31 lipca 2017
Paweł Droździak
Serial: Psychologia i polityka
Do broni!
◀ Zwycięstwo Trumpa, zwycięstwo różnicy ◀ ► Karczownicy białowiescy na tropach szatana ►
Oryginalnie w blogu Autora „Psychologia i polityka”; Paweł Droździak 30 lipca 2017. W Tarace za uprzejmą zgodą.
Stało się to, co się stać musiało. Posłowie Kukiz’15 zgłosili projekt ustawy liberalizującej dostęp do broni. Do tej pory to obywatel musiał dowieść państwu, że broni potrzebuje i że mieć ją może. Od teraz to państwo ma dowieść obywatelowi, że broni mieć nie powinien, bo w odróżnieniu od czasów dawniejszych mamy milcząco zakładać, że dorosły jest i wie co mówi. Ponoć Komisja Ustawodawcza zgodziła się już, że ustawa jest poprawna formalnie, zgodna z unijnym prawem na tyle, że prostych niezgodności wykazać nie sposób i jest godna, by sejm ją omawiał. Te fakty uznano ponoć jednogłośnie. Nie dowodzi to jeszcze, że projektodawca był przy zdrowych zmysłach, wskazuje jednak, że sprawnie działa w ramach społecznych kanonów.
Dyskusja o dostępie do broni jest zjawiskiem niezmiernie ciekawym. Jak wszelkie dyskusje ideologiczne niemożliwe jest tu osiągnięcie jakiegokolwiek ostatecznego rozstrzygnięcia, nikt nikogo nie przekona do niczego, ani żadne nowe fakty nie sprawią, że ktoś zmieni zdanie, dlatego właśnie w takich dyskusjach jak nigdzie indziej ujawnia się to, co poprzez człowieka przemawia. Jung zwał to archetypem, postrukturalista mówiłby tu pewnie o „dyskursach”, a psycholog poznawczy o jakichś nieświadomych założeniach może..? Psychoanalityk o kompleksach.
Na potrzeby tak amatorskiego tekstu zadowolić się można prostą konstatacją, że to nie my mówimy, ale coś nami mówi i w dyskusjach takich jak o problemie dostępu do broni widać to wyraźnie. To zresztą jedyny powód, by się nimi w ogóle zajmować. Obie skaczące sobie do oczu strony używają oczywiście argumentów, kultura nasza bowiem tego właśnie od ludzi wymaga. Żąda się od nas, byśmy argumentowali, więc to robimy, zamiast dać po łbie maczetą, jak by zrobili pewnie ludzie Yanomani. Kim oni są i czego studia nad ich zwyczajami nas mogą nauczyć, opisuje choćby Steven Pinker, amerykański psycholog z Uniwersytetu Harvarda, którego w tym miejscu polecam uważnie wysłuchać. [Link do filmu w TED] Dla nieobeznanych z filmami na TED podam tutaj, że starczy kliknąć myszą na guziczek „language”, by na dole filmu polskie napisy zobaczyć i jest to naprawdę dobre tłumaczenie.
Pinker rzecz jasna, jak każdy człowiek mówiący trudne do przyjęcia prawdy, doczekał się masy krytyków wśród takich co wolą, by ich oszukiwać, niemniej choć bardzo rzadko mówi prawdę całą, tu prawdy mówi sporo. Bywamy często, jako ludzie, troszkę niegrzeczni, a cywilizacja ugładza tę naszą tendencję. To, że dyskusje o dostępie do broni, przerywaniu ciąży, istnieniu Boga, adopcji dzieci przez gejów i możliwości zastąpienia psychoanalizy terapią poznawczo-behawioralną nie kończą się śmiercią któregoś, lub obu rozmówców, zawdzięczamy dobrym manierom narzuconym przez cywilizację. To dzięki nim zamiast rzezi mamy produkcję tysięcy postów, których wprawdzie rozmówca nie czyta inaczej jak tylko szukając w nich szczelin, a wreszcie nie czyta ich wcale, ale jednak to lepsze niż walka.
Padają więc argumenty, a wyglądają nieomal jak myśli. Podzielić je można na kilka rodzajów. Pierwszy, to argumenty moralne, przechodzące czasem płynnie w formułę moralnych szantaży. Z jednej strony więc mamy „upowszechnianie zabawek, które niosą śmierć”, czy „obyś nigdy nie opłakiwał śmierci swego dziecka co niewłaściwą otworzyło przypadkiem szufladę”, z drugiej zaś dramatyczne pytania w rodzaju „a co byś zrobił, jakby twoją żonę gwałcili na twoich oczach, a byłbyś bez broni?”, czy równie ważkie „a dlaczego uczciwy człowiek ma być bezbronny wobec uzbrojonych okrutnych bandziorów?”. Wszystko to rzecz jasna klisze, teledyski, jarmarczne obrazki i nic w tym nie ma z prawdy, wszystko to bowiem na całkiem pojedynczych oparte przykładach i na budzących emocje scenach, które mają oponenta postawić pod ścianą, gdzie poczuć się ma amoralnym. Nic z tego. Na każdą wzruszającą filmową etiudę w rodzaju śmierci bohatera Stowarzyszenia umarłych poetów, co się był zastrzelił pistoletem ojca (tu rodziców rozpacz), można inną etiudę, równie poruszającą przytoczyć, jak choćby scenę napaści na „Domcio” z Mechanicznej pomarańczy, gdzie mąż pacyfista patrzy bezradnie na katorgę żony, nad którą znęca się kilku bandziorów. I w tej właśnie chwili przechodzi, a jakże, na ciemną stronę mocy i przeciwnikiem kary śmierci jest od tej pory już tylko pozornie, sam bowiem pragnie już tę śmierć wymierzyć.
My wraz z nim. Pamiętajmy, że wszystko to sztuczki. Tak jak wąż miarowymi ruchami hipnotyzuje mysz, zanim ją pożre, tak wytrawny dyskutant czaruje oponenta i także sam siebie, maluje przed jego oczami sceny dramatyczne bezbronnych dziatek, gwałconych kobiet, strzelanin po pijaku, dzieci strzelających do rodzeństwa, żony mordującej męża z kochanką, sklepikarza, co się wreszcie może obronić przed mafią i tegoż sklepikarza całkiem bezradnego, co bezsilnie patrzy, jak mu drechy dorobek życia zabierają, terrorystów, za chwilę kolegi po grzybach, co na imprezie szablą ściął pięć słoneczników, „a co by to było jakby znalazł Glocka” i tak to tam idzie bez końca. Szczęściem tu rzadko mysz i wąż, a częściej dwa węże i tak się wzajemnie kiwają, a żaden drugiego całkiem nie ogłupi. W internecie z boku dyskusji takich nikt nie czyta, mam nadzieję, że to jasne.
Gdy slajdy nie działają, czas na statystyki. Ile dzieci postrzelonych jest przypadkiem przez rodzeństwo, a ile tonie w domowym basenie i jak to się ma do współczynnika udławień kurczakiem? A jaka przestępczość w Kanadzie a jaka w Teksasie i ilu tu i tam mieszka Murzynów? A czy w Nowym Jorku za Giulianiego spadło, czy wzrosło, a jak to się ma do Szwajcarii i czy alkoholizm Szwajcarów taki sam jest jak Polaków i jak to się jedno na drugie przełoży?
Zabawa w statystyki jest dobra, bo długa. Każdy kraj jest nieco inny, każda sytuacja nieco inna i inne są kulturowe uwarunkowania. Inna przestępczość, historia, inaczej też w każdym kraju się ludzi osądza. Wszystko to razem sprawia, że udowodnić można wszystko i tak właśnie dyskutanci najczęściej tu robią. Oczywiście bez efektu, bowiem na każdą statystykę dotyczącą broni przytoczyć można statystykę dokładnie przeciwną.
Gdy statystyki nie starcza, przychodzi do subtelnych rozróżnień między definiens a definiendum. Czym bowiem właściwie jest broń? Czy pistolet to broń? No broń. A nóż to broń? A piła mechaniczna? Dobrze, że terroryści z ISIS tego nie czytają, ale owszem, piła mechaniczna to może być broń i nie trzeba oglądać American psycho, czy innej Teksańskiej masakry, by to sobie doskonale wyobrazić. Dobrze, że tam jeszcze żaden nie wpadł na to, bo jakby który wszedł do baru z taką piłą to Matkoboska. Rozmowa toczy się zatem o tym, czemu nie chcemy dać ludziom pistoletu, skoro mają już młotek i to samo mogą zrobić młotkiem. Skoro mogą młotkiem, po co im pistolet? Czemu człowiek twierdzący, że nie ma różnicy i mający już młotek upiera się przy pistolecie? O to nikt nie pyta, zamiast tego zapewnia każdy, że różnica jest i to poważna. Ja bym się proponował tak tu nie upierać. Różnica między bronią i nie-bronią nie polega bowiem na konstrukcji. Tkwi ona, jak wszystko, w języku i tu proponowałbym szukać rozwiązań. Jest bowiem młot i jest obuch – materialnie to samo, ale do czego innego służyło, bo język wyznaczał temu inne miejsce.
I tu tkwi istota sporu. Człowiek domagający się broni nie domaga się w istocie narzędzia do walki, takim narzędziem bowiem mogłoby być wszystko. Domaga się tego, co może być symbolicznie uznane za broń, pragnie bowiem być „uzbrojony”, a nie „nieuzbrojony” w symbolicznym, nie w realnym sensie. Jego adwersarz wie, że równie dobrze można komuś rozwalić łeb deską, nie chce jednak broni, ponieważ to broń. Człowiek posiadający miecz staje się symbolicznie rycerzem, ten kto posiada pistolet zostaje kowbojem, a obaj po trosze są dziećmi. Broń tworzy możność walki poprzez to, co w języku oznacza, a nie poprzez jakiś techniczny potencjał. Przeciwnikom broni nie chodzi o to, że broń ta realnie jest groźna. Chodzi o wyrzeczenie się jej posiadania. To ono, nie unikanie wypadków jest dla nich wartością, bowiem jest ono elementem szerszego wyrzeczenia – odejścia od przemocy jako metody rozwiązywania sporów. Ta dobrowolna zgoda na to, by pozostać bezbronnym, jest w istocie ideologiczna, a nie pragmatyczna i nie chodzi w niej o jakiekolwiek argumenty.
Przeciwnik posiadania broni jest tak naprawdę przeciwnikiem miłości do broni. Do psychologicznego stanu jaki daje jej posiadanie. Do pragnienia jej posiadania i do całego tego poczucia mocy, jakie posiadanie broni ma dawać, a wraz z tym do wszystkiego, co uzbrojony człowiek symbolizuje.
Analogicznie jego przeciwnik w dyskusji. Jemu nie chodzi o to, by broni używać. Podaje rzecz jasna masę argumentów, wszystkie one nie dotykają jednak istoty sprawy. Nieznośne dla zwolennika dostępu do broni jest to, że ktoś może mu czegoś zakazać. Że jakiś potężniejszy byt – państwo – może go rozbroić i on musi znieść swą bezbronność. Nie chodzi tu wcale o realne niebezpieczeństwo zostania ofiarą napaści. To tylko racjonalizacja. W istocie chodzi o to, że będąc pozbawionym atrybutu, który ktoś inny może mieć, on się czuje od tego kogoś gorszy. Dobrowolna zgoda na to, by być pozbawionym broni, a więc słabszym na przykład od państwowego funkcjonariusza jest dla zwolennika posiadania broni czymś absolutnie niemożliwym do zniesienia. Z czysto psychologicznych, nie praktycznych przyczyn. To jak dobrowolna kastracja. I tym właśnie zwolennik posiadania broni jej przeciwnika doprowadza do białej gorączki. Nie tym, że będzie strzelał, ale tym, że kocha broń i to wszystko, co ona oznacza. Tym, że gloryfikuje oferowaną przez nią moc i jej się dla siebie domaga. To co faktycznie jest tu w grze, to perwersyjna rozkosz z posiadania narzędzia mordu, które daje poczucie nieskończonej mocy. Zwolennik posiadania broni korzysta z tego uczucia bezwstydnie, nieco ekshibicjonistycznie nawet, przeciwnik zaś ma mu to za złe, bo takich instynktów sam w sobie on nie akceptuje. Co nie znaczy oczywiście, że ich nie ma. Znaczy tylko, że ich się wyrzekł, zaś popisy posiadacza broni wtrącają go na nowo w świat, który on chciałby zostawić za sobą.
Domaganiem entuzjasty broni nie jest więc „chcę być bezpieczny” jak on deklaruje, a „chcę być dorosły”. Przeciwnik posiadania broni także nie stoi na stanowisku, jakie deklaruje. Mówi o bezpieczeństwie i zagrożeniach, jakie obecność broni może nieść za sobą, w rzeczywistości jednak nie o to mu chodzi. Jego celem jest, by siłowe popisy posiadacza broni nie wtrącały go w poczucie własnej bezbronności i nie zmuszały do niepokoju wywołanego nieznośną myślą, że może jednak i on powinien wziąć udział w tym dziwnym wyścigu i też może coś zademonstrować. Problematyka obu stron jest więc podobna, jednak niemal niemożliwa do otwartego zadeklarowania. Z tego powodu rozstrzygnięć nie będzie tu żadnych.
◀ Zwycięstwo Trumpa, zwycięstwo różnicy ◀ ► Karczownicy białowiescy na tropach szatana ►
Komentarze
A ludzie? Zapomnieli czym są skrajności. Każdy powinien pielęgnować swą indywidualność. Indywidualnie rozwijać dar rozumu i mocne cechy. Lecz nie zapominajcie, że wilki polują stadem. Oh, paradoks? Cóż...
W obliczu mocy płynącej z umysłu, nie istnieje żadna technologia obronna. Bezużyteczna zabawka. Ludzi tylko ogranicza własne ograniczenie i strach. Nie tak zachowuję się drapieżniki, a one nie mają takiej swobody wyobraźni.
![[foto]](/author_photo/Portrait31.jpg)
![[foto]](/author_photo/jaroslaw_bzoma_01.jpg)
![[foto]](/author_photo/Hd obrazek.jpg)
![[foto]](/author_photo/wj_X15.jpg)
A) Ale wiadomo, że, w różnych miejscach i czasach, większości lubiły strzelać etc. do mniejszości?
B) Czy katolikom nie zdarzało się strzelać do katolików?
C) Jaki ma sens w (szamańskiej) Tarace "uciekać się" do katolicyzmu jako gwaranta porządku?
![[foto]](/author_photo/Hd obrazek.jpg)
Co do Ukraińców, o których wspomniał Sławek, to myślę, że mają oni problem utrzymania integralności własnego państwa i nie musimy się martwić szalonymi wpisami internautów, co z resztą ma miejsce chyba na całym świecie.
![[foto]](/author_photo/wj_X15.jpg)
Rodzajem rozkazu jest zakaz. Rodzajem zakazu jest zakaz wstępu, czyli objęcie jakiegoś kawałka ziemi-przestrzeni na własność. Swobodne posiadanie broni służy temu, żeby wzmocnić ten rozkaz-zakaz, tak żeby przestał być czymś dalekim i zapośredniczonym przez prawo, państwo i jego sądy i uzbrojonych, mogących zabijać, policjantów, ale stał się czymś bezpośrednim: bezpośrednim zagrożeniem śmiercią w razie naruszenia czyjegoś terytorium. Na razie do tego samego Polakom służą płoty, ale jak widać, nie są odczuwane jako wystarczające wsparcie zakazów.
(Canetti pisał po niemiecku, gdzie nie ma jak w j. polskim tak bezpośredniego etymologicznego związku słów roz-kaz, za-kaz, kazać i kaźnia. Ciekawe.)
Projekt ustawy o wolnym dostępie do broni przez "Kukiza" widzę jako ciąg dalszy postępującej dezintegracji społeczeństwa i narastającego poczucia osobności jednostek i wzajemnej wrogości,a wróg, wiadomo, domaga się tego, żeby go zabić lub groźbą zabicia zmusić by się usunął.
Aby komentować Zaloguj się lub Zarejestruj w Tarace.