zdjęcie Autora

14 stycznia 2015

Wojciech Jóźwiak

Serial: Auto-promo Taraki 4
Dziwny biznes, w którym robię

Kategoria: Projekt Taraka
Tematy/tagi: Inanajoga sukcesuTaraka

◀ Dyskretny urok dżihaderii* ◀ ► Donacje w Tarace ►

Byłem na krótkim szkoleniu z metody BlitzGrow™, prowadził mój przyjaciel Tomasz Byzia (na zdjęciu niżej), autor (współ-autor?) tej metody, a ja się nieustannie zadziwiałem... Bo słuchając o metodach powodowania błyskawicznego wzrostu firmy poprzez równie błyskawiczny wzrost świadomości jej teamu – myślałem o Tarace. O tym dziwnym rodzaju biznesu, którego (chyba) dotąd nie wzięli pod lupę fachowcy od business-coachingu, czy jak to się zbiorczo nazywa.


Tomasz Byzia
Foto z konferencje.computerworld.pl/konferencje/zarzadzanie2011/galeria.html

Na początek zazdrościłem prawdziwym firmom... czego? – Że tam wszystko jest tak dobrze określone. Jest przedsiębiorstwo, ma swój status prawny, ma właściciela, zarząd, menedżerów, pracowników i klientów. Ma swój produkt, który sprzedaje i im więcej sprzeda, tym ma większy przychód i dochód, który powinien być jak największy, bo wtedy – hurra! – sukces i otwierają się wrota do dalszego postępu, i o to chodzi. Tak jak zwierz lub roślina ma wygenerować jak najwięcej żywych potomków, tak przedsiębiorstwo ma wygenerować jak najwięcej dochodu. Jasne, proste, jednoznaczne i wiadomo, że pod tym kątem należy optymalizować firmę, jej cele i jej ludzi.

Stawiając się w roli szefa zazdrościłem też firmom (o których była mowa na tym szkoleniu), że mają pracowników, a ci pracownicy wiedzą, że pracują w tej firmie i dla tej firmy, i to jest też takie jednoznaczne: o, tu jesteś zatrudniony/a, stąd dostajesz pieniądze za to, co zrobisz, i składkę na emeryturę; i też jest takie jednoznaczne, że przychodzisz do pracy w tej firmie, przebierasz się, razem z płaszczem w szatni zostawiasz za sobą dom, psy, koty, męża, dzieci, tabletki z magnezem, drzemkę, fochy, fryzjera, dentystę, olej w silniku do wymiany. Rozbierasz się ze swojego imum coeli (Ty czytelniku/czytelniczko Taraki, wiesz co znaczy imum coeli) niby Inana ze swoich siedmiu szat w drodze do Podziemia – by stanąć w pracy w pewien sposób CZYSTY/A. W stanie odfiltrowanej czystości własnej osoby, która od tego momentu nie jest już rozlazłą i/lub kapryśną i/lub nieprzewidywalną osobą prywatną, ale całkiem odmienną istotą – Pracownikiem. Podobnie jak poborowy wdziawszy mundur i ustawiony w dwuszeregu przestawał być przypadkowym Kaziem Stasiem, a przemieniał się, niby wafel w hostię, w niezłomnego obrońcę ojczyzny (w Galicji: cesarza), gotowego na stos rzucić etc.

Co mnie zdumiewało coraz bardziej, to to, że uczestnicy tamtego szkolenia (chyba) w ogóle nie zdawali sobie sprawy, a przynajmniej domyślnie pomijali tamten fakt, tę przemianę domowych prywaciarzy w Pracowników, mając ją za coś oczywistego, jak oddychanie tlenem.

Tymczasem dla mnie, w kontekście mojej Taraki, powyższy punkt, i brak jego w przypadku Taraki, jest rzeczą kluczową i podstawową.

Taraka nie jest moim indywidualno-jednoosobowym przedsięwzięciem, dawno nim być przestała. Ale nie stała się firmą z pracownikami w wyżej rozważanym sensie i z innymi atrybutami firmy, i jak ją (Tarakę) znam, nieprędko zostanie, przynajmniej taki wariant przyszłości widzę słabo.

Dlatego uważam, że fachowcy od zarządzania i od mobilizowania i dopingowania zespołów powinni wziąć pod swoją lupę i na swój warsztat również byty tarakoidalne, których jest (oczywiście) więcej, jest wiele i przybywa, a które pozostają teoretycznie nierozpoznane, lub niewystarczająco rozpoznane, a przynajmniej tak mi się wydaje, może niesłusznie, ostatecznie nie jestem fachowcem od tego.

Te tarakoidalne byty sieciowe istniały wcześniej, ale Internet pobudził je do rozwoju. (Znanym mi przypadkiem tych istniejących wcześniej był Klub Otrycki z lat 1970-80-tych, ale to osobna sprawa, nie rozpraszajmy się.) Co jest ich istotnościami?

  1. Mają niejasny i niekompletny status prawny, nieobejmujący całej ich działalności. (Co z drugiej strony świadczy, że prawo nie nadążyło za nimi.)
  2. autorskie – „wiszą” na zaangażowaniu i energii, i (ewentualnie) autorytecie, jednej osoby. (Lub dwóch, trzech. Gdyby mnie „coś się stało”, odpukać, prawdopodobnie po miesiącu Taraka przestałaby istnieć. Kiedy nastąpiły różnice wśród trzech osób robiących portal racjonalista.pl, ten rozpadł się na trzy potomne klony, każdy mniej interesujący niż 1/3 oryginalnego Racjonalisty.PL.)
  3. Działają głównie przez Internet i w Internecie.
  4. Nie są nastawione na zysk (tu jest kilka wariantów) lub ich dochód jest produktem ubocznym. Niektóre liczą na dary od czytelników/uczestników. Ten słaby zwrot finansowy raczej nie pochodzi z wyboru, lecz wynika ze specyfiki Internetu, w którym łatwo jest coś zrobić, ale trudno zarobić.
  5. Chociaż w różny sposób angażują wiele osób (tysiące), to poczucie więzi lub przynależności do działającej w ten sposób grupy jest słabe, niejasne, chwilowe, łatwo się rwące. (Vide znany rysunek pogrzebu, na którym są trzy osoby, a wdowa wzdycha: „miał przecież setki znajomych na Facebooku...”) To jest ostre przeciwieństwo normalnej firmy, gdzie pracownik jest Pracownikiem – patrz wyżej, o rozbieraniu się z domowości przed wejściem do pracy.

  6. Nie są rozdzielone i nakładają się role nadawcy i odbiorcy. Inaczej: nie wiadomo, kto, kiedy i w jakim stopniu jest pracownikiem (w sensie w jakim jest w zwykłej firmie), a kto, kiedy i w jakim stopniu klientem (w tradycyjnym sensie). (Co ma także ten skutek, że nie wiadomo, kto komu ma płacić!)
  7. Nie ma „twardego” sposobu przenoszenia woli kogoś, kto jest odpowiednikiem szefa lub menedżera, do ewentualnego wykonawcy.*

  8. Nie są jasne cele przedsięwzięcia.

Chociaż nie mają najważniejszych atrybutów firm, to jednak byty sieciowe są, powstają kolejne, i jakąś zapewne ważną rolę w społeczeństwie pełnią, więc przydałaby się jakaś teoria ich działania wraz z wynikającą z nich prakseologią czyli sztuką optymalizacji ich działania. (Tylko że firmy zarabiają, więc są zdolne sfinansować własną teorię i optymalizację. Byty sieciowe zarabiają słabo, więc jak sfinansować ich teoretyzację wraz z optymalizacją?)

To niech będzie tyle na razie, może więcej wyniknie z dyskusji. (Ale patrz wyżej punkt 7, więc pewności nie mam.)



Przypis:
* „/.../ the game began. Alice thought she had never seen such a curious croquet-ground in her life; it was all ridges and furrows; the balls were live hedgehogs, the mallets live flamingoes /.../” – słynny rozdział ósmy „Alicji w Krainie Czarów”.

Ilustracja z: Sabian Assembly.



◀ Dyskretny urok dżihaderii* ◀ ► Donacje w Tarace ►


Komentarze

1. banda oszustówJerzy Pomianowski • 2015-01-14

Zazdrościsz specom od "zarzadzania zasobami ludzkimi"? Przecie to degeneracja przedsiębiorczości. Celem tych tworów finansowych zwanych korporacjami jest maksymalizacja dochodów szajki kierowniczej drogą przeróbki pracowników w bezmyślne roboty, nic więcej.
[foto]
2. dziwny biznesTeresa Kunka Teresti • 2015-01-15

Wykonuję horoskopy, czyli prowadzę doradztwo astrologiczne. Nic w tym dziwnego, bo wiadomo że jest na to zapotrzebowanie a Polacy wydają na wszelkie horoskopy, taroty  miesięcznie więcej niż na pastę do zębów, której używają codziennie - ok.10 zł /miesiąc.
Dziwne jest to, że w dobie internetowej klientów zdobywam tzw. pocztą pantoflową, szeptaną. To jest najlepszy marketing, koleżanka koleżance mnie poleca. Mam stronę internetową jak na XXI wiek przystało, ale tam tylko proszę o wypełnienie tabelki w celu złożenia zamówienia. Nawet jak rozmawiam osobiście to wolę dostać zamówienie przez stronę, wtedy wiem że o niczym nie zapomnę i tak jest bardziej profesjonalnie.
Od razu dodam, że jest to głównie moja pasja, moje hobby służące do równowagi vs mojej firmy ściśle techniczno-inżynierskiej. Bez astrologii byłabym o wiele uboższym człowiekiem - nie finansowo. To jest moje umysłowe BHP.
[foto]
3. Horoskopy to nie dziwny biznesWojciech Jóźwiak • 2015-01-15

Tereso, ja też wykonuję horoskopy (« Astrologiczne analizy: prognozy i portrety - wykonuję, Wojciech Jóźwiak), ale tego biznesu nie uważam za dziwny, tylko zupełnie normalny i tradycyjny. Dziwnym biznesem jest wydawanie Taraki :)
[foto]
4. ?Izabela Ewa Ołdak • 2015-01-15

Zastanowiłabym się nad tym, czy postęp to faktycznie "generowanie jak najwięcej żywych potomków" ...Czy faktycznie liczy się tylko ilość a nie jakość? Czy tylko dużo jest miernikiem sukcesu? 
[foto]
5. W ewolucji biologicznej - takWojciech Jóźwiak • 2015-01-15

W ewolucji biologicznej faktycznie tak jest. Gatunek (populacja) musi przynajmniej przetrwać, bo inaczej jej nie będzie i nie będzie sprawy. Żeby przetrwać, musi produkować potomstwo, które dożywa wieku, kiedy samo się rozmnoży.
Kiedy w populacji są dwa warianty jednego genu, to jeden z nich jest "lepszy", to znaczy, wśód potomstwa jest go więcej. Nosiciele tego genu rozmnażają się szybciej, sprawniej. Po jakims czasie, po kilku pokoleniach ten sprawniej powielający się gen staje się czestszy i ostatecznie wypiera ten mniej rozmnażalny. Poprawa rozmnażalności może polegać na wydawaniu większej liczby potomstwa (np. więcej nasion), lepszego zabezpieczenia potomstwa (np. skuteczniejsze odstraszanie drapieżników od gniazda, grubsza skorupa orzecha, trwalsza para matka+ojciec), lepszego przeżywania tegoż potomstwa do wieku rozrodczego (np. lepsza koordynacja ruchu podczas ucieczki przez tygrysami, rekinami itp.)
W jakims stopiu przekłada się to na postęp, tak jak my ludzie ten postęp rozumiemy. A czasem działa przeciwnie, np. u pasożytów, które przeważnie zmniejszają złożoność swoich ciał.

Ale jak by nie patrzeć, to tą BRAMKĄ przez którą musi przejść każdy gatunek i każdy gen, jest poprawianie sprawności rozrodczej.
[foto]
6. na szczęście są...Izabela Ewa Ołdak • 2015-01-15

na szczęście są też inne teorie poza ewolucją, oraz własne doświadczenia wizyjne, które wcale tak nie przedstawiały mi budowy i istoty świata. Ale to chyba temat na rozmowę.
[foto]
7. ZazdrośćPrzemysław Kapałka • 2015-01-15

Też uważam, że nie ma czego zazdrościć. To trochę tak, jak zazdroszczenie dziecku jego prostego i pięknego świata - mimo że był taki prosty i piękny, wolę mój świat obecny z jego problemami. Świat biznesu i świat Taraki to dwa różne światy. Mielibyśmy się czego uczyć, prawie zawsze jest się czego uczyć od innych. Ale raczej widziałbym potrzebę przenikania w drugą stronę - to raczej przedsiębiorstwa powinny sobie uświadomić, że dążenie do samego tylko zysku, i same cele jasno opisane, to jest droga do nikąd. W sumie bym zadumał się nad zjawiskiem, tak jak zrobił to Wojtek (wpis uważam za potrzebny), ale nie posuwał się do zazdrości.
8. KorpoNN#535 • 2015-01-23

Tak się składa, że od kilku miesięcy jestem pracownikiem korpo i jak dotąd moje wrażenia są negatywne (nie oceniam tutaj ludzi, z którymi pracuję, ale środowisko/system korpopracy).
Korpo działa dehumanizująco. Zasób ludzki nie jest człowiekiem, ale właśnie zasobem,  pozycją w budżecie, tiketem do odhaczenia w tym czy innym systemie. Korposystem lubi ustanawiać długoterminowe reguły na bazie doraźnych rozwiązań, np. etatów nie będących etatami. To są idiotyzmy tak wysokich lotów i o takim stopniu komplikacji, że pominę szczegóły, które ten komentarz  rozciągnęłyby na wiele stron.
Przemieniając się w pracownika korpo zostawiasz co prawda swoją prywatną stronę i koncentrujesz na stronie zawodowej, ale oblepionej w całą masę dworskich rytuałów i konwenansów, niezliczonych wpisów, rejestracji, odhaczeń, potwierdzeń, forłardów i replajów. Korposystem nacechowany jest też urzędniczym dupokryjstwem, gdzie inteligentne i rzutkie osoby, gdy tylko osiągną status pracownika decyzyjnego, obkurczają swoje zachowania do otaczania się ochronnym pancerzem dokumentów, mejli, klepnięć i to staje się głównym i podstawowym celem ich korpopracy. Zupełnie jak larwy chruścików (http://en.wikipedia.org/wiki/Caddisfly).
Pracuję dla firmy, która jest innowacyjna i energiczna, a i tak dopada ją korpozaduch. Szacuję, że wymuszone korpozachowania, nie mające wpływu na prawdziwą wykonywaną przeze mnie pracę, stanowią 30%-40% wartości mojej zawodowej aktywności. Gdybym szył buty, wyrzucałbym do śmieci co trzecią zrobioną parę.
[foto]
9. @ Jerzy Pomianowski. Zasoby ludzkieMichał Mazur • 2015-03-29

po dawnemu był Dział Kadr / Dział Spraw Pracowniczych. Teraz są jakieś amorficzne "Zasoby Ludzkie" - nawet w muzeach, które do niedawna były jeszcze swego rodzaju bastionami tradycji (z wszelkimi tego plusami i minusami). No i kultura korpo, o której wspomniał tu Paweł Brągoszewski.
Zmieniła się nie tylko nomenklatura, ale także, a może nawet przede wszystkim podejście do pracowników - już nie ma jednostek, które może też mają jakieś pragnienia, aspiracje, potrzeby, rozterki, tymczasowe trudności itp. a szefostwo brało to (mniej lub bardziej) pod uwagę. Nie nadążasz - to wypadasz z gry. Rzadko kiedy dają drugą szansę. Nie możesz liczyć na nic, czujesz się jak osoba tonąca w bagnie - częściowo przez tą wieczną niepewność, częściowo przez owe "etaty nie będące etatami", częściowo przez to, że korpo "zasysa" człowieka

Aby komentować Zaloguj się lub Zarejestruj w Tarace.

X Logowanie:

- e-mail jako login
- hasło
Zaloguj
Pomiń   Zapomniałem/am hasła!

Zapisz się (załóż konto w Tarace)