23 listopada 2014
Wojciech Jóźwiak
Serial: Czytanie...
...Hillmana. Idź za Żołędziem
◀ - A nie, bo oglądanie: „Obywatela” Jerzego Stuhra ◀ ► Hillmana i Palmer. Żołądź i latarka ►
Tytułowy Hillman to oczywiście James Hillman, amerykański psycholog, psychoanalityk, filozof i pisarz, a „żołądź” jest aluzją do jego pierwszej książki wydanej niedawno po polsku pt. „Kod duszy”, 18 lat po ukazaniu się oryginału (1996) i 3 lata po śmierci autora (2011).
Co to jest „żołądź” i o czym jest książka? – Hillman prześledza, we współczesnym życiu i na przykładach współczesnych biografii ludzi nie tyle wielkich, co raczej ciekawych, objawianie się czegoś (lub kogoś), co dawni Grecy nazywali dajmon, a Rzymianie genius. Chodziło o osobiste bóstwo, może raczej bóstewko opiekuńcze, które nadawało swojemu nosicielowi jego charakter, niosło jego przeznaczenie, dostarczało mu motoru napędzającego i kierującego go poprzez życiowe wypadki. W skrajnym poglądzie, który sam Hillman w kilku miejscach książki wspiera, dajmon lub geniusz wręcz zaplanowywał życie swojego nosiciela, aby móc się w nim odpowiednio rozpostrzeć.
To „coś” można by nazwać przeznaczeniem – i Autor tak nazywa, ale ostrożnie, wiedząc, że to słowo jest obciążone wieloma innymi i silniejszymi znaczeniami.
To „coś” Hillman najczęściej nazywa „żołędziem”. Nawiązując do archaicznych mitów, według których pierwsi ludzie rodzili się z żołędzi. Tak jak prawdziwy żołądź rozwija się i wyrasta w drzewo-dąb, po angielsku grows up, tak ten nazwany „żołędziem” zarodek duszy (potężny zarodek!) wyrasta w człowieka, jego duszę i jego los – co Hillman określa jako growing down – czyli jako „wzrastanie w dół”, ponieważ istotą tego procesu jest wrośnięcie w świat materii i realności, wraz z pospolitością. „Normalnie przychodzimy na świat głową do przodu, niczym pływak, który skacząc do basenu, daje nurka w głąb – tak jakbyśmy stając się ludźmi, dawali nurka do basenu, jakim jest życie.”
Nie wiem czemu, ten żołądź w lekturze nie bardzo mi pasował. Rozumiem potęgę i gęstość tej metafory. Z drugiej strony trudno o dwa słowa, które bardziej różniłyby się brzmieniem, jak polskie żołądź i angielskie acorn. Zapewne ang. ostre, wyniosłe i metaliczne „ejkuorn” – tak w przybliżeniu można to brzmienie zapisać polskimi literami – przywołuje w języku Autora inny rejestr fonetycznych skojarzeń niż polskie ciemne, chtoniczne i miękko-pożywno-żołądkowe „żołądź”. Do tego to słowo po polsku ma nieustalony rodzaj gramatyczny i kwantowo przeskakuje pomiędzy masculinum a femininum. Oraz natrętnie kojarzy się, podobnie jak po łacinie, z glans penis, od czego angielski acorn wolny jest – jest czystym owocem dębu i nie robi jednocześnie za czubek penisa.
Dajmony lub geniusze nie zaprzestały działać z upadkiem Starożytności. Hillman podaje wiele przykładów, kiedy dzieci, mające stać się wielkimi w jakiejś dziedzinie, już w dzieciństwie właśnie doświadczały rodzaju objawienia: kiedy przyszły mały skrzypek pierwszy raz zobaczył skrzypce, przyszła mała aktorka pierwszy raz szła z tatą do teatru lub przyszła hippiczka pierwszy raz weszła pomiędzy konie w stajnie. Ten ostatni przykład jest nie z Hillmana, tylko z mojej rodziny. Były to objawienia przypominające zakochanie od pierwszego wejrzenia. Tak właśnie przejawia się dajmon.
Drugi ważny moment w procesie żołędziowego wzrastania w dół przychodzi wtedy, kiedy młody idący-za-żołędziem spotyka mentora – doroślejszą osobę, która pokieruje jego rozwojem i „da mu szkołę”. I tu pojawia się ważny wątek w książce: Hillman dezawuuje, neguje i zwalcza zasadę, która rządzi psychologią od dobrego półtora wieku, mianowicie tego, że czyjś talent lub antytalent jest odbiciem jego dzieciństwa, na czele z wpływami i wdrukami dostawanymi od rodziców. Nazywa ten pogląd „sofizmatem rodzicielskim”. Staje po przeciwnej stronie okopu: broni dziecka, twierdząc, że ono w konfrontacji z rodzicami staje, gdy chodzi o relacje duchowe, jak równy z równym. Ponieważ ma za sobą i przy sobie moc skoncentrowaną właśnie w żołędziu-dajmonie-przeznaczeniu. Broni wolności, odrębności i samostanowienia dziecka. Rodzice, twierdzi Hillman, mogą czuć się zwolnieni z dręczącej ich nadodpowiedzialności za przyszły rozwój, osobowość, zainteresowania i los dziecka. Bo rodzice nie od tego są! Zadaniem rodzica jest zapewnić dziecku bezpieczeństwo, a jego wy-kształceniem powinien zająć się kto inny – właśnie mentor. Obie te role, rodzica i mentora, pod wieloma względami się wykluczają, co Autor zajmująco opisuje. Oraz, dodam, szczęśliwy ten – i jego geniusz – kto wygrał los spotkania swojego mentora.
Książka jest astrologiczna i szamańska – chociaż autor mało wspomina o szamanach i chyba nic o astrologach. Ale zbieżności i z astrologią i z szamanizmem są uderzające i nieustanne. Astrologiczna jest autorska metoda ilustrowania swych tez przykładami z biografii wybranych osób oraz wyciągania ogólnych wniosków z tak przedstawianych przypadków. Astrolog czytając opowieści o dzieciństwie i następnym wzlocie Menuhina lub Josephiny Baker, chce od razu chwytać za ich horoskopy, żeby odkryć, jakie układy planet odpowiadały akcjom dajmonów tych bohaterów. Książce przydałoby się aneks w postaci zbioru urodzeniowych kosmogramów i zwięzłych biografii postaci, które omawia Hillman.
Astrolog czytając stale robi kolejną rzecz: porównuje Hillmanowskiego dajmona czy żołędzia z horoskopem astrologii. Podejrzewając, że być może Hillman ma na myśli to samo. – Że w istocie jego dajmon, geniusz lub żołądź, jest tym samym co horoskop. – A może jednak nie jest? – Tak lub inaczej, są to pojęcie bardzo blisko sąsiadujące i spokrewnione.
W szamanizmie i w innych archaicznych światopoglądach acorn-żołądź przypomina cały szereg tamtejszych idei: zewnętrzną duszę. Zwierzę mocy. Pupillę mieszkającą w źrenicy. Duchowego pomocnika. Wyższe ja (i Niższe ja też). Serwitora. Anioła stróża. Imię – w pojęciach wielu kultur będące osobną duchową mocą. Daenę, wiecznie młodą duszę Persów. Dolę, duchową towarzyszkę życia Słowianina. „Duszę” lub „serce”, z którymi rozmawia na swych odosobnieniu Zaratustra Nietzschego.
(Kiedyś, nic nie wiedząc o ideach Hillmana, myślałem o czymś bardzo podobnym i nazwałem to „awatarem”, nawet zrobiłem warsztaty wykrywania swoich „awatarów”.)
Pewnie już czas dojrzał do tego, żeby ktoś zebrał przypadki i opisał systematykę tych wszystkich bóstw osobistych, które, na to wygląda, stają się marką naszych czasów.
Czy dajmony mogą być wadliwe? – Bogowie, jacy są, na pewno są nieskazitelni, wolni od defektów. Czy bóstwa mniejsze i osobiste, jak dajmonowie-żołędzie, też zawsze są idealni? Czy chociaż w części nie są odpowiedzialni za wadliwe życia? Hillman szczegółowo rozważa dwa „wadliwe przypadki”: żyć pospolitych i żyć czyniących zło. Zadaje pytanie: czy można mieć pospolitą duszę? Czy dusza w ogóle może być pospolita, przeciętna? I stwierdza, że nie, że te słowa do duszy (więc i do jej zarodka-żołędzia-geniusza) nie pasują.
Za to odkrywa przejawy zła, tak jakby niektórzy ludzie mieli złego geniusza, który ich prowadził.
Za exemplum człowieka ze złym geniuszem Hillman przyjął Adolfa Hitlera. Ten rozdział przeczytałem z uczuciem, które było prawie niesmakiem. Bo dlaczego tylko on, A.H., ma z zaświatów świecić oczami i firmować wszystkie diabelskie interesy? Gdzie Josif „Stalin” Dżugaszwili? Ławrientij Berija, Nikołaj Jeżow, Władimir „Lenin” Uljanow? Wyczyny bolszewików są niewątpliwie z jeszcze dolniejszego poziomu infernum niż narodowych socjalistów.
Wracając do dajmonów idealnych i nie-idealnych. Hillman zauważa trzecią grupę ułomnych geniuszy: to ci, którzy młodo za wcześnie zmarli.
Ja czytając miałem więcej wątpliwości. A co, jeśli czyjś dajmon nie znajdzie przeznaczonej mu drogi i na tę drogę nie wejdzie? Stając się dajmonem błądzącym, a może wprost błędnym dajmonem? A jeśli na jego drodze małego-młodego człowieka nie stanie właściwy mentor, który odkryje jego dajmona i go wy-kształci? Lub jeśli błądzenie jest właściwym przeznaczeniem czyjegoś dajmona, i jego dajmon właśnie tego chce? I was born under a wandering star. – I jeszcze nie ma w tym nic romantycznego? Jeśli czyjś dajmon-żołądź jest nieudany? Hillman jest Amerykaninem i mówi językiem narodu zwycięzców. Co z dajmonami członków społeczności, które wyciągnęły mniej wygrane losy niż ten amerykański?
Ale podobne wątpliwości ma astrolog. Astrologii też uczymy się na przykładach celebrytów, i podobnie w pewnej chwili przychodzi pytanie: a co z horoskopami zwyczajnych ludzi?
Zmierzając do końca: „Kod duszy” Jamesa Hillmana jest książką ogromnie inspirującą. Na razie nie będę jej chwalił porównując z Jungiem, z Nietzschem czy z Grofem. Szczęśliwy ktoś, kto ją znajdzie, przeczyta i przejdzie nią mając 18 lat. Możliwe, że będę do niej wracać.
◀ - A nie, bo oglądanie: „Obywatela” Jerzego Stuhra ◀ ► Hillmana i Palmer. Żołądź i latarka ►
Komentarze
![[foto]](/author_photo/oedipus_sphinx.jpg)
![[foto]](/author_photo/jaroslaw_bzoma_01.jpg)
![[foto]](/author_photo/wj_X15.jpg)
Jarosławie, kto bierze się za psychoanalizę, musi znać kabałę luriańską. Zresztą, myślę, Hillman jako profesjonalista znał wszystko, co istotnego wymyślono i napisano na temat psyche.
![[foto]](/author_photo/dobrowolski.jpg)
![[foto]](/author_photo/PART_17.jpg)
ciekawa sprawa z tą trójdzielnością człowieka, zwłaszcza jeżeli chodzi o to coś co nazywano "duchem", który w tradycji chrześcijańskiej funkcjonuje (tj. może funkcjonować) jako "Anioł Stróż" ... jakoś nigdy przedtem na to nie wpadłem ...a przecież to wiele wyjaśnia ...
Pozdrawiam
![[foto]](/author_photo/kapalka.jpg)
![[foto]](/author_photo/12736019_1102837119768878_628138003_n.jpg)
Aby komentować Zaloguj się lub Zarejestruj w Tarace.