02 maja 2017
Wojciech Jóźwiak
Demokracja spersonalizowana
Patriotycznie na 3 maja o wyższym rodzaju demokracji
! Do not copy for AI. Nie kopiować dla AI.
Wyobraź sobie, że parlament (sejm) jest wybierany w następujący sposób: oto każdy (każdy uprawniony obywatel) ma swojego posła. To jest jego/jej osobisty poseł, dlatego taka demokracja nazywa się „spersonalizowaną”. Każdy ma swojego posła, tak jak się ma swojego ulubionego lekarza, dentystę, mechanika od samochodu, hydraulika itd. Informacja o tym, że obywatel X ma za swojego posła pana lub panią Y, trzymana jest w systemie, w odpowiedniej bazie danych. System dba o to, żeby każdy miał/wskazywał tylko jednego posła. (Można też posła nie mieć, tzn. nikogo do tej roli nie wskazywać. Mamy przecież prawo zastanawiać się i wahać.) Każdy też może zgłosić swoją chęć zostania posłem, a właściwie na początku kandydatem na posła: zgłasza to do systemu i poprzez system zbiera chętnych.
Kandydat na posła zostaje faktycznym posłem i wchodzi do sejmu (do parlamentu), kiedy przekroczy próg wejściowy. Powiedzmy, że ten próg wynosi 10 tysięcy. Każdy kandydat, który zbierze co najmniej 10 tys. głosów, tzn. taka liczba wyborców udzieli mu swojego zaufania, zostaje posłem i wchodzi do sejmu. Jeszcze jeden warunek musi być spełniony: w sejmie musi być wakat, wolne miejsce. Gdy zwalnia się miejsce, wchodzi na nie ten z kandydatów, który ma największą liczbę głosów – spośród tych, którzy są ponad progiem.
Drugi, wyższy próg powoduje, że na posła, który ten próg przekracza, nie można już oddawać głosów. Poseł z takim progiem staje się posłem nasyconym. Niech ten próg wynosi na przykład 100 tysięcy. Pewien polityk może być bardzo popularny, ale ten próg nie pozwala mu zawłaszczyć zbyt wielu głosów. Ten próg nasycenia chroni też obywateli przez rozpuszczeniem się w zbyt wielkiej masie – bo gdyby jeden poseł miał milion zwolenników, to oni realnie nie mieliby z nim kontaktu.
Trzeci próg określa minimalną liczbę zwolenników, przy której można jeszcze być posłem. Niech dla przykładu ta liczba wynosi 2500 głosów, 1/4 tej liczby, jaka wystarcza do wejście do sejmu. Wyobraź sobie, że pewien polityk zbiera 10 tys. głosów, wchodzi do sejmu, jego pula głosów rośnie, bo kolejni wyborcy oddają mu swoje głosy, ale po jakimś czasie traci popularność, wyborcy wycofują głosy i oddają innym. Otóż ten trzeci, dolny próg określa, przy jakiej liczbie zwolenników wychodzi się z sejmu, czyli traci mandat.
Co tu jest ważne i czym ten system wyborczy różniłby się od obecnego?
Pomiędzy obywatelem a jego/jej posłem istniałaby osobista intymna więź. Poseł (ani nikt) oczywiście nie mógłby z systemu dostawać informacji o tym, kto (imię, nazwisko, pesel) na niego głosuje, ale głosujący wiedziałby, że głosuje na tego oto posła. Wyborcy mogliby też (śmiało) ujawniać swoją preferencję na spotkaniach ze swoim posłem. Apelować do niego/niej: „mój pośle, zrób w sejmie to a to, zgodnie z moją wolą”. Zauważmy, że tak jak niechętnie zmienia się lekarza, adwokata lub bank, jeśli ten działa sprawnie, tak samo niechętnie zmieniałoby się posła. Owszem, w sejmie byłaby jakaś grupa posłów, których zwolennicy byliby chwiejni i szybko by się zmieniali, ale większość posłów miałaby stabilny elektorat, stabilną grupę zwolenników.
Nie byłoby dni wyborczych, kiedy „cała Polska idzie do urn”. Akt wyboru posła lub wycofania swojego głosu, lub przeniesienia głosu z jednego kandydata na innego, byłby czynnością spokojną, dziejącą się w ukryciu i po namyśle, intymną. Nie byłoby całej tej propagandowej wrzawy, jaka dzisiaj towarzyszy wyborom. (Przy wyborze posła powinno obowiązywać vacatio, czyli ustawowa zwłoka: gdy swój głos udzielam posłowi X, to ten głos zalicza mu się dopiero po 30 dniach. To by chroniło przed „skakaniem po posłach”.)
Nie byłoby wybierania posłów na kadencję. Żadnych kadencji by nie było – takiego pojęcia nie ma w opisanej procedurze. Dzięki temu władza w państwie nie byłaby narażona na wstrząsy, jakimi są zmiany składu sejmu co każdą kadencję, albo dochodzenie innej partii do większości. Władza ustawodawcza byłaby ciągła. Więc również nie byłoby potrzeby, aby w rolę tego, kto zapewnia ciągłość państwa wchodziły czynniki zewnętrzne: partie albo tajne służby.
Nie byłoby okręgów wyborczych. Wyborcy dobieraliby sobie posłów z całej Polski, tylko na podstawie zgodności poglądów i programów. Oczywiście, względy praktyczne decydowałyby, że ktoś, kto jak ja mieszka w Milanówku, chętniej wybrałby posła z sąsiedniego Brwinowa niż ze Zgorzelca z drugiego końca kraju. Tym samym upada spór o JOW-y i nie-jowy: również te pojęcia przestają mieć znaczenie.
Partie mogłyby istnieć i działać, ale ich rola byłaby zaledwie pomocnicza. Partie byłyby użyteczne np. wtedy, gdy pewien popularny poseł osiąga górny próg (próg nasycenia) i więcej zwolenników zebrać już ma zakazane – ale rekomenduje kolegę ze swojej partii, że tamten będzie równie dobry jak on sam. Może też być tak, że już wybrani posłowie, rozejrzawszy się po Izbie, postanawiają się zjednoczyć, ponieważ mają podobne poglądy i programy, i ta okoliczność naturalnie nakazuje im współpracować. Ale nie byłoby obecnej sytuacji, w której posłowie są zaledwie pionkami swojej partii, a raczej pionkami-klonami w ręku wodza partii. Opisany system wykluczałby partie wodzowskie.
W demokracji spersonalizowanej poseł byłby odpowiedzialny przed swoimi wyborcami. Odpowiedzialny najsurowiej: bo jeśli się nie sprawdzi, zawiedzie, okaże się nieodpowiednim człowiekiem, to wyborcy zagłosują prosto: nogami. Pójdą gdzie indziej – tzn. przeniosą swoje głosy na tych, którzy lepiej wyrażają ich potrzeby i interesy.
Zaistniałaby „krótka, szybka linia” pomiędzy obywatelami-wyborcami a władzą, którą sprawuje sejm. Posłowie musieliby się wsłuchiwać w potrzeby, oczekiwania, opinie, poglądy i interesy obywateli. Prawidłowo i prawdziwie je rozpoznawać. Oczywiście, to nie chroniłoby przed konfliktami: bo oczywiste jest, że poseł, którego ja bym wybrał, więc zwolennik wolnego rynku i niemieszania religii z prawem-państwem, musiałby w sejmie „mieć na noże” z posłem wybranym przez fundamentalistów. Ale przecież prawda czyli słuszność może się wyłaniać tylko poprzez konflikty poglądów i interesów, na tym polega demokracja.
W sejmie tak wybieranym byłby reprezentowany pełny (w każdym razie bardzo szeroki) przekrój poglądów, a nie jak dziś, kiedy mamy do wyboru między krypto-socjalistami kościelnymi i tymi trochę mniej religijnymi. Nie byłoby tego, co jest zmorą Polaków od lat: że nie mają na kogo glosować, bo nikt nie reprezentuje ich poglądów ani nie broni ich interesów.
Spersonalizowana demokracja przyciągałaby do polityki inny typ ludzi niż obecnie: ludzi żywych, otwartych, komunikatywnych, ponadprzeciętnie inteligentnych i żądnych nowości, nasłuchujących rzeczywistości i rzeczywistych potrzeb swoich wyborców – pełne przeciwieństwo tępych kukieł o pustych twarzach, tych zombi, które teraz obsiadły sejm i pochodne urzędy.
Taki sejm umiałby wyrazić mądrość narodu (narodu politycznego, zastrzegam, nie tego nacjonalistycznego) – a właściwie, tworzyłby mechanizm, poprzez który ta mądrość mogłaby zostać wyrażona. Uruchamiałby twórczy polityczny potencjał ludzi – który obecnie jest równie skutecznie blokowany, jak pod rządami jakichś despotów.
Sejm by robił, co do niego należy: czyli uchwalał ustawy, reformował i ustanawiał prawa – to jego główna ustawodawcza rola. Do zadań wykonawczych ustanawiałby premiera, ten dobierałby ministrów itd. Przy takim modelu sejmu nie ma potrzeby osobnego powszechnego wybierania prezydenta. Powszechne wybory prezydenckie są właśnie po to, żeby był u władzy jeden człowiek, z którym chociaż część obywateli czuje związek i uważa go za „swojego”. Mandat każdego posła byłby znacznie mocniejszy niż prezydenta z powszechnych wyborów. Więc prezydenta jako głowę państwa wybierałby sejm – czy spośród posłów, czy kogoś z zewnątrz, to już dalszy szczegół. Raczej nie powinno się łączyć obowiązków poselskich z rządowymi, więc premier, ministrowie i prezydent powinni nie być posłami – albo zrzekać się mandatu.
Jak wprowadzić taki ustrój? Przekonywanie obecnej klasy politycznej do tego pomysłu nie ma sensu, ponieważ oni pierwsi by poszli na rozkurz, jeśli nie do zasłużonych więzień. Prototyp sejmu spersonalizowanego można zorganizować już teraz: zbudować odpowiedni system informatyczny, bazę danych i strony internetowe, i procedury powierzania mandatów. Przyszli posłowie na razie byliby rzecznikami obywatelskimi. Nie mieliby na razie prawnego umocowania, ale fakt posiadania tysięcy zarejestrowanych i zdeklarowanych zwolenników nadawałby wagę i moc ich słowom. Nawet gdyby to były „tylko słowa” czyli analizy, projekty ustaw, programy rozwojowe lub krytyki istniejących władz. Działaliby też „po swojemu”: jako np. dziennikarze, prawnicy, radni – ale znów fakt bycia w składzie tego „sejmu cieni” i posiadania tysięcy gorących zwolenników (w przeciwieństwie do zimnych zwolenników rządzącej partii i istniejącego sejmu) nadawałby moc ich słowom i czynom. Gdyby istniejąca klasa polityczna miała zastrzeżenia, wtedy powinno się zaproponować jej samej wejść do sejmu cieni – ostatecznie, mają do tego takie samo prawo jak wszyscy. Kiedy tam wejdą, to tego ciała już nie przechwycą. Muszą podjąć grę na zasadach, jakie wyznacza im (jak i wszystkim) demokracja spersonalizowana. Bo nawet najzacieklejszy zwolennicy wodzów i wodzowskich partii zmiękną, gdy ich wódz nie będzie mógł przekroczyć parlamentarnego progu.
Pozostaje jeszcze sprawdzić, czy taki model powoływania legislatywy nie sprzecza się z normami Unii Europejskiej. Zostawiam to specjalistom. Może też być tak, że wprowadzenie demokracji spersonalizowanej okaże się bardziej realne na poziomie Unii i Europarlamentu niż w poszczególnych państwach.
Pomysł demokracji spersonalizowanej, posłów osobistych i rzeczników obywatelskich nie jest nowy: pisałem o tym w: JOW-y i ROb-y, Poseł osobisty, Państwo oddolne. Polecam też rozpoznanie, które napisałem 11 lat temu i wciąż aktualne: Jak marnowała się szansa.
Komentarze
![[foto]](/author_photo/Zylbertal.jpg)
![[foto]](/author_photo/wj_X15.jpg)
--- Ależ to zjawisko istnieje również dzisiaj i nazywa się populizm. Czyli robienie polityki "pod publiczkę", dla naiwnych, którym obiecuje się kiełbasę z nieba.
Różnica jest taka, że w obecnym systemie władzy partii, populistycznie wybrani posłowie, skupieni jako partia, tworzą stabilną odnawiającą się grupę. W demokracji spersonalizowanej populiści byliby od razu testowani i odsiewani. Każdy w pojedynkę musiałby stanąć przed zarzutami wyborców, swoich fanów: "Janusz, nie sprawdziłeś się, daję głos innemu." Taki system byłby surowym sitem-filtrem dla tych, których koncepcje zawodzą.
Drugi argument: w dem. spers. posłowie, zwłaszcza ci ze stabilnego środka, niezagrożeni upadkiem w stronę dolnego progu, mieliby przed sobą długą perspektywę czasu. Nie kombinowaliby od wyborów do wyborów. Nie myśleliby kategorią 4 lat kadencji a potem choćby potop, tylko perspektywą 15, 20, 30 lat -- i więcej, tak jak to się robi w życiu prywatnym i rodzinnym. Mieliby komfort myślenia o wnukach! I ta "długowieczna frakcja" w parlamencie dominowałaby i stanowiła o jego sile.
![[foto]](/author_photo/Portrait31.jpg)
Pytanie jest skierowane do tych, co kiedyś zapragnęli mieć dzieci a teraz popadli w bojaźń i drżenie co z nimi będzie.
![[foto]](/author_photo/wj_X15.jpg)
Rządy partii to rupieć, przeszłość, jak wóz konny, parowa lokomotywa, błona Kodaka i ręczne centrale telefoniczne.
![[foto]](/author_photo/kapalka.jpg)
Jest jednak problem z UE. Tam organa pochodzące z wolnych wyborów mają znaczenie dekoracyjne. Decydują osoby pochodzące z nadania. Zresztą, czy ktoś (naród) w Polsce wybiera choćby premiera rządu?
![[foto]](/author_photo/wj_X15.jpg)
Tymczasem tamci szaleńcy mieli rację. Od 1976 minęło 12 lat -- co to jest 12 lat? Ja 12 lat temu prowadziłem Warsztaty z chrabąszczami, jakby to było wczoraj -- i Komuna się rozleciała. (Nie mówię, że KOR był ideałem, w końcu PiS też z niego się rozwinął, ale tak już jest w historii.)
Więc jest nadzieja, ze Demokracja Spersonalizowana, Personified Democracy, wejdzie w życie szybciej. Jeśli nie u nas, to w innym kraju, i będziemy wtedy uczyć się od nich, a nie z własnych pomysłów.
![[foto]](/author_photo/Portrait31.jpg)
http://1polska.pl/
https://www.youtube.com/watch?v=YYen6Rn-UOs
Moim zdaniem w najlepszym razie podzielą los Kukiza, jak tylko zostaną zinfiltrowani.
![[foto]](/author_photo/wj_X15.jpg)
Co do drugiej kwestii, nie mam najmniejszych wątpliwości, że dobry ruch polityczny, zwłaszcza rewolucyjny (a DS jest rewolucyjna, chociaż bez fizycznych rozrób, w dziecinady się nie bawimy) musi mieć infiltrantów w swoich szeregach, a nawet bez dobrych infiltrantów nie da sobie rady :) -- chodzi raczej o to, żeby dać się zainfiltrować tym właściwym.
Nie wykluczam też takiego wariantu, że pierwsza DS zostanie założona przez infiltrantów dla eksperymentu. Żeby sprawdzić, w realu, nie modelu, jak to może zadziałać.
Dlaczego o tym wspominam, bo gdy był tu szamanizm to:nie było rozwarstwienia społecznego na władzę i lud, na bogatych i biednych. Jeśli jakiś Zombiak podskakiwał to krótko bo każdy był uzbrojony. Nie było: biedy, epidemii, więzień i wojen. Nie było pogardy dla człowieka. To wszystko zawdzięczamy istnieniu państw na ziemi.
Najlepiej jakby te instytucje się rozwiązały bo tylko szkodzą.
Polacy mają fantastyczną literaturę, kulturę i obyczaje przedchrześcijańskie. Państwo polskie a raczej Polskie Władze Okupacyjne przeszkadzają jak mogą Narodowi Polskiemu. Sam zajmuję się prowadzeniem działalności gospodarczej, leczeniem, kulturą, uprawą ziemi, wartościami duchowymi.Mam na to czas.To polskie państwo traktowało w Pierwszej Rzeczypospolitej chłopów jak rzeczy i dlatego oni nie chcieli dla niego pracować ani za Polskę walczyć. To sanacyjna Polska nie umiała się porozumieć ani z III Rzeszą ani a ZSRR i naraziła Naród na wojną na dwóch frontach z góry przegraną. Skutki tego odczuwamy do dziś. Nie mamy prawie Inteligencji. To rzekomo "polskie" władze wprowadziły niewolnictwo i upodlenie zwane Wolnym Rynkiem, sprowadzając biedę na Naród Polski. Proszę zobaczyć jakie podatki (haracze) musi płacić polaka firma a jakie zagraniczna.
Nie ma co tu reformować tego czy innego państwa. Państwo to jest największym wrogiem Narodu. niszczy go od 1000 lat. Większość społeczeństwa tego nie widzi i kocha oprawcę, chociaż kilka milionów młodych już uciekło by tego nie robić. Prawie wszystkie państwa na świecie są niew
![[foto]](/author_photo/kapalka.jpg)
![[foto]](/author_photo/wj_X15.jpg)
Aby komentować Zaloguj się lub Zarejestruj w Tarace.