zdjęcie Autora

26 kwietnia 2012

Wojciech Jóźwiak

Serial: Kolej warszawsko-wiedeńska
O Fantomowym Ciele dalej

◀ Fantomowa Rzeczpospolita ◀ ► Mapy i smuty ►

Wspominana tu od dwóch odcinków książka Jana Sowy „Fantomowe ciało króla” rozdrażnia poznawczy apetyt ukazując wielkie obszary Nieznanego i Wołającego-o-Rozpoznanie, o analizę i o następne takie książki. If I were a rich man, ufundowałbym dla dra Jana Sowy Instytut Studiów Międzymorskich, aby ów krakowski filozof stojąc na jego czele zebrał parudziesięciu podobnych sobie erudytów z 19 krajów Międzymorza (plus 6 koniecznych sąsiadów), by podobnym analizom poddali resztę ojczyzn, ich historii i narodowych mitów od Estonii po Macedonię.

Bo Sowowa analiza za przedmiot ma Polskę (z małymi wycieczkami na pola sąsiadów) i to ze skupieniem na jednej jej dwuwiekowej epoce, od Unii 1569 do Rozbiorów. (A Epok było... liczę... 5, prócz przed-pisanej pra-historii.) Potrzeba więc na to zadanie na pewno więcej niż jednego fachowca.

Na razie tamta książka rodzi pytania.

Jak z tego uciec? Jak uciec z tego diabelskiego koła nieustannego co stulecie pokolenie dziesięciolecie odtwarzania tego samego lub podobnego: zacofania, niedorozwoju, gorszości, sub-standardów? „Systemy”, jak je kiedyś nazywała cybernetyka, jeśli dość złożone, umieją działać nie tylko w swoim sprawnościowym optimum, ale i na wielu poziomach „sub” - gdy popsute, niekompletne itp. Czasem warunki wymuszają życie w substandardzie, bo optimum, pełnia, z jakichś powodów jest stanem zabronionym. Najdobitniejszym przykładem gen anemii sierpowatej, który upośledza czerwone krwinki, ale zarazem nie daje w nich gnieździć się plazmodiom malarii. My też jakbyśmy żyli (ale co to za życie...) z kulturowo-polityczno-długotrwaniową anemią sierpowatą wymuszaną przez jakąś śmiertelną kulturowo-polityczno-długotrwaniową malarię, co odstrzeliwuje nam zdrowych i pełnych.

Czy uciekać da się tylko w pojedynkę? W bardzo dawnych czasach, kiedy takie sprawy jeszcze mnie bawiły, pewien katolicki duchowny tłumaczył mi, że nie jest możliwy jakiś „sojusz” ani „dialog” Kościoła kat. z marksistami/marksizmem, a co najwyżej pojedyncze jednostki z tamtego obozu, kiedy odmienią swój umysł i serce, jako skruszeni grzesznicy mogą na powrót być na Łono Kościoła przyjęte. Tu pytanie jest podobne co do struktury. Czy Polska/Polacy jako zbiorowość może jako całość awansować do grona krajów i narodów „rozwiniętych” i „normalnych” czyli „zachodnich”, czy też taki awans i sukces może być udziałem li tylko pojedynczych jednostek, które osobistym wysiłkiem i dzięki swoim nadzwyczajnym talentom i korzystnym splotom okoliczności podniosą się na tamten – optymalny – poziom, z powszechnie-polskiego substandardu? Czy uciec stąd możemy tylko w pojedynkę, ratując się osobno? - Jak to zrobili przykładowo Conrad (wśród literatów), Curie (wśród scjentystów), Polański (wśród filmowców) lub Grotowski (wśród teatralników). To znaczy zasilając sobą tamtejsze egregory?

Gdyby tak było i Jan Sowa miał tego świadomość – a ta sprawa w jego książce gdzieś tam pobrzmiewa..., więc ma – to dlaczego tę książkę napisał po polsku, chociaż z jego biografii wynika, że przynajmniej dwoma językami włada równie dobrze? (Francuskim i angielskim.) Czy Autor nie ma wrażenia, że jego dzieło wydane w tym języku, zmarnuje się? Jak zmarnowała się, bo nie weszła w porę do światowego info-obiegu „Summa technologiae” Lema; albo psychiatryczne refleksje Antoniego Kępińskiego?

Czytelnik „Fantomowego ciała” zostaje postawiony w sytuacji enneagramowej Czwórki (Tragicznego Romantyka) wrzuconej w swój status za sprawą karty XI-Moc: „Oto mam w sobie potwora!” Nie jestem tym, kim się sobie i innym wydawałem! Bo moja istota potworną jest. I Sowa pięknie tego potwora Polakom, siedzącego w nich, pokazuje. Jak z tego wyjść, uciec? Jak się zdepotworyzować? O tym jest powieść Tomasza Manna „Wybraniec” i opisana tam jest droga przemiany. Co jest w tym najpotrzebniejsze, najkonieczniejsze, to jasna bez żadnego samozakłamania świadomość faktycznego stanu. Którą ta książka wspiera.

Czy jesteśmy niepełnosprawni? Zawsze mnie złościły kopiowane z Zachodu pretensje do wyrównywania i forowania osób i grup społecznie upośledzonych (faktycznie czy urojenie, tu nieważne), więc kobiet, Czarnych, gejów itp. Dlaczego mnie to złościło? - Bo przedstawiciele takich poglądów i soc-programów uporczywie pomijają ewidentnego słonia w pokoju: że w narodach gdzie język angielski nie jest rodzimy, wszyscy, więc i ci szczytujący white-educated-masculine, czy jak ich zdefiniujemy, SĄ upośledzeni i sub-rangowi w porównaniu z elitą kultur anglosaskich. Nawet (chyba?) Francuzi. To oczywiście spora przesada, ale na starcie w światowych kulturowych konkurencjach Polak (Słowak, Węgier, Ukrainiec itp.) jest trochę jak Helen Keller. Porównanie drastycznie przerysowane: Keller musiała się przebić przez brak wzroku i słuchu, my zaledwie musimy się przebijać przez nie swój język i brak koneksji do większościowego obiegu. Ale jest i podobieństwo: Helen Keller była nieprzeciętnie zdolna i pracowita, miała też wielkie wspomaganie z zewnątrz. (Gdyby była dzieckiem uboższej rodziny niż się jej przydarzyło, spędziłby pewnie życie jako odcięta od świata rzecz-sama-w-sobie.) U nas też jest tak: poprzeczki wyżej zawieszone, wymagania wyższe, przeskakujących mniej.

◀ Fantomowa Rzeczpospolita ◀ ► Mapy i smuty ►


Komentarze

1. Helen KellerNN#6103 • 2012-04-27

otrzymała wszystkie narzędzia (jak brak słuchu i wzroku) i pomoc aby wypełnić swoją życiową misję i wykorzystała je znakomicie. Polacy też posiadają narzędzia transformacyjne np. tego potwora. Jest to błogoslawieństwo w przebraniu. Inaczej mówiąc jesteśmy w lepszej sytuacji niż narody bez potwora:)

Myślę że sposób na potwora znajdzie się wkrótce.
[foto]
2. Nie ma życiowych misjiWojciech Jóźwiak • 2012-04-27

Karolu, NIE MA ŻYCIOWYCH MISJI. Tzn. widzą je tylko biografowie kiedy już opisywana osoba umrze :) Za życia Podmiotu, czyli Twojego, mojego itd. to pojęcie jest bezużyteczne. Wspiera tylko i hoduje maniaków i mitomanów. Jeśli mi ktoś powie, że ma "życiową misję", to ja tego faceta/kobitę będę omijać szerokim łukiem.

Więc to samo odnosi się do narodów. Głosicieli takich poglądów szczerze radzę omijać :)

Ale uwaga cenna, coś w tym jest - dobry wstęp do badania ludzkich i narodowych mitów!
3. misja to rzeczywiście brzmi fanatycznie:)NN#6103 • 2012-04-27

ale zmierzamy w jakimś kierunku i z braku lepszego slowa nazywam ten kierunek misją. Nie chodzi tu o żadne obsesje czy ludzi którym Bóg dał misję do spełnienia.

Znależliśmy się tu, większość z nas w pewnym celu, zazwyczaj chodzi o wyrównania i to nazywam misją.
[foto]
4. Życiowe misjePrzemysław Kapałka • 2012-04-27

Wojtku, popełniasz ten sam błąd, co ci, którzy widząc kąciki astrologiczne w magazynach ilustrowanych (sam wiesz, ile to jest warte) negują całą astrologię. Życiowe misje istnieją, co więcej, myślę, że każdy ma swoją. Ty też. A że masa ludzi zrobiła z tego parodię, to dowodzi tylko ich głupoty, ale nie tego, że misje nie istnieją albo że głupi są wszyscy, którzy o nich mówią.
[foto]
5. życiowa misja c.d.Wojciech Jóźwiak • 2012-04-27

Przemku,
to jest tak: czy ktoś ma „życiową misję” czy jej nie ma, lub ewentualnie jaką ma, tego nie stwierdzisz – nie ma sposobu tego stwierdzić/określić, a już na pewno nie można stwierdzić, kiedy ta osoba (jeszcze) żyje. Jak napisałem, o tym, że ktoś miał „życiową misję” mogą mówić dopiero biografowie po śmierci zainteresowanego.
„Życiowa misja” może zaistnieć tylko w postaci tego, że ktoś WIERZY w swoją życiową misję. (Albo że pewni ludzie wierzą w to, że ktoś inny ma życiową misję, tak jak spora i wpływowa grupa ludzi w Międzywojniu w Polsce wierzyła, że życiową misję ma Piłsudski, a dzisiaj inna grupa wierzy, że życiową misję ma Michnik.)
Gdy ktoś wierzy w to, że posiada swoją „życiową misję”, to ta wiara ma (co najmniej) dwa skutki lub przejawy, lub pociąga wyniki:
a) ta osoba jest megalomanem; lub (łagodniejszy przypadek:) jednostronnie, przez „końskie klapki” patrzy na siebie i na to co robi,
b) jej wiara pomaga jej żyć, chroni przed wątpliwościami, chandrami, traceniem czasu na głupstwa, depresjami itd.
Czyli w wersji „b” jest to takie „użyteczne samo-oszustwo”.

Jest jeszcze druga sprawa z tym związana. Karol napisał (wyżej, pierwszy komentarz), że Helen Keller miała misję i do tej misji jako narzędzia dostała swoje kalectwo. (Skutkiem choroby w niemowlęctwie, prawdopodobnie zapalenia opon, była głuchoniewidoma.) Takie postawienie sprawy, że nieszczęście (kalectwo, upośledzenie) było „narzędziem w osobistej misji” budzi mój sprzeciw, ponieważ usprawiedliwia zło.
Podobnie kalekich było i jest wielu ludzi, a jednak tylko jedna Helen Keller potrafiła pomimo tego kalectwa komunikować się z ludźmi, pisać książki, podróżować po świecie, robić wykłady, zyskała sławę i zaszczyty. Jej sukces nie wyrównuje (nie „opłaca”) masy cierpienia osób podobnie upośledzonych.
Więc jak to jest: jedni „dostają kalectwo jako narzędzie do misji” - a inni z tym samym kalectwem cierpią GRATIS?
6. istnienie misji czy może lepiej powiedzieć celu życia nie istnieje w celu usprwiedliwienia złaNN#6103 • 2012-04-27

prawie każdy dostaje jakiś hendikap, widoczny lub niewidoczny.
Można określić ten hendikap rodzajem narzędzia który możemy użyć do wypełnienia celu w jakim tu na tej planecie się znalezlismy. Jak ludzie użyją ten hendikap - to już wolna wola, co to ma wspólnego ze złem? Im większe upośledzenie, myślę tym większa wola jego przezwyciężenia.

Buddha np. uważał że jesteśmy tu bo mamy pewne punkty odniesienia umysłu. Po wyjściu ze swojej 7 letniej medytacji pod drzewem BOdhi powiedział takie słowa: Boże nie możesz zbudować mi nowego domu (ciała) zniszczyłem cały materiał.

Co on takiego zniszczył albo usunął. Punkty odniesienia, czyli równanie wyzerowało się.
7. Nieporozumienie:)NN#6103 • 2012-04-27

(Albo że pewni ludzie wierzą w to, że ktoś inny ma życiową misję, tak jak spora i wpływowa grupa ludzi w Międzywojniu w Polsce wierzyła, że życiową misję ma Piłsudski, a dzisiaj inna grupa wierzy, że życiową misję ma Michnik.

Ty mówisz o misjach które ludzie WIERZĄ że mają a ja o celu który naprawdę mają, i z którego to celu być może nigdy nie zdadzą sobie sprawy. O czym też nie będą wiedzieć ich biografowie.
[foto]
8. Im gorzej, tym lepiej :)Wojciech Jóźwiak • 2012-04-27

Karol, piszesz:

>>> Można określić ten hendikap rodzajem narzędzia, który możemy użyć do wypełnienia celu, w jakim tu na tej planecie się znaleźliśmy.

Hendikap to jest BRAK czegoś. Im więcej ktoś ma narzędzi, tym lepiej jest wyposażony do realizacji swojego celu. Zatem, tym lepiej jest wyposażony, im więcej ma BRAKÓW, im więcej funkcji mu brakuje. Ktoś, kto nie tylko nie ma wzroku i słuchu (jak to było u H. Keller) ale jeszcze jest sparaliżowany, jest JESZCZE LEPIEJ wyposażony do swojej misji, czyli do osiągnięcia swojego celu. Ma jeszcze lepsze narzędzia!

Wniosek: najlepiej jest wyposażony do swojej misji i do osiągnięcia swojego celu ten, to całkiem NIE ISTNIEJE.
Prawda?
:)
[foto]
9. Kto wie?Wojciech Jóźwiak • 2012-04-27

>>> Ty mówisz o misjach które ludzie WIERZĄ że mają a ja o celu który naprawdę mają, i z którego to celu być może nigdy nie zdadzą sobie sprawy. O czym też nie będą wiedzieć ich biografowie.

To KTO wie?
10. prawda jest taka:)NN#6103 • 2012-04-27

nie przesadzałbym z tymi narzędziami wystarczy kilka:), ale faktem jest że w tej kosmicznej grze w którą gramy im gęstsze Cialo Bólu tym szybciej ludzie zaczynają zauważać że coś jest nie tak. To prowadzi do przebudzenia i oczyszczenia.

Trochę to smutne ale ludzie najlepiej uczę się przez ból, można też przez spelnienie i wewnętrzną radość ale jakoś niewielu wybiera tą drogę.
11. WieNN#6103 • 2012-04-27

Wielki Duch czyli Manitou, wiedzą a raczej czują ludzie którzy są w pełni oświeceni i ci też trochę oświeceni:)
[foto]
12. Wiedza i władzaWojciech Jóźwiak • 2012-04-27

Życzyłbym sobie, żeby ci, którzy twierdzą, że znają mój "cel" i "misję" trzymali się ode mnie z daleka :)

A mniej żartując: Jeśli pewien "X" twierdzi, że zna "cel i misję" innych ludzi (może owszem też przy tym twierdzić, że "jest oświecony" - to już ma mniejsze znaczenie...), to tylko mały krok dzieli go od tego, żeby chcieć nimi RZĄDZIĆ - mieć nad nimi władzę.
13. no takNN#6103 • 2012-04-27

jesli ktoś twierdzi, lub daje do zrozumienia że jest oświecony to znaczy że na pewno nie jest ościecony.

Ludzie oświeceni też nie pożądają władzy, można łatwo odróżnić plewy od ziarna.
14. do poprzedniego postuNN#6103 • 2012-04-27

wystarczająco trudno jest ogarnąć swój wlasny cel, kto by tak mógł tak naprawdę wiedzieć jaki jest cel życia innego człowieka?

Te poznanie celu to raczej wolny proces i lepiej można go ocenić patrząc do tyłu niż do przodu.
15. Wykluczenie bywa korzystneNN#20 • 2012-04-27

W badaniach Uniwersytetu Chigagowskiego wykazano, że "Ludzie podejmują bardziej racjonalne decyzje, kiedy analizują problem, myśląc w języku innym niż ojczysty".
Oczywiście jesteśmy upośledzeni w obiegu kulturowym jako nie-anglojęzyczni. Niespodziewanym wyrównaniem jest nieracjonalna awersja do ryzyka, która będzie trapić anglojęzycznych w trakcie robienia z nami interesów w ich języku. Na uczestnictwo w kulturze to się nie przekłada, ale na zdobywanie przewagi ekonomicznej i owszem. A ekonomia daje podstawę rozwoju kultury, choćby i substandardowej.
Ten niespodziewany mechanizm być może stabilizuje trwanie kultur satelickich i może się przyczyniać do nasilania ich wpływu na kulturę dominującą. (Meksyk i USA?)
Efekt - jeżeli się potwierdzi - jest na pewno słabszy niż prostsze siły dające władzę, ale działa na bardzo podstawowym, neurologicznym poziomie i żadna władza nie może z nim nic zrobić.

Jakoś się to ma do Helen Keller, ale o ile rozważania nad korzyściami z upośledzenie odnoszące się do abstrakcyjnych w końcu narodów są przyjemnym ćwiczeniem intelektualnym, o tyle odnoszenie ich do prawdziwych ludzi wydaje mi się co najmniej nieuprzejme, zatem nie będę ciągnął tego porównania.
[foto]
16. Ach, te misjePrzemysław Kapałka • 2012-04-28

Wojtku,
nie wiem, czemu twierdzisz, że to, czy ktoś ma misję, można stwierdzić dopiero kiedy zakończy życie. Jakoś nie widzę związku między jednym a drugim. Czasami to widać lepiej, czasami gorzej, czasami ulega się różnego rodzaju złudzeniom (o to jest bardzo łatwo, to prawda). Śmierć i odejście nie powoduje, że zaczynamy to widzieć lepiej. Sądzę, że misję Mahatmy Gandhiego widać było świetnie jeszcze kiedy żył. Misją może być coś zupełnie banalnego (pozornie) – na przykład przeżyć życie zgodnie ze swoimi marzeniami. Ale nadal twierdzę, że każdy ją ma. A równocześnie, patrząc na to z innej strony – nikt jej nie ma, bo przecież, tak naprawdę, niczego nie musimy. Chyba oba te stwierdzenia (każdy ma swoją misję i nikt nie ma misji) są prawdziwe.

>>Takie postawienie sprawy, że nieszczęście (kalectwo, upośledzenie) było „narzędziem w osobistej misji” budzi mój sprzeciw, ponieważ usprawiedliwia zło.

A skąd wiesz, że zło? Może dla niej to było dobro? Źle jest wtedy, kiedy inni zaczynają oceniać i szukać na siłę podbudowy ideologicznej. Tak naprawdę to jej należałoby spytać, czy to jest dla niej dobre czy złe. Nikt inny nie ma prawa tego oceniać. Ty też.

>>Więc jak to jest: jedni „dostają kalectwo jako narzędzie do misji” - a inni z tym samym kalectwem cierpią GRATIS?

Jak to jest? Jedni cierpią w samotności i chcieliby z kimś utworzyć związek, a drudzy cierpią w związku i o niczym tak nie marzą, jak o powrocie do samotności?
Rzeczywistość jest złożona. To, co jedni otrzymują jako dar, drudzy mogą otrzymać jako przekleństwo. A czym bywa spowodowane takie przekleństwo, to już wykracza poza ramy tej dyskusji.

>>Życzyłbym sobie, żeby ci, którzy twierdzą, że znają mój "cel" i "misję" trzymali się ode mnie z daleka :)

Z tym akurat się zgadzam. To moja rzecz dociekać, jaką mam misję, i moja rzecz, czy ją podejmę. Każdy, kto zechce mnie w tym zastępować, jest moim wrogiem.
[foto]
17. Skąd wiem, że zło?Wojciech Jóźwiak • 2012-04-28

>>> A skąd wiesz, że zło? Może dla niej to było dobro?

Skoro "dla niej to było dobro", to powinno się wszystkie dzieci oślepiać i ogłuszać w niemowlęctwie.
WJ
18. Z tego co wiemNN#6103 • 2012-04-28

różne przypadłości z ktorymi się rodzimy, nie nabyliśmy ich przypadkowo. Niech każdy ocenia dla siebie czy to zło, dobro, a może po prostu istniejąca sytuacja.

Jeśli życie to nic innego niż gra w pokera, to są to karty które tak zostały rozdane.

Znam kilku ludzi którzy urodzili się z perfekcyjnymi ciałami i w wieku kilkunastu lat przystąpili do systematycznego niszczenia tych ciał.

Wygląda na to że karty które dostaniesz nie jest tak istotne jak to co z nimi zrobisz.

Aby komentować Zaloguj się lub Zarejestruj w Tarace.

X Logowanie:

- e-mail jako login
- hasło
Zaloguj
Pomiń   Zapomniałem/am hasła!

Zapisz się (załóż konto w Tarace)