zdjęcie Autora

14 marca 2015

Katarzyna Urbanowicz

Serial: Prababcia ezoteryczna
Czy te światy kiedyś się spotkają?

Kategoria: Obserwacje obyczajowe
Tematy/tagi: obyczajePolska

◀ Jak zapisałam się do ZMS (Związku Młodzieży Socjalistycznej) ◀ ► Pierwsze wiosenne dni ►

         Niedawno zostałam zaproszona na kolację do młodej pary mieszkającej na grodzonym osiedlu. Dla mnie powstała od razu pewna niewygoda: samochód tych, którzy mnie wieźli, nie mógł podjechać bezpośrednio pod blok (tfu, tfu, apartamentowiec), wysadzić mnie i odjechać. Zatrzymaliśmy się więc przed systemem furtek i schodków do nich prowadzących – konkretnie, aby wejść do windy, należało pokonać ich trzy, plus wejście. Drzwi, jak zwykle w takich razach ciężkie; dobrze, że był ktoś, kto przede mną je pchał, ja sama pewnie miałabym trudności.

         Potem przywitanie i pierwszy rzut oka na mieszkanie. Wystrój standardowy: wielki płaski telewizor, rasowy, drogi kot i niewygodna kanapa. Zero rzeczy osobistych na widoku – książek, papierów, gazet itp. Jeśli gdzieś były, to skrzętnie pochowane – być może w pamięci komputera, albo w jakiejś chmurze. Na stole kolacja wprawdzie smaczna, ale bez odrobiny surówki, ogórka czy pomidora, czy jakichś warzyw. Gulasz i kartofle. Coca-cola i dobra, bardzo droga whisky. Kawy i herbaty brak. Kawę się pije rano w pracy, a któż w tym świecie piłby herbatę, jak ma pod nosem coca-colę! Babcia niestosownie ubrana w czarne jedwabne spodnie i kasak przetykany złotą nitką (tak się kiedyś chodziło na proszone kolacje) przywitana przez panią domu w wielkich kapciach z króliczymi uszami i bluzie z nadrukiem.

         W telewizorze trwa mecz, rozmowa krąży wokół potknięć polityków i do nich się ogranicza. Tematy dawno już przedyskutowane na FB w rozmaitych konfiguracjach, w telewizorach szły ze dwa tygodnie temu, jednak rozmówcy bardzo zaangażowani w problem świecącego nosa kandydata na prezydenta Dudy i faux pas urzędującego prezydenta w Japonii, który podobno wszedł na jakieś krzesło (czego nie widziałam).

         Inna proszona kolacja w gronie ludzi mojego wieku lub niewiele młodszych, naukowców, niektórych jeszcze czynnych zawodowo. Taksówka podwiozła mnie pod same drzwi klatki schodowej peerelowskiego bloku, choć winda była dopiero z półpiętra, na które trzeba było wejść schodami. Zapewne w całym pionie nikogo nie ma na wózku. Na szczęście permanentnie uszkodzony domofon tym razem działał i nie trzeba było dzwonić komórką do gospodarzy. Ten sam, jak poprzednio mój strój, był jak najbardziej stosowny. Gospodyni przygotowała wspaniałe potrawy, wygodne fotele okupowały dwie niesprawne osoby: ja i pewna pani profesor. Niestety, tematyka zawodowa gości była mi obca, jednak nikt się nią nie zajmował. Pani profesor brylowała w towarzystwie wypowiadając się na każdy możliwy temat, począwszy od włoskiego bezwodnego ciasta na pierogi, na studentach i ich wiedzy ogólnej skończywszy. Mówiła interesująco, w myśli skrzętnie zapisałam przepis na pierogowe ciasto, niestety zdominowała cały wieczór. Najadłam się za wszystkie czasy, tylko próbując wszystkiego po trochu – ale żal było nie spróbować. Jedynym, co jakoś mi przeszkadzało, był pusty środek pokoju. Wprawdzie stół przygotowano w systemie bufetowym, ale nikt nie poruszał się w tej pustej przestrzeni, nakładając od razu pełne talerze, wskutek czego fotel pani profesor stał się katedrą, a reszta gości, łącznie z jej mężem, usadowionych naprzeciwko na kanapie, automatycznie stała się słuchaczami. Mój fotel, stojący z boku, pod ścianą, na strategicznym miejscu, bo przylegający do bufetu, jakoś odzwierciedlał moją rolę obserwatora. Myślę, że nie trzeba ustawień Hellingera, żeby wyciągnąć wnioski co do sytuacji towarzyskiej i mentalnej uczestników kolacji. (Dla uproszczenia pomijam inne osoby, których pozycja i rodzaj zajmowanych siedzisk, łącznie z gospodynią, także miały swoje głębsze znaczenie.

         Jeszcze inna kolacja, tym razem u mnie w domu, z młodymi ezoterykami. Ubrałam się swobodniej, w letnią sukienkę z indyjskiej  bawełny, Upiekłam jakieś drożdżówki z kapustą i soczewicą, zrobiłam dwie sałatki. Piliśmy, co się trafiło: piwo, herbatę, kawę, kompot z mrożonych winogron z mojej działki, wodę mineralną. To było pierwsze spotkanie, nie wiedziałam więc, czy ezoterycy piją alkohol, i nie przygotowałam się nań, ale skoro pili piwo, to pewnie wino też by wypili. Na drugi raz się poprawię. Jeden z uczestników przyniósł torbę z misami tybetańskimi i miałam przyjemność doznania seansu uzdrawiającego. Nie wiem, czy cokolwiek poprawił w moim zdrowiu, ale dał mi miłe wrażenia i odprężenie. Niezwykłe to wrażenie czuć dźwięki poprzez misy ustawione na swoim ciele. Ciekawe tylko, że pod koniec seansu miałam uczucie, jakby opuszczało mnie coś nieprzyjemnego, powodując przejściowy ból w jednym z członów serdecznych palców prawej i lewej ręki i którymś z palców u stóp. Niestety, bóle mnie nie opuściły.

         Rozmowa toczyła się wokół bardzo różnych tematów : Anastazja i Anastazjowcy, jakiś konkretny sen uczestnika i interpretacja postaci w nim występującej - trzynastoletniej dziewczynki w wieńcu z polnych kwiatów, trochę żartów i poważnych rozważań; ponieważ opowiadający siedział pod obrazem Izabeli Ołdak przedstawiającym symbol szczęścia:

 sugerowaliśmy mu, iż sen był proroczy i miał pokazać jego wizytę u mnie oraz właśnie młodziutką, możliwe że rodzimowierczą Słowiankę, na którą powinien poczekać jeszcze parę lat. Rozmowa toczyła się także wokół pewnych lektur, a także wyczuwania śmierci, gdy pojawia się w pobliżu (umieranie kogoś w jednym z wielu mieszkań w bloku). Było ciekawie i swobodnie, wszyscy wypowiadali się i wszyscy słuchali cudzych wypowiedzi. Ja wyniosłam z tej rozmowy oprócz miłych wrażeń także notatki o książce, której warto poszukać i przeczytać. To spotkanie było zdecydowanie dla mnie najbardziej miłe, swobodne i interesujące, choć w niektórych sprawach mieliśmy inne zdanie (np. o Anastazji i autorze książek o niej). Po tym spotkaniu od jednej z uczestniczek dowiedziałam się też o mnie czegoś ciekawego, wynikającego z usadowienia gości (i też nie było konieczne do tego stosowanie ustawień Hellingera).

         Czy te trzy światy, tak bardzo do siebie niepodobne, kiedyś się spotkają? Na moich oczach zmienia się wszystko, rozdrabnia, rozczłonkowuje, dzieli na kategorie. PRL przeorał świat przedwojenny, zrównał, przynajmniej pozornie ludzi. Awans kulturalny poprzez wykształcenie i stanowiska spowodował, że ludzie się wymieszali. Na weselach można było spotkać różnych ludzi, ze wsi i z miast, na różnym stopniu kultury życia towarzyskiego i jakoś to było naturalne i nikogo nie raziło. Na studiach miało się kolegów i koleżanki o różnym pochodzeniu, choć o zbliżonych zainteresowaniach. Czasami powstawały zabawne sytuacje, które powtarzano jednak jak anegdotę. Ja sama miałam męża pochodzącego z innej grupy społecznej, ale i tak nie miało to znaczenia przez wiele lat. Na samym początku naszego związku rodziny obu stron uważały, że popełniliśmy mezalians. Moja mama – bo była żoną inżyniera (napominali mnie zawsze, żebym nie zapominała dodać magistra inżyniera), rodzina męża, którego ojciec był podoficerem odznaczonym licznymi medalami za męstwo w czasie wojny – bo moi rodzice byli rozwiedzeni; mama po wojnie nie pracowała, nie należała się jej więc renta chorobowa, do której trzeba było mieć 5 lat stażu pracy po wojnie, a ojciec nie płacił alimentów, więc byliśmy biedni jak myszy kościelne i pomagała nam okresowymi zasiłkami Opieka Społeczna. W ich oczach nie znaczyliśmy więc nic. My z mężem śmialiśmy się z tego, i choć rodziny się nie znały i nie chciały poznać, dochodziło czasem do zabawnych sytuacji. Kiedyś odwiedziła nas pewna ciotka, repatriantka ze Wschodu, przynosząc w spóźnionym prezencie ślubnym wielką, puchową poduchę. Otworzyłam drzwi i zobaczyłam potężną kobietę, ubraną po chłopsku z tą poduchą. Wiedziałam, kim jest, ale ona nie odpowiedziała na moje powitanie, tylko od progu załamała ręce. — Cóżeś ty za żonę sobie wziął — zawołała do mojego męża od progu — takie chuchro, jak ona ci dziecko urodzi. Faktycznie jestem niewysoka, a ważyłam wówczas czterdzieści parę kilo. Rok później byliśmy już rodzicami bliźniąt.

         Nie przeszkodziło to jednak, że w obu rodzinach rozmawialiśmy swobodnie na różne tematy i nikt nas nie traktował jako dziwadła. Na weselach wiejskich równie dobrze bawiliśmy się jak na miejskich ślubach kolegów i koleżanek ze studiów. Tańczyło się te same tańce, słuchało tych samych piosenek. Ludowe przyśpiewki, które czasami się pojawiały, nie burzyły weselnych konwenansów.

         Dziś, gdybym na spotkaniu nr. 1 zaczęła opowiadać o jakiejś przeczytanej ostatnio książce, a na obu pierwszych spotkaniach zaczęła coś o astrologii albo o tarocie, potraktowano by mnie jako krańcowe dziwadło, relikt minionych czasów. Kiedyś różni ludzie opowiadali różne rzeczy, o których nie miało się pojęcia, ale byliśmy do tego przyzwyczajeni. Różne światy spotykały się i mieszały — dziś dzielą je lata świetlne. Może właśnie po to są rewolucje i wojny — zakodowane w człowieku (tak samo jak podobno zakodowany jest instynkt religijny), aby wszystko mogło nagle wirować i mieszać się. Tak jak bolesna starość i choroba jest po to, aby nie żal było odchodzić. Przygotowując się więc do czekającej nas nowej wojny lub rewolucji, zamiast zakładać infantylne kapcie z uszami królika, należy zaopatrzyć się w inny ich wzór:

Z licznymi odmianami, które można obejrzeć tu:

https://www.etsy.com/listing/108449743/pattern-for-tiger-1-tank-panzer

http://de.dawanda.com/product/62893011-Panzerhausschuhe-Haekelanleitung

http://failblog.cheezburger.com/poorlydressed/share/8152168192

https://www.etsy.com/listing/179416072/crochet-tank-slippers-panzer-tank-shoes?utm_source=OpenGraph&utm_medium=PageTools&utm_campaign=Share


◀ Jak zapisałam się do ZMS (Związku Młodzieży Socjalistycznej) ◀ ► Pierwsze wiosenne dni ►


Komentarze

1. Wyjątkowo dobry tekstNN#7909 • 2015-03-17

Pani napisała.
Ten świat obumarł. Ostatnio przesłuchałem sobie na youtube nagranie 60 minut na godzinę Fedorowicza, w którym to nagraniu kolega kierownik z przyjaciółmi gra w pokera - świetne źródło do mentalności Polaków sprzed roku 1990. Moi Rodzice też kiedyś aktywnie brali udział w tym polskim życiu towarzyskim, brydżyk był niemal chlebem powszednim. Po roku 1990 to wszystko zamarło jak ręką odjał. W miejsce gry w karty weszły gry typu role-playing, gry planszowe i gry komputerowe. Ludzie zostali przez biznes posegmentowani na grupy docelowe (targety) i utracili wspólny język. Podobne zjawiska nastąpiły w polityce, czego dowodem są nasze godne ubolewania dialogi o żołnierzach wyklętych.

Często się zastanawiam, w jaki to sposób osoby tak mi bliskie mentalnie, jednocześnie sa tak bardzo odległe mi politycznie. Dlaczego ja poszedłem w jedną stronę, oni w inną, choć jeszcze przed 1990 rokiem byliśmy w tych samych środowiskach i mówiliśmy tym samym językiem. Pozostawiam bez odpowiedzi.
[foto]
2. Zadałeś pytanieKatarzyna Urbanowicz • 2015-03-17

Zadałeś pytanie nad którym i ja się wielokrotnie zastanawiałam. Sądzę, że trochę wynika to z zasobu informacji jakimi dysponujemy (z powodu ich dostępnej ilości nie dysponujemy takimi samymi), trochę z tego iż żadnych dostępnych informacji nie możemy być pewni (kiedyś liczyło się doświadczenie osobiste i świadectwo osób zaufanych - dziś informacje bywają tak sprzeczne że nie jesteśmy w stanie odpowiedzialnie wyrobić sobie osobistego poglądu) no i tej segregacji dokonywanej przez handlowców. Różnice te łatwiej rozpatrywać na banalnych przykładach przyjątek (dawniej zwanych prywatkami, potem domówkami, teraz już chyba są taką rzadkością iż nie ma dla nich nazwy) niż na poważnym przykładzie stosunku do żołnierzy wyklętych. W pierwszym opisanym przeze mnie przypadku łatwo zgadnąć co wiedzieli i czym się interesowali młodzi ludzie - zresztą z wyższym wykształceniem), w drugim nie było ważne co wiedziały te osoby, a zasób konwenansów, jakimi dysponowały, w trzecim zaś wyjątkowo tak się zdarzyło iż uczestnicy spotkania mieli wspólne zainteresowania.Inną różnicą, którą zauważyłam między teraz a dawniej jest tendencja do upraszczania wszystkiego. To myślowe ułatwienie skutkuje zastępowaniem kłopotliwych rozważań nad rozmaitymi aspektami np. politycznych układów uproszczoną wizją jakiegoś wysoko postawionego oficjela popełniającego na przykład błędy ortograficzne (które zresztą komentatorzy także popełniają) To, że poszliśmy w tak różne strony nie jest wcale złe; po prostu nasze zainteresowanie ogniskujemy na rozmaitych aspektach interesujących nas spraw i dysponujemy różną wiedzą na ich temat. Problem jest tylko jeden: czy kiedykolwiek się spotkamy dyskutując i słuchając drugiej strony, próbując ją przekonać a nie przekrzyczeć i żywiąc nawzajem do siebie szacunek. Nawet jeśli się nawzajem nie przekonamy, nic w tym złego pod warunkiem iż zostawimy nieco przestrzeni odmiennym od nas ludziom i poglądom.
[foto]
3. Bardzo dobry tekstGeneralnie...Michał Mazur • 2015-03-21

Bardzo dobry tekstGeneralnie wielokrotnie słyszałem opinie osób starszych ode mnie, że dawniej społeczeństwo polskie było bardziej spójne wewnętrznie. Jednak nie wiedziałem że momentem zmiany był rok 1990. Choć raczej nie szukałbym "winnych" w grach RPG czy planszówkach.To jest jakiś proces... kurcze, jak by to nazwać.. atomizacji społeczeństwa? Nie bardzo wiadomo jak to odwrócić, nie za bardzo też wiadomo, kto/co jest temu winne
Diabeł zamieszał ogonem...
[foto]
4. AtomizacjaKatarzyna Urbanowicz • 2015-03-22

Nie sądzę, żeby atomizacja społeczna wzięła się za przyczyn diabła mieszającego ogonem w uporządkowanym świecie, co oczywiście jest żartem, ani z powszechnej manii grania. Ja upatruję przyczyny tego w zmienionych priorytetach. Przed rokiem 1990 posiadanie pieniędzy nie miała tak dużego znaczenia jak obecnie. Domy, mieszkania, pozycję społeczną osiągało się dzięki ogólnie pojętej zaradności, współpracy z innymi (dzisiaj nazywa się to mniej sympatycznie, wtedy mówiono: ręka rękę myje, noga nogę wspiera). Takie nastawienie w drodze do zdobywania pozycji w życiu wręcz wymagało życzliwości i kontaktów z ludźmi, przy czym nigdy nie było wiadomo jaki kontakt kiedy może się przydać. Niewiele znacząca sklepowa albo urzędniczka mogła być świetnym kontaktem ponieważ znała blisko kogoś innego, bardzo ważnego itp. Po drodze gdzieś nawiązywały się kontakty i przyjaźnie wcale nie merkantylne.Dzisiaj priorytetem jest posiadanie pieniędzy, które są miernikiem wszystkiego, a do nich nie trzeba aż tak wielu kontaktów, jak kiedyś.Inna kategoria ludzi, do których chyba i ja się zaliczam po prostu lubi ludzi, lubi ich słuchać i zastanawiać się nad nimi, nie narzeka na brak przyjaciół i znajomych, zwłaszcza takich, z którymi wiążą ich zainteresowania. Mam dużo wolnego czasu i znacznie więcej kontaktów niż kiedyś. Z tego powodu nie uważam, żeby zmieniła się natura Polaków, sądzę tylko iż mniej jest zakłamania niż dawniej i mniej udawania w życiu towarzyskim.

Aby komentować Zaloguj się lub Zarejestruj w Tarace.

X Logowanie:

- e-mail jako login
- hasło
Zaloguj
Pomiń   Zapomniałem/am hasła!

Zapisz się (załóż konto w Tarace)