zdjęcie Autora

23 września 2010

Wojciech Jóźwiak

Serial: Auto-promo Taraki
Język kołkiem?
! Do not copy for AI. Nie kopiować dla AI.

◀ Co dalej z Taraką? ◀ ► Niedobór mówienia o Europie ►

Wiem, że robię Krzysztofowi Wirpszy (który na sąsiedniej stronie poleca swoją rewelacyjną metodę nauki języka angielskiego przez odblokowanie) dysreklamę, ale jego artykuł skłonił mnie do zwierzeń. Uczyłem się w życiu, bądź próbowałem się uczyć: rosyjskiego (w szkole), niemieckiego (też), angielskiego (na wielu kursach, pierwszy w wieku 16 lat, ostatni osiem lat temu), esperanto (miałem dobre wyniki, ale zapomniałem), bułgarskiego (całkiem dobrze mi już szło), łaciny (wiele razy zaczynałem i przerywałem), sanskrytu, tybetańskiego (przez rok, w okresie fascynacji buddyzmem tamtejszym, miałem 30 lat z hakiem) – oraz nauczyłem się rozpoznawać pewną liczbę znaków chińskich i wyszukiwać je w słowniku (rosyjsko-chiń.) Z jakim skutkiem? – Części z wymienionych języków nie znam, pozostałe jakoś znam, ale nie tak, jakbym sobie tego życzył.

Najlepiej mi poszło z rosyjskim. Uczono mnie w szkole, kiedy miałem 11 do 17 lat. „Burja mgłoju niebo krojet wichry dikije krutja” – pamiętam z Puszkina chyba. Przez dziesięciolecia ten język gdzieś mi leżał w szufladach umysłu, zupełnie nieużywany i niepotrzebny, aż kiedy miałem ok. 50 lat wybrałem się tam, wcześniej przez miesiąc poduczyłem się z kasety i słuchawek i okazało się, że całkiem nieźle się dogaduję, jak na obcokrajowca. Na pewno mam opanowany w tym języku „baby talk”, o którym pisze (obok) Krzysztof, potrafię używać zamienników nieznanych słów itd. Jeden warunek: muszę mieć słuchacza, który poświęca mi odpowiednią uwagę, który chce się ze mną dogadać. Jeśli jest jakaś blokada, i to nie tyle z mojej strony, co z tamtej, to kicha, mentalnie uciekam.

Niestety, rosyjski ma jedną dla Polaków przykrą wadę: odcina go od nas bariera pisma. Cyrylica jest niestrawna dla mojego wzroku (i pewnie tak samo dla większości wyćwiczonych w łacince), nie przechodzi przez oczy. Żeby zrozumieć dłuższy tekst pisany rosyjski muszę go sobie mruczeć półgłosem. Z tego samego powodu nieczytelny jest dla mnie ukraiński, chociaż w fonii jest bliższy polskiemu niż rosyjski. To samo z białoruskim – który gdyby był pisany naszym alfabetem, wyglądałby na jakiś trochę dziwniejszy polski dialekt.

Niemiecki. Mój wielki ból i obciach. Niemiecki lubię i cenię, i właśnie to, co w niemieckim budzi u niektórych sprzeciwy – jego nienaturalnie dla nas długie zdania, dziwny szyk wyrazów, mnie się podoba właśnie dlatego, że jest takie „marsjańskie”, nie z tej ziemi. I te słowa dźwięczące jak świst szpady: „Oh, Mensch! Gib acht! Was spricht die tiefe Mitternacht!” – Jakie cudowne dopełnienie polskiej słowiańskiej słownej rozwlekłości i naszych żeńskich rymów. („Człowieku, uważaj, co mówi głęboki środek nocy...” – no tak...) Zresztą nie przypadkiem Stwórca dał nam Niemców za sąsiadów, żebyśmy się z nimi dopełniali. Dlatego nie mogę przeboleć, że ten mój niemiecki jest taki ułomny. Mówić po niemiecku nie umiem, po prostu nie mam takiej sprawności. W jakimś stopniu nauczyłem się czytać w tym języku, ale właściwie przeczytałem dwie książki, jedna to „Also sprach Zarathustra” Nietzschego, druga to Księga Przemian Richarda Wilhelma, więc tekst tłumaczony ze starochińskiego. Niekiedy sięgam po jakieś drobniejsze teksty... Ale to jest znajomość taka, jak staroegipskiego u egiptologów, koniecznie ze słownikiem w ręku.

Angielski to jest takie dziwne zwierzę, które mi towarzyszyło od zawsze. Mój ś.p. Ojciec mówił po angielsku, nauczył się w Anglii (właściwie w Walii, na Anglesey), gdzie spędził parę lat po II Wojnie Św., przez co to, że „się” mówi po angielsku, i że „wszyscy mówią” , wydawało mi się od dziecka oczywiste, i tym bardziej mnie zaskakiwało, że sam tego języka nie znam, a gdy próbuję się uczyć, to mi jakoś dziwnie nie wchodzi. Ostatecznie przez lata jakoś mi ten angielski przeciekł do mózgu, z czasem i z wiekiem coraz więcej w nim czytałem, i teraz jak siedzę przy komputerze, to angielska wikipedię otwieram tak samo często jak polską. Tłumaczyłem nawet jakieś książki. Czytam jednak kilkadziesiąt razy wolniej niż po polsku. Właściwie angielski jest moim jedynym realnym obcym językiem, bo rosyjski czy niemiecki mają wartość ledwie ciekawostkową. Z konwersacją po angielsku mam jednak nieprzezwyciężony kłopot. Kiedyś około roku spędziłem w miejscu, gdzie z nie-polskim otoczeniem porozumiewałem się w tym języku. Brałem udział w warsztatach, gdzie prowadzący byli angielskojęzyczni i nie wszystko było tłumaczone, a prócz części oficjalnych były okazje pogawędkowe po angielsku. Tym bardziej zastanawia mnie, że wśród tej masy kontaktów zdarzyła się tylko jedna – powtarzam - słownie jedna osoba, kobieta, z którą rozmawiało mi się sensownie i miałem wrażenie, że interesuje ją, co ja do niej swoim angielskim powiem. Z pozostałymi „używacielami” angielskiego, czy byli to native-spikerzy, czy nie native, miałem wciąż ten sam problem: miałem wrażenie, że jestem niesłuchany i niesłyszany, a to co powiem, jest nieważne. A jak czujesz, że ktoś cię nie słucha, to tracisz ochotę mówić cokolwiek, rozmowa ucieka, kontakt się rwie. Po angielsku mam wrażenie przebijania się do ewentualnego rozmówcy, jakbym pukał przez grubą ścianę. Tamta kobieta była, ciekawe, z zawodu pracownikiem socjalnym, więc zawodowo miała do czynienia z różnymi mniejszościami i odmieńcami i ich dziwnymi sposobami komunikacji. Była Szwajcarką frankofońską, pochodziła z Genewy, znała 6 języków i zapewne była enneagramową Dwójką.

Do esperanta namówił mnie pewien człowiek, którego poznałem w akademiku przy Żwirki i Wigury w Warszawie, gdzie mieszkałem pod koniec studiów. Język faktycznie okazał się łatwy, ale nie na tyle łatwy, żeby „sam się uczył” – bo chociaż gramatyka jest faktycznie prościutka, to jego słownictwo wcale dla Polaka nie jest oczywiste i słówek trzeba się wykuć. Szło mi dobrze, jeszcze trochę, a nabrałbym biegłości, ale wkrótce okazało się, że ten język do niczego praktycznego mi nie posłuży, i tak go zostawiłem. Myślę, że gdybym miał motywację, potrafiłbym go uruchomić, jak uruchomiłem kiedyś rosyjski. Esperanta mi (i chyba nie tylko mnie) szkoda, bo to był dobry projekt, wymagałby może trochę poprawek i szkoda że się nie przyjął.

Bułgarskiego nauczyłem się „samoucznie” w stopniu jako takim, tak żeby poruszać się po tamtym kraju - kiedy byłem studentem. Teraz raczej nie widzę czasu ani motywacji, żeby w niego inwestować, chociaż ładny i do naszego przyjemnie podobny.

Łaciny mi brakuje, zazdroszczę tym, którzy znają... Czasami podziwiam piękno niektórych słów czy zdań, podobnie jest z greckim, którego słownik lubię kartkować... – i to chyba wszystko, co mam tu do powiedzenia. Sanskryt i tybetański niech zostaną jako ślad pewnych moich marzeń z dawnych czasów. O chińskim nie mówmy.

Do poznawania języków ciągnęła mnie ciekawość świata, jednak nauczenie się języka, realne, do konwersacji lub biegłego czytania, okazywało się we wszystkich przypadkach zbyt dużym wysiłkiem. Myślę, że jest tu wielkie zróżnicowanie indywidualne. Wiem, że są ludzie, którym obcy język przychodzi łatwo i przyjemnie, a drudzy są „dys-obco-lingwistycy”. Dla mnie problemem, tak to widzę, jest nie sam język, co komunikacja między ludźmi. Mówienie z kimś jest jednak, co tu gadać, czynnością intymną. Po polsku też mi lepiej wychodzi zabieranie głosu w uregulowanej dyskusji, w wykładzie, albo przemawianie „z pozycji siły”, jako nauczyciel czy jakiś szef. Za to z kimś pogadać na stronie, w kuluarach, o życiu lub pogodzie, zagadnąć o coś, aluzje jakieś rzucić, puścić oko, załatwić drobniutki interes – to także po polsku bywa problemem i wyzwaniem, tym bardziej po obcemu. Nie wiem, co Krzysztof robi ze swoimi studentami (znając go dobrze, wierzę, że jego metoda jest świetna) - ale chodzi mi po głowie, że dla ludzi mających podobne jak ja problemy „gadulne”, powinno się robić nie tylko kursy językowego odblokowywania się, bo to może nie wystarczyć. Powinno się organizować specjalne konteksty i kanały (w sensie kanału wymiany), specjalne sytuacje, które czyniłyby ich obcojęzyczność – potrzebną, cenną i użyteczną. Może o tym napiszę, więcej, jeśli kogoś to zainteresuje.

Zresztą sprawa języków ma więcej rozgałęzień, o których, może, później.

◀ Co dalej z Taraką? ◀ ► Niedobór mówienia o Europie ►

Aby komentować Zaloguj się lub Zarejestruj w Tarace.

X Logowanie:

- e-mail jako login
- hasło
Zaloguj
Pomiń   Zapomniałem/am hasła!

Zapisz się (załóż konto w Tarace)