28 maja 2017
Wojciech Jóźwiak
Serial: Czytanie...
O fałszującej baronowej czyli głód uznania
◀ Dąb-Mirowskiego o burzliwych latach 2013-17 podczas kwadratury Urana do Plutona ◀ ► Fałszującej baronowej ciąg dalszy ►
Przypadkiem obejrzałem (u siebie na ścianie z rzutnika) film „Marguerite”, u nas pod zbędnie wywatowanym tytułem „Niesamowita Marguerite”. Przypadkiem! – bo z umyślnego wyboru, gdy idzie się do kina, pewnie bym go nie obejrzał, no bo co by mnie obchodziła historia o francuskiej baronowej sprzed stu lat, która upiera się śpiewać, chociaż nie umie? (Ten film jest francuski, a łudząco podobny nakręcili w tych samych latach Amerykanie z Meryl Streep w roli gł.) Historia, gdy ją streścić w jednym zdaniu, aż „się błaga” o komedię!, ale nie, film dźwięczy dziwnie poważnie, jakieś dramat narasta, do tego trwają namaszczone dłużyzny, jakby ekranizowano Dostojewskiego – więc oglądałem to z pewnym gatunkowym pomieszaniem, dając się wciągnąć ciekawości, jak autorzy wybrną z kłopotliwego zadania, które sobie zadali. Oraz wypatrując, jakie – być może – Lacanowskie Rzeczywiste wyjrzy spod maski tego filmu.
Wyjrzało. (Co nie zmienia mojej oceny, że film warsztatowo słaby, bo ma we sobie coś, co każe oglądającemu bać się, czy autorzy nie zrobią zaraz jakiegoś głupstwa, obciachu.) Tym rzeczywistym (które przebiło się przez słabość filmu) jest głód uznania. Potrzeba bycia uznanym, docenionym i potwierdzonym w swojej wartości przez innych. Ta potrzeba jest trzecią siłą enneagramu, której nieugaszenie nazywane jest „wstydem” lub „niedowartościowaniem” i która dochodzi do głosu przy typach 2-Dawca, 3-Performer i 4-Tragiczny Romantyk. Film przedstawia komediowy wariant, kiedy ktoś, kto ubiega się o uznanie, nie ma tego, za co miałby być uznany. Udaje – wystawiając się na śmieszność i demaskację. Filmowa Marguerite Dumont jednak za każdym razem, kiedy ktoś usiłuje ją zdemaskować, powiedzieć jej bardzo prostą prawdę, że najzwyczajniej nie umie śpiewać – gasi rozmówcę-demaskatora, nie pozwala mu/jej tego powiedzieć. Czym nie pozwala? Swoją słabością. Ktoś (mąż, śpiewak-nauczyciel, lekarz...) podchodzi do niej z tym zamiarem – i mięknie, gdy dociera do niego, jaką krzywdę wyrządziłby jej prawdą. Marguerite jest więc utwierdzana w swoim głupstwie przez litość.
To Rzeczywiste ma swój ciąg dalszy. Bo ilu wśród nas jest takich, którzy udają, że mają talenty, których Bozia im odmówiła? Piszą, chociaż niewiele mają do powiedzenia. Udają pracę naukową. Udają, że na jakiejś dziedzinie się znają, chociaż się nie znają. Prowadzą warsztaty. Urządzają festiwale. Narcyzują, wstawiają selfie na Facebooku.
Jak to odróżnić u siebie, w sobie? Nauki medytacji uczą jak rozpoznać w sobie lęk i gniew, o tym jest wiele. Ale jak rozpoznać u siebie to trzecie, czyli żałosną śmieszność biorącą się z nieudolnego udawania? Jak zniesiesz taką diagnozę, kiedy coś takiego u siebie zobaczysz, mimo wszelkie mechanizmy obronne? – Ale również: Jak żyć bez uznania od innych, nawet gdyby ten brak uznania miał być niezasłużony, kiedy wiesz, żeś Wartościowy/a? Jak w ogóle dać sobie radę bez uznania?
◀ Dąb-Mirowskiego o burzliwych latach 2013-17 podczas kwadratury Urana do Plutona ◀ ► Fałszującej baronowej ciąg dalszy ►
Komentarze
Głowa chce uznania, a serce kochania.
![[foto]](/author_photo/wj_X15.jpg)
W tamtym filmie ciekawą i równoległą do Marguerity postacią jest śpiewak, który uczy ją śpiewu -- tu o aktorze, który go gra: https://en.wikipedia.org/wiki/Michel_Fau. Który jest uzależniony od uznania, ale nie tak jak Marguerita (która może mieć to uznanie niejako na deser) -- tylko jak większość z nas: jest uzależniony od uznania (publiczności i menedżerów) realnie i żywotnie: bez niego umrze z głodu. Śpiewak jest w fazie zjazdu, untergangu, jego "gwiazda gaśnie", dlatego daje się zatrudnić w idiotycznym udawaniu pt. "Marguerita ma talent". Ciekawe, że ten śpiewak ze swoją dziwną kompanią został przez twórców filmu upozowany na diabła-Wolanda z "Mistrza i Małgorzaty". Archetyp pracuje?
Z kolei sama Marguerita strukturalnie przypomina Jezusa Chrystusa. Powinienem tę recenzję napisać jeszcze raz. Chociaż najważniejsze dla mnie jest tu coś obok: że sztuki medytacji powinny uodparniać nie tylko na lęk i gniew, ale i na uznanie, czyli na potrzebę bycia dowartościowanym.
Kiedyś człowiek sukcesu powiedział mi, że nieustanna krytyka otoczenia nigdy nic go nie obchodziła. Czyli potrzeba akceptacji i potrzeba sukcesu nie są ściśle związane.
![[foto]](/author_photo/jaroslaw_bzoma_01.jpg)
![[foto]](/author_photo/jaroslaw_bzoma_01.jpg)
![[foto]](/author_photo/Hd obrazek.jpg)
To, o czym pisze Jarek, jest ważne. Czy możemy i potrafimy nadać sami sens naszej aktywności, bez tej informacji zwrotnej od innych, bez oczekiwania, że ktoś inny nada sens naszemu wysiłkowi, bez "dziękuję, to było wspaniałe!", bez czyjegoś błysku w oku? Co w nas ma być tym ośrodkiem nadania sensu i uznania? Jaki sens ma jakiekolwiek działanie człowieka, jeśli to cudzy "odbiór" ma nadawać sens. Czy bez "uznania" jest ono bezsensowne? Jeśli nikogo to nie interesuje, nikogo nie zachwyca, w nikim nie wzbudza odzewu? Ale to zrobiliśmy? Czemu? Jeśli dla uznania, to przegraliśmy. Jeśli z pragnienia duszy, to zawsze wygrywamy, niezależnie od oceny innych. Wtedy jesteśmy prawdziwie, wewnętrznie wolni.
Może warto by było praktykować pewną formę medytacji, zadumy przed rozpoczęciem nowej aktywności, polegającą na zapytaniu się, czy chcę to zrobić nawet jeśli nikt na to nie spojrzy, nikomu się nie spodoba, tak tylko dla siebie?
![[foto]](/author_photo/wj_X15.jpg)
![[foto]](/author_photo/wj_X15.jpg)
Tytułowa baronowa Marguerite chce śpiewać i zyskać uznanie jako operowa śpiewaczka, chociaż jest muzycznie upośledzona. Film opowiada, jak kolejno popada w „szpony” („sidła”?) najpierw klubu sąsiadów, którzy łżą jej w żywe oczy że zachwycają się jej śpiewem, chociaż oczywiście w ten sposób doją ją finansowo. Następna grupa sykofantów, to dziennikarze-anarchiści, którzy jej używają w teatrze undergroundowej groteski. Trzecia to staczający się ex-gwiazdor opery Pezzini ze swoją lekko demoniczną kompanią. Nimi wszystkimi steruje Murzyn-obersłużący baronowej (którego gra Denis Mpunga) wespół z mężem Marguerity, który wszystko to finansuje, by ona dała mu spokój. Marguerita ciężko zaniemaga na scenie, pieczeniarze ją opuszczają i tak to się bez puenty kończy. Więcej streszczeń w nast. odcinku.
![[foto]](/author_photo/12736019_1102837119768878_628138003_n.jpg)
Tzn. że się zaryzykowało i wszystko super. Bo to chodzi o dopaminę. Jeśli mam jej dużo, to może znaczyć, że naprawdę zaryzykowałem. Oczywiście nie musi. Ale ludzie przychodzą do dopaminy, nie do tego co robię. Jest dopamina? Idziemy. Tego nam potrzeba najbardziej - czy tam serotoniny. Można mieć oczywiście od urodzenia dużo dopaminy (serotoniny), albo wziąć pastylkę, albo napompować sobie przez ćwiczenia albo udawać. Każdy psycholog wie, że jak się człowiek uśmiechnie, to mu się więcej wydziela.
Oczywiście najbardziej w cenie jest ta "prawdziwa". Z ryzyka.
![[foto]](/author_photo/12736019_1102837119768878_628138003_n.jpg)
Aby komentować Zaloguj się lub Zarejestruj w Tarace.