zdjęcie Autora

15 lutego 2015

Katarzyna Urbanowicz

Serial: Prababcia ezoteryczna
Jak zapisałam się do ZMS (Związku Młodzieży Socjalistycznej)

Kategoria: Obserwacje obyczajowe
Tematy/tagi: obyczaje

◀ Ja, złodziejka ◀ ► Czy te światy kiedyś się spotkają? ►

Pod poprzednim odcinkiem znalazł się czyjś lakoniczny komentarz: „Szkoda czasu”. Tak, wielokrotnie zastanawiałam się i zastanawiam, czy nie szkoda czasu na wspominki z czasów dawno i słusznie minionych. Jednak ilekroć czytam w prasie lub w internecie wypowiedzi młodych ludzi (tylko czasem nieco młodszych ode mnie) przyswajających sobie bzdurne opowieści o latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych dwudziestego wieku, jako o czasie, gdy wszystko było zabronione (np. bilard), a za każdym rogiem czyhał funkcjonariusz służb, i z tego powodu wyobrażających sobie, że żyliśmy w więzieniu; bierni, stłamszeni (oprócz oczywiście ikon opozycji już od dziecka przemycających ulotki w pieluchach), odnawia się przekonanie, iż trzeba pokazać, że byliśmy takimi samymi ludźmi, jak Wy, dzisiejsi młodzi. Że trochę inaczej rozumieliśmy patriotyzm, że w inny sposób staraliśmy się naprawiać naszą rzeczywistość, choć wiedzieliśmy mniej (nie było internetu, telefonów komórkowych, długopisów; liczyliśmy jeszcze na liczydłach i pisaliśmy ręcznie przez kalkę fioletowymi ołówkami oraz stalówkami z krzyżykiem lub z łezką, psychologia była burżuazyjną nauką), co nie oznacza, że byliśmy prymitywami, którzy ledwo wychynęli z jaskini. Zjawiska społeczne były identyczne jak dziś: molestowanie seksualne, przemoc, mobbing, i nawet czasem nieśmiało próbowano z nimi walczyć (np. pod hasłem: poprawić stosunki międzyludzkie w zakładach pracy). Nie mówiono tak głośno, jak obecnie, o pojedynczych przypadkach, ale te wszyscy doskonale znali z własnego doświadczenia i nie trzeba było cudzych przykładów.

         Moją idee fixe we wczesnej młodości była idea równości wszystkich ludzi. Choć z własnego doświadczenia wiedziałam, jak bardzo powszechna jest nierówność, uważałam, że swoim działaniem jesteśmy w stanie to zmienić. Opowieści mamy z czasów sprzed wojny pokazywały mi, jak bardzo ta nierówność była zakorzeniona w mentalności społecznej i uważałam, że dobrą stroną nowych czasów jest właśnie powszechne zrównanie społeczne.

         Kiedy przeniosłam się ze studiów dziennych na zaoczne, rozpoczęłam pracę w bardzo szacownej instytucji – Bibliotece Narodowej, jeszcze w jej starej siedzibie, na Hankiewicza. Zatrudniono mnie na stanowisku pomocy magazyniera, bardzo podrzędnym, ale dla mnie ciekawym, ponieważ pozwalało na kontakt z książkami, wieloma zresztą, także niedopuszczonymi do powszechnego obiegu. Naukowcy musieli starać się o specjalne zezwolenia na dostęp do niektórych „nieprawomyślnych” druków, ja zaś, zwykła dziewczyna, mogłam zanurzać się w nich do woli. Sterty tych książek przynoszono mi z magazynów, a moim zadaniem było sporządzanie ich listy, pakowanie w paczki i szykowanie partii do wysyłki do introligatorni, do oprawy. Większość była nieinteresująca, jakieś zeszyty groszowych kryminałów czy westernów, kilkadziesiąt tomików Karola Maya o Winnetou, i tym podobnych, ale trafiały się prawdziwe perły, a ja zawsze mogłam gdzieś się zaszyć i przeczytać to, co mnie interesowało.

         Szybko nawiązałam kontakt z grupą młodych ludzi, z którymi robiliśmy kabaret. Były to osoby, które ogromnie wpłynęły na moją orientację w świecie, światłe i wykształcone, z tytułami doktorskimi, niektóre z nich potem zrobiły karierę w dziennikarstwie literackim. Czułam się takim terminatorem wśród nich i do dziś wiele ze swoich przekonań im zawdzięczam, choć gdy zmieniłam pracę, wyszłam za mąż i wyjechałam z Warszawy, nasze kontakty urwały się bezpowrotnie.

         Wszyscy podzielaliśmy przekonanie o naturalnej równości ludzi, choć wokół siebie mieliśmy pełno przykładów na jej brak. Kadra Biblioteki składała się z wielu osób, przedwojennych fachowców, którzy na każdym kroku demonstrowali swoją wyższość wobec fizycznych pracowników obsługi: sprzątaczek, herbaciarek itp. Pewien docent, przechodząc korytarzem potrafił złośliwie kopnąć wiadro sprzątaczce i z uciechą chichotać, gdy ponownie musiała zbierać ścierką wodę z podłogi (nie było wówczas MOPów i innych takich, podłogi myło się na klęczkach). Inny profesor na znak pogardy nie pozwalał wchodzić do pokoju herbaciarce, dziewczynie w nieślubnej ciąży. Dźwigała na tacy ciężki, dziesięciolitrowy czajnik z wodą i litrowy czajniczek z esencją. Zazwyczaj wchodziła do pokoju, stawiała tacę na którymś biurku i nalewała herbatę do przygotowanych wcześniej kubków. Ów profesor (a w ślad za nim i inne osoby, niżej postawione w hierarchii) okazywały dziewczynie swoją pogardę poprzez nakaz pozostawienia tacy na ziemi przed drzwiami, zastukanie i oczekiwanie, aż osoby te same sobie naleją herbatę i odstawią czajnik pod drzwi. Problem polegał na tym, że ciężarnej dziewczynie łatwiej było postawić tacę na biurku niż schylać się do podłogi, a potem stamtąd ją podnosić. Poza tym działało pogardliwe niewpuszczanie „na pokoje”.

         Kpiliśmy z tego w naszym kabarecie, ale niewiele to dało. Raz czy dwa razy urządziłam demonstrację, chodząc z tą dziewczyną i pomagając nosić jej czajniki i bezpardonowo wchodząc do pokojów, ale mój przełożony zwrócił mi uwagę, że zamiast wykonywać swoje obowiązki, biorę się za cudzą pracę, co w żadnym wypadku nie może być tolerowane.

         Postanowiłam więc zapisać się do ZMS i w majestacie organizacji walczyć z dyskryminacją, co oczywiście natychmiast odniosło skutek i herbaciarka do czasu porodu miała już spokój.

         Dla mnie to zapisanie się miało niedobre skutki. Szybko prysło przekonanie, że pod parasolem organizacji mogę zmieniać świat, bo okazało się, iż większość rzeczy organizacja robi na pokaz, nie próbując zawalczyć o sprawy istotne. Ja szybko podpadłam jej władzom, bo kiedyś z koleżanką urządziłyśmy sobie wyścigi wózków bibliotecznych. Wracałyśmy z pustymi wózkami w budynku zwanym „okrąglakiem” i rozpędziłyśmy się, jeżdżąc w kółko po okrągłym korytarzu. Mimo pełnoletniości byłam jeszcze dzieckiem, a moja nieco starsza koleżanka także miała naturę trzpiotki, no i stało się. Doszło do małej katastrofy, w której nam nic się nie stało, ale zostały uszkodzone wózki. Skończyło się naganą organizacyjną i całą aferą. W życiu osobistym skutki tego były też żałosne – mój Dziadek, dowiedziawszy się, iż „splamiłam się służbą reżimowi”, uroczyście wykluczył mnie z rodziny i zakazał pokazywania się na oczy. Odtąd aż do śmierci Dziadka spotykałam się z Babcią potajemnie, w piwnicy jej bloku. W dodatku informacja o tym, że byłam członkiem ZMS wędrowała za mną od zakładu pracy do zakładu i w kolejnych miejscach musiałam zapisywać się do koła ZMS. Z żadnej organizacji w tamtych czasach nikt nie ośmielił się wypisać, nie wiem nawet, czy w ogóle było to możliwe. Ciągnął się więc ten ogon za mną aż skończyłam 35 lat i automatycznie przestałam być młodzieżą.

         Dzielę się z Wami moim hakiem w życiorysie nie dlatego, żeby gloryfikować tę lub inne organizacje tamtych czasów. Wszystkie one zawierały ideologiczne jądro, cała reszta była uważana za dodatek. Nawet harcerstwo miało bowiem swoje ciemne ideologicznie strony. Jednak dla ludzi, którzy w nich się znaleźli, niekoniecznie ten ideologiczny trzon coś znaczył. Był tak powszechny, jak dzisiejsze reklamy i wszyscy puszczali go mimo uszu, jak ja obecnie, zmuszona do wysłuchiwania reklamowych bzdur w przerwie interesującego mnie programu telewizyjnego.

         Czasami zresztą, my młodzi, braliśmy udział w rozmaitego rodzaju demonstracjach (np. pod hasłem Nigdy więcej wojny, Ręce precz od Wietnamu, Kuby albo innego miejsca, czy innym niezbyt kontrowersyjnym) z własnej woli lub z przymusu jawnego albo zawoalowanego; podpisywaliśmy jakieś petycje, raczej nie z świadomej woli, ale dla świętego spokoju (bo po co ktoś kiedyś ma się nas czepiać). Dokładnie tak samo i dziś robi młodzież, może tylko w tym więcej jest spontaniczności i przemyśleń, ale nie upierałabym się, jak wiele więcej. Deklarując pewne poglądy lub przebywając w pewnych środowiskach, pewne rzeczy wypada czy należy robić, identycznie jak wówczas, choć wtedy żadne deklaracje nie były potrzebne – z założenia wynikało, że musisz mieć jedynie słuszne poglądy.

Jest jeszcze jedna różnica między demonstracjami i podpisywaniem ówczesnych petycji, a dzisiejszymi. Tamte zawsze dotyczyły spraw zbiorowych, uznanych za ważne, obecne często zajmują się przypadkami jednostkowymi, indywidualnymi. Często reagujemy więc bardziej na samego człowieka, niż na ideę – i w tym tkwi nadzieja dla nas wszystkich. Jednostka jest więcej widoczna, choć czasem przybiera to niezbyt zachęcający kształt. Jedno od tamtych, słusznie minionych czasów się nie zmieniło – oddziaływanie owych demonstracji i petycji jest nikłe, trwa do następnego przedsięwzięcia. Na palcach jednej ręki można policzyć te, które odniosły skutek.


◀ Ja, złodziejka ◀ ► Czy te światy kiedyś się spotkają? ►


Komentarze

1. "(...) okazało się,...NN#1656 • 2015-02-17

"(...) okazało się, iż większość rzeczy organizacja robi na pokaz, nie próbując zawalczyć o sprawy istotne."

Nie dziwi mnie to zupełnie, bo jak sadzę ZMS był dla wielu jedynie trampoliną do dalszej partyjnej już kariery.

 

Przepraszam za ten zgryźliwy nieco komentarz - mimo tego, że czasem nie zgadzam
się z Pani poglądami, a nawet przeciwko nim jakoś wewnętrznie "buntuję", to uwielbiam czytać Pani teksty w Tarace. Także (a może zwłaszcza) te wspomnieniowe. Pisze Pani bardzo barwnie i ciekawie.

[foto]
2. RozumiemKatarzyna Urbanowicz • 2015-02-17

Rozumiem nie zgadzanie się z moimi poglądami, ale doceniam próbę ich zrozumienia. Zgryźliwość ja także sobie cenię. Więc może dodam nieco zgryźliwie: Czy obecne partie polityczne i ich młodzieżówki są inne? Karierowiczostwo jest zjawiskiem nieznanym lub wyjątkowym? Oczywiście, że nie. Każdą organizację tworzą ludzie, a ci są podobni. Najpierw entuzjazm, potem ochłodzenie, na końcu trwanie dla wygody albo z inercji. Podobnie jak w każdych związkach międzyludzkich (z małżeńskimi na czele). Tylko mody trochę się zmieniają, ale nie mają one istotnego wpływu na przebieg historii organizacji.
[foto]
3. Przedwojenni profesorowiePrzemysław Kapałka • 2015-02-18

Jest tu niepochlebna opinia o przedwojennych profesorach. To wbrew panującym trendom, które każą w nich widzieć wymarłych przedstawicieli lepszego świata. Ale ja już od dawna miałem podejrzenia co do tego przedwojennego lepszego świata. W końcu rewolucja październikowa i zwycięski pochód socjalizmu nie wzięły się z niczego. Coś w tym starym świecie musiało mocno zgrzytać.
4. GeneralizacjaNN#1656 • 2015-02-19

A ja myślę, że to przesadna generalizacja. Przedwojenny profesor mógł jako człowiek byc bucem, a mógł też być wrażliwym człowiekiem - wykształcenie niekoniecznie ma z tym wiele wspólnego. Ja z kolei słyszałam wiele przekazów świadczących na korzyść międzywojennych pracowników naukowych.
[foto]
5. Nie chciałam generalizowaćKatarzyna Urbanowicz • 2015-02-19

Nie chciałam generalizować, jednak tak się składało, że pewne środowiska inteligenckie tak bardzo zasklepiały się w swojej fachowości, że nie zauważały tego iż ich świat przeminął. Akurat bibliotekoznawstwo było dziedziną która nie miała wiele wspólnego z życiem. Prawdą jednak jest także (co znam ze swojej rodziny), że osoby gorzej wykształcone, kobiety, służba, robotnicy, wieśniacy, nie były traktowane równorzędnie z resztą. Oczywiście od kultury osobistej i taktu zależało czy i na ile to poczucie wyższości okazywano. Ja jako dziewczyna z rozwiedzionej rodziny, z niedokończonymi studiami, w dodatku biedna jak mysz kościelna z takim lekceważeniem spotykałam się na tyle często, że swoim idee fixe uczyniłam dążenie do powszechnej równości. To między innymi wielu podobnych do mnie ludzi, a także inteligentów w pierwszym pokoleniu, czy osoby które z powodu wojny wykształcenia takiego nie zdobyły, kierowało ku komunistom z powodu właśnie głoszonej równości. Moja mama, wychowana w sierocińcu, a potem nauczycielka w nim przed wojną, stykała się często z takim lekceważącym traktowaniem (pozostałością jest używane jeszcze do niedawna przez starszych lekarzy zwracanie się do kogoś w trzeciej osobie ("niech wstanie, niech się rozbierze, niech postawi") ale tak zwracano się często w okresie powojennym do osób z pozycją zrównaną z pozycją służby.Nie zmieniło się to całkowicie - tylko że obecnie linia lekceważenia biegnie po granicy posiadania pieniędzy lub siły fizycznej - choć i tak zmieniło się dużo, zawsze istnieje nierówne traktowanie ludzi.
6. "niech się..."NN#7852 • 2015-02-28

... takie szybkie skojarzenie, z lekko czarniawym zabarwieniem:
https://www.youtube.com/watch?v=PCAPC7K_gJo
wspomnienia i tęsknoty za "lepszą, przedwojenną" są jak najbardziej współczesną ideolo, którą świetnie piętnuje Jan Sowa w wielu miejscach, a chyba najlepiej w swoim "Fantomowym ciele króla", które napisane jest niezwykle barwnie i pstrokato, upstrzone słownictwem od którego można zatonąć w przypisach. być może właśnie w przewrotny sposób to też jest kpina z tej arystokratycznej maniery intelektualnej śmietanki, być może jest to zupełnie nieświadoma ilustracja tejże. tym więcej okazji do złośliwienia się i pokpiwania :)
7. doczytane na szybko:NN#7852 • 2015-02-28

doczytane na szybko (Sowa):

"Teraz cała kwestia zasadnicza, czyli miejsce i wartość psychoanalizy w teorii krytycznej: w mojej książce jest jej dość dużo i cały jeden rozdział opiera się w całości na aparaturze Lacana. Świadomie jednak i celowo używam jej w sposób zupełnie inny niż ten, o który chodzi Tobie – zaprojektowanie i opisanie radykalnej zmiany, rewolucji. Do tego psychoanaliza zupełnie się nie nadaje i przyznam rację każdemu, kto to powie, niezależnie z jak bardzo konserwatywnych pozycji wypowiedziana będzie ta krytyka (jak np. tezy Dawida Matuszka, który mówił o tym na konferencji o Marksie w Pobierowie we wrześniu zeszłego roku). O ile jednak psychoanaliza nie nadaje się do projektowania rewolucji i lepszego świata, o tyle jest świetna w opisywaniu świata obecnie istniejącego i tłumaczeniu, dlaczego się w nim znaleźliśmy. W taki i tylko taki sposób wykorzystuję psychoanalizę w mojej książce – do opisu szczególnego rodzaju kateksji, jakiemu poddany został porządek szlacheckiej Rzeczypospolitej po jej upadku i wynikających z tego obsadzenia zjawisk oraz procesów (przede wszystkim nostalgia, która okazuje się również bardzo istotna w kontekście postkolonialnym pod koniec książki). To, że Lacanem nie da się pomyśleć rewolucji, a nawet gorzej, że z Lacana wynika niemożliwość rewolucji, zupełnie mnie nie interesuje. Nie przejmuję się tym w najmniejszym stopniu, ponieważ robię z Lacanem to samo, co on zrobił z algebrą i topologią – wykorzystuję trochę elementów z jego systemu, żeby zbudować kilka przydatnych dla mnie figur i nie dbam szczególnie o spektrum konsekwencji, jakie zabieg ten wywoła na polu dyskursu, z których te elementy są zapożyczone. A więc profanuję Lacana w sensie, o jaki chodzi Agambenowi: traktuję go jak dziecko patyk, który jest świetnym narzędziem, żeby trochę pobełtać kałużę (w tym wypadku bagienko polskiej nostalgii). A że z tego patyka nie da się zrobić procy? Cóż, kto by się tym przejmował!? W lesie jest dużo innych patyków i płakać może nad tym tylko ktoś, kto ma mało wyobraźni i postanowił całe życie bawić się jednym patykiem."

http://www.praktykateoretyczna.pl/jan-sowa-krystian-szadkowski-wielki-inny-istnieje-to-my-nim-jestesmy/
8. O co walczy młodzież?NN#7909 • 2015-03-17

http://blog-n-roll.pl/pl/cz%C5%82owiek-i-funkcjonariusz#.VQfBIc2alz0

Moja Mama wspomina PRL jak najgorzej, choć nie wiodło jej się znowu tak strasznie źle, jak Pani. Pochodzi z dobrej rodziny, Ojciec Jej to był muzykolog z ogromnym autorytetem naukowym, Mama Jej - genialny umysł i słuch absolutny. Ogląda te filmy Barei i mówi, że sąbardzo śmieszne, ale że to wszystko nie wyglądało tak fajnie i tak miło. "One są za ciepłe" - mówi - "PRL był zimny".

Co można powiedzieć o kraju, w którym dziewczyna w ciąży, wchodzac do gabinetu ginekologa, słyszy z miejsca propozycje skrobanki? To jest właśnie ten powszedni, zimny PRL, o którym się zapomina.
[foto]
9. Propozycja skrobankiKatarzyna Urbanowicz • 2015-03-17

Na szczęście to, co usłyszała ta dziewczyna, nie świadczy o kraju tylko o ginekologu. Ta sama dziewczyna w czasach współczesnych zgłasza się na przykład do ginekologa ponieważ definitywnie już przekwitła, celem usunięcia tzw. spirali. I dzieje się coś równie nieprzyjemnego. Lekarz wyrzuca za drzwi ową już blisko sześćdziesięciolatkę wrzeszcząc na całą przychodnię o tym iż grzeszyła tyle lat a on nie ma zamiaru w ogóle mieć z kimś takim do czynienia. Jaką uciechę mieli pacjenci w tej przychodni wysiadujący pod drzwiami gabinetów, gdzie każdy kogoś znał, bo to było małe miasteczko. Jednostkowych przykładów na każdą generalizująca opinię możemy mieć mnóstwo!
[foto]
10. Twoja MamaKatarzyna Urbanowicz • 2015-03-17

A w ogóle Twoja Mama ma rację. PRL był zimny jak lód. I może dlatego ludzie byli nieco cieplejsi,
[foto]
11. ZimnyPrzemysław Kapałka • 2015-03-17

Jakoś nie przyszło mi do głowy nazwać PRLu zimnym. A przecież jest to wspaniałe określenie. Był zimny. I ogólnie nieprzyjazny.

Aby komentować Zaloguj się lub Zarejestruj w Tarace.

X Logowanie:

- e-mail jako login
- hasło
Zaloguj
Pomiń   Zapomniałem/am hasła!

Zapisz się (załóż konto w Tarace)