12 października 2010

Eryk Swarorzecki

Serial: Księga Seksapokalipsy
Księga Seksapokalipsy

◀ ► Księga Seksapokalipsy - część II ►


Chyba od ponad trzydziestu (!) lat żyję w stanie rozdarcia, bo mimo wielu zatargów z Kościołem, wciąż czuję się człowiekiem wierzącym. Nie znoszę jednak standardowych nabożeństw, bo ksiądz umiejący zachować powagę, rzeczowość i umiejący przemówić do sumień trafiał się wyjątkowo rzadko. Po drugie - tak jak mój Tata, podzielałem zdanie Jezusa, który powiedział w ewangelicznym "Kazaniu na Górze": Tylko poganie i obłudnicy modlą się w świątyniach na pokaz, a jeśli chcesz porozmawiać z Ojcem, zamknij się w swojej izdebce. Ojciec zna twoje myśli i usłyszy każde słowo, zanim je wypowiesz. Znałem też jeszcze jedną naukę z Ewangelii: Nikogo tu na ziemi nie nazywajcie Ojcem, bo jeden tylko jest Ojciec w Niebie! Dlatego nigdy nie potrafiłem przyjąć do wiadomości, że kogoś tu nazywają "Świętym Ojcem" - a ten ktoś autorytatywnie wypowiada się i pisze na temat spraw najbardziej intymnych, o których nie ma zielonego pojęcia, zaś naiwni ludzie klęczą i słuchają go ślepo! No i o co właściwie chodzi w tych obowiązkowych modłach na rozkaz? Czy ma to być jakiś rodzaj autohipnozy - jakaś technika prania własnego mózgu? Gdzie tu jest jakikolwiek dialog z Bogiem?

* * *

Tu muszę wrócić do wydarzeń dużo wcześniejszych. To zabawne, ale mając lat chyba 13, byłem już tak oczytany w książkach naukowych, że na lekcjach fizyki i biologii na każde pytanie odpowiadałem takim wykładem własnym, iż nauczyciele woleli z góry dać mi piątkę, gdy tylko podniosłem rękę, zgłaszając się do odpowiedzi. Wiedzieli, że gdy tylko dopuszczą mnie do głosu, zajmę co najmniej pół lekcji. Gdy zaś przeczytałem wszystkie dostępne publikacje na temat astronomii i astrofizyki i porównałem to z Biblią, sam z własnego wyboru i ku zgrozie otoczenia ogłosiłem się niewierzącym ateistą. Bo jak tu wierzyć w Pismo Święte, skoro są tam głupstwa o słupach podpierających Niebo? Albo o śluzach otwieranych przez anioły, gdy ma spaść deszcz? No i jak mógł Bóg najpierw stworzyć Ziemię, a potem gwiazdy? I dlaczego w Biblii nie ma nic o dinozaurach - a także o zimie, mrozie, lodzie i śniegu?

Był jeszcze jeden powód, że z bardzo pobożnego dzieciaka przekształciłem się w sceptyka. Otóż w moich latach dziecięcych dla całego wierzącego otoczenia oczywiste było, z ten cały biblijny "Grzech Pierworodny", to po prostu pierwszy stosunek płciowy. Potwierdzał to ksiądz katecheta, który duży nacisk kładł na pouczenia typu: Podczas rozbierania się i ubierania nie wolno myśleć o rzeczach nieskromnych. Intuicyjnie domyślałem się, że chodzi o coś związanego z narządami płciowymi - tylko CO? Dostałem po buzi, gdy zapytałem, dlaczego czasem przy kąpieli mój członek prostuje się? - I popadłem w autentyczną nerwicę. Zacząłem przed każdą kąpielą się bać, bo wtedy w kółko tłukły mi się obsesyjne myśli: "Nagość... Grzech... Upadek... Potępienie... Kara... "

Zacząłem po kryjomu swój członek obwiązywać i pętać kawałkiem udartej pieluszki po młodszym bracie. I chyba wtedy zacząłem odczuwać dziwne drżenie na widok nagiego Jezusa. Domyśliłem się, po co Mu ta szmata na biodrach i chyba był to początek nielichej obsesji. Tknięty jakimś impulsem (chyba skończyłem wtedy 12 lat i był to początek mojego szybkiego dojrzewania) wymknąłem się na strych i tam oddałem się praktykom naprawdę zboczonym, albo jak kto woli: perwersyjnym - a może FANATYCZNYM? Chciałem też koniecznie zobaczyć, jakbym wyglądał w charakterze "Jezusa" na krzyżu, więc oparłem o skrzynię z rupieciami stare lustro, rozebrałem się, zrobiłem ze sznura od bielizny dwie pętle, umocowałem je na belce od wiązań dachowych, włożyłem w nie ręce, zawiesiłem się i... poczułem nagłe drżenie i ogarniającą ekstazę. Stawy mnie srogo bolały, ale dziwna rozkosz była silniejsza... Patrzyłem w lustrze na swoje naprężone ciało i... zacząłem marzyć, że patrzą na mnie tłumy. Poczułem się naprawdę czysty i święty... Czasami też marzyło mi się, że obok mnie wiszą również dwie nagie koleżanki klasy i robią za łotrów.

Odtąd wymykałem się na strych coraz częściej, ale mój nieznośny instrument zaczął mi bardzo dokuczać. W dzień bolał, a podczas tych zabaw-nie-zabaw tak się prężył, że jednego razu rozerwał przepaskę z mocno wytartej tetry. Usiłowałem obwiązać go na nowo i... nagle doznałem pierwszej ejakulacji! Wtedy tak się przeraziłem, iż chyba po raz pierwszy w życiu pomyślałem o samobójstwie. Ojciec wcześniej mnie postraszył, że od dotykania członka można dostać bardzo paskudnej choroby, od której mój męski instrument zacznie gnić - więc uznałem, że właśnie mnie to spotkało! Najbardziej zaś zacząłem się bać jakiejś straszliwej kary Bożej i to było najgorsze.

Możliwe, że popadłbym w poważną chorobę psychiczną, może nawet w schizofrenię dziecięcą?, ale wybawiła mnie córka sąsiadów. Otóż ona również miała na tym samym strychu swoją tajemnicę, ale całkiem inną. Była to bodajże czeska książka pt.: "Żena" z ilustracjami, a w niej oczywiście wszystko o Kobiecie - o jej budowie, ciąży i karmieniu niemowląt. Nie znaliśmy czeskiego, ale z ilustracji było wiadomo wszystko: jak wygląda ciało zdrowej kobiety, jak się ono zmienia w miarę ciąży, gdzie i jak rozwija się dziecko - jak wygląda poród, a potem karmienie niemowlęcia... Na początku lat 1950-tych w Polsce było ściśle przestrzegane każde tabu dotyczące prokreacji, nawet karmienie niemowląt było sprawą wstydliwą, więc te informacje stały się początkiem mojego kryzysu wiary (!).

Wkrótce potem zobaczyłem nad rzeką masturbujących się kolegów, którzy mi wytłumaczyli, na czym polega dupczenie czyli pieprzenie, po rosyjsku jebanie. Wyjaśnili też, że dziecko powstaje z focu wytryskującego z chuja i trafiającego do cipy... (Przytaczam dosłowne słownictwo szkolne z owych czasów.) Wtedy właśnie przeżyłem psychiczną burzę nie do opisania. Bowiem w ciągu paru dni straciłem wiarę w Boga i stałem się wyjątkowo arogancki. "Gdyby nie Grzech Pierworodny, to by mnie nie było na świecie! A jeśli nigdy nie było żadnego Grzechu Pierworodnego, to znaczy że w Biblii są same brednie! - fajna konkluzja, jak na trzynastoletniego smarkacza?

Tak oto stałem się prawdziwym kontestatorem i buntownikiem. Jeśli chodzi i seks i religię, to chodziłem własnymi drogami, na przekór kolegom i duchownym. (W polityce też, ale to osobny temat na inny tekst pt.: "HONOR, OJCZYZNA I UPIORY HISTORII", także będący moją autobiografią, właśnie polityczną.) Religię i politykę krytykowałem ostro i bezwzględnie, ale jeśli chodzi o seks, to wcale nie zostałem wulgarnym skandalistą jak na przykład Jean Paul Sartre czy Larry Flynt. (Jeden był wielkim filozofem, drugi producentem pornografii, ale ich obu postrzegałem po prostu jako prostackich i cynicznych bydlaków!) Trudno się mówi, ale gdy zwątpiłem we wszystkie "grzeszne" dogmaty - zacząłem szukać bardziej ludzkiej moralności i odpowiedzialności. Czyż człowiek wyzwolony spod religijnej presji, ma żyć jak wieprz i pawian - bo mu wolno? Czy ma sens filozofia typu: pieprzcie się z kim chcecie i jak chcecie, a poczujecie się wyzwoleni i WOLNI? Przede wszystkim uważnie obserwowałem życie i wyciągałem wnioski wolne od przesądów. Co z tego wyszło - już wiadomo. Miałem właśnie czterdzieści pięć lat, a wniosków za wiele jak na gusty otoczenia i rodziny... :-)

Zaraz po przełomie lat 1989/90 przyszedł czas na jeszcze bardziej radykalne wnioski. Wszystko za sprawą Jana Pawła II, który osobiście poparł swoim autorytetem brutalny projekt ustawy antyaborcyjnej: przewidywała ona pięć lat więzienia dla kobiety poddającej się aborcji bez względu na powody, a w tej ustawie nie było ani słowa o osobach wymuszających takie rozwiązanie i samych sprawcach ciąży! Wtedy właśnie zaczęły się pierwsze demonstracje przeciw Kościołowi: "Dwa lata więzienia dla przestępcy-gwałciciela i pięć dla ofiary! Był totalitaryzm czerwony - teraz mamy czarny! Wracamy do Średniowiecza!" - takie transparenty nieśli oburzeni ludzie obojga płci. Ale efekt był taki, że co prawda zaprzestano ścigania kobiet, ale za to sięgnięto do bardziej perfidnych metod: zaczęto terroryzować lekarzy i pielęgniarki, a czasem (w USA) ich zabijać...

I jak na ironię losu, był też protest najbardziej desperacki, będący odbiciem wcześniejszego aktu samospalenia przeciwko komunizmowi: w roku 1968 podpalił się Ryszard Siwiec w proteście przeciwko interwencji w Czechosłowacji - teraz inny mężczyzna (jego personaliów chyba nie opublikowano) - dokonał w kościele okrutnego samookaleczenia przeciwko barbarzyńskiej ustawie antyaborcyjnej. Kiedyś Ryszarda Siwca komuniści nazwali "chorym szaleńcem" - teraz fanatycy katoliccy nazwali innego desperata "godnym politowania nieszczęśnikiem". A ja zacząłem się zastanawiać: kto jest bliższy Jezusowi? - tamten desperat, czy zimny i bezlitosny hierarcha?

Gdyby dziś Jan Paweł II jeszcze żył i miałbym możność porozmawiać z nim osobiście, to opowiedziałbym mu o swoim dzieciństwie i zapytał, jaka była jego droga do "świętości"? Czy marzył kiedyś o tym, aby mógł zawisnąć na krzyżu? A może nawet śnił, tak jak ja, aby razem z nim wisiały jakieś kobiety? Wybitny duchowny-filozof, Józef Tischner powiedział kiedyś: Ukrzyżowana wiara ma to do siebie, że nie znosi wokół siebie widoku krzyży - na których nie wisi żaden łotr... Powiedział też inną rzecz: "Nie spotkałem też ani jednego człowieka, który utraciłby wiarę po przeczytaniu dzieł Marksa. Spotkałem natomiast wielu, którzy wiarę utracili w wyniku kontaktu ze swoim proboszczem". A ilu ludzi zraził do wiary i chrześcijaństwa ten cały nasz Najwyższy Wikary?

Tak oto wróciły do mnie prawdziwe upiory dzieciństwa. Przypomniałem sobie rzeczy, których kiedyś nie wytrzymała moja dziecięca dusza i ciało także: Wtedy straciłem wiarę nie dlatego, iż "nie potrzebowałem Boga" - wiara po prostu została we mnie zabita. Dlaczego prawie do trzydziestego roku życia nie zaznałem seksu? Miałem chyba 13-14 lat albo nawet mniej, gdy do bardzo miłej dziewczyny z sąsiedztwa, z którą byłem zaprzyjaźniony - powiedziałem: "Ooo! Ładne cycki ci już rosną!" Ona się wtedy zarumieniła, a po jakimś czasie zagadnęła mnie przekornie i kokieteryjnie, licząc na następne komplementy, ale ja... nie wiedziałem dlaczego, ale ją po prostu stłukłem! Potem w odwecie porządne łomoty sprawił mi jej starszy brat - a ja zacząłem ćwiczyć zapasy, strzelanie, boks... Potem była służba wojskowa i na ochotnika trafiłem do zalążka późniejszych Sił Specjalnych, ale zawodowym wojskowym nie zostałem. Po powrocie do cywila wszystko mi w życiu szło źle i coraz gorzej, aż do kryzysu i załamania tuż przed trzydziestką, gdy przysłowiowo "przejrzałem na oczy". Fajny kompleksik - no nie?!

Gdy wreszcie znalazłem się w ciężkiej depresji i zapaści psychicznej, wtedy przypomniałem sobie wszystko. Odzyskałem wiarę w Boga (tego z głębi mojego jestestwa) - ale nie w księży, na których patrzyłem coraz bardziej krytycznie. Nie wiem, jakie czynniki pchnęły Karola Wojtyłę na watykański tron. Może miał w dzieciństwie podobne przeżycia jak ja i również został pod jakimś względem impotentem? Ale ja po ciężkich przeprawach losowych zacząłem swój kompleks przełamywać - zaś on ze swojej dewiacji zrobił przedmiot kultu. Obnosił się ze swoją "świętością" (albo raczej świętoszkowatością) po Świecie i z fanatycznym zapałem "krzyżował" innych! Była jeszcze jedna różnica: ja się na żywo, codziennie i bezpośrednio zmagałem z przysłowiem piekłem kobiet - a ten facet pisywał teoretyczne utopie na temat "Miłości i Odpowiedzialności" - których nikt normalny nie był w stanie czytać, a tym bardziej realizować...

Lecz jego słuchał cały Świat, mimo iż gość wzniecał wszędzie tylko histerię, niesnaski, nowe konflikty, nietolerancję i szowinizm. Szastał kwiecistymi cytatami i pustymi sloganami bez pokrycia, a na ołtarze wynosił faszystów i morderców. Zastał Świat pełen nadziei na reformy, a zostawił ciemnotę, arogancję i nadużycia duchownych, krzywdy, nowe konflikty, nienawiść i terroryzm... Gdzie są te zasługi warte tysięcy pomników wznoszonych mu za życia?

Był styczeń roku 1995: lawiny skandali pedofilskich w Kościele nikt się nie spodziewał w najczarniejszych snach, tak samo jak afer finansowych, ale ja już wtedy czułem, że ewolucja chrześcijaństwa zawraca w kierunku ciemności. Młodzież ćpa, łajdaczy się, chuligani lub nawet morduje, a Kościół potrafi tylko szastać pustymi sloganami. Zapewne dlatego podczas kolejnej, bezsennej nocy wyrwała mi się kolejna refleksja-modlitwa: "Nie wiem, czy mnie tu ktoś słyszy, ale mam tego dość! A Ty Paniusiu Niebios, jeśli nic nie możesz na to poradzić, przynajmniej zrób coś dla tych zagubionych dzieciaków! Jeśli zaś wobec Świata jesteś całkiem bezsilna, to przynajmniej spraw, abym takiego świata już nie oglądał!". Po czym zasiadłem do komputera i zacząłem pisać. Zamierzałem napisać chyba rodzaj listu otwartego do papieża, w którym postanowiłem mu zarzucić osobistą odpowiedzialność za to, że wszystkie owoce zwycięstwa nad komunizmem obracają się przeciwko człowiekowi i człowieczeństwu. (Jeśli do klasy przychodzi nowy nauczyciel jako wychowawca, a uczniowie stają się jeszcze bardziej rozwydrzeni, aroganccy i posuwają się do bandytyzmu, to kto za te złe następstwa, czyli przysłowiowe OWOCE, jest odpowiedzialny?)

Chyba nawet miałem zamiar dać taki tytuł: "List otwarty do Wielkiego Obłudnika". Ale podczas tej zimnej i śnieżnej nocy, moja wyobraźnia wręcz pogalopowała w nieoczekiwanym kierunku. Był to jakiś tajfun emocjonalny i towarzyszyły temu stanowi odczucia bardziej żywe, niż wszystko co przeżyłem dotąd w realnym świecie i na jawie. Zapewne to wszystko działo się we mnie, czyli w moim wnętrzu - ale była w tym też ewidentna inspiracja z ZEWNĄTRZ:


...Rozlega się cichy brzęczyk domofonu, lecz nikt nie odpowiada... Gdy domofon zadzwonił po raz drugi, uznałem że mikrofon zamarzł - więc w pantoflach i piżamie schodzę wściekły do bramy wejściowej (bo może jakiś przyjaciel ma problem)... Widzę zjawę w błękitnym płaszczu i złotej koronie - unoszącą się nad śniegiem... Słyszę też cichy głos: "Jeśli jesteś taki odważny, to chodź ze mną!" - i zjawa zaczyna odpływać... Po chwili zdumienia, paniki i wahania - z całą determinacją ruszam za nią... Gubię pantofle, piżama moknie od śniegu i zaczyna się lepić do pleców - zaczyna też wiać porywisty wiatr... Cały drętwieję, mam poczucie ze zaraz padnę - a zjawa prowadzi mnie ku śmierci... "Trudno! Sam się o to prosiłem!" - mówię szczękając zębami zarówno do siebie i do niej... Ale zjawa odpowiada cichym, dźwięcznym, lekko ironicznym lecz przyjaznym śmiechem i ponagla: "Idziemy na twoje ulubione miejsce - pośpiesz się!"... Resztkami sił docieram między świerki na górze z widokiem na klasztor Benedyktynów w Tyńcu (często wjeżdżałem tam na motocyklu dla wytchnienia i rozmyślań)... Tam zjawa robi kolisty ruch dłonią - a zimowa noc zmienia się w słoneczny dzień letni, a świerki w drzewa oliwne... W dole poniżej widać białe budynki, czuję zapach upajających ziół, a wokół hałasują cykady... Zjawa swój błękitny płaszcz rozkłada go na ziemi i zaprasza mnie: "Zdejmij z siebie wszystko i połóż się tu wygodnie!"... Potem robi to, co tamta panienka z agencji: z wdziękiem ściąga białą suknię, klęka przy mnie i zaczyna delikatnie masować... Teraz widzę, że jest to młodziutka nastolatka z dopiero rozkwitającymi wdziękami... Ma śniadą cerę i ciemne włosy, patrzy na mnie przepastnie czarnymi oczyma, pośród pieszczot siada na moim członku (płasko ułożonym na brzuchu, abym w nią nie wszedł - tak jak próbowałem uczyć dziewczyny) i mówi: "To co robimy jest święte! Ale powiedz dziewczynom, żeby uważały, aby się nie utaplać w tym, co wychodzi z mężczyzny! Bo jak nasienie jest silne, to nawet dziewica może zajść w ciążę! Tak się WTEDY stało, a potem urodził się mój mały Jeszu..." Ja wykrzyknąłem zdumiony: "To tak wyglądało NIEPOKALANE POCZĘCIE?!" Na to moja mała "gwałcicielka" uśmiechnęła się tajemniczo i potwierdziła: "Tak! Ojcem był młody legionista rzymski. Moja mama straszyła mnie, że skończę jak szarmuta, albo zostanę ukamienowana, lecz robiłam co mi się podoba. Chciałam oddać dziewictwo właśnie Abdeosowi Panteriosowi, ale on powiedział że jestem za mała i powinnam poczekać, aż mi piersi urosną. Bawiłam się z nim tak jak teraz z tobą, ale Bóg i tak postanowił, że stanę się matką, gdy miałam dopiero trzynaście lat! Chcieli mnie ukamienować, ale przyśnił mi się anioł i powiedział, że urodzę wielkiego Proroka. Gdy akuszerka mnie zbadała i rzekła, że mimo ciąży jestem wciąż dziewicą, wszyscy uznali to za cud, a dalej już chyba wszystko wiesz?" Mówiła do mnie cichym, pieszczotliwym i perliście dźwięcznym głosem, ja cały płonąłem od ekstazy i rozkoszy, ale myśli miałem jasne. Zapamiętałem też ostatnie pouczenie, jakie otrzymałem wtedy od istoty, którą od tej pory nazywałem PANIĄ pisaną dużymi literami: "Powiedz dziewczynom, że będę błogosławiła każdej, która zechce zacząć tak jak ja! Wskażę jej drogę do zdrowia, szczęścia i godnego życia! I niech się dziewczyny nie boją niczego, bo w ciąże tą drogą nie jest łatwo zajść, ale gdy któraś zostanie w taki sposób matką, wtedy urodzi naprawdę wielkiego człowieka, który jej wynagrodzi wszystkie trudy! Chcesz jeszcze coś wiedzieć - mogę ci jeszcze w czymś pomóc?" Milczałem, więc zjawa odpłynęła i znikła..."

Gdy wróciłem do realnej rzeczywistości, jeszcze długo płonąłem w ekstazie i zmysłowym żarze, ale było mi bardzo wstyd, że dałem się ponieść takiemu szusowi wyobraźni. Usiłowałem skasować ten natchniony tekst, który mi się sam napisał w stanie transu, ale komputer mnie nie słuchał. Pisałem wtedy na "Juniorze" równie prymitywnym jak legendarna "Atarynka", ale nawet po kilkakrotnym formatowaniu dyskietki ten jeden jedyny (cała reszta się skasowała) fragment wyświetlał się z uporem. I to w negatywie. "To chyba niemożliwe, żebym w tym samym momencie zwariował również mój komputer!" - pomyślałem. Ale gdy odruchowo przekopiowałem feralny tekst na drugą dyskietkę, komputer wrócił do normy. Głęboko i spokojnie zasnąłem, ale rano twardo postanowiłem, że takiego bluźnierstwa na pewno nikomu nie pokażę...

Ale w tamtą pamiętną noc runął mój dobrze zorganizowany światopogląd materialistyczny. Padły też dotychczasowe koncepcje antyklerykalne. Przekonałem się, że modlitwa - to coś dużo więcej, niż przysłowiowe "gadanie z samym sobą" (albo jak kto woli - dialog z własnym sumieniem). Wierzący człowiek nie zna dnia i godziny, gdy coś może "zaiskrzyć" - a wtedy pewne procesy przysłowiowo wyskakują się poza egzystencję jednostkową. Tak oto dostrzegłem w religii przysłowiowo inny wymiar i większą głębię. Ale czy mogłem ogłosić swoje rewelacje seksualno-religijne: "Słuchajcie! Oto znalazłem NOWĄ PRAWDĘ, a seks jest ŚWIĘTY?!" Po prostu wykpiliby i zniszczyli mnie wszyscy: czerwoni, czarni i pstrokaci - z lewa i prawa...

Tegoż ranka wróciła do domu córka po nocy spędzonej z chłopakiem. Była zarumieniona, oczy jej błyszczały, a ja zapytałem z poczuciem ostatecznej klęski: "No i co? Wciąż sądzisz, że twój tata jest świntuchem i zboczonym dziwakiem?" Córka uśmiechnęła się promiennie i odrzekła: "Ależ skądże, tatusiu! Robię dokładnie jak mówiłeś, ale boje się, że na długo to nam nie wystarczy!" Byłem zaskoczony i wstrząśnięty, ale stwierdziłem z ulgą: "Wiem, że kiedyś wszystko musi się dopełnić, ale mnie przecież chodziło oto, aby ustrzec was przed błędnym, przedwczesnym i pochopnym startem w dorosłość!" (Córka wyszła za mąż w sposób prawdziwie "modelowy" - do ołtarza poszła w piątym miesiącu ciąży, a urodziła wyjątkowo inteligentną i wrażliwa wnuczkę.)

Czy mogłem w takiej sytuacji zachować się jak obłudnik i tchórz? Postanowiłem więc podzielić się swoimi wizjami, ale w towarzystwie związanym z ruchem "New Age", który dopuszczał pod rozwagę różne doświadczenia osobiste. Zaproponowałem wykład i dyskusję pod prowokującym tytułem: "Objawienia erotyczne - chorobliwe obsesje, czy zwrot w ewolucji Religii?" Lecz swoim wykładem wzbudziłem tylko burzliwy tumult. Słuchacze jakoś nie śmieli zaatakować mnie bezpośrednio, ale pastwili się nad słuchaczami, którzy próbowali mi zadawać konkretne pytania i temperatura inwektyw zaczęła narastać. Po kilkunastu minutach atmosfera zaczęła tek gęstnieć od oburzenia i histerii, że organizatorzy przerwali spotkanie. Zapewnili mnie też, że już nie będę miał więcej okazji do wywołania takiej awantury.

Wróciłem do domu załamany i prawie chory, a wieczorem serce zaczęło mi łomotać. Wchodząc do swojego pokoiku, aby się położyć, wręcz fizycznie czułem, że cos się stanie. No i stało się - poczułem przy sobie wręcz fizyczną obecność nieznanej ISTOTY. Jej głos dochodził jakby z mojego wnętrza - ale równocześnie z całkiem innego wymiaru: "Nie bój się! Będzie ci ciężko, ale nic ci się nie stanie, bo ja jestem przy tobie!" - poczułem też tkliwe pieszczoty intymne i znajomy dotyk. To była ta sama PANI! Gdy mnie dosiadła - chyba przez dwie godziny (!) dryfowałem w ekstazie, a trzykrotnie przeszły przeze mnie tak intensywne fale orgazmu, jakich nie zaznałem dotąd z żadną partnerką. Znów myśli miałem całkiem jasne i słyszałem słowa: "Czujesz dalszy ciąg tego, co przekazałam moim dzieciom w Fatimie, Garabandal i Medjugorie. Ale ty jesteś DOROSŁY i poznasz więcej... Tylko musisz zważać na ludzką nienawiść..."

Ale wtedy mnie zawiodły nerwy. "Dość tego! Precz!" - krzyknąłem, wybiegłem z pokoju do łazienki i dla otrzeźwienia obmyłem twarz zimną wodą. Wizje faktycznie znikły i poczułem w sobie głuchą pustkę. Otaczający mnie Świat jakby zszarzał i została we mnie tylko świadomość, że rano jak zwykle mam się udać do pracy...

Jak automat (choć sprawnie i dobrze) wykonywałem w terenie prace geodezyjne, a w głębi duszy analizowałem swoje przeżycia: "No tak! Załóżmy, że swoje OBJAWIENIE jakoś bym opublikował i co dalej? Wiadomo - pornogwiazdy "Playboya" czy "Hustlera" zaczęłyby się stroić w złociste korony, nosić krzyżyki na nagich piersiach, a na okładkach kusząco rozchylać błękitne szaty... Także ta cała estradowa "Madonna" w swoich wulgarnych parodiach religijnych posunęłaby się o wiele dalej... Pojawiłyby się karykatury "Boga" z wielkim fiutem - dymającego w tyłek anioły... Źli ludzie staliby się jeszcze bardziej aroganccy, wulgarni, agresywni i destruktywni niż przedtem..." Jak mogłem być tak naiwny?! A przy tym od razu przypomniały mi się słowa z Ewangelii: Nie dawajcie psom tego co święte i nie rzucajcie pereł przed świnie, by one ich nie podeptały, a odwróciwszy się - was nie rozszarpały! Ale czyż miałem wszystko zachować tylko dla siebie i paru osób z najbliższego otoczenia? (Gdybym był zwykłym, samolubnym i obojętnym "samcem sapiens" - to być może nie podejmowałbym w ogóle zadań, za które mi nikt nie płaci.)

Zacząłem analizować swój natchniony sen-nie-sen całkiem na zimno: Nie było to ani opętanie ani choroba psychiczna, bo miałem zbyt duże pole manewru i wyboru. (W żadnej bowiem psychozie pasożytniczy demon-szatan-egregor nie pyta: "Chcesz mnie posłuchać? Bo jak nie to sobie pójdę!") Jeśli chodzi o mnie, była to raczej analogia do doświadczeń, jakie psychiatra wszechczasów - Carl Gustav Jung - opublikował pod koniec życia. Otóż on w swoim najbardziej twórczym i newralgicznym okresie życia czasowo wycofał się z działalności naukowej, ponieważ bał się o swoją poczytalność z tych samych powodów, co ja. Bowiem nawiedzały go postacie nie tylko biblijne, ale także bóstwa egipskie(!). Prowadził z nimi niekończące się dysputy, po czym w ich kontekście budował swoją wielopoziomową koncepcję osobowości: Podświadomość... JA Świadome... Nadświadomość - a także cała ta Podświadomość Zbiorowa... Jung do końca swojego życia pozostał twardym i bezwzględnym materialistą. Analizował tylko zjawiska psychiczne - a jeśli religie są właśnie wytworem Podświadomości Zbiorowej danego narodu, regionu lub kręgu kulturowego? Co to znaczy biblijny nakaz: "Nie będziesz miał cudzych bogów"? To znaczy, że każdy naród może mieć jakieś swoje i tylko SWOJE wizje Sacrum i Świętości. Albo może cały ten "Bóg" jest indywidualną projekcją prywatną - a siła historyczna tkwi w wierzącej ZBIOROWOŚCI?

Tak! To by się zgadzało! Zbiorowa wiara potrafi przenosić przysłowiowe góry, tworzyć nowe cywilizacje, prowadzić zwycięskie podboje, zmieniać Historię - natomiast psychoza, schizofrenia i paranoja tylko niszczy i wprowadza chwilowy zamęt! Wiara jest zawsze spójna i konstruktywna, natomiast psychoza jest właśnie schozofreniczno-paranoiczna i destruktywna... Czy w ramach skutecznej i konstruktywnej religii mogą się zagnieździć elementy chorobliwe? Ależ oczywiście! Rzezie, krucjaty, stosy i ostateczne zniszczenie Biblioteki Aleksandryjskiej - te wszystkie "młoty na czarownice" oraz diabły w lędźwiach kobiety i na główce szpilki - to nie były żadne "wartości chrześcijańskie" - tylko stanowiły wypaczenie i chorobę Systemu... Eureka! W takim razie ja po prostu doznałem objawienia uzdrawiającego?! Skoro zdrowa wiara uzdrawia i buduje, a chore dogmaty ogłupiają i dołują - chyba wszystkim religiom potrzebne jest wielkie wietrzenie i odnowa!

Kilka lat później międzynarodowy Mistrz buddyzmu Zen - Kaisen Krystaszek tak napisał w książeczce pt.: "W odpowiedzi Janowi Pawłowi II": "Wy chrześcijanie twierdzicie, że Bóg jest dobry, a Człowiek zły. To nieprawda, bo Bóg jest taki - jakim Go sobie wyobrażacie! Czasem leczy, czasem zabija, a jak sobie Boga wyobrażacie - takie ponosicie konsekwencje!" Ja natomiast mogłem powiedzieć coś wcześniej i więcej: "Wy katoliccy teolodzy twierdzicie, że Pani Niebios jest mniszką brzydzącą się seksem, która nigdy nie miała do czynienia z mężczyzną i nie tylko że nie poczęła Syna drogą seksualną, ale nawet nie rodziła normalnie, tylko Jezusa "wyemanowała" z łona na skróty. To bezsensowne kłamstwo - ponieważ nasza PANI reprezentuje sobą wszystko, co ma w sobie płeć żeńska od samego początku istnienia! Jest bowiem Wielką Matką i Dawczynią Życia. Jak JĄ sobie wyobrażacie, takie ponosicie konsekwencje! To jest normalne, że Pani Niebios wygląda zawsze tak, jak dany naród (a czasem indywidualny człowiek) Ją sobie wyobraża.

Tak oto dla mnie już na początku roku 1995 było dla mnie jasne: Potężna, ale skrzywiona i ułomna religia zwana chrześcijaństwem potrafiła podbić wielkie imperia, zawładnąć połową Świata, budować wspaniałe katedry i pałace, tworzyć piękną muzykę - ale pod względem ludzkim (czyli humanistycznym) niosła tylko strach, fanatyzm, przemoc - bo bez przysłowiowego ognia, miecza oraz inkwizycji nie miała szans przetrwać! Jan Paweł II miał sporo słuszności, gdy sprzeciwiał się aborcji - ale dlaczego nie wystarczało mu słowne apelowanie do sumień? Do czego był potrzebny ten aparat przemocy - prokuratura, cywilne sądy, policja i więzienie? A może jeszcze trzeba ludzi wsadzać do więzień za to, że nie chodzą do kościoła? Dlaczego tak często jest wzywany cywilny aparat przemocy w sprawach, które z założenia powinien sprawiedliwie osądzić BÓG?

Jak groźne i złowrogie szyderstwo zabrzmiała odpowiedź Jana Pawła II na pytanie jednego dziennikarza w sprawie rozliczeń z mrocznymi dziejami Średniowiecza: "Głębokim bólem przejmuje mnie świadomość, że tak często nadużywano siły w służbie prawdy. Ale to wszystko trzeba uznać za ciężką walkę Kościoła o godność istoty ludzkiej, jako predestynowanej do świętości" Szaweł z Tarsu, zwanym potem Świętym Pawłem" - ujął to samo dosadniej, krócej i bardziej szczerze: "Skoro moje kłamstwa służą chwale Bożej, to któż ośmieli się nazwać mnie kłamcą?!" Gdzież wiec jest tu PRAWDA? Czyjej właściwie CHWALE miała służyć wielowiekowa przemoc i desperackie próby narzucenia przysłowiowej "ciemnoty" w dobie dzisiejszej?

Jan Paweł II przy następnej okazji wykazał jeszcze większy machiawelizm. Kiedyś został bowiem zapytany - dlaczego jest przeciwny wychowaniu seksualnemu i doprowadził do usunięcia tego przedmiotu z polskich szkół, skoro z niewiedzy wynika tyle tragedii? - Wtedy odpowiedział tak: "Głębokim bólem przejmuje mnie sytuacja moralnie zagubionej młodzieży. Ale zanim zaczniemy wyciągać pochopne wnioski pedagogiczne, wpierw zastanówmy się nad słowami Jezusa Chrystusa: wyłup pożądliwe oko i utnij grzeszną rękę!"

Wręcz fizycznie czułem wtedy na plecach ciężar tysiącletniego fanatyzmu i ewidentnego terroru moralnego. I jak echo przypomina mi się cytat z Medjugorie (miejscowości znanej od roku 1981 z objawień Maryjnych): "To źli ludzie wymyślili złego Boga, który karze Potopem, zsyła plagi, czyha na człowieka i straszy Końcem Świata! Zaufajcie Jezusowi - który jest Miłością!" Czym różni się dobry Jezus, który jest Miłością - od ZŁEGO Jezusa, (na przykład tego z objawień świętej Faustyny Kowalskiej) który ludzkości grozi unicestwieniem i pali "ogniem z nieba" Warszawę?

Przypominając sobie wszystko o Medjugorie, natknąłem się na cytat z roku 1981: "Jeśli ktoś wam mówi, że tego a tego dnia będzie Koniec Świata, to nie wierzcie! Takie przepowiednie od złego pochodzą, bo wszystko co najgorsze można odwrócić". Tak oto teoria Carla Gustawa Junga, buddyjski pogląd Kaisena Krystaszka, objawienia z Medjugorie oraz moje osobiste doświadczenie Sacrum - zaczęły tworzyć zaskakująco NOWĄ CAŁOŚĆ. Dlaczego "Pani Niebios" od pięciuset lat wygląda inaczej w każdym objawieniu i przekazuje inne prawdy? Dlaczego raz jest jak Moronita Guadelupana ("Czarnulka z Gwadelupy") - innym razem ma jasne włosy i niebieskie oczy, zaś w Afryce była widywana Czarna Madonna? Dlaczego chińska "Madonna Budda" udziela objawień erotycznych, w ramach których rozkosz pali jak żywy ogień i przekracza granice bólu?

Odpowiedź była jedna: To nie "Bóg tworzy człowieka na obraz i podobieństwo swoje"! Jest odwrotnie - to Człowiek tworzy wizerunek Boga na miarę swoich intencji i wyobrażeń! A może to Wielka Bogini Matka jest w centrum Żywego Kosmosu, a religie teocentryczne są największym błędem w dziejach etyki ludzkiej? Dlaczego każda następna religia jest gorsza od poprzedniej? To proste: bo wszelkie błędy moralne, duchowe, obyczajowe i wszelkie inne wynaturzenia się kumulują! Dlatego chrześcijaństwo okazało się gorsze od judaizmu, a islam jeszcze gorszy? Co jest gorsze od islamu? Czy na przykład kapitalizm, bolszewizm i liberalizm, to nie są przypadkiem formacje jeszcze gorsze od religii?

Takie myśli miałem na przełomie wiosny i lata roku 1995 - bo od pamiętnej nocy styczniowej minęło już kilka miesięcy. Ale co innego myśleć i być tego pewnym (!), a co innego udowodnić. Owszem, religia i wiara manifestuje się tak zwanymi cudami (czyli fizycznymi zjawiskami, generowanymi na poziomie cząstek elementarnych i dającymi wymierne efekty materialne) - ale te zjawiska nie występują na każde zawołanie i na ogół są niepowtarzalne. Ot, badacze operujący czułymi galwanometrami i magnetometrami odkryli w Medjugorie, że występują tam intensywne zjawiska submaterialne, ale do analizy komputerowej jest na razie bardzo daleko! Jakąś dość sceptyczną dziennikarkę Gospa ("Pani") dotknęła w ramię, a kobieta poczuła chłód i mrowienie... Jakiś niemiecki dziennikarz chciał dotknąć "Panią Niebios" - poczuł kobiece kształty pod suknią, ale suknia stawiła opór jak blacha... A gdym JA tam pojechał i spróbował nawiązać kontakt bardziej inteligentny, subtelny i konstruktywny???

Dla informacji: od stycznia do maja AD 1995 daremnie medytowałem i próbowałem modlitw. Bowiem "Niebo" (albo może moje wnętrze powiązane tajemnymi nićmi z Podświadomością Zbiorową?) pozostawało głuche. Bardzo żałowałem, że przerwałem tak interesujący i przy tym PIĘKNY eksperyment, ale nic nie pomogło. Postanowiłem więc pojechać do tamtego Sanktuarium, udać się prosto do którejś z "widzących" dziewczyn i zaanonsować się choćby tak: "Powiedzcie swojej Pani-Gospie, że przyjechał tu taki jeden gość" z Krakowa i chciałby zapytać szanowną Gospę - czy to wszystko co on przeżył, jest kompatybilne i prawdziwe?" Postanowiłem nawet wziąć ze sobą spisaną relację z przeżyć, jakie mi się przydarzyły na początku roku 1995.

Ledwie jednak zacząłem czynić przygotowania, gdy nagle zadzwonił przyjaciel: "Oglądasz Telewizję Kraków?! To patrz co się dzieje na Osiedlu II Pułku Lotniczego!" Śpiesznie włączyłem telewizor i zobaczyłem tłum ze zniczami i kwiatami, a gdy kamera zrobiła najazd na jedno z okien klatki schodowej, zobaczyłem piękną, lśniącą wszystkim barwami ikonę "Panny z Dzieciątkiem". Z komentarza dowiedziałem się, że początkowo dopatrywano się czyjegoś psikusa, ale specjalnie przysłana ekipa techniczna żadnymi środkami nie dała rady obrazu zmyć. Potem Policja chciała szybę wymontować i zbadać, ale tłum nie pozwolił... "Do licha! A może nie muszę wcale jechać za granicę?! Może powinienem wątpliwości rozwiać tu na miejscu?" - olśniła mnie nagą myśl.

Wsiadłem na motocykl i pojechałem. Z daleka zobaczyłem tłum, świece, znicze i kwiaty, ale gdy postawiłem motor i zbliżyłem się, posłyszałem okrzyki zdumienia: "Patrzcie! Wszystko znika!" Z bliska zobaczyłem kontury rozpływające się jak wzorek na bańce mydlanej, a po chwili pozostała tylko czysto wymyta i wypolerowana szyba... Zostawiłem oniemiały tłum, z ciężkimi i mieszanymi uczuciami wróciłem do domu, a wieczorem?... Znów poczułem przy sobie tkliwą, przeszywającą ciarkami obecność istoty żeńskiej im usłyszałem słowa: "To ja dla ciebie się tam zjawiłam i dałam ci znać poprzez kumpla, bo chciałam się upewnić, że znów chcesz się ze mną spotkać!"

Mieszkańcy tamtego osiedla zapewne pamiętają ten epizod do dziś. Może nawet pozostały jakieś nagrania archiwalne w Telewizji Kraków? Nie będę nikogo z Czytelników epatował tu szczegółami. Powiem tylko krótko, że tym razem PANI nie "nawiedziła" mnie jako swawolny podlotek - powróciła jako dojrzała Królowa Matka, która pokazała przyszłość tej części rodzaju ludzkiego, która okaże się zdolna do dalszej ewolucji. Przy okazji powiedziała, abym się za bardzo nie wysilał, próbując większość rodzaju ludzkiego zawrócić z drogi ku samozagładzie, bo niewiele wskóram z powodu powszechnego zaślepienia. Dała mi też spróbować wszystkiego, do czego byłem jeszcze zdolny w swoich mocno "podtatusiałych" latach.:-) Były to takie nocne szaleństwa, że żona słysząc odgłosy dochodzące z mojego pokoju, początkowo posądzała mnie o wszystko najgorsze, poczynając od choroby umysłowej.:-) Ponieważ jednak budziłem się rano wypoczęty, świeży i pełen sił - a dobrze mi szły wszystkie prace - więc uwierzyła, że tylko uprawiam taki specjalny rodzaj jogi. (Ciekawostka; miałem wtedy 55 lat i doznałem takiego przypływu sił, że przy świadkach robiłem na jednej ręce 44 "pompki"!) A oto czego dowiedziałem się podczas tych kilku miesięcy...

Czytaj w części II »


Eryk Swarożecki
(Na życzenie Rodziny podpisuję się pseudonimem)



◀ ► Księga Seksapokalipsy - część II ►

Aby komentować Zaloguj się lub Zarejestruj w Tarace.

X Logowanie:

- e-mail jako login
- hasło
Zaloguj
Pomiń   Zapomniałem/am hasła!

Zapisz się (załóż konto w Tarace)