14 marca 2019
Wojciech Jóźwiak
Serial: Medytacja i inne praktyki
Dwa przypadki, kiedy siedzisz, a nie medytujesz
◀ Intencja? ◀ ► Medytacja nie jest od załatwiania sobie czegoś – ale jednak... ►
Można siedzieć jak w medytacji i nie medytować. Zanim umysł wprawi się do medytacji, usiłuje robić to, co umie. Skoro jeszcze nie umie medytować, to tego nie robi.
Można siedzieć jak w medytacji i nie medytować. Zanim umysł wprawi się do medytacji, usiłuje robić to, co umie. Skoro jeszcze nie umie medytować, to tego nie robi. Robi wtedy co innego – to co umie, do czego nawykł.
Pierwsza rzecz, którą chętnie wtedy robi, to opowiadanie sobie historii. O czymkolwiek. Wspominanie, planowanie, wyobrażanie sobie, zabawianie się jakimiś ciekawostkami. Powstają ciągi myślowe zaczynające się od jakiegoś lepkiego hasła, od jakiejś obawy („pewnie jutro się rozchoruję, powinienem wstać i wziąć witaminę ce”) albo przeciwnie, atrakcji („zaraz wpłyną pieniądze na konto, to pojadę i kupię komplet nowych garnków”). Te ciągi myślowe to mają, że się nie kończą. Nie mają żadnej kropki ani końca rozdziału. Kiedy siedzisz bez ruchu – bo usiadłeś/aś do medytacji – to wtedy jest pod tym względem nawet gorzej niż w zwykłej aktywności, bo w zwykłej aktywności masz przerywniki: trzeba np. skręcić w przecznicę, odpowiedzieć na czyjeś pytanie, zauważyć jakiś przedmiot, przekręcić klucz w zamku itd. itd., i wtedy umysł nie ma komfortu popadania w niekończące się wewnętrzne dialogi. Ale właśnie ten komfort ma, kiedy siedzisz i się nie ruszasz. Miejsce, w którym miała odbyć się medytacja, przechwytuje i wypełnia samo-opowiadanie sobie historii czyli wewnętrzny dialog lub raczej: monolog. Dlaczego? – Bo tak jest łatwiej. Bo umysł, jak już napisałem, to umie, a medytacji nie umie.
Kłopot z zalewaniem się umysłu przez wewnętrzny monolog mają, jak mi się wydaje, przede wszystkim umysły twórcze. Co jest problemem, bo właśnie osoby z twórczymi umysłami w ogóle zabierają się do medytacji, wpadają na ten pomysł, a tym mniej twórczym raczej (znów: jak mi się wydaje) nie przyjdzie to do głowy. Więc ci twórczy siadają do medytacji, i co? – i są męczeni przez własne wewnętrzne gadanie. Być może nie wszystkich to dotyczy, być może niektórzy od razu są od tego wolni, ale jeśli to tobie się przydarza, to zmęczenie wewnętrznym monologiem może okazać się cenne, ponieważ wtedy wiesz, jak to męczy, masz tego dosyć i próbujesz jakoś z tym sobie poradzić.
Co możesz zrobić z wewnętrznym monologiem? Obserwować go. Nie jest to łatwe, ponieważ myśli i auto-opowieści wciągają – tymczasem trzeba uczynić dystans od nich, „odstąpić krok wstecz” i „zobaczyć” je osobno: że te opowiadania-sobie to nie jest „ja”, że to jest coś zewnętrznego wobec „ja”, co można obserwować jak zewnętrzny przedmiot lub zewnętrzną akcję. Zwykle przy tym dzieje się tak, że kiedy już prawie uzyskasz ten ogląd myśli-opowieści jako czegoś zewnętrznego, to one znikają, rozłażą się, i nie masz czego obserwować. Ale często łatwo wracają, przeważnie ukryte przez to, że zaczną opowiadać o czymś całkiem innym.
Wewnętrzny dialog (to po drugie) można czymś zastąpić, a nawet wyprzeć. Czyli zająć gadający umysł (umysł w funkcji jego gadulstwa) czymś innym, co dla zamierzonej medytacji jest mniej szkodliwe. Na Wschodzie w tym celu wynaleziono mantry. Mantrę w myślach powtarza się w kółko i przez to gadająca funkcja umysłu nie dostaje szczeliny w uwadze, przez którą mogłaby się „wyobrazić”.
Umysł możesz też skutecznie zająć oddychaniem, właściwie: obserwacją oddechu. Polecam! Jest to też polecane w zen, w wadżrajanie i w jodze, i chyba we wszystkich szkołach medytacji. To możesz rozszerzyć na skupienie na bodźcach i wrażeniach idących z ciała i z bezpośredniego otoczenia. Oczywiście, przy tym ciało nie powinno boleć, a otoczenie rozpraszać, np. telewizją za ścianą. O tej „medytacji na wszystko” czyli, jak śmiesznie nazwałem to niby-po-niemiecku, Ganzfeld-meditation, pisałem kiedyś i polecam.
Kiedy jednak umysł przestał gadać, nie znaczy to, że całkiem przestał coś robić. Jest następna warstwa jego aktywności, która także i nadal nie jest stanem medytacji. Umysł, który przestaje gadać, zaczyna śnić.
Zewnętrznie nie dzieje się nic osobliwego. Siedzisz w pozycji jak siedziałeś/aś. Oddychasz, może nawet liczysz oddechy. Łapiesz się na tym, że o niczym nie myślisz, czyli niczego sam/a sobie nie opowiadasz. Ale przychodzą, jakoś z „umysłowego zewnątrz” lub z „umysłowego poza” jakieś obrazy, jak przy zasypianiu, czyjeś głosy, czyjeś rozmowy, czasem są wyraźnie powiedziane słowa i zdania, które mogą nawet wyrwać cię z tego stanu „zasłuchania”, w którym wtedy jesteś, a to wtedy, kiedy okażą się uderzające prawdziwe, dotyczące jakiegoś twojego problemu. Albo przeciwnie, tak absurdalne, że dziw. Aż chciałoby się je spisywać jak poezję. Być może niektórym to się udaje i być może niektóre twory literatury tak właśnie powstały – nie wiem. Opisany tu stan przypomina sen, a jeszcze bardziej zasypianie, kiedy jeszcze jakieś 30% przytomnej uwagi pozostało, ale sny i ich percepcja już się włączają. Siedząca i wyprostowana pozycja wprawdzie zapobiega pełnemu zaśnięciu, ale wtedy ma się skłonność do pochylania i garbienia i spłycania oddechu. W tradycyjnym zen widział to specjalny mnich-monitor, który na to kijem uderzał popadającego w śnienie. My nie mając umyślnego, musimy ocykać się sami. Pomaga tu wyprostowanie się i pogłębienie oddechu, a także skupienie oddechu głęboko w krtani, bo póki oddech skupiony jest z tyłu jamy nosowej, mam skłonność zasypiać.
O ile samogadanie jest dokładnie bezużyteczne... – tak! ono nie ma żadnej wartości! – o tyle stan przytomnego śnienia czyli obserwowania wewnętrznego teatru umysłu może być lub wydawać się cenny i niektórzy w to wchodzą, mając świadomość tego, co robią, lub nie mając. Inaczej to nazywając, jest to praca z wizjami. Szeroko otwarta brama, która czeka na przyszłych mistrzów, którzy zechcą w nią wejść. W pewnych szkołach wizje są wysoko cenione. Tak jest w szamanizmie bębnowym czyli w „podróżach przy bębnie”, gdzie po sesji bębnowej uczestnicy kręgu opowiadają sobie, co „zobaczyli”: „dzielą się” tym. Są środki na radykalne wzmocnienie wizji: bo te przy medytacyjnym siedzeniu zwykle są wątłe. Wzmocnione oddychaniem holotropowym lub środkami enteogennymi stają się hiperrealne.
Ale łowy na wizje, to jest osobna ścieżka, która medytacją nie jest. Zen wręcz brzydził się wizjami, nazywając je lekceważącym słowem makyo. My brzydzić się nie musimy, ale wiedzmy, że prócz wizji czyli zalewania lub zasypywania umysłu przez śnienia, jest coś innego, o co nam chodzi.
Umysł, który nie gada ani nie śni, może „robić” coś trzeciego: pozostawać spokojny i widzący.
Oczywiście, zaraz powstają pytania: po co? jaki z tego (będę mieć) pożytek? – ale na razie nie musimy nimi się zajmować.
◀ Intencja? ◀ ► Medytacja nie jest od załatwiania sobie czegoś – ale jednak... ►
Komentarze
![[foto]](/author_photo/oedipus_sphinx.jpg)
![[foto]](/author_photo/RomanKam.jpg)
![[foto]](/author_photo/wj_X15.jpg)
To miałem ostatnio po najedzeniu się sernikiem.
Medytacja wymaga "wysokiego poziomu energii". Pewnie o tym napiszę osobno.
![[foto]](/author_photo/oedipus_sphinx.jpg)
![[foto]](/author_photo/Hd obrazek.jpg)
![[foto]](/author_photo/wj_X15.jpg)
Napiszę jeszcze o kilku pożytecznych technikach. Na razie proponuję Ci sposób opisany tu: "Technika Pustej Głowy".
![[foto]](/author_photo/Hd obrazek.jpg)
![[foto]](/author_photo/wj_X15.jpg)
Na nasze to przetłumaczymy: trzeba częściej/więcej siedzieć w medytacji.
Aby komentować Zaloguj się lub Zarejestruj w Tarace.