15 października 2017
Wojciech Jóźwiak
Serial: Czytanie...
Hamiltona: koniec
◀ Hamiltona o Kancie z akompaniamentem astrologii ◀ ► Hamiltonowe paralipomena ►
Koniec jest podwójny. Po pierwsze, są to cztery ostatnie akapity książki. Pozwoliłem sobie je przetłumaczyć, przy dużej pomocy autotłumacza Googli. Po drugie, koniec dlatego, że Autor docieka tego końca, czym to się skończy. Czym skończą się szaleństwa ludzkości w fazie Nowoczesności skontrowanej Antropocenem. Hamilton, trochę jak poeta, nie rozwijając myśli, nie kładąc kaw na ławę, szkicuje kilka ewentualności. Od progu widać, że nie jest optymistą. Nie widzi w obecnym mentalnym oprzyrządowaniu Ludzkości idei, które mogłyby przestawić jej trajektorię na lepszą i rozsądniejsza drogę. We wcześniejszym fragmencie, którego nie tłumaczyłem, odrzuca możliwość, że jakąś pomocą może być religia. Starania ekologicznych działaczy też postrzega jako daleko niewystarczające. Stwierdza krótko, że rozwiązanie, jeśli się pojawi, będzie nie inne, jak polityczne, ale nie rozwija tej myśli, jakby nie mając do niej serca. Przez chwilę liczy na jakieś tajemnicze przebudzenie, za sprawą „podziemnych nieznanych prądów” (nam to miejsce od razu kojarzy się z nieoczekiwanym rozpadem Komuny i Sowietów), jednak nie ono wydaje mu się najbardziej prawdopodobne. Prawdopodobne są wg Hamiltona dwa scenariusze: wymarcie ludzkości (nad czym ubolewa z punktu widzenia „kosmicznych bogów”) – lub długi okres zapaści, „ciemności”, walk i zniszczeń, z którego może, choć nie musi, wyłonić się następna cywilizacja, mądrzejsza o tragiczne doświadczenie nie tyle nasze, co nieszczęśników, których płodzimy.
Czytamy Hamiltona:
Niezależnie od osobistych pocieszeń, ponowne odkrycie bogów nie powstrzyma rozprzestrzeniania się antropocenu i idących wraz z nim destrukcyjnych zmian. Jedyna odpowiedź na zagrożenia antropocenu jest zbiorowa: jest nią polityka. Wprawdzie historia często frustruje ambicje tych, którzy chcą ją przyspieszyć, jednak może ona nas zaskoczyć, otwierając nagle nieznane perspektywy. Ekologiczni działacze nie potrafili, jak się okazało, zapobiec rozregulowaniu klimatu ani przestawić świata z drogi zaniedbania na drogę troski, chociaż dokonano pewnych postępów. Jednakże przygotowali oni grunt pod historyczny zwrot, chociaż nikt nie wie, kiedy on nastąpi – jeśli się zdarzy, mówiąc trafnymi słowami Hanny Arendt, „eksplozja podziemnych prądów, które zebrawszy swe siły w ciemności, nagle wybuchają”.
Jeśli pominąć jakiś ewentualny ostateczny kataklizm w rodzaju zderzenia z asteroidą, to „końcowy czas” dla ludzkości prawdopodobnie będzie przewlekłą epoką walk, zmagań, których wynik jest nieznany. Jeśli miałaby to być odpłata za złe skorzystanie z naszej wolności, to ów koniec, zamiast jednego dnia sądu ostatecznego, będzie mieć postać „sądu podsumowującego w sesji nieustającej”, jak w wyobraźni Kafki. Być może ludzie od początku musieli przejść przez próby [trials – także: „procesy sądowe”] antropocenu, aby osiągnąć pojednanie między naszymi niemal nieograniczonymi możliwościami i apetytem, a skończonością Ziemi, czyli przejść przez długi i złowieszczy „upadek” [„Fall”] jako nieunikniony etap moralnego postępu naszego gatunku. Nałożenie planetarnych ograniczeń przez System Ziemia w antropocenie, jakkolwiek surowe, może być postrzegane przez tych, którzy przeżyją, jako droga do prawdziwego wyzwolenia i jako cena nauczenia się życia w solidarności z Ziemią.
Czy ludzkość może zostać odkupiona? Czy ludziom będzie dana jeszcze szansa po tym, jak teraz jawnie zawiedli w zadaniu ochronienia Ziemi; jeszcze jedna szansa, aby spełnić swój zamiar ewoluowania w zgodzie z dobroczynnymi możliwościami Ziemi? Dla takich jak papież Franciszek, którzy myślą w kategoriach religijnych, „ludzkość zawiodła Boże oczekiwania” i muszą oni rozważać w swoich sercach, czy bogowie w końcu nie odwrócą się od swoich samowolnych dzieci i nie porzucą ich na pastwę losu. Bogowie stoją i patrzą, w dwóch sensach. Zadają sobie pytanie, co by to znaczyło dla kosmosu, porzucić ludzkość, czyli pozwolić jej, by zrujnowała Ziemię i pozbawiała kosmos istoty mającej unikalną zdolność podziwiać go i nadawać mu sens? Istnieje wystarczająca kara, którą mogą zasądzić: w końcu ostatni milion ludzi wystarczy, aby wypełniony był „telos” kosmosu.
Czasem wydaje się niemożliwe, aby ta piękna, lśniąca planeta miała zakwitnąć formą życia, obdarzoną zdolnością do uczynienia wszechświata poznawalnym [knowable], tylko po to, by widzieć, jak ów wszechświat cofa się w ciemność nieświadomości. Nadzieja, którą zapala ta myśl, jest zapewne nadzieją nie dla naszych przyszłości, ani dla przyszłości naszych potomków, których możemy sobie wyobrazić, ale dla innej ludzkości, skruszonej i mądrzejszej. Raz odrzuciwszy swoje przeznaczenie bycia strażnikami [keepers] planety, ludzie będą musieli na nowo temu zadaniu sprostać. Zapewne, a jakże!, nastąpi eon żałoby, gatunkowego wstydu, w którym ludzie doświadczą skutków zaniedbania, zanim dojdzie do procesu naprawy i odrodzenia. Nie wiemy, czy tamta następna cywilizacja wybaczy cierpienia doznane w antropocenie. Następna cywilizacja jest zbyt odległa i niepewna, aby miała jakiś wpływ na nasze czasy. Nie możemy sobie wyobrazić przyszłego królestwa bytu, ani też nie możemy być pewni, czy odrodzona ludzkość podejmie swą drugą szansę. O ile nie ma gwarancji tej ewentualności, wydaje się jednak pewne, że ci nowi ludzie, których zadaniem będzie budowa nowej cywilizacji z planetarnych popiołów starej, widząc te popioły oświadczą: „Nigdy więcej”. [Never again]
I tym się kończy ta książka.
(Cytowane fragmenty z książki Clive'a Hamiltona „Defiant Earth. The Fate of Humans in the Anthropocene”. Wstęp do niej przeczytasz na stronie exignorant.wordpress.com, pt. „Wielkie milczenie”.)
◀ Hamiltona o Kancie z akompaniamentem astrologii ◀ ► Hamiltonowe paralipomena ►
Komentarze
![[foto]](/author_photo/jaroslaw_bzoma_01.jpg)
![[foto]](/author_photo/Hd obrazek.jpg)
![[foto]](/author_photo/obraz.jpg)
Obawiam się, że cywilizacja nie zamierza się poddać w swoich zapędach zawłaszczających Ziemię. Dotyczy to nie tylko kultury zachodu, ale Azji, Afryki. Ciągle zbyt wielu ludzi uważa, że za mało ma i że powinno mieć więcej (pieniędzy, domów, jedzenia, samochodów, nowych marek, partnerów, władzy itp.).
Znam 2 osoby marzące realnie o przeniesieniu się do kurnej chaty (dążące w tę stronę), obie to milionerzy, których posiadanie już znudziło.
Postawa eko dotyczy świadomych, bogatych, w pewien sposób zaspokojonych w dążeniu do dobrobytu. Tak samo niewielu znam ludzi, którym bliskie jest podejście post-humanizmu. Kroki podejmowane dobrowolnie w kierunku ograniczenia zawłaszczania Ziemi są cenne, ale zbyt marginalne w skali świata.
Reszta ma ciągle mało. Zaspokojenie tych potrzeb tu i teraz jest dla nich ważniejsze niż potencjalna ("jakaś") odległa katastrofa. Dlatego uważam, że zmiana jest możliwa wyłącznie poprzez wstrząs globalny, który zmusi ludzi do zmiany.
Po sobie samej widzę, że choć naprawdę nie należę do typowych konsumpcjonistów, to też z punktu widzenia Ziemi - pasożytuję. Grzeję dom, zużywam prąd i wodę, kopcę autem w drodze do pracy i szykuję górę śmieci, korzystając latami z jednorazowych pieluch zużywanych przez niepełnosprawne dziecko.
@ Arkadiusz
może też lasy: http://www.polityka.pl/tygodnikpolityka/nauka/1723932,2,ludzkosc-wyciela-juz-50-proc-lasow-naturalnych-ziemi.read
![[foto]](/author_photo/wj_X15.jpg)
Zmusi, tak -- ale nie jeden wstrząs. Jeden nie wystarczy. Po jednym nie będzie właściwej reakcji ze strony Ludzi i przyjdą następne wstrząsy. Na tym właśnie ma polegać ten antropocen, o którym pisze Hamilton. I spodziewa się raczej długiej obsuwy ("Fall"), epoki-obsuwy niż pojedynczej trzeźwiącej katastrofy. Pożyjemy, zobaczymy. Nie my, to następni. Tu raczej trzeba być ateńskim "cyklistą" niż jerozolimskim katastrofistą. Słoni mi tylko szkoda i tygrysów.
![[foto]](/author_photo/obraz.jpg)
Więc moje ego cieszy się, że żyje w dzisiejszym świecie. Cieszę się, że nie spłonęłam na stosie inkwizycji, że nie byłam kozacką branką, że nie musiałam za młodu wyjść za mąż za starego bogacza - z biedy i głodu, jak moja osierocona prababcia. Że nowoczesność pozwala mi wymieniać myśli z ludźmi z każdego zakątka świata, bez skazania się na towarzystwo moherowych sąsiadek. Że pracuję, uczę się, chłonę więcej niż poprzednie pokolenia moich prababek skazane w większości na tzw. kobiece zajęcia okołodomowe. Bardzo świadomie to cenię (i świadomie dziękuję), choć uwiera mnie, że w stosunku do Ziemi cywilizowani ludzie (więc i ja) są po prostu wyzyskującymi kapitalistami.
Dlatego sądzę, że prędzej nastąpi katastrofa (katastrofy), niż ludzie, a już tym bardziej politycy (genetyczni kapitaliści) coś zaradzą.
Biologia kontra świadomość :)
ps. czy będzie rozwinięcie tematu "Hamilton a twarda ścieżka"?
![[foto]](/author_photo/wj_X15.jpg)
Cywilizacja jest dobra, tylko powinniśmy się ograniczać. Wielka masa światła idzie na rozkurz: z góry, z samolotu widać, jak marnujemy energię na oświetlenie. Strasznym marnotrawstwem jest jedzenie mięsa, a wcześniej hodowanie i zabijanie zwierząt. Plus zanieczyszczenia od tego. Budowa domów i miast powinna być przetestowana pod kątem zużycia energii, podejrzewam, że obecne materiały mnóstwo żrą energii przy produkcji. Państwa powinny rywalizować nie w PKB tylko w minimalizowaniu zużycia surowców na jednostkę PKB. Powinniśmy przestać się rozmnażać -- tu akurat Polscy są w światowej czołówce, więc możemy być z tego dumni. Ale jak to wytłumaczyć ludziom z Konga, Kenii, Indonezji itd.? Bomba demograficzna niestety nie słabnie.
![[foto]](/author_photo/jaroslaw_bzoma_01.jpg)
![[foto]](/author_photo/Zylbertal.jpg)
- Technologia, demon i dobroczyńca zarazem... Od lat prześladuje mnie wizja Sądu Ostatecznego, gdzie ona właśnie jest sądzona. Na jednej szali boskiej wagi dewastacja środowiska, epidemie chorób cywilizacyjnych, broń coraz bardziej masowej zagłady - a na drugiej szali boskiej wagi utrwalone dzięki technologii głosy śpiewaków, kunszt instrumentalistów i dyrygentów, arcydzieła teatralne i filmowe.... zapisane dzięki technice głosy, twarze i żywoty szarych ludzi, którzy swoim codziennym wysiłkiem popychają ten świat do przodu, głosy, twarze i żywoty ludzi wielkich, którzy wyznaczają temu światu kierunek ruchu - wizje taką miewam od lat, i wciąż nie wiem, która szala przeważy, gdy bogowie będą osądzać Technologię...
![[foto]](/author_photo/Hd obrazek.jpg)
1 - nie wszyscy, a raczej tylko nieliczne jednostki potrzebują ekspansji. Reszta woli leżeć na legowisku i iskać się samodzielnie lub w parach. Gdyby dobór naturalny nie promował ekspansywnych, postęp by się zatrzymał.
2. Nie wiadomo, czy potrzeba postępu była od zawsze, czy też pojawiła się na którymś etapie (może dopiero z początkami rolnictwa?)
![[foto]](/author_photo/wj_X15.jpg)
Co do idei postępu, to trzeba odróżniać, czy chodzi o postęp u jakichś ludów obserwowany dzisiaj przez odpowiednich naukowców, czy o wyobrażenie postępu posiadane przez tamte ludy?
Postęp "obiektywny", obserwowany, istniał pewnie jeszcze przez rolnictwem. Ktoś musiał np. wynaleźć łodzie, którymi pra-Aborygeni przepłynęli z Indonezji do Australii. Postęp "subiektywny", jako posiadana idea, to rzadki i świeży wynalazek, chyba dopiero od Renesansu, od Tomasza Morusa i podobnych.
Ciekawa ścieżka to egalitarne państwa opiekuńcze, w których agresja jest zbędna, bo bezpieczeństwo materialne rodziców i potomstwa jest gwarantowane przez państwo. Tam podobno społeczeństwa z pokolenia na pokolenie poczciwieją. Jednak ten eksperyment raczej się kończy. Nie mniej coś w tym jest. Można przyhamować dążenie do bogactwa przez niższy, lecz nie wymagający pracy socjal.
Tu się przypomina dyskusja o dochodzie gwarantowanym w państwach Zachodu. Czyli niestety wypracowywanym gdzieś daleko w biednych krajach.
Aby komentować Zaloguj się lub Zarejestruj w Tarace.