14 stycznia 2018
Wojciech Jóźwiak
Serial: Czytanie...
Znów Hamiltona o antropocenie. Odcięcie się od przyrody
◀ Adama Leszczyńskiego „No dno po prostu jest Polska” ◀ ► Szaleństwo z tym kotem Schrödingera ►
W którymś miejscu naszych dyskusji ktoś rzucił temat: a co by było, gdyby ludzie uzyskali dostęp do nieograniczonej, taniej i czystej, tj. nieniszczącej przyrody, energii? Oczywiście, mieliby szansę wykorzystać ją do hodowania życia na Ziemi – idea, która pojawia się u Hamiltona. Ale prędzej zastosowaliby ten nieograniczony strumień energii do jeszcze większego, a docelowo: pełnego, odcięcia się od przyrody.
Do tej pory, właśnie to dążenie do odcięcia się od przyrody jest tym, co sprawia, że potrzebujemy coraz więcej energii. (Mówię o energii fizycznej, tej w dżulach i megawatogodzinach, nie o energiach symbolicznych i psychicznych.) Przez pół roku palę gaz w piecu c.o. – po to, żeby odciąć się od chłodu na zewnątrz. Zbudowałem dom, który jest sztuczną i szczelną kapsułą, utrzymującą we wnętrzu środowisko bardziej odpowiednie dla kulturalnego homo sapiens niż to na zewnątrz: ze stałą temperaturą, bez lejącej się wody z góry, bez wiatru, z umiarkowaną wilgotnością. Budowa fundamentów, ścian, dachu, podłóg, okien, drzwi i ich utrzymanie w szczelności i gładkości: te czynności też zużywają energię. Oczywistość, ale przecież nasze domy, miasta, twarde drogi, chodniki, rury odprowadzające wodę z deszczu, to wszystko ma na celu odcięcie nas od przyrody, a zbudowanie tych instalacji, utrzymanie w ruchu, konserwacja i okresowe wymienianie i ulepszanie – zużywa energię. Do tego energii potrzebujemy coraz więcej i więcej.
Minimum jakiego homo sapiens potrzebuje, jest dach, żeby deszcz nie lał się na ciało (to nasz ewolucyjny defekt, bo większość dużych ssaków, w tym nasi najbliżsi krewni człekokształtni nie potrzebuje ukrywać się przed deszczem) i żeby Słońce nie przegrzewało. Tak się dawało żyć w ciepłych klimatach, ale kiedy technicznie możliwe okazało się chłodzenie wnętrz do przyjemniejszej temperatury 26 stopni zamiast naturalnego w dzień na zewnątrz 40 stopni, i osuszenie powietrza, natychmiast zaczęto to robić – klimatyzować budynki – co samo zużywa energię i zwiększa ilość energii potrzebnej do zrobienia budynku, który można klimatyzować – bo musi on być szczelny i zaizolowany, podobnie jak ten z naszego chłodnego klimatu.
Higiena czyli mycie, sprzątanie, odkurzanie, również należy do praktyki odcinania się od przyrody.
Ideałem do którego uparcie dążymy jest pełne odcięcie się od przyrody, odizolowanie się od jej wpływów, wypreparowanie się z niej. Hamilton ubolewa nad żałosnym losem ludzi, którzy chcieliby uciec z Ziemi w kosmos w odpowiednim kosmicznym statku, ale przecież sztuczne środowisko, w którym się zamykamy, bardzo przypomina taki statek:
Być może pozostanie na rodzimej planecie, aby umrzeć wraz z nią, byłoby lepszym losem. Wyobraź sobie, że jesteś uwięziony w owym „egzowiwarium”, w izolowanym świecie, w którym wyeksportowana natura jest zaledwie narzędziem dla ludzkiego przetrwania – w świecie, w którym nie ma nocy ani dnia, bez pór roku, bez gór, strumieni i oceanów, bez robaków i orłów, bez lodu, burz, wiatrów, nieba ani Słońca; zamknięty świat, którego mieszkańcy będą pracować, aby zachować się przy życiu przez symulację elementarnych warunków życia na Ziemi. Czy potrafisz wyobrazić sobie, kim byłby ktoś, kto żyje w takim świecie? Jaki rodzaj istot wytworzyłby, po kilkudziesięciu latach, taki post-ziemski kawałek świata? Kim byłyby dzieci wyrosłe tam?
Fizyczne odcięcie się od przyrody idzie w parze z odcięciem się mentalnym, pojęciowym, i to jest głównym tematem czytanego fragmentu książki Hamiltona. Trudno powiedzieć, co było pierwsze: uparte dążenie do odcięcia się fizycznego – czy odcięcie pojęciowe, przekazywane przez naturalistyczną ontologię, w myśl której umysł jest czymś odrębnym od natury, jest „gdzieś poza”. Umysł, świadomość, a więc to, co jest istotą ludzkiego bytu. Trudno więc powiedzieć, czy najpierw postanowiliśmy fizycznie odciąć się od natury, czy w filozoficznych wyobrażeniach postawiliśmy się poza przyrodą. To, co Descola nazywa ontologią naturalistyczną, Hamilton nazywa (złośliwie?) humanizmem. Naturalizm jest humanizmem – oba te słowa należy wymawiać z ironią.
Antropocen zwraca filozofię znów ku światu zmysłowości, światu doświadczenia, a nie myślenia – ku takiemu światu, który jest tworzony na materialnych podstawach, w którym jest dążenie i zmaganie, zaniedbanie i troska, i są ograniczenia, jakie stawia przyroda. To jest filozofia zanurzona w płynie rzeczywistego życia zamiast abstrakcyjnych reguł analitycznego umysłu.
Alternatywą jest (tu Hamilton cytuje innego autora) „inflacja cogito, która prowadzi do nikczemnej deifikacji ludzkiego podmiotu kosztem unicestwienia przyrody”. I dodaje iście złotą myśl, wartą zapamiętania:
Nic dziwnego, że dzisiejsza etyka głównego nurtu, zakonserwowana w formaldehydzie czystej subiektywności, nie ma nic do powiedzenia o antropocenie.
Jednak antropocen pokazuje i polega na tym, że proces odcinania się od natury/przyrody, wyizolowywania się z niej oraz widzenia ludzkiego szczęścia i celu w faktycznym zniszczeniu przyrody, dobił do granic. Do granic, których wcześniej, zanim na nie natrafiono, nikt sobie nawet nie wyobrażał, że istnieją. Hamilton uważa to za przejaw osiągania przez człowieka (przez ludzkość) pełnoletności. I związanej z nią odpowiedzialności. Do której nas zmusza siła rzeczy. Pod grozą unicestwienia. Mniejsze grozy nie wystarczyłyby.
Książka czytana: Clive Hamilton, „Defiant Earth: The Fate of Humans in the Anthropocene”, 2017
◀ Adama Leszczyńskiego „No dno po prostu jest Polska” ◀ ► Szaleństwo z tym kotem Schrödingera ►
Komentarze
![[foto]](/author_photo/RomanKam.jpg)
![[foto]](/author_photo/wj_X15.jpg)
Przy okazji, książka Hamiltona ma taki zamysł: w miarę cywilizacyjnego postępu zarówno Człowiek (tzn. jego miliardy egzemplarzy + technologia), jak i Przyroda, stają się coraz potężniejsze. Potęga Człowieka jest oczywista, a potęga Przyrody polega na tym, że Człowiek, w miarę naruszania kolejnych warstw Systemu Ziemia, wyzwala coraz potężniejsze siły, które do tej pory w obrębie tego Systemu pozostawały zrównoważone i "uśpione". Oczywiście, te siły Przyrody nie mogą jawić się Człowiekowi inaczej, jak coraz bardziej zagrażające. Banalne podobieństwo do hucznej imprezy w ciasnej i chybotliwej łódce, która w końcu musi się pod gośćmi rozbujać.
Co Hamilton radzi Człowiekowi? Niby niewiele. Zmianę myślenia. Zmianę pojęć. Tu Hamilton działa prawie jak "zwyczajny" filozof-nauczyciel. Ale widać, przez zaprzeczenie tez, że ma rację, ponieważ z takim umeblowaniem umysłów, jakie mamy, długo w tym rozbujanym antropocenie nie pociągniemy. (Przyroda, System Ziemia, da sobie rade bez nas, choćby zostały same bakterie. My bez niego sobie nie damy.)
Ale co by dała zmiana pojęć, skoro Człowiek działa jako masa, a jednostki przeważnie są bezsilne? -- Jest w tej książce ciekawy wątek, którego dotąd nie streszczałem, nie wypreparowywałem, mianowicie o sprawczości Człowieka, jego agency. Jednak Hamilton czuje się nie całkiem bezsilny, nie całkiem "na puszczy wołający". Myślę, że między nim a nami jest różnica kulturowa, a nawet "rasowa". On jednak przemawia jako Anglosas, przedstawiciel "rasy zwycięzców", chociaż sam skromny publicysta, to jednak niewiele oddalony od najpotężniejszych decydentów na Ziemi.
![[foto]](/author_photo/RomanKam.jpg)
Reasumując - oddalania się człowieka od tego "co było" zatrzymać się nie da. Zajęci jesteśmy tylko sobą i to się nie zmieni - jeśli zajmiemy się Ziemią, to z powodu siebie, bo kręcić się wokół swojego ogona to nasze ostateczne przeznaczenie. Mamy niestety tylko siebie i na siebie zostaliśmy skazani. Każdy chce się wyrwać z więzienia, ale nie wie po co i dokąd.
![[foto]](/author_photo/RomanKam.jpg)
Zasadniczo, chyba powstaje pytanie czy było, czy nie było ok? Choroby, drapieżniki, nieopanowana agresja, zagrożenia klimatyczne i kosmiczne, pandemie - potrzebne to człowiekowi, czy zbędne? Poddawać się temu czy to zwalczać? A zwalczanie - wzmacnia, czy osłabia człowieka? Przy tym poziomie świadomości, nie jesteśmy w stanie zabijać chorych dzieci, nie możemy w tym i wielu innych procesach naśladować natury - to ma swoje konsekwencje. Zgadzam się z tym, że jednak człowiekowi i z człowiekiem nie było na Ziemi ok i cała ta działalność poprawcza, której limesem na dziś zdaje się nieśmiertelność, ma sens. Ten limes w nieśmiertelności nie jest rzecz jasna limesem, bo coś z tą nieśmiertelnością trzeba zrobić i jest to kolejny limes. Niedawno w wywiadzie z czeskimi 100-latkami przeczytałem, że ich największym marzeniem jest umrzeć wreszcie. Warte przemyślenia.
Aby komentować Zaloguj się lub Zarejestruj w Tarace.