25 kwietnia 2012
Wojciech Jóźwiak
Serial: Kolej warszawsko-wiedeńska
Fantomowa Rzeczpospolita
! Do not copy for AI. Nie kopiować dla AI.
◀ Fantomowe ciała i radykalne głody ◀ ► O Fantomowym Ciele dalej ►
Przeczytałem! Książkę Jana Sowy „Fantomowe ciało króla”. Wspominałem o niej w odcinku „Fantomowe ciała i radykalne głody”. Tytuł jednak ma inną genezę, niż tam pochopnie przypuściłem: oto w renesansowej Anglii powstała koncepcja dwóch ciał króla: oto król ma jedno ciało zwyczajne, ludzkie i fizyczne, śmiertelne jak wszystkie, a prócz niego ma drugie ciało polityczne, idealne i nieśmiertelne, a kiedy aktualny król umiera, jego następca tronu automatycznie przejmuje po nim to (polityczne) ciało i do tego nie jest potrzebny niczyj akt woli, żaden dokument ani sakrament. Namaszczenie i intronizacja nowego króla tylko uobecnia tamten mistyczny transfer dla zaspokojenia oczu ludu.
Sowa przenosi ten koncept na grunt I Rzeczpospolitej i odkrywa, że od śmierci Zygmunta Augusta w 1572 roku Polska (Polsko-Litwa) NIE miała tego politycznego ciała. Jej byt-”ciało” był fantomowy, jak są fantomowe kończyny: po amputacji pacjent swoją nieistniejącą kończynę czuje, boli go ona, swędzi, odbiera z niej bodźce, przeszkadza mu ona, drętwieje itd. Taki fantomowy byt wiodła Polska przez z górą 200 lat, aż Rozbiory obnażyły prawdę: że jej nie ma! (Podziw, z jaką siłą żyją w Krakowie – bo dr Sowa z Krakowa, z UJotu – monarchiczne memy-ideemy!)
Wątek to nie jedyny. Polska, Polacy, są przedstawieni i (psycho)analizowani konsekwentnie i istotowo jako kolonizowani kolonizatorzy. Bo oto w tym samym kilkuleciu, co sfantomowanie królewskiego ciała Korony, odtąd Rzeczypospolitej, w 1569 roku, na mocy Unii Lubelskiej, Polska przechwytuje województwa Ukrainy i startuje ze swoim największym w swoim życiu kolonialnym projektem: kolonizacją Ukrainy. Która po fazie błyskotliwego sukcesu (warto wczytać się w liczby, które przytacza autor), po niespełna 80 latach, pamięci dwóch pokoleń, załamuje się pożarem Powstania Chmielnickiego 1648, które Rzeczypospolitej przynosi katastrofę, która łańcuchem swoich wciąż żywych skutków i powtórzeń trwa do dziś. W międzyczasie był inny kolonialny projekt: Dymitriada, skutkiem której Rzplita przesunęła – na krótko – swoją ruską granicę najdalej na wschód. Kolonialno-post-kolonialne mity trwają, choćby jako „wizja jagiellońska” i mit Kresów, a Autor je bez litości analizuje jako takie właśnie.
Równocześnie Polska/Polacy i polska świadomość same były poddawane kolonizacjom. I Rzeczpospolita jako gospodarcza monokultura zbożowa była handlową kolonią Zachodu, w pierwszym rzędzie Holandii. Nasz fragment Europy był – jak się okazuje z rozważań Autora – jednym z pierwszych „trzecich światów”, jedną z wcześniejszych historycznie stref zacofania wyindukowaną na Peryferiach przez kapitalistyczny rozwój Centrum. Potem w wyniku rozbiorów trzy sektory Polski stały się (niemal) dosłownymi koloniami ościennych mocarstw. Do tego doszła kolonialna świadomość widząca Zachód jako normę, siebie jako nie-normę, nienormalność – żywa i potężna u nas do dziś.
Książkę czytając odbierałem w jakiś halucynacyjno-wizyjny sposób (mimo jej miejscami dłużyzn i powtórek) – interferuje z moimi osobistymi i rodzinnymi mitami, a analizy Sowy dotyczące generaliów takich jak narody, kultury i historyczne procesy przekładają się na to, co osobiste i życiowo-konkretne. Pewnie o tym napiszę...
Na razie, jako posiadacz urodzeniowego Księżyca w Pannie skupię się na tym, czego w książce nie ma i co po dotarciu do drugiej deski pozostaje niedosytem. Oto te białe plamy:
Katolicyzm. Na prawie 600 stronach analiz polskiej świadomości i ducha katolicyzm nie istnieje, tematu się nie porusza, tak jakby dla projektu „być Polakiem” było to nieważne, a religia i jej sprawy były dla tego kontekstu całkiem przezroczyste. Na tyle temat nieobecny, że z tekstu nie potrafię nic wnieść ani nawet wyfantazjować o własnych preferencjach i sympatiach Autora: czy on katolik umiarkowany czy fanatyczny, ateista, buddysta czy rodzimowierca?
Żydzi. Podobnie udało się Autorowi nic o nich nie powiedzieć, jakby ich nie było ani problemów, które wokół nich się zapętlają. W jednym tylko miejscu i pod koniec wspomina, że niby jak dzisiejsi polscy wyznawcy kresowej nostalgii mogą mieć pretensje do ziem Ukrainy, skoro tam ludności żydowskiej było więcej niż polskiej. I druga wzmianka o tym, jak polscy wikipedyści uwydatnili wątek masowych żydowskich ofiar Powstania Chmielnickiego. Plus jeszcze jedna o pogromach, które zbiegły się z odzyskaniem niepodległości około 1919 r. - więc tylko takie marginesowe wzmianki. Ale przecież paruwiekowe życie większości narodu Żydów w kolonialnej strefie fantomowej Rzeczypospolitej musiało jakoś ten naród i jego świadomość uformować. Jak? Temat czeka na swoją książkę, może już taka jest, może jest ich sto, może żadna „nie ta” - nie wiem.
Ludobójstwo na Polakach na Ukrainie. (Nie cierpię nazywania tego „rzezią”, bo to zrównuje ofiary z bydłem.) Biała plama. Rozumiem, że wykracza poza ramy okresu historii i woła o osobną książkę. Ale właśnie woła o bardzo podobne analizy!
Krwawe ziemie. Ta sama Szara Strefa między Zachodem a Rosją, to samo Międzymorze, niemal identyczne z geograficznym fantomowym ciałem I Rzeczypospolitej, zaistniało w XX wieku jako Skrawione Ziemie, cytując tytuł książki Timothy Snydera. Dlaczego? Jaki był związek Fantomowego Ciała i kolonialnych tu szalejących mitów, z tą furią z-nie-człowieczenia, która tedy się przewaliła i o której trudno mówiąc, ponieważ nie dorobiliśmy się adekwatnych słów i języka? Dlaczego tu? Dlaczego właśnie tu U NAS zamanifestowało się pole (w fizycznym sensie) zbrodni, dla którego trudno znaleźć gatunkowe porównania?
Zakon Krzyżacki jako pierwsze chronologicznie stricte kolonialne przedsięwzięcie w naszym regionie. I jego aktualne długotrwaniowe przedłużenia. Bo jego „ciało” trwa, jest, patrz na mapę, jako Obwód Kaliningradzki, z imieniem komafioza Stalina, katyńskiego zbrodniarza w tytule. Upiory żyją, swoim widmowym bytem, jądrowe głowice wycelowane mają, grób płytki.
„Ziemie Zachodnie” jako projekt kolonialny! O tym nic, a przecież tym właśnie była po-II-wojenna aneksja Sląska, Pomorza i Prus.
Białych plam jest więcej, ale pewnie jeszcze do tej niesamowitej książce wrócę.
Na stronie 492 Autor pisze i podkreśla, że „nieistnienie Rzeczypospolitej było gwarancją stabilności w regionie”. Dodaje zaraz, że Polacy odzyskali swoje państwo dopiero dzięki „gigantycznej i krwawej” wojnie między Niemcami, Austro-Węgrami i Rosją. Jedną z głównych geopolitycznych przyczyn II Wojny Św. było istnienie państwa polskiego. Szansę na ponowne odzyskanie Polska zyskuje dzięki temu, że „pokój między Rosją a Niemcami” okazał się nietrwały. Stabilność drugiej połowy XX wieku została uzyskana za cenę częściowej likwidacji niepodległości krajów Europy środkowo-wschodniej przez sowiecką Rosję. - Prawie dosłownie przytaczam tu słowa Autora. Chociaż ten wywód ma logiczne luki, to Autor używa go jako ostrzeżenia, które brzmi jak PROWOKACJA - stwierdzając dalej:
Jakkolwiek złowrogo brzmieć może podobna diagnoza dla współczesnych Polaków, Węgrów, Słowaków, Czechów lub Litwinów, Europa byłaby stabilniejsza, gdyby osobliwa „międzystrefą” oddzielającą Wschód od Zachodu trwale podzieliły się żywioły germański i rosyjski. Tak jakby Realne wciąż domagało się Symbolicznego potwierdzenia braku, za jaki uznać należy cały region Europy Środkowo-Wschodniej.
I dodaje dla pocieszania:
Najwyraźniej jednak Realne jest również nośnikiem sprzeczności, bo każdy faktyczny podział tej strefy okazuje się równie niemożliwy do utrzymania, co jej autonomia. I to jest dobra wiadomość dla Polaków, Węgrów, Słowaków, Czechów lub Litwinów.
Czy Ukrainę z Białorusią Autor już darował Rosji niby Zagłoba Niderlandy Szwedom?
◀ Fantomowe ciała i radykalne głody ◀ ► O Fantomowym Ciele dalej ►
Komentarze
![[foto]](/author_photo/wj_X15.jpg)
Jan Sowa w książce opisał to aż nadto szczegółowo :) Także z wariantami odnoszącymi się do ustroju demokratycznego. Polecam tę książkę.
--- Wojtek
Z mojego punktu widzenia - jako historyka - problem tkwi w tym, że ustrój Rzeczypospolitej był w ciągłym ruchu i nigdy nie został ukończony. Bezapelacyjnie szlachta tęskniła za dynastią, ale jednocześnie obawiała się dynastycznej tyranii. Stąd dążono de facto (ale nie de iure) do stworzenia dynastii elekcyjnej z wykluczeniem elekcji vivente rege. Widać to dążenie nawet w konstytucji 3 maja.
Aby komentować Zaloguj się lub Zarejestruj w Tarace.