05 października 2012
Katarzyna Urbanowicz
Serial: Babcia ezoteryczna
Jaskinia
◀ Niebieski misio ◀ ► Bycie wężem ►
Miałam napisać o jaskini. Pierwsze lata życia spędzone w czasie wojny i Powstania Warszawskiego oraz stresujace dzieciństwo, eksmisja z domu przydzielonego po wojnie przez kwaterunek i inne okoliczności spowodowały, że szukałam bezpieczeństwa bardziej, niż wszystkiego innego.
Pamięć świadoma przechowała niektóre groźniejsze epizody (mimo, że nie miałam jeszcze 3 lat), ale pamięć ciała przechowała wszystko. Do dziś, kiedy słyszę sylwestrowe fajerwerki, jestem chora, może bardziej niż psy, których losem prasa z urzędu wzrusza się przed Wielkanocą i Nowym Rokiem, doradzając, by ludzie prowadzili je do weterynarza i karmili lekami uspokajającymi. Całe życie Sylwester i Rezurekcja były dla mnie najgorszym koszmarem (choć w Sylwestra można było go było stłumić alkoholem, a w PRL-u strzelanie ograniczone było do określonego dnia i jego pory). W przeciwieństwie do zwierząt, ja się jednak nie boję i nie potrzebuję się uspokajać; to z moim ciałem niespodziewanie dzieje się coś, czego nie rozumiem i na co nie mam lekarstwa. Podobnie reaguję na fruwające w powietrzu pierze (przekonałam się, gdy chciałam przesypać pierze z poduszki do nowej wsypy) oraz widok podartego materiału w czerwoną cienką kratkę na białym tle (ścierki kuchenne, obrusy, pościel). To znaczy nie ja reaguję, a moje ciało. Serce wariuje, pot się leje ciurkiem i czuję ciężar na piersi (siada mi zmora – jak nazywano to uczucie, gdy byłam dzieckiem) Czasami drży mi lewa ręka i noga. W najgorszych sennych koszmarach wybuchom towarzyszą unoszące się chmury pierza i poszarpanej pościeli w czerwoną kratkę. Czasami widzę ocalałą po bombardowaniu połowę domu.
Każdy człowiek w stresie szuka ucieczki. A gdy ten stres powtarza się zbyt często, ucieczka przybiera formy coraz bardziej zorganizowane, powtarzalne, być może nawet rytualne. Kiedy stres nie dotyczy rzeczy namacalnych, ucieczka od niego też bardziej mieści się w sferze wyobraźni niż realnej.
Ja wynalazłam sobie jaskinię. Jaskinia wykopana była głęboko w niedostępnym lesie. Wejście zamaskowano ogromnym głazem, który za dotknięciem w odpowiednim miejscu odsuwał się, ukazując prowadzące w dół schodki. W jaskini było wszystko, czego tylko można zapragnąć: wspaniałe dywany, kobierce i futra. Nie spało się w niej na łóżkach, ale wprost na ziemi wyłożonej skórą niedźwiedzia. Jaskinia była doskonale szczelna i żadna dżdżownica, żaden robak nie mógł wejść i zemścić się na mnie za zabicie albo rozdeptanie go. Do jaskini nie mogło tym bardziej dostać się żadne zwierzę, ani duże, ani małe. Nie mogły tam wniknąć myszy zabijane przez rodziców czym popadnie, gdy zbyt się rozmnożyły, kury z odrąbaną siekierą głową ani pająki spuszczające się w nocy z sufitu na niewidocznych pajęczynach. Nie mógł wejść pies sąsiadów, który zawsze straszliwie ujadał, gdy przechodziłam ulicą, ani przeraźliwie płaczące marcowe koty. Jaskinia była moją własnością. Ciemność jaskini nie była ciemnością grozy, przeciwnie, była to ciemność bezpieczna, moja własna, przeze mnie stworzona.
Codziennie wieczorem kładąc się spać upiększałam jaskinię, wprowadzałam uprawnienia, maskowałam ją coraz lepiej, w miarę jak zdobywałam coraz więcej informacji przydatnych do wykorzystania w jaskini. Wybudowałam w niej kuchnię, najpierw węglową, potem gazową, założyłam wentylację o wylocie przemyślnie ukrytym w gałęziach drzewa, zmieniłam też samo położenie jaskini. Nie leżała już ona byle gdzie, a pośrodku górskiego strumyka tak, aby psy nie mogły wytropić śladów tych, którzy mieli prawo tam wejść. Po latach w korytarzu jaskini znajdowała się już tablica ze światełkami sprzężona z umieszczonymi przemyślnie dookoła całej strefy czujnikami, powodującymi zapalanie się światełek, gdyby ktoś niepowołany zbliżył się do jaskini.
Wieczorem, przed zaśnięciem natychmiast wędrowałam do jaskini. Kiedyś odkryłam, że najłatwiej tam się znaleźć, gdy wszystkie światła są zgaszone, a wokoło panuje cisza. Trzeba tylko naciągnąć kołdrę na głowę, szczelnie się nią przykryć zostawiając całkiem malutką szparkę dla oddychania, a już schodki jaskini widnieją w mroku i wystarczy ostrożnie stąpać po nich w dół, gładząc dłonią wybite futrem ściany. Tam, na dole tyle jest zajęć! Można urządzać i meblować jaskinię, można zdobić ją najpiękniejszymi szkiełkami, można zastanawiać się nad tym, jak jeszcze lepiej ją skryć przed oczami wrogów, można drążyć w ziemi nowe korytarze i komnaty, myśleć nad ich przeznaczeniem.
Nawet będąc już blisko czterdziestki gdy uległam fascynacji pewnym niesłychanie mądrym mężczyzną (potem został nawet ministrem) nasza znajomość nie miała dalszego ciągu – poza jaskinią oczywiście.
Dzisiaj, dzięki Akademii Astrologii wiem, że wszystkie Raki, a zwłaszcza Księżycowe Raki w stanach zagrożenia chowają się w kącie: najlepiej ciemnym, ciepłym i wilgotnym. Jestem typowym takim Rakiem. Kiedy jestem chora, coś mnie boli i mam gorączkę, uciekam od ludzi, zamykam się na trzy spusty.
Czasami miewam epizody związane z dolegliwościami serca (z racji wieku lub blizny na jego mięśniu po wypadku) i moja pani doktor na próżno mi tłumaczy, że osoba mieszkająca samotnie, gdy czuje, że coś się dzieje złego z jej sercem, powinna natychmiast wyjść z domu na ulicę, im bardziej ruchliwą, tym lepiej. W przeciwnym razie grozi smród na cały blok i konieczność dezynfekcji mieszkania. Nie, ja nie potrafię się zmusić do wyjścia. W rodzinie zawsze ze mnie żartowano, że gdy zaczynam zachowywać się niemiło i jestem opryskliwa oraz złośliwa oznacza to, że należy położyć mnie do łóżka i zostawić samą przynajmniej na kilka godzin.
Pierwszą osobą, która gościła w mojej jaskini był niebieski Misio, ostatnią ów wspomniany wyżej mężczyzna. Poza nimi zaprosiłam tam jeszcze dwie lub trzy osoby, ale żadna z nich nie zamieszkała tam ze mną i ich pobyt (w przeciwieństwie do realnej znajomości) był raczej krótki. Świadczy to o permanentnym braku zaufania do bliźnich.
Do czego zmierzam: Nieustannie słyszymy i czytamy o wojnach, bombardowaniach, wybuchach, w całym świecie. Nikt jednak nie zastanawia się i nie bierze pod uwagę w kalkulacjach patriotyczno-ojczyźnianych i strategiczno-militarnych tego, co zostanie w obecnym dziecku po dajmy na to, pięćdziesięciu latach. Ile jego, zdawałoby się irracjonalnych zachowań (np. moje fruwające pierze, fajerwerki, podarta pościel, konkretny wzór materiału), ile strat osobistych i społecznych spowodowanych pamięcią ciała obecnych dzieci, będzie miało źródło w czyichś, z założenia jedynie słusznych poglądach.
Czy ktoś, kto urządza patriotyczne marsze i interpretuje powstańcze zrywy w jeden, ograniczony sposób, choć przez moment weźmie pod uwagę, że swoim intelektualnym ograniczeniem otwiera drogę społecznym fobiom, mogącym znaleźć finały niekoniecznie tak niewinne, jak w moim przypadku?
◀ Niebieski misio ◀ ► Bycie wężem ►
Aby komentować Zaloguj się lub Zarejestruj w Tarace.