22 czerwca 2014
Katarzyna Urbanowicz
Serial: Prababcia ezoteryczna
Oneironauci czyli ściganie moli w locie godowym
◀ Syndrom rozwijającej się Babci ◀ ► Armagedony jakie się nam trafiają ►
Szukam odpowiedzi na pytanie: po co komu świadome śnienie. Rozumuję zdroworozsądkowo, po babsku. Prowadzę bardzo uregulowany tryb życia — z konieczności. Wiek i stan zdrowia nie pozwalają mi na szaleństwa. Kiedy byłam młodsza i miałam wystarczające zdrowie, aby zaszaleć, na swoich barkach dźwigałam ciężar obowiązków niepozwalający na żadne szaleństwa z wyjątkiem papierosa, kawy i jakichś taśm magnetofonowych z bliską mi muzyką, słuchanych cichutko w kuchni, gdy wszyscy w domu już spali. W dodatku czasy były ponure, nie zachęcające do wystawienia głowy poza własne sprawy. Rekompensatę znajdowałam w świecie odległym od tu i teraz.
Sny od zawsze były dla mnie przepustką do innego świata. Jako dziecko śniłam o zamaskowanej jaskini, która była moim domem i gdzie mieszkałam ze swoim ukochanym niebieskim misiem, perfidnie odebranym mi przez reprezentującą niezrozumiałą interpretację sprawiedliwości moją mamę, obwieszczającą o siostrze: „ona jest młodsza” (Odcinek 17 „Babci ezoterycznej", I sezon, „Niebieski misio” http://www.taraka.pl/niebieski_misio i 18 „Jaskinia” http://www.taraka.pl/jaskinia).
Jako nastolatka wprowadzałam do jaskini wszystkie swoje kolejne miłości i sympatie i przeżywałam tam z nimi piękne chwile. Nigdy jednak nie prowokowałam świadomie snów, a jednak one mimo tego odpowiadały na moje zachcianki. Jako dojrzała kobieta, żona i matka, napakowana wieczorami muzyką, kawą i papierosami, śniłam dziwaczne światy, które potem znajdowały odbicie w moich opowiadaniach SF. Żeglowały w nich po niebie dziwaczne maszyny z kołem jak u starych parowców utylizujące ludzi, niebieskie kosiarki czyszczące drogę dziwacznym balonom i tak dalej. Nauczyłam się wtedy oczekiwać od swoich snów przeniesienia mnie w inne miejsca i wymiary, niespodziewane, choć czasem i koszmarne, ale zawsze interesujące. Kiedy groziło mi TAM coś strasznego, po prostu mogłam się obudzić. Nigdy nie udawało mi się aktywnie wydostać z trudnych sytuacji i bardzo mi to odpowiadało. W życiu codziennym byłam nadaktywna, praktyczna, odpowiedzialna i przewidywalna i wcale mnie do tego w snach nie ciągnęło. Kto lubi żyć w świecie składającym się wyłącznie z samych obowiązków i przymusów?
Czytam w jakiejś książce o świadomym śnieniu, że sen to potężne narzędzie, które może uczynić życie lepszym, łatwiejszym i przyjemniejszym. „W trakcie snu możesz uprawiać sport, a pewne odruchy będą Ci towarzyszyły także w prawdziwym życiu. Możesz poszukiwać rozwiązań gnębiących Cię problemów. Możesz ćwiczyć asertywność i odmawianie innym. Możesz przygotować się do trudnej rozmowy. Możesz zmierzyć się z Twoimi fobiami i obawami w bezpiecznych i kontrolowanych warunkach, pokonując strach.” Gdzie indziej wręcz twierdzi się, że świadome śnienie przeobrazi mnie w „aktywnego kreatora doświadczeń” i że dzięki niemu nabędę umiejętność kontrolowania własnych emocji, zmniejszę poziom lęków i zwiększę samoświadomość. I że te nabyte dzięki świadomemu śnieniu umiejętności sprawią, iż lepiej będę postępować po duchowej ścieżce, zamiast bawić się „ciekawym rodzajem turystyki po innym świecie i gromadzeniem niezwykłych doświadczeń”.
Ha, więc o to biega! Mam się duchowo rozwijać, a nie bawić w jakiegoś turystę! Na zachętę podsuwa mi się smakowity kąsek pożyteczności, bowiem twierdzi się, że świadome śnienie legło u podstaw niezwykłej techniki rozwoju możliwości umysłu, która nazywa się strumieniem wyobraźni. Jakby strumień wyobraźni nie był możliwy bez śnienia! Współczuję tym, którzy go nie potrafią przywołać. W dodatku wmawia się nam, że jeśli pójdziemy śladem wielu kultur praktykujących tzw. inkubację snów, czyli śnienie na uprzednio ustalony temat, możemy zyskać całkiem doraźne korzyści. Mogę wyśnić jakieś wspaniałe rozwiązanie problemu, może nawet liczby w totolotku, czy okazyjnie zakupić akcje jakiej firmy albo, wzorem starożytnych Greków, jak się wyleczyć ze swoich chorób i dolegliwości.
I tu dochodzę do swoich doświadczeń z łapaniem moli w godowym locie. W związku z planowanym remontem musiałam uwolnić od książek wszystkie półki z korytarza, gdzie miały przebiegać nowe, trzyżyłowe kable elektryczne. Odkurzając książki i układając je w kartonach zauważyłam, że w powietrzu coraz to pojawia się jakiś mól. Polowałam na nie zawzięcie, ale nie jest to łatwe. Na oko ich ruch jest dość powolny, ale wcale niełatwo je dopaść, pewnie dlatego, iż jest słabo przewidywalny. W każdym razie z komarami czy muchami zawsze szło mi lepiej. Polowanie na mole działa na człowieka zniechęcająco, zwłaszcza gdy zada sobie pytanie o pożytek z tego zajęcia. Wszak łatwiej kupić antymolową zawieszkę.
Usiłowanie świadomego śnienia nie jest z pozoru trudne. Często na pograniczu jawy i snu człowiek snuje rozważania, które niespostrzeżenie przechodzą w sen i czasami daje się zawrzeć w nim jakieś sugestie. Ponieważ drugą naturą takiej babci, jak ja, jest wstawanie w nocy, nauczyłam się wstawać i powracać na posłanie w stanie półsnu, półczuwania — na tyle świadomym, żeby dotrzeć bez przeszkód do łazienki, ale żeby całkowicie przy tym się nie wybudzić, co owocuje bezsennością. Zauważyłam, że choć nie do końca panuję nad swoim śnieniem, potrafię czasem prowokować dalszy rozwój sytuacji sennej czy nawet odnajdować sensy w niej uprzednio niedostrzeżone. Prowadzę czasem w takim śnie zawikłane rozważania, a ponieważ mam pod ręką dyktafon, czasem udaje mi się coś z tych dywagacji nagrać. Niestety, zazwyczaj są to bzdury do niczego niepodobne. Wrażenie, iż odkryłam coś niesłychanie odkrywczego pryska po odsłuchaniu nagranego bełkotu.
I znowu czytam: „Świadome sny mają różne stopnie albo poziomy uświadomienia. Najbardziej podstawowym doświadczeniem jasnego snu może być sen, w którym tylko zdajemy sobie sprawę z tego, że śnimy. Nie wiemy wtedy, że możemy świadomie kontrolować swoje zachowanie, kierować przebiegiem snu, manipulować wewnętrznym światem naszych doznań. Nieco wyższym stopniem snu świadomego jest sen, w którym nie tylko zdajemy sobie sprawę z tego, że przebywamy w „innym świecie", lecz również zaczynamy świadomie ten świat kształtować, oswajamy się z naszą pozycją kreatora, twórcy świata wewnętrznego. To my sami przecież tworzymy nasze sny, a ściślej rzecz ujmując, tworzy je nasz mózg. Zdając sobie z tego sprawę w czasie marzeń sennych, możemy manipulować wyśnionym światem. Zaczynamy świadomie poruszać się po wirtualnej rzeczywistości własnego mózgu, realizując swoje najbardziej zwariowane i niesamowite pomysły i pragnienia. Reżyserujemy swój własny senny film, w którym gramy jednocześnie główną rolę. To fascynująca sytuacja.”
A gdzie indziej: „Tysiące osób sporadycznie korzysta z niezwykle twórczych zasobów swojej podświadomości w czasie snu – marzenia senne podpowiadają im rozwiązania. Oneironauci mogą stosunkowo łatwo określić temat marzeń sennych, czyli zadać podświadomości w czasie snu pytanie i otrzymać na nie odpowiedź. Obecnie popularniejsze jest zadawanie sobie pytania przed zaśnięciem, wtedy również możemy uzyskać odpowiedź. Jednak skoncentrowanie się na problemie już w czasie snu zdecydowanie silniej angażuje podświadomość. Na razie tylko niewielu ludzi potrafi śnić świadomie, by korzystanie z tego banku twórczych pomysłów, jakim jest mózg, było powszechną praktyką.”
Nie przekonuje mnie to, co do zasady i co do praktyki. Zasada jest taka: skoro sen pochodzi z mojej podświadomości, a nie ze świadomości, to nawiązanie z nią kontaktu nie zawsze jest słuszne i potrzebne; a jeśli takim jest, to w ważnej sprawie podświadomość sama znajdzie drogę do mojej świadomości. Przyśni mi się bez żadnych wysiłków lub wyczuję coś mimo słonecznego dnia i miłej atmosfery. Jeśli natomiast w ważnej sprawie dochodzi do głosu świadomość – to sama znajdzie sobie drogę do mojego intelektu bez niepotrzebnych sztuczek. Podświadomość nie jest światem, który koniecznie powinien wydostawać się na powierzchnię i zakłócać rozsądne bytowanie świadomości. Nie na darmo czasem lepiej o niej nie pamiętać. Nie jestem też zwolenniczką poglądu, że podświadomość wyciągnięta za uszy na jaw jak niekochana siostra-kocmołuch świadomości, naprawi wszystko co złe i niepotrzebne. Kopciuszek zawsze może dalej zostać kopciuchem, zła macocha złą macochą, a wilk nie straci nagle apetytu na Czerwonego Kapturka i Babcię, zaś Jaś i Małgosia nie pozbędą się Baby Jagi przez to, że ją podświetlą i zanalizują. No ale mam za słaby warsztat naukowy, żeby wejść konstruktywny spór z psychologami, choć wiem z praktyki, jak łatwo ich zwieść i oszukać.
Praktyka nie przekonuje mnie także dlatego, że miałabym zamienić spontanicznie wybrany, cudowny świat świątyni Machu Picchu, zwiedzany za darmo przez entuzjastycznego turystę, na świat okupiony pracą, staraniem i wysiłkiem, wykreowany przez moją świadomość, niedorastający mu do pięt fantazją, zaangażowaniem i wyobraźnią, a tym samym zamienić produkt ekskluzywnego i zjawiskowego biura turystycznego na siermiężny i tani odpowiednik, w rodzaju wycieczki emerytów do sanktuarium Świętej Brzydoty, okraszonej kupowaniem garnków Zeptera i obiadem w stylu stołówki PRL, złożonym z kotleta mielonego ze zdębiałymi ziemniakami i przesoloną marchewką.
Próby opanowania swojej podświadomości zawsze doprowadzają do narzucenia jej pewnego umundurowania i regulaminu, zastąpienia rytuałem własnej spontaniczności; pociągają za sobą dylemat zgody na zawłaszczenia prywatnej wyobraźni. Już nie będzie ona mogła czerpać ze swobodnych wiatrów przestrzeni, a przystosuje się do tu i teraz naszych potrzeb czy tego, co potrzebami się wydaje, choć narzucił je nam kto inny. Ostatni swobodny rumak zostanie zabity na ołtarzu pożyteczności.
A co do inkubacji snów. Rezultaty osiągnięte dzięki niej — sądząc po tekstach doświadczonych oneironautów — są co najmniej wątpliwe i bardzo rzadko sprawdzalne. Ja sama pytając we śnie o pewną kontrowersyjną stronę internetową: czy jest stroną sekty, czy tylko grupy niezależnie myślących osób, uzyskałam to, że we śnie goniona przez jakiegoś zbója kryjącego się na cmentarzu i chroniona przez zaprzyjaźnioną rodzinę (czytaj: ścigana przez własne pytanie) otrzymałam dziwaczną odpowiedź w postaci kolejnych chyba 3 wizytówek z różnymi nazwiskami odkrywających się za każdym kliknięciem (co namiętnie robiłam aż do krańcowego obrzydzenia przez większość nocy) i odkryłam wreszcie, że choć wyglądają jak wizytówki, są w istocie nekrologami. Z tym wiekopomnym odkryciem obudziłam się. I co wyciągnęłam z gardła swojej podświadomości? Przestrogę, że nie mam poważniejszych zmartwień? Jedno z nazwisk zapamiętałam, ale nie znam takiej osoby. Mam jej poszukać w Googlach?
◀ Syndrom rozwijającej się Babci ◀ ► Armagedony jakie się nam trafiają ►
Komentarze
![[foto]](/author_photo/av1.jpg)
Ciarki przeszły mi po plecach, gdy przeczytałem to zdanie. Bo jak mam zrozumieć dwa kolejne, że autorce świadome śnienie kojarzy się z obowiązkiem i przymusem, a nieświadome śnienie to wolność od przewidywalności i odpowiedzialności? Lepiej uciekać od problemów (obudzić się z koszmaru) niż je rozwiązywać?
"Jakby strumień wyobraźni nie był możliwy bez śnienia! Współczuję tym, którzy go nie potrafią przywołać."
Każdy kto śni, używa wyobraźni. Bez względu na definicję. Dziwaczna logika.
"Mogę wyśnić jakieś wspaniałe rozwiązanie problemu, może nawet liczby w totolotku, czy okazyjnie zakupić akcje jakiej firmy albo, wzorem starożytnych Greków, jak się wyleczyć ze swoich chorób i dolegliwości."
Nie mam pojęcia co to za marketing autorka powyższego tekstu opisuje. Pierwszy raz czytam takie rewelacje. Nie miałem pojęcia, że dzięki LD można wyśnić wygraną w totka.
"Zasada jest taka: skoro sen pochodzi z mojej podświadomości, a nie ze świadomości, to nawiązanie z nią kontaktu nie zawsze jest słuszne i potrzebne"
Współczuję, zwłaszcza, że "Podświadomość nie jest światem, który koniecznie powinien wydostawać się na powierzchnię i zakłócać rozsądne bytowanie świadomości."
Gdybym miał taką uporządkowaną (czyt.: podzieloną) psyche, gdzie życie codzienne to nadaktywność, praktyczność, odpowiedzialność i przewidywalność, chyba również nie chciałbym przenosić tego do sfery snów.
W LD nie chodzi o to, by "podświadomość wyciągnięta za uszy na jaw jak niekochana siostra-kocmołuch świadomości, naprawi wszystko co złe i niepotrzebne." Chodzi o ŚWIADOME działanie w trakcie śnienia, a co za tym idzie, też na jawie. Oba stany świadomości(!) są ze sobą nierozerwalnie związane. W dzisiejszych czasach sny trywializuje się i bagatelizuje na rzecz działań w ciągu dnia.
"Praktyka nie przekonuje mnie także dlatego, że miałabym zamienić spontanicznie wybrany, cudowny świat świątyni Machu Picchu, zwiedzany za darmo przez entuzjastycznego turystę, na świat okupiony pracą, staraniem i wysiłkiem, wykreowany przez moją świadomość, niedorastający mu do pięt fantazją, zaangażowaniem i wyobraźnią, a tym samym zamienić produkt ekskluzywnego i zjawiskowego biura turystycznego na siermiężny i tani odpowiednik".
Szczęka mi opadła, gdy przebrnąłem przez powyższy tekst. Z tego co czytam, autorka nie ma zielonego pojęcia o zjawisku świadomego śnienia a swoje wnioski i krytykę opiera na płytki
![[foto]](/author_photo/av1.jpg)
Kolorowy że aż miło
Może śmieszny jest i ma trochę wad
Ale sam go wymyśliłem
Kto zazdrości mi temu rade dam
I na teraz i na potem
Malowany świat możesz zrobić sam
Jeśli tylko masz ochotę."
![[foto]](/author_photo/Taraka.jpg)
![[foto]](/author_photo/szeliga.jpg)
Szczęka mi opadła, gdy przebrnąłem przez powyższy tekst. Z tego co czytam, autorka nie ma zielonego pojęcia o zjawisku świadomego śnienia a swoje wnioski i krytykę opiera na płytkiNes, mogę się podpisać pod tym co powyżej napisałeś. Ja już dawno stwierdziłem że autorka tego bloga nie ma zielonego pojęcia ani o świadomym śnieniu, ani o "kursie cudów" czy o innych sprawach które czasem na łamach Taraki zaciekle krytykuje.
Oczywiście nie jest to żadną ujmą dla kogoś że nie zna się na tym czy tamtym.
Jednak sam styl którego używa na swoim blogu dobitnie daje mi do zrozumienia, że bardziej tu chodzi o krytykę niż o chęć poznania i zrozumienia.
Jest to styl, który mi "nie leży" dlatego nie mam ochoty na taką konwersację.
![[foto]](/author_photo/Taraka.jpg)
![[foto]](/author_photo/szeliga.jpg)
Skoro nie brałam udziału np w szałasie potu, trudno żebym wiedziała jakie pożytki z niego płyną. Wolałabym wiedzieć coś innego niż "było wspaniale" lub "wspaniale jest panować nad swoimi snami". To przykre, że wyznawcy praktycy nie umieją innym wytłumaczyć dostępnym dla nich językiem, o co naprawdę im chodzi i wolą "nie mieć ochoty na konwersację"Bo widzisz Babciu Ezoteryczna, istotę pewnych rzeczy można poznać jedynie poprzez ich praktykowanie. W niektóre nawet trzeba moim zdaniem zaangażować się na 100% aby były z tego efekty.
Wybacz więc, ale musisz to przyjąć do wiadomości, że niektórych rzeczy (które krytykujesz na swoim blogu) nie da się wytłumaczyć teoretycznie, bo przypominać to będzie rozmowę dwóch osób, które przekomarzają się czy ten egzotyczny owoc widziany w telewizji, którego wcześniej żadna z nich nie jadła, ma "bardziej smak jabłka" czy "bardziej smak gruszki"?
Dopóki sama nie spróbujesz (na 100%) to się tego nie dowiesz.
Pozdrawiam :)
P.S. samo "polizanie" też czasem nie wystarczy aby wyciągnąć właściwe wnioski ;)
![[foto]](/author_photo/Taraka.jpg)
![[foto]](/author_photo/Taraka.jpg)
![[foto]](/author_photo/av1.jpg)
Wracając do tematu i postawionego pytania: "co naprawdę (poza banałami do przeczytania tu i tam) pożytecznego daje świadome śnienie".
To zależy od oneironauty. LD to technika, narzędzie. Można wykorzystać je dla przyjemności, tak jak to reklamują niektóre podręczniki, dla zwyczajnej rozrywki niczym w grze 4D, do eksploracji własnej psyche, do podróży szamańskich (nie znam potężniejszej techniki szamańskiej niz świadome śnienie i od dawna dziwi mnie fakt, że na Tarace, która szamaństwem stoi mocno, LD jest pomijane), do odkrywania własnej natury buddy (tybetańska joga snu), do treningów i nauki (sport, języki obce), do psychoterapii (pozbywanie się lęków) itd.
Może rozjaśni nieco wyjaśnienie terminu, który zdaje się zaproponował Adam Bytof, o ile się nie mylę:
"CZYM JEST ONEIRONAUTYKA?
Oneiros to po grecku sen, zaś nautike oznacza żeglowanie. Podobnie jak akwanautyka to “żeglowanie pod powierzchnią wody”, kosmonautyka jest “żeglowaniem w kosmosie”, takoneironautyka jest słowem oznaczającym “żeglowanie w królestwie snu”."
źródło: http://autohipnoza.pl/Adam_Bytof-ONEIRONAUTYKA.pdf
Takie ujęcie kontrolę stawia w nieco innym świetle, prawda? To już nie jest Orwell, ale wolność w posługiwaniu się techniką. Artysta tym różni się od dziecka, że poznaje warsztat by wykorzystać swe doświadczenie i wiedzę dla swobodnego posługiwania się narzędziem, nie ważne, czy będzie to pędzel, skrzypce czy świat snu. To jest tego typu kontrola. Zwykły sen to żeglowanie bez steru. Świadomy sen to kontrola nad łodzią, żaglówką. Czy umiejętność posługiwania się sterem łodzi kojarzy się ze zniewoleniem i tandetą? To nie jest spętanie wyobraźni kajdanami. Trzymając ster wprawny żeglarz płynie tam, dokąd chce. Może płynąć w nieznane, jeśli chce. Może kierować się do miejsc, do których nie dotarłby poddając się wiatrom i prądom. Omija sztormy, zawija do portów.
Jeszcze inaczej. Katarzyno, lubisz muzykę. Czy sądzisz, że bez praktyki, treningów, nauki twój ulubiony muzyk lub kompozytor obd
![[foto]](/author_photo/av1.jpg)
Pierwszym etapem jest poznanie języka snów (spisywanie snów, nauka języka, poznawanie symboli, odczytywanie treści w kontekście dziennego życia itd). Na tym etapie po prostu spisuje się sny, wyłapuje powtarzające elementy i uczy się ich.
Drugim etapem, który przerabiam aktualnie, jest budzenie świadomości. Tutaj można zacząć trening wchodzenia w sen świadomie lub/i uzyskiwania świadomości we śnie. Na tym etapie również staram się nie ingerować w materię snu a jedynie kontempluję i analizuję materiał. Wyjątkiem są oczywiście np blokady, których jestem świadomy, lub działania wyuczone (rysowanie kręgu we śnie). Najważniejsze wydaje mi się unikanie manipulacji kluczami, których nie rozumiem i nie jestem świadomy ich roli we śnie. A więc jeśli będę śnił brudne jezioro, to owszem, mogę je oczyścić w trakcie LD. Ale jeśli będę chciał dostać się na drugą stronę jeziora, to nie sprawię, by jezioro znikło (ingerencja w materię snu), ale raczej je przeskoczę lub przefrunę. Itd.
Dlaczego o tym wspominam. Dlatego, że bardzo często spotykam się z tendencją, o której wspomniałem wyżej, a więc lekkomyślne manipulowanie snami. Oczywiście oneironauci w większości przypadków będą twierdzić, że zmiana snu to nic takiego, że to tylko dobra zabawa, itd. Już przerabiałem takie rozmowy. Zwłaszcza prowadzący różnej maści kursy LD będą reklamować śnienie takim podejściem do sprawy. Całą uwagę obecnie skupia się na technikach (głównie osiągania i utrzymania świadomości we śnie), bagatelizując ogrom pracy autopoznawczej. W sumie nie dziwię się, tylko zauważam to zjawisko. No bo człowiek nie będzie wchodził w psychologię, gdy kupi sobie podręcznik z gatunku "nauka w weekend", lub zapisze się na kurs który ma tam ileś godzin i kosztuje ileś tam stówek. On chce się nauczyć LD i tylko tyle. To rodzaj gry z super grafiką 4D. Tyle że tutaj nie ma "exit game". Przeciętny oneironauta nie zdaje sobie sprawy, że zmieniając sen zmienia samego siebie.
![[foto]](/author_photo/Taraka.jpg)
![[foto]](/author_photo/Taraka.jpg)
![[foto]](/author_photo/av1.jpg)
Na początku nie miałem wątpliwości. Raczej podekscytowanie, które czuje pionier(ka) odkrywający dziewicze tereny. Wątpliwości pojawiły się później. Zwłaszcza po lekturze for internetowych.
Na początku było tak...
Gdy miałem 16 lat, w technikum chemicznym (kierunek "technologia środków farmaceutycznych") mieliśmy zaplanowaną pogadankę z psychologiem. Każdy miał na kartce przygotować po 3 pytania, które to kartki wychowawca przekazał psychologowi. Nie wiem jakie były odpowiedzi na moje pytania, bo nie poszedłem do szkoły (jak zwykle), ale psycholog był zdziwiony skąd mi się te pytania wzięły. Wówczas nie było jeszcze internetu ani literatury w tym temacie (tzn książeczka była jedna, o czym za chwilę). Pytania oczywiście dotyczyły świadomego śnienia (nie wiedziałem, że tak to się nazywa, nazwa wydała mi się oczywista) - Czy można śnić świadomie? Jeśli tak, jak śnić świadomie? Nie mam pojęcia skąd mi się wzięły te pytania. Tzn wiedziałem, że można śnić świadomie. Pamiętałem jeden sen z dzieciństwa, w którym to świadomie wybudziłem się ze snu wiedząc, że śnię. Psycholog nie odpowiedział mi na pytania. O dziwo rzeczywistość była bardziej przychylna. Kilka dni później "przypadkiem" w księgarni na stole z tanimi książkami uśmiechnęła się do mnie książeczka o wszystko mówiącym tytule - "Panować nad snem" autorstwa Keith Harary i Pameli Weintraub. Oczywiście reklama na okładce obiecywała standardowe wręcz hasła. Cytuję dla smaczku:
"Czy chciałbyś latać jak Superman, przemierzać cały glob udając się pod Wielką Piramidę, w Alpy szwajcarskie czy na piękną tahitańską plażę? Czy marzysz o romansie ze swoją ulubioną gwiazdą filmową łącznie z kalifornijskimi zachodami słońca, ciepłymi kąpielami i uczestnictwem na ceremonii wręczania Oskarów? Czy chciałbyś dyskutować o fizyce z Einsteinem, poddać się terapii u samego Freuda, czy wreszcie zostać klonowanym przez Watsona i Cricka? O czymkolwiek marzysz, to po odpowiednim treningu możesz sprawić, by marzenie to zrealizowało się w twoim śnie. "
W zasadzie pierwszy trening LD uznaję za swoją inicjację w praktykę ezo.
Później był kurs korespondencyjny Adama Bytofa, w którym miałem dużo lepsze wyniki. Nawet do 3 eldeków w ciągu nocy. Po latach zarzuciłem wszelkie regularne treningi na rzecz przygotowań i samopoznania. Doszedłem do wniosku, że skoro oto dostałem potężne narzędzie autotransformacji, to chcę przynajmniej wiedzieć co zmieniam. I dlatego cofnąłem się w pra
![[foto]](/author_photo/Taraka.jpg)
Aby komentować Zaloguj się lub Zarejestruj w Tarace.