy od konkretnego środowiska, w którym ludzie przebywają. Nie jestem naukowcem i nie przeprowadzałam żadnych badań. Zapewne pedofile byli zawsze i wiadomo, że kiedyś spraw takich nie nagłaśniano. Homoseksualizm także istniał, ale nie przypominam sobie żeby ktoś w moim otoczeniu głośno komentował fakt, że dwie osoby jednej płci mieszkały razem, a miałam w otoczeniu kilka takich przypadków. W innych środowiskach może było inaczej. Wydaje mi się, że ówczesna nieufność była z rodzaju bardziej zdrowych i naturalnych, nie wymyślonych w oparciu jakieś sensacyjne doniesienia prasowe. Ale może mi się tylko wydaje...
[foto]
5. PRZEPRASZAMRadek Ziemic • 2015-06-14

za pewną "obsesyjność" moich wypowiedzi. Kto wie, może się bronię przed nieufnością.
[foto]
6. ObsesyjnośćKatarzyna Urbanowicz • 2015-06-14

Ta "pewna obsesyjność" - jak ją nazwałeś - jest właściwością i przymiotem osób, które mierzą się na serio i z zaangażowaniem z jakimś ogólnym problemem, a więc jest raczej zaletą niż wadą. Zresztą widzę ją także czasem u siebie...
7. WhamNN#2346 • 2015-06-27


Ja też pomalowałam domek na działce na czerwono,właściwie w środku na czerwono,bo na zewnątrz jest żółty.Mój pokój w domu też ,ale tylko jedna sciana jest czerwona ,reszta ścian jest popielata.Jak byłam młoda to obklejałam ściany moimi idolami.Mam takie zdjecie ,nade mną zespół wham,a mój chłopak który był trochę dziwny bo znikał w Bieszczady i który zapuscił brodę (wyglądał jak Rasputin) powiedział,że wyglądam jak córka  Pola Niumana.:)

Aby komentować Zaloguj się lub Zarejestruj w Tarace.

X Logowanie:

- e-mail jako login
- hasło
Zaloguj
Pomiń   Zapomniałem/am hasła!

Zapisz się (załóż konto w Tarace)