02 października 2017
Wojciech Jóźwiak
Serial: Czytanie...
Clive’a Hamiltona: antropocen, czyli gry i zabawy na titaniku Ziemia
! Do not copy for AI. Nie kopiować dla AI.
◀ O ciele, ciąg dalszy ◀ ► Hamiltona. Trzy procent dziczy i inne wyzwania antropocenu ►
Książka Clive’a Hamiltona pt. „Defiant Earth. The Fate of Humans in the Anthropocene”
(Nieposłuszna Ziemia: los ludzi w antropocenie), wydana 26
kwietnia b. 2017 r., nie zajmuje się straszeniem przeraźliwą
przyszłością, wynikającą z dewastacji Ziemi przez ludzi; takich
książek napisano wiele, szczególnie w ojczystym języku autora –
Australijczyka; po polsku jest ich jednak znacznie mniej: jakościowo
mniej. Wręcz wydaje mi się, że dostępna w naszym języku literatura o
antropocenie i jego skutkach jest uboga przeraźliwie. Nawet
edytor tekstu, w którym to piszę, nie ma w swojej bazie danych słowa
antropocen i podkreśla je czerwonym wężykiem. Jeśli i Ty
(Czytelniku/Czytelniczko) nie wiesz, wyjaśnię w którymś z następnych
zdań. Więc Hamilton nie straszy katastrofami, chociaż z jego tekstu
wyczytuje się kilka przerażających danych – o niektórych
napiszę dalej. Pokazuje, lub stara się pokazać rzecz inaczej.
Antropocen jest starciem dwóch potęg: tytułowej nieposłusznej,
krnąbrnej Ziemi, a raczej Systemu Ziemi, bo tak właśnie –
System Ziemia – wyraża się autor o naszej planecie, a
naprzeciwko niej Ludzkości, która stała się czynnikiem sprawczym
zmieniającym i naruszającym System Ziemia na poziomie jego geologii,
więc dosłownie u podstaw, ale nadal nie nabrała świadomości tego.
Dlatego główną troską i badawczym problemem autora jest próba
zauważenia i oddania tego, jak to się dzieje, że ludzkość nie zauważa
antropocenu, a więcej: zauważyć i wziąć pod uwagę nie chce, czym
przypomina dzieci bawiące się nad przepaścią, która nie tylko im
zagraża, że w nią runą, ale grunt im się obsuwa i jeśli zabawy nie
zmienią, to runą na pewno. Lub czym przypomina, co skojarzeniem już
moim, nie autora, bal na Titanicu. Bal na titaniku Ziemia! –
tak widać świat, kiedy spojrzy się nań podczas lektury tej książki.
Więc z tych dwóch mocarzy, krnąbrnej Ziemi i uparcie haratającej ją
Ludzkości, większą uwagę Hamilton poświęca temu drugiemu.
Co to jest antropocen?
– Wpisałem link do polskiej Wikipedii, jednak tam informacji
jest mało, więcej w Wiki.
angielskiej. Ten geologiczny-stratygraficzny
termin jest wciąż nieoficjalny. Oznacza kolejna epokę dziejów Ziemi,
najnowszą i zaczynającą się część czwartorzędu, po plejstocenie
(epoce lodowej), który skończył się 11,7 tys. lat temu, i holocenie.
Nazwa wskazuje, że antropocen jest epoką, w której na geologię wpływ
ma działalność człowieka. Proponowano dlań kilka dat początkowych:
najbardziej trafną wydaje się 16 lipca 1945, kiedy nad Nevadą
odpalono pierwszą bombę atomową. Od tamtego dnia na Ziemi pojawiła
się nowa geologiczna jakość: warstwa osadów ze zwiększoną zawartością
promieniotwórczych izotopów. Najsilniejszym jak dotąd antropogenem
jest jednak wpompowanie prawie drugie tyle dwutlenku węgla do
atmosfery (w porównaniu ze stanem „przed”) skutkiem
spalania paliw kopalnych, co powoduje wzrost średnich temperatur, zw.
globalnym ociepleniem. Clive Hamilton cytuje innych autorów, którzy
wyliczyli, że CO2 dobity teraz do atmosfery zatrzyma nadejście
nowego zlodowacenia, które było spodziewane za 50 tys. lat, a także
następnego, przewidywanego w perspektywie 130 tys. lat od teraz. A to
już są skutki na skalę geologiczną i dotyczące geologicznego upływu
czasu. Dalsza emisja CO2 może cofnąć Ziemię do stanu termicznego,
jako panował w eocenie, 40 milionów lat temu, kiedy ani lodowców ani
zim nie było nigdzie, a tropikalny klimat obejmował większość
powierzchni globu.
Jak napisałem wyżej, do takich informacji Hamilton raczej odsyła niż je relacjonuje, ponieważ jego właściwym tematem jest stan umysłów ludzi, których antropocen zaskoczył kompletnie. Czegoś takiego nie przewidywał żaden z dominujących modeli myślowych. Nie przewidywała przede wszystkim światowa ideologia numer jeden, czyli Nowoczesność, wyrosła na korzeniu Oświecenia. Oświecenie zerwało związek między Umysłem (lub: Kulturą) a Naturą (albo: Materią), czyniąc z obu dwa równoległe, nie kontaktujące się światy. Ludzkie sprawy były rozumiane humanistycznie jako dziejące wyłącznie pomiędzy ludźmi, sprowadzone do międzyludzkich interakcji (nawet gdy zdarzało się, że taką interakcją była śmiercionośna niezgoda lub wyniszczająca wojna) – dla których przyroda, Natura, była tylko biernym tłem, z podatną bezwładnością poddającym się ludzkim ruchom i wymaganiom. Niezawodnym dostawcą surowców, energii, zasobów gruntu do zaorania, lasów do wycięcia, plonów do zebrania, stad zwierząt do wykarmienia i zjedzenia. Całkiem nie brano pod uwagę tego, że odpowiedź Natury, a ściślej Systemu Ziemia, na ludzkie poczynania, może być właśnie, jak w tytule książki, krnąbrna czy nieposłuszna, psująca szyki „antroposowi”, niwecząca jego wysiłki i perspektywy. Największą wiarą Nowoczesności, właściwie wiarą definiującą, bo bez tej wiary ta formacja nie istnieje, jest Wiara w Postęp, przyjmujący najbardziej namacalną postać indywidualnego bogacenia się i wzrostu konsumpcji, do czego konieczny jest, też będący przedmiotem gorącej wiary, Wzrost Gospodarczy. Z wielkich liter piszę, jak należy się bóstwom. (I fetyszom.) I ta wiara zwana Nowoczesnością zawiodła. Do swego trwania i kontynuacji wymaga dalszego i nieograniczonego pożerania Ziemi, tu jednak pod koszącymi (zasoby Ziemi) kosami zazgrzytały kamienie. Efekt nadmiaru gazów cieplarnianych jest najsilniejszym już zauważonym i rozpoznanym. Ile i jakie są te, których jeszcze nie rozpoznano lub które pojawią się za kilka, kilkadziesiąt, za kilkaset lat?
Hamilton pisze o Ziemi jako o Systemie Ziemia, bezosobowo. Najdalszy jest od nazywania jej „matką Ziemią” czy „Gają”: jest doskonale wolny od jakiegokolwiek sentymentalizmu. W „osobie” Ziemi nie mamy do czynienia ani z bytem, któremu w jakikolwiek sposób na nas, ludziach, zależy. Ani z bytem, który ma wbudowaną w siebie zdolność do homeostazy w takim zakresie, jaki my, ludzie, lubimy. Ma własną dynamikę, której w ogromnej większości nie znamy, która pozostaje poza naszym poznawczym horyzontem. Zapewne jest tak, że dynamikę Systemu Ziemia dostajemy okazję poznać dopiero przez jej naruszenia, tzn. gdy sami ją naruszamy swoją działalnością – ale wtedy z wielkim prawdopodobieństwem jest już za późno, ponieważ nie znamy sposobów odwrócenia skutków tych naruszeń. Autor wspomina o typowo modernistycznych, po inżyniersku optymistycznych, reakcjach na wiadomości o przegrzewaniu Ziemi: żeby zaradzić temu przez rozpylanie siarczanów w stratosferze, co spowodowałoby pociemnienie globu (mniejszy strumień energii od Słońca) – ale przecież faktycznych skutków takich geoinżynierii nie znamy! I nie można wykluczyć, że skutki uboczne takich napraw byłyby takie, że nie wiadomo, gdzie uciekać. System Ziemia przeżył dotąd wiele stanów homeostazy, względnej i dynamicznej równowagi. Holocen, który oto skończył się wraz z nastaniem antropocenu, był wyjątkowo stabilny i właśnie stabilność klimatu w minionych 11 tys. lat umożliwiła neolityczne rolnictwo i na ich bazie rozwój cywilizacji, do obecnej włącznie. Jest prawie pewne, że antropocen będzie okresem konwulsyjnych dreszczy Systemu Ziemia, wytrącanego z równowagi zarówno przez dalszy wzrost, póki jeszcze będzie możliwy, jak i przez ewentualne naprawy ordynowane przez usiłującego się ratować Człowieka. W historii Ziemi były przecież i inne okresy, wśród nich zarówno gorące i wilgotne jak kreda lub eocen, jak i zimne i suche, jak perm; był też okres tak egzotyczny, jak Ziemia-śnieżka, Snowball Earth, kiedy zapewne cały glob pokryły lodowce. Możliwa jest faza, której Ziemia dotąd nie wypróbowała: takie pogrubienie kołdry gazów cieplarnianych, przy którym oceany odparują – czyli stan podobny do Wenus. Z geologicznej historii nie wynika, że holoceński – optymalny przez ludzi i ich gospodarki – stan naszej planety byłby jakoś ulubiony dla niej samej. Przeciwnie, raczej był krótkim wyjątkiem.
Clive Hamilton wielokrotnie i wciąż na nowo, z kolejno innymi akcentami, wraca do głównej idei swojej książki: że ta nowa epoka, która nas zaskoczyła, antropocen, jest nie tylko nową jakością w dziejach Ziemi – bo także i równolegle jest nową epoką dla ludzi, dla cywilizacji, kultury, umysłu, ducha, filozofii i myślenia. W antropocenie, czyli w czasach, gdy myślenie ma konsekwencje geologiczne, nie da się beztrosko myśleć po staremu. To znaczy, oczywiście, można i wolno, tylko że wiele z tego, co dotąd wydawało się najprawdziwsze, najpewniejsze, a nawet najświętsze, w obliczu krnąbrności Ziemi, po swojemu odpowiadającej na szaleństwa Antroposa, wyrastające z jego myślenia, nabiera cech próżnej fantazji, która do rzeczywistości ma się nijak. Krnąbrna Ziemia nas testuje i większości tego, co mentalnie generujemy, zaprzecza, blokadę stawia. Musimy coś w myśleniu, czyli w sobie, zmienić. Bo nie jesteśmy już (na naszej planecie) ani sami, ani wolni, ani samo-wolni. Ktoś, kto ćwiczyłby, a wcześniej projektował, salta na chwiejnej łódce, musi brać pod uwagę, że sam utonie i łódź zatopi. Podobne zatroskanie musi zostać wbudowane w nasze myślenie na titaniku Ziemia. Ale tego nie chcemy. Nie chcemy wiedzieć. Ludzkość uporczywie nie chce tych zmian przyjąć do wiadomości.
Największe wrażenie, które pozostawia ta książka (lub przynajmniej pozostawiła na mnie...), jest takie, że odtąd na wszelkie nasze narracje i „historie”, na nasze wiary, spory, perspektywy i kazania patrzy się jak na dowolne i nieistotne fantazje, jak na dziecinne baśnie opowiadane w kółko z zapałem idiotów. Wszystko, co nie zawiera perspektywy antropocenu – i to branej poważnie – wydaje się odtąd „wierszem idioty odbitym na powielaczu”, słowa które Kaczmarski przypisał Witkacemu. Tym są nasze polityki, nasze religie, nasze ekonomie, nasze literatury. Tymczasem palimy kolejne miliony ton węgla i węglowodorów, wypuszczany w biosferę kolejne niezbadane substancje, fragmentujemy ekosystemy, pożeramy kolejne miliony ton świń, kur, ryb, krewetek. Rodzimy kolejne miliardy nieszczęśników, którzy chociaż coraz bardziej pazerni, okrutni i zdeterminowani, to jednak nie mają szans doczekać dobrobytu, do którego dorwał się niedawno pierwszy miliard „modernerów”, który tym zrujnował Ziemię pod następnymi. No tak... ale ironią nie zmienimy faktów.
„Krnąbrna Ziemia” Hamiltona interferuje z tym, czym zajmujemy się w Tarace. Taraka w ogóle wzięła się z nastawienia głębokiego powrotu, który sam wziął się z intuicji, że coś nie tak dzieje się ze światem, jak go rozumie mainstream. Ten głęboki powrót – lub nawrót – polegał na wejściu w treści po pierwsze przed-nowoczesne (jak przed-nowoczesna jest astrologia), po drugie (więc głębiej) przed-chrześcijańskie (więc vulgo pogańskie i nie-jerozolimskie), i po trzecie jeszcze głębiej i dawniej, bo przed-neolityczne (czyli „szamańskie”). Tak się wyjaśnia nasze dawniej używane trójhasło: „astrologia, Słowianie, szamanizm”. Ale w Tarace też nigdy nie ustawialiśmy się kontra nauce. Więc nasz program nie był (i nie jest) kontr-nowoczesny (kontr-modernistyczny, jakim było New Age), ale raczej jest trans-nowoczesny, czyli patrzący na przekroczenie nowoczesności (której fałsz coraz dotkliwiej obnaża antropoceńska Ziemia-System), i szukanie nawet nie odpowiedzi, co raczej inspiracji w tym co pomijane, przegapiane, niedoceniane, w śmieci rzucane, a co dobrze przypomina sen o Sikorze, śniony prawie dwieście lat temu przez późniejszego wodza narodu Wron.
Do lektury zachęcam. Dotknąłem ledwo małej części spraw, o których napisał australijski filozof. (Mała jest nadzieja, że ktoś kiedykolwiek przełoży to na polski. Ale wstęp do książki w dużej części pokrywa się z artykułem przetłumaczonym przez Ex-Ignoranta, pt. „Wielkie milczenie”, na jego blogu – też zachęcam.)
◀ O ciele, ciąg dalszy ◀ ► Hamiltona. Trzy procent dziczy i inne wyzwania antropocenu ►
Komentarze
![[foto]](/author_photo/jaroslaw_bzoma_01.jpg)
PS
Przecież kiedyś słońce zgaśnie, czyli i tak wszystko szlag trafi.
![[foto]](/author_photo/wj_X15.jpg)
![[foto]](/author_photo/wj_X15.jpg)
W sumie to osobny problem, z małym związkiem z książką Hamiltona. Perspektywa antropocenu kasuje Jerozolimę całkiem, gdyż z tamtego kierunku żadna sensowna propozycja nie przyjdzie, a przeciwnie, przyjdą (i już przychodzą) propozycje zaostrzające konflikt Człowieka z Ziemią.
Przy okazji: mam wielką ochotę przesterować Tarakę na tematy antropocenu.
![[foto]](/author_photo/jaroslaw_bzoma_01.jpg)
![[foto]](/author_photo/Hd obrazek.jpg)
![[foto]](/author_photo/wj_X15.jpg)
![[foto]](/author_photo/jaroslaw_bzoma_01.jpg)
Każdy człowiek wie, że na pewno umrze w niezbyt dalekiej przyszłości, lecz nie myśli o tym codziennie, dzięki jakiemuś bezpiecznikowi w mózgu pilnującemu by nie zwariować.
Ten sam mechanizm również ogranicza martwienie się tym jaki będzie klimat za 120 lat.
![[foto]](/author_photo/pirog.jpg)
![[foto]](/author_photo/wj_X15.jpg)
Przy okazji: Na stronie Hamiltona http://clivehamilton.com/papers/ są artykuły, które on potem włączył do omawianej książki. Polecam np. jego tekst "Can humans survive the Anthropocene?" -- w pdf’ie.
Jeszcze jest coś, o czym może napiszę więcej, ale chciałbym jak najmniej o tym wysysać z palca: mianowicie, że ocieplanie klimatu nie będzie szło powoli, stopniowo i łagodnie, tylko przez obsunięcia i tąpnięcia, oraz przez reakcje, np. fala wzrostu temperatury wywoła reakcję w postaci fali chłodu. Hamilton też pisze nie tyle o ociepleniu, co o rozregulowaniu klimatu przez ludzkie zrzuty odpadów techniczno-gospodarczych. Kto nie umrze dość szybko, zobaczy.
![[foto]](/author_photo/pirog.jpg)
![[foto]](/author_photo/jaroslaw_bzoma_01.jpg)
![[foto]](/author_photo/wj_X15.jpg)
"Fala samobójstw jak na początku XX wieku" -- ile ich było? Czy zauważalna liczba dla demografii?
A najciekawsze jest, że wygłaszasz poglądy, które Hamilton wziął pod lupę w swojej książce. I niestety jest to nie tylko defetyzm, ale też myślowy błąd. Wiemy, że umrzemy ("za jakiś czas") a jednak nie popełniamy samobójstw. Dlaczego? -- Warto to przemyśleć. Więc dlaczego mielibyśmy się nagle wszyscy zabić na wiadomość o tym, że przyszłość w perspektywie następnych pokoleń przestaje wydawać się "świetlana"?
Nadejście antropocenu kwestionuje wiele myślowych nawyków i stawia wiele ciekawych pytań, przed którymi my, intelektualiści, nie powinniśmy uciekać w uproszczenia, w wytarte schematy, a tym bardziej w cynizm ani w błazenadę.
![[foto]](/author_photo/RomanKam.jpg)
![[foto]](/author_photo/Hd obrazek.jpg)
![[foto]](/author_photo/jaroslaw_bzoma_01.jpg)
Nadchodzi Wyludniacz który ma wiele imion. Sprawi, że przestaniemy być świadomością ludzi, zostaniemy świadomością wyglądającą na świat poprzez karaluchy. Przy ich możliwościach kreacji będziemy mogli znowu tworzyć wielką cywilizację przez miliony karaluszych pokoleń. Tym razem na karaluszą miarę. Dzięki temu będziemy mogli nadal istnieć jako my oddzielni od innych. Chyba, że uwolnimy się od nawyku życia modo terrestris, nie przez przypadek terra i terror są tak sobie bliskie, wtedy ruszymy w dalszą drogę , w innych postaciach, w innych naczyniach, bardziej pojemnych niż mogła ofiarować nam Ziemia. Potrzebujemy jedynie pokonać strach przed skokiem w otchłań i zniszczyć tę planetę nieodwracalnie.
„Kiedy dostatecznie głęboko zajrzymy w otchłań wtedy otchłań spojrzy na nas.”
![[foto]](/author_photo/pirog.jpg)
![[foto]](/author_photo/jaroslaw_bzoma_01.jpg)
’Najdalszy jest od nazywania jej „matką Ziemią” czy „Gają”: jest doskonale wolny od jakiegokolwiek sentymentalizmu. W „osobie” Ziemi nie mamy do czynienia ani z bytem, któremu w jakikolwiek sposób na nas, ludziach, zależy. Ani z bytem, który ma wbudowaną w siebie zdolność do homeostazy w takim zakresie, jaki my, ludzie, lubimy. Ma własną dynamikę, której w ogromnej większości nie znamy, która pozostaje poza naszym poznawczym horyzontem. Zapewne jest tak, że dynamikę Systemu Ziemia dostajemy okazję poznać dopiero przez jej naruszenia, tzn. gdy sami ją naruszamy swoją działalnością – ale wtedy z wielkim prawdopodobieństwem jest już za późno, ponieważ nie znamy sposobów odwrócenia skutków tych naruszeń’
I mam podobne obawy, że dopiero prawdziwe przyspieszenia nas czeka i nas wszystkich zaskoczy śmiertelnie zaskoczy jednak według IPCC ’niekontrolowany efekt cieplarniany’ w wyniku działań antropogenicznych jest praktycznie nierealny.
![[foto]](/author_photo/wj_X15.jpg)
"Mała jest nadzieja, że ktoś kiedykolwiek przełoży to na polski." --- A szkoda. Bo my w Polsce, nie mówię o "szerokich masach" tylko o zaangażowanych intelektualistach, jesteśmy bardzo niedouczeni i niedoczytani, a wnioski i wiedzę, którą mają nasi "koledzy" z obszaru j. angielskiego, usiłujemy zastąpić -- nadsztukować, załatać -- doraźnymi zmyśleniami. Co zresztą dobrze ilustruje dyskusja pod tekstem, pełna źle ukrywanej ignorancji.
Co do sprawy, którą poruszył Nugitoraz: Tamto wspomniane zjawisko oryginalnie po angielsku nazywa się groźniej: "runaway greenhouse effect". A runaway to przecież zbieg, uciekinier. Czyli efekt cieplarniany, który "uciekł", wydostał się na (swoją) wolność.
Ten "zbiegły efekt cieplarniany" w wersji skrajnej prowadzi do "wenusjanizacji" Ziemi: cała woda z oceanów odparowuje, a dostawszy się do stratosfery zostaje rozłożona na tlen i wodór, wodór ucieka w kosmos. W książce "Nauka o klimacie" pokazano, na jakich delikatnych mechanizmach obecna przyjazna nam atmosfera w ogóle się trzyma przy Ziemi, nie ucieka, nie rozpada.
![[foto]](/author_photo/wj_X15.jpg)
--- doniósł www.pch24.pl, "Polonia Christiana 24" w październiku b.r.
"naukowcy powinni rozważyć rozciąganie prawdy by pozyskać szeroko zakrojone wsparcie i przechwycić wyobraźnie społeczeństwa. To oczywiście oznacza wciągniecie do przekazu mediów. Tak więc, musimy podsuwać jakieś przerażające scenariusze, formułować proste, dramatyczne oświadczenia, a niewiele wzmiankować o jakichkolwiek wątpliwościach jakie można mieć w tym względzie". W dalszej części wypowiedzi (mniej chętnie cytowanej w internecie), profesor wyraził jednak nadzieję, że naukowcom uda się połączyć skuteczność ze szczerością.
Aby komentować Zaloguj się lub Zarejestruj w Tarace.