zdjęcie Autora

09 czerwca 2015

Katarzyna Urbanowicz

Serial: Prababcia ezoteryczna
Wycieczki w głąb siebie (2)
Danuta Wawiłow czyli: dlaczego nie zostałam poetką

◀ Wycieczki w głąb siebie (1) ◀ ► I pomalowałem dom na czerwono... ►

         Napisałam kiedyś na tym blogu, że słowa miały dla mnie ogromne znaczenie. Były źródłem fascynacji, przysparzały niejednokrotnie bólu – te wypowiedziane i nie, te usłyszane i te wyobrażone także, a może zwłaszcza one. Ważna była ich treść, ale też melodia, brzmienie, zawieszenie głosu, gdy je wypowiadano, tonacja i nawet nagła chrypka w głosie mówiącego. Z takim podejściem dziwnym byłoby, gdybym jako młoda dziewczyna (która miała siebie za prawdziwie romantyczną duszę i na pewno była wówczas klasyczną enneagramową czwórką — Tragicznym Romantykiem) nie próbowała sama stawiać pierwszych kroków w poezji. Na I roku polonistyki wszyscy pisali wiersze, więc ja też, choć zaczęłam wcześniej, jeszcze w szkole. To, że przestałam, zawdzięczam przede wszystkim Danusi Wawiłow, mojej koleżance-poetce i jej wzorcowi prawdziwej poetki — Agnieszce Osieckiej — z którą nie tylko, że nie ośmieliłabym się równać, ale której stylu nie uznawałam za odpowiedni dla siebie, nie wyobrażając sobie jednak, że mogłabym się od obowiązujących zasad wyłamać.

         Istnieje takie określenie na dawniejszą literacką postać — pierwszą naiwną – świeżynka. Świeżynka rano wstanie i umyje się zimną wodą i mydłem, a nos jej się świeci, bo go nie pudruje. Ma krosty na twarzy i przetłuszczone włosy. Świeżynka nie goli nóg, wierzy we wszystko, co jej powiedzą, a zwłaszcza w to, co przeczyta. Uznaje wszelkie reguły za nieprzekraczalne. W szkole dobrze się uczy, pilnie odrabia lekcje, i nie przejmuje się tym, że mają ją za kujona. Nawet gdy nie jest kujonem, to przynajmniej jest grzeczna na lekcjach i wobec starszych. W ogóle tego nie widzi, gdy z niej się śmieją lub nie rozumie, gdy ją upokarzają. Kiedy koledzy zamiast „Kaśka” wołają na nią „Kuśka” nie rozumie, z czego wszyscy się śmieją, tak jest głupia. Nie zna większości brzydkich wyrazów, bo chowano ją w domu pod kloszem. Zajęcia Świeżynki wzbudzają śmiech, bowiem czymkolwiek się zajmie, to zajęcie zaczyna być śmieszne, zwłaszcza zaś, gdy pisze wiersze. Mnie Świeżynka czasem kojarzy się ze świeżyzną, w nawiązaniu do zwyczaju panującego po uboju i rozbiorze świni lub barana; gdy wszystkie mniej atrakcyjne kawałki mięsa i podrobów gotuje się razem w garze gorącej wody, przyprawionej oszczędnie listkiem bobkowym i zielem angielskim, po czym parujące podaje na stół w wielkiej misie, jako zakąskę do wódeczki dla pomocników w ubijaniu. Świeżyzna ma to do siebie, że trudno odróżnić z jakiego zwierzęcia pochodzi – baranina smakuje jak cielęcina, wieprzowina jak wołowina i tak dalej. Dziewczyna Świeżyzna jest więc nieokreślonego gatunku i pośledniej jakości kawałkiem do szybkiej konsumpcji, zastępując prawdziwą potrawę. Literacko przegrana, zanim w ogóle zaczęła pisać.

         Byłam taką Świeżynką na I roku polonistyki na Uniwersytecie Warszawskim. Nieobyta w literackim towarzystwie, nie wiedząca kto jest kim w kulturalnym światku, kto z kolegów czy koleżanek czyim jest dzieckiem lub kto go wspiera i hołubi, słabo zorientowana w założeniach marksizmu-leninizmu, który wprawdzie wszyscy kontestowali, ale przynajmniej wiedzieli, co ma piernik do wiatraka, czyli ekonomia do kultury. Nie zachwycałam się aktualnie modnymi tekstami, sztukami i filmami, ani modnymi osobami ze świata filmu czy teatru (dziś zwanymi celebrytami), porywając się na rzeczy przerastające mnie o całe niebo, śmieszna po prostu. Biedna jak mysz, źle ubrana, korzystająca co czwartek z publicznej łaźni na Krakowskim Przedmieściu, w kawiarniach zamawiająca tylko wodę mineralną i kupująca jedne z najtańszych papierosów – Żeglarze, tylko o odcień lepsze od proletariackich Sportów, sprzedawane też na sztuki, podczas gdy środowisko paliło Carmeny w czerwonej, błyszczącej paczce z celofanem, a gdy modna stała się Kuba, białe kubańskie Kimy. No i oczywiście biorąca się za jakieś dziwne dorywcze prace, jak na przykład demontaż palet, pisanie pod dyktando, sporządzanie ze zużytych żarówek lalek-pacynek i sprzedawanie ich po kawiarniach. Moi koledzy i koleżanki nie pracowali i teoretycznie na studiach dziennych nie wolno nam było tego robić. Zresztą pracowali tylko ci z niższą pozycją socjalną, studenci Wydziału Filologicznego mieli być elitą elit kulturalnych kraju, choć najczęściej czekała ich kariera nauczyciela, bibliotekarza lub archiwisty.

         Danusię Wawiłow przez I rok studiów uważałam za jedną z najlepszych przyjaciółek. Wydawała mi się podobnie wyobcowana, jak ja. Urodzona w ZSRR, z wyraźnym zaśpiewem w mowie, niezbyt ładna, choć o świetlistym spojrzeniu pięknych oczu; widać było, że żyje poezją i że ona jest dla niej najważniejsza. Podziwiałam ją, że ma tak skrystalizowane zainteresowania, podobały mi się też jej wiersze, choć gdy dziś przeglądam internet, nie znalazłam żadnego wiersza pisanego w czasach, gdy razem studiowałyśmy. Prawdopodobnie uznała je za mniej wartościowe, choć ja pamiętam swój zachwyt nimi, a wcale nie zachwycają mnie jej publikowane wiersze dla dzieci. Wzorcem literackim i osobistym dla Danusi była Agnieszka Osiecka, co spowodowało że na I roku polonistyki, przynajmniej wśród dziewczyn, panował wyraźny osieckizm. Nasz kolega z roku, Wojtek Młynarski jeszcze nie pokazał swoich poetyckich pazurów, nie było więc komu z tym osieckizmem konkurować.

         Nasze wiersze nie były dla nikogo tajemnicą. Dzieliliśmy się nimi ale w przeciwieństwie do późniejszego legendarnego dziś Klubu Tfurcuff, autorów SF i fantasy, do którego należałam lata później, nie omawialiśmy swoich tekstów, nie wyszukiwaliśmy w nich błędów, kiksów i nieprawdopodobieństw, nie dyskutowaliśmy nad koncepcjami i ich sensownością czy wymową, nie starając się zresztą być nadmiernie delikatnym i taktownym. Był to ogromny błąd, bowiem tylko w ten sposób można nauczyć się prawdziwego pisania, wyrobić w sobie krytyczne spojrzenie na swoje teksty, wyszukać i poprawić własne idiotyzmy czy niedoróbki. Trzeba także wyrobić sobie twardą skórę i umiejętność przyjmowania krytyki bez obrażania się i strojenia fochów. Dlatego zresztą omawianie tekstów odbywało się według pewnego schematu kolejności poruszanych zagadnień, jednakowego dla wszystkich i przestrzegano pewnych reguł: nie demonstrowania emocjonalności i braku osobistych wycieczek zwłaszcza. Na polonistyce zaś czytanie swoich tekstów było czynnością w rodzaju przygładzania piórek i strojenia min do lustra – a więc zupełnie zbędną, co gorsza zaś, otwierającą pole do pozakulisowych ocen.

         Po jakimś czasie zrozumiałam, że poezja nie jest tym, co mnie tak silnie absorbuje, żebym zapominała o świecie, więc zwyczajnie przestałam pisać. Na zajęciach z teorii literatury dowiedziałam się tak dużo o regułach wersyfikacji, choć nikt nie powiedział mi, że poezja polega na świadomym łamaniu tych reguł. Według naszych wykładowców łamać reguły mogli jedynie najlepsi, a reszta miała potem prawo ich naśladować. W dodatku osieckizm budził we mnie inny bunt, spowodowany rodzajem spojrzenia na świat. Te kwiatki, ptaszki, te słodkie dziecinki, te wiersze o czułej miłości, gdy prawdziwe uczucie bywa niszczące i potrafi przeorać człowieka do głębi, odrzucały mnie. Agnieszka Osiecka brylowała w swoim poetyckim świecie wśród tabunów naśladowczyń i wyznawczyń, zaś męska część naszych kolegów zwolniona z obowiązków czytania kobiecych wierszy poddawała się fascynacji Powstaniem, walką zbrojną, rewolucjami i literackim wzorcom tychże, czyli Hemingwayem, jego krótkimi zdaniami i chilijskim poetą, autorem poematu „Sława i śmierć Joachima Muriety” —  Pablem Nerudą. Co do Nerudy, i ja podzielałam ten pogląd o jego geniuszu (zwłaszcza, że napisano operę do jego poematu), co do Hemingwaya – nie, choć jego zasługi dla upowszechnienia swoistego „męskiego stylu” powieści są ogromne, ale moim zdaniem szkodliwe dla literatury, podobnie jak zasługi Agnieszki Osieckiej dla kobiecego widzenia świata. Jej między innymi zawdzięczamy utrwalenie podziału na literaturę dla mężczyzn i dla kobiet, złośliwie nazywaną w ówczesnych poważnych periodykach literackich majtkową poezją ze sztandarową tematyką: piękno przyrody i krajobrazu, szczęście macierzyństwa oraz wyznania okołomiłosne.

         Wiele lat później Danusia Wawiłow, mająca swoją stałą rubrykę poetycką w jednym z czasopism dla młodzieży żeńskiej („Filipinka”) przypomniała sobie o mnie i napisała w r. 1973 coś, co podsumowało ówczesną mnie jako Świeżynkę.
Znacznie później znalazłam się w doborowym towarzystwie pisarzy SF i nie byłam już bynajmniej świeżynką, jednak kimś z utrwalonym przekonaniem o niemożliwości porozumienia między ludźmi i poczuciem obcości, które należy zgłębić i zdefiniować, do czego najlepiej nadaje się analiza kontaktów Ziemian z Obcymi. Akurat konwencja SF najbardziej pasowała do wyrażania moich poglądów, jak trudno jednak ją opuścić (podobnie jak „literaturę kobiecą” na przykład) przekonuję się do dziś.
          Jedno, czego w literaturze nie znosiłam, to panujący hemingwayowski styl pisania, który przeniósł się na dzieła II kategorii (za jaką uważano SF). Długie, wieloczłonowe zdania właściwe dwudziestowiecznej literaturze refleksyjnej, które tak bardzo lubię, były wyklęte i bezlitośnie rozczłonkowywane na krótkie, męskie stwierdzenia bez niuansów i odcieni. Na szczęście wraz ze zwiększającą się liczbą kobiet piszących w stylu fantasy, ta szkodliwa maniera przestaje być uważana za wzorzec i niech wyląduje wreszcie w serialach, gdzie jest jej miejsce. Widz usłyszy jedno z czterdziestu rodzajów zdań, trzy razy w każdym ze stu kilkudziesięciu odcinków: za kogo ty się uważasz? i będzie od razu wiedział o co chodzi, bez żadnych odcieni znaczeń. Czy sułtan, czy odaliska, czy eunuch wreszcie, jednym mówią tekstem.

         Na szczęście nowe już na horyzoncie...

◀ Wycieczki w głąb siebie (1) ◀ ► I pomalowałem dom na czerwono... ►


Komentarze

[foto]
1. Z Ziemkiewiczem!Wojciech Jóźwiak • 2015-06-09

Ho ho, na jednej stronie z Ziemkiewiczem. Który pięknie długowłosy.
Dlaczego, Kasiu, nie znam (nie znamy?) Twoich dzieł SF?
[foto]
2. To było dawnoKatarzyna Urbanowicz • 2015-06-09

To było dawno i moje opowiadania (poza tomikiem dostępnym na Allegro za 1 zł) rozproszone są po różnych antologiach i czasopismach. Większa część dorobku (ta spoza SF) leży w szufladach. Co do Ziemkiewicza i in - do dziś jesteśmy przyjaciółmi, spotykamy się na prywatnych i oficjalnych imprezach. To jeszcze jeden dowód na to że poglądy polityczne nie muszą nikogo dzielić. Prywatnie Ziemkiewicz jest przemiłym i dobrym człowiekiem.
[foto]
3. Uran a SFWojciech Jóźwiak • 2015-06-09

SF jest gatunkiem literatury najściślej "energetycznie" spokrewnionym z Uranem.
Przyszłość, technika, wynalazki, roboty, szalejąca sztuczność. A "ideowo" jest w SF wielkie oderwanie (ang. "detachement" -- kojarzony z Uranem) od "życia", "takiego jakie jest" -- czyli tego, co tak kochają Raki.
[foto]
4. Księżycowy RakKatarzyna Urbanowicz • 2015-06-09

Więc ja, z silnym Uranem w opozycji do Słońca i jako księżycowy Rak miotana jestem (jak zawsze) przez przeciwne siły.
[foto]
5. Klub TfurcuffKatarzyna Urbanowicz • 2015-06-09

Oto klub w 1986 roku - za mną młody Ziemkiewicz
[foto]
6. Jaki włochaty!Wojciech Jóźwiak • 2015-06-09

:)
[foto]
7. Wiersze KasiPrzemysław Kapałka • 2015-06-11

Wiesz, Kasiu, mało rozumiem poezję, szczególnie wspólczesną. Przeważnie nawet nie czytam, bo i tak do mnie nie dociera. Twoje wiersze, jako jedne z nielicznych, podobają mi się.


[foto]
8. Dzięki!Katarzyna Urbanowicz • 2015-06-11

Takie były jeszcze dziecinne...

Aby komentować Zaloguj się lub Zarejestruj w Tarace.

X Logowanie:

- e-mail jako login
- hasło
Zaloguj
Pomiń   Zapomniałem/am hasła!

Zapisz się (załóż konto w Tarace)