15 stycznia 2019
Paweł Droździak
Serial: Psychologia i polityka
Pożegnanie jesieni. Cz. 11: Niemożliwość Orkiestry
◀ Pożegnanie jesieni. Cz. 10: The Fisher King ◀ ► Zen a sztuka posiadania Dacii ►
Jakieś pięć lat temu napisałem tekst o tym, czemu niektórzy ludzie tak bardzo nienawidzą Owsiaka. [Czemu niektórzy nie lubią Orkiestry (18 stycznia 2014) -- przyp. Taraki] W skrócie, główna teza tekstu była taka, że źródłem niechęci jest to wszystko, co w przekazie Orkiestry wyrażane jest hasłem Róbta co chceta. Pisałem, że propozycja robienia tego, co się samemu chce robić może być przerażająca dla osób przekonanych, że człowiek tak naprawdę jest zły i dopiero religia czyni go lepszym. Jeśli jest zły bez religii, to zachęta by robić, co się chce byłaby w istocie zachętą do robienia czegoś złego. I z drugiej strony – skoro widzimy, że ludzie zachęceni by robić „co chcą” w efekcie robią coś dobrego, to być może nie są wcale tak naprawdę źli? A skoro nie są źli, to po co im religia, która w takim wypadku byłaby sprzedawaniem wody koło rzeki? Źródła nienawiści do Owsiaka można by więc w tym upatrywać, że robiąc coś dobrego bez udziału religii udowadnia mimochodem, że religia nie jest do robienia dobrych rzeczy potrzebna. Czyli w jakimś sensie odbiera sens istnienia tym wszystkim ludziom, którzy istnieniu religii zawdzięczają swą społeczną pozycję. Oni żyją dzięki utrzymywaniu ludzi w przekonaniu, że tylko religia może powstrzymywać człowieka od zła. On robiąc coś dobrego bez religii udowadnia, że oni są zbędni. Dlatego go nienawidzą. Orkiestranci nie żałują za grzechy, nie czynią pokuty, nie wyrażają wdzięczności za to, że ktoś się dla nich dał torturować i zabić, a mimo to robią coś dobrego. To może być bardzo zagrażające.
Z czym to porównać?
Przychodzi mi na myśl historia człowieka, który wymyślił fortepianową klawiaturę, ale inną niż tradycyjne, bo ergonomiczną. O co w tym chodzi? Popatrzmy na własną klawiaturę komputerową. Układ może być typu „qwerty”, albo „azerty” od literek w prawym górnym rogu, ale niezależnie od tego znaki ułożone są w pewnym osobliwym porządku. Nie ułożono ich wedle kolejności w alfabecie, tylko tak jak jest ponoć wygodniej po angielsku pisać zgodnie z tym, jak często obok siebie te znaki w angielskiej mowie występują. Ułożono je tak, by wygodniej było uczyć się tą klawiaturą pisać. Znaki które są często obok siebie w mowie są też blisko dostępne obok siebie na tej klawiaturze. To oczywiste, w końcu projektując kuchnie robimy podobnie, gdy się zastanawiamy, co obok czego rozmieścić.
Tymczasem układ klawiszy w instrumentach muzycznych jest inny. Ułożono je po prostu w kolejności. Nie znam się jakoś szczególnie dobrze na muzyce, więc nie wiem, czy to w ogóle teoretycznie możliwe, ale jeśli dobrze zrozumiałem opis wynalazku tego (chyba) geniusza, zaproponował on, by klawisze instrumentów umieścić ergonomicznie, a nie kolejno wedle tego, jak one tam idą w gamie. Czyli po prostu tak je rozmieścił, że człowiek może nauczyć się grać o wiele szybciej i bez tych wszystkich skomplikowanych ćwiczeń na rozstaw i gimnastykę palców. Wedle zapewnień wynalazcy, po zastosowaniu tej klawiatury człowiek może w kilka miesięcy dojść do poziomu, który normalnie zajmuje kilka lat.
Mogłoby się wydawać, że te nowe instrumenty rozejdą się jak świeże bułki, jednak psycholog, gdyby go o to zapytać, powinien mieć wątpliwości. Załóżmy, że to naprawdę możliwe i że da się taką klawiaturę stworzyć – cóż ona zrobi z muzykami? Im większą wprawę osiągnął ktoś w graniu na normalnym fortepianie, w tym gorszej jest teraz sytuacji. Bo nagle okazuje się, że nie tylko nie umiesz w ogóle grać, ale i cała praca i poświęcenie, te wszystkie zarwane noce, nerwice, przepłakane godziny, dziewczyny i chłopcy, których się porzuciło, zaniedbało, albo którzy porzucili zaniedbani, te imprezy na które się nie poszło, te dziecięce zabawy które się straciło.. Wszystko to było bez sensu, bo wystarczy po prostu inaczej ułożyć klawisze. Ktoś inny dochodzi do naszego poziomu nawet bez połowy tego wysiłku który włożyliśmy. Każdy idiota może grać jak my, co gorsza, my kiedy siądziemy za tą nową klawiaturą z pozycji mistrza spadamy na pozycję każdego idioty. Wchodzi tu też pewnie aspekt finansowy, bo nagle ten, co uczył grania nie ma z czego żyć, bo nikt nie będzie uczył się czegoś, co nie ma sensu, kiedy się może sam nauczyć znacznie szybciej. Im większy wysiłek był potrzebny, by zostać mistrzem, tym bardziej prawdopodobne, że świat muzyki postawi opór i ponoć tak się właśnie stało. Nikt nie zna tych nowych klawiatur, a propozycję potraktowano jako obraźliwą i niepoważną. Zakładam dla potrzeb przykładu, że była realna. Jeśli było inaczej, nie ma to zresztą znaczenia, bo gdyby była realna, byłoby tak samo.
Oczywiście mistrzowie gry musieliby wiedzieć, że istnieje scenariusz lawiny. Do pewnego momentu jest opór, bo nikt nie jest zainteresowany wprowadzeniem zmiany. Ale jeśli pojawi się grupa ludzi uczących gry na takiej nowej klawiaturze, może pojawić się efekt lawiny – wszyscy rzucą się uczyć nowej formy, żeby nie zostać z niczym. Czyli jedynym sposobem na zachowanie pozycji mistrza jest nauczyć się grać na nowym typie, zanim inni to zrobią i wyśmiewać tych, którzy tego jeszcze zrobić nie chcą, budując swą pozycję w opozycji do ich głupiego tradycjonalizmu. Mistrzowie dobrze to czuli, być może więc dlatego zdusili nową ideę w zarodku. O ile to prawda.
Tak czy siak istotą naszych rozważań jest to, jak czuje się człowiek skonfrontowany z takim odkryciem – oto moja ofiarność i cierpienie nie miały żadnego sensu. Bo ludzie robią dobrze nawet nie idąc do zakonu, więc po co mi zakon. Bo dzieciak może nauczyć się grać na klawiszach bez płaczu, więc po co się męczyłem, albo po co męczę własne dzieci. I tak dalej. To drażni. Im więcej się poświęciło, tym drażni bardziej, a najbardziej drażni, gdy jesteśmy w takiej pozycji, że już się nie możemy wycofać. Wtedy może się pojawić prawdziwa nienawiść.
Oto inny przykład tego problemu. Kiedy człowiek się uczy żeglowania, jedną z umiejętności jakie trzeba opanować jest umiejętność podchodzenia do pomostu na silniku tyłem. W czasie tego manewru trzeba w ruchu przechwycić pływającą zwykle przed pomostem boję, zaczepić o nią cumę po czym mijając tę boję do pomostu dopłynąć i tam drugą cumę zaczepić. Łódź stoi między pomostem i boją zaczepiona na dwu cumach przodem i tyłem i dzięki temu nie kręci się, a tak by było, gdyby przywiązać ją tylko do pomostu. Ta bojka jest niezbędna, więc podchodząc do pomostu po drodze musimy ją złapać. Jeśli wcale jej nie ma, to się rzuca zamiast tego na przykład kotwicę. Zwykle jednak jest.
Ale to podejście i minięcie bojki wymaga pewnej precyzji. Czasem nie wychodzi. Samo przekładanie tej cumy na łodzi jest dość skomplikowane i pojawia się tu sporo błędów. Jeśli ludzie nie mają doświadczenia, wieje boczny wiatr itp. pojawiają się czasem problemy i trzeba sporo czasu poświęcić, by to opanować. Od pokoleń ludzie uczą się tego na kursach, nagle jednak pewien człowiek wymyślił prosty sposób. Tak prosty, że to aż idiotyczne, że nikt wcześniej o tym nie pomyślał. Na bosak nakłada się malutką nakładkę. Rodzaj automatycznego zaczepu. I już wcale nie trzeba podchodzić precyzyjnie, ani mieć pomocników. Wystarczy podejść jakkolwiek, dotknąć tym bosakiem do bojki i ten cudowny element robi KLIK! – i już jesteśmy zaczepieni. To może zrobić każdy, nawet za pierwszym razem i nawet kiedy jest na łodzi całkiem sam. Całe mistrzostwo podchodzenia, do którego dochodziliśmy tyle godzin przestaje być potrzebne. Wystarczy mieć ten elemencik, do kupienia w cenie około 50 złotych, a bosak na który to można nałożyć jest na każdej łodzi. I już. Takie proste. Po co więc tyle się męczyliśmy? I z czego mamy właściwie teraz być dumni? Wydawałoby się, że natychmiast po wymyśleniu ten zaczep powinien pojawić się na wyposażeniu każdego jachtu na świecie, ale jest inaczej. Mało kto w ogóle o nim wie. Choć czasem naprawdę trudno jest podejść do brzegu, ten przyrządzik w ogóle nie jest popularny. Sam trafiłem na to całkiem przypadkowo, a nie widziałem na własne oczy nikogo, kto by z tego korzystał. Bo jest wygodne, owszem, ale po tych wszystkich latach dochodzenia ciężką pracą do perfekcji w chwytaniu tej bojki jest w użyciu tego przyrządu coś, co działa ludziom na nerwy. Kupią, ale tylko wtedy, gdy zamierzają pływać sami. Ja kupię, ale też tylko na takie pływania.
Jak to się ma do nienawiści do Owsiaka? Po tych pięciu latach od napisania pierwszego tekstu myślę, że wymaga on uzupełnienia. Bo tu nie chodzi tylko o monopol religii na bycie dobrym. Być może w ogóle nie o religię, bo ona sama jest tylko pochodną czegoś znacznie głębiej. Chodzi o wysilanie się, poświęcenie i cierpienie. I o zadowolenie z siebie bez powodu. Patrząc na Owsiaka widzimy człowieka, który jest, jak byśmy to powiedzieli dzisiejszym językiem, bardzo wyluzowany. Nosi kolorowe stroje, wygłupia się przed kamerą, oprawa graficzna jego akcji jest nieco dziecięca, wesoła, nie ma w niej żadnych elementów napięcia, podkreślania godności czy powagi. Można powiedzieć, że jest to człowiek programowo sam z siebie zadowolony i to zadowolony bez żadnego powodu. Nie znaczy to, że on tego powodu naprawdę nie ma. Chodzi raczej o to, że Owsiakowe zadowolenie z siebie jest zadowoleniem bezwarunkowym, a nie warunkowym. Nie zależy od tego, czy on ma ten powód. Widzimy obraz człowieka, który siebie lubi, nawet za nic. To nie jest ten typ sympatii do własnej osoby, który się uzyskuje dzięki dumie z jakiegoś ciężkiego wysiłku, ale raczej ten rodzaj dobrego humoru, który wynika właśnie z braku napięcia i z akceptowania siebie ot tak, po prostu. Dlatego, że się istnieje. Taki rodzaj wyluzowania stoi w wielkiej sprzeczności z tym, co niektórzy ludzie mają w głowach. Muszę zasłużyć, muszę zapracować, nie mogę stracić kontroli za bardzo, okazywanie samozadowolenia jest żałosne itd.
Podałem wyżej przykład przyrządu do cumowania i chyba dobrze się stało, bo można go teraz rozwinąć. Czy znacie Państwo film Polańskiego Nóż w wodzie? Klasyczna rzecz, kto nie widział, ten powinien na pewno zobaczyć, a zrobić to łatwo. Trzy osoby na jachcie. Właściciel, jego żona i przypadkowy pasażer. Właściciel jachtu jest typem maczo i jest rzeczą godną podziwu, jak pięknie Polański uchwycił i skarykaturował tę maczowską stronę żeglarstwa i tę słabą stronę maczyzmu w tym filmie. On przez cały film próbuje pokazać, jak bardzo jest silny i w końcu spotyka go to, co spotyka każdego, kto z tym przegnie. Dostaje kopniaka w najsłabsze miejsce, jakie maczo mają. Do tego czasu jednak niestrudzenie pokazuje, jaką to on niezwykłą posiadł umiejętność i jakim to trzeba być twardym i ile to trzeba znieść, by to opanować. Wyobraźcie sobie co by się stało, gdyby obok jego łodzi przycumowała nagle grupka zadowolonych z siebie dzieciaków, co by podeszły używając tej nakładki na bosak. Nienawiść. To jest to słowo. Można za to zabić.
◀ Pożegnanie jesieni. Cz. 10: The Fisher King ◀ ► Zen a sztuka posiadania Dacii ►
Komentarze
PS. Jest takie stare słowo nazywające klasycznego dobrodzieja dającego własne pieniądze biednym i chorym. Zapomniałem jakie. Szukam i nie znajduję. Nie "dobrodziej", czy "sponsor".
PS
Już wiem "filantrop".
![[foto]](/author_photo/wj_X15.jpg)
![[foto]](/author_photo/wj_X15.jpg)
Był już "diabłem", "karłem" i "nową edycją Stalina". To, co przeżył Owsiak, mało kto by dał radę znieść
![[foto]](/author_photo/obraz.jpg)
Tak samo działa odklepanie kolejnego różańca przez moją sąsiadkę: pomodliłam się, więc jestem lepsza, choć realnie nie zrobiłam nic. To też jest duża grupa, tyle że zagospodarowana przez inny układ.
Ja tam lubię, jak ludzie czują się lepsi, bo na wielu takie programowanie faktycznie działa pozytywnie i czasem nawet na czyny się przełoży.
A kto nie lubi Owsiaka?
Poza wymienionymi przez Autora, ja widzę jeszcze jedną grupę - nie wiem jak ich nazwać, może "profesjonalistów"?. Oto oni:
Służba zdrowia powinna być zabezpieczona przez Państwo, bo na to płacimy podatki.
Energię, którą ludzie wkładają w organizację zbiórek, koncertów licytacji i innych orkiestrowych akcji powinno się spożytkować lepiej - ku chwale Ojczyzny, społeczeństwa, gminy czy rodziny. Po co zawracać głowę strażakom, policjantom, nauczycielom, redakcjom gazet itp. itd. Po co komu fajerwerki, koncerty i cały dzień audycji w tv.
A Owsiak (czy układ Owsiaka, jak chcą niektórzy) zrobił drugą świetną (sprytną) rzecz: znów zagospodarował kolejna potrzebę - rytuału i przynależności grupowej, który nikogo nie wyklucza. Każdy może grać z Orkiestrą, wziąć udział w dowolnych spotkaniach, albo choćby nawet z kanapy oglądać akcję. Lubisz działać -możesz być organizatorem. Nie lubisz? Przyjdź na koncert. Każdy może wrzucić do puszki.
![[foto]](/author_photo/obraz.jpg)
A co na to "profesjonaliści"? W tym rytuale i poczuciu przynależności widzą wydmuszkę. Rytuał prosty jak zupki instant, zalewasz mieszasz i gotowe, choć doskonale wiadomo, że koło prawdziwej domowej zupy nie leżało. Głód chwilowo nasyci, ale organizmu nie odżywi.
Tę grupę też trochę rozumiem, ale ja jestem symetrystka ;-)
![[foto]](/author_photo/Hd obrazek.jpg)
![[foto]](/author_photo/wj_X15.jpg)
![[foto]](/author_photo/oedipus_sphinx.jpg)
Energia ludzi jest zużywana pod nie wiadomo jaką przykrywką?
Pytanie czy dało by radę robić zbiórki bez Mediów, wsparcia aparatu państwowego i samorządów?
Jest w tym też dużo dobra. Jak w Kościele.
Czyli jest jakie jest. A jakie jest to niestety nie zależy od nas i naszego "myślenia życzeniowego".
Zostało to dawno dawno wymyślone.
Aby komentować Zaloguj się lub Zarejestruj w Tarace.