07 marca 2014
Nes W. Kruk
Serial: Łaźnia Ceremonialna
Piąta Łaźnia Ceremonialna, Wilk i krew
◀ Czwarta Łaźnia Ceremonialna i leśna wędrówka ◀ ► Szósta Łaźnia Ceremonialna, Wilk i Wataha ►
Pełnia
15,16-02-2014

- Drewno: 0,7m3 lipy, 0,2 buka
- Kamienie: 40 (nie wszystkie dotrwały)
- Woda: 15l
- Czas rozpalania: ok. 2,5 godzin
- Czas w Łaźni: 5 godzin (dwie sesje)
- Uczestnicy: 8, po 4 w każdej sesji
- Narzędzia: widły, rogi jelenia, kubek i słój, kociołek, miotełka wierzbowa, wachlarz, kufer
- Instrumenty: bęben, bębenek, drumla, grzechotki, flet
- Zioła - szałwia biała, lawenda
- Pogoda: zimno, choć jak na zimę to całkiem znośnie
- Pora: noc/przedświt (Łaźnia zakończyła się o godz. 6-tej)
Tym razem w ceremonii wzięło więcej osób niż poprzednio. Większość, bo aż całą piątka z Kamienia Pomorskiego w tego typu ceremonii brała udział po raz pierwszy. Po poprzedniej pełni zażyczyłem sobie 2 metrów brzozy. Życzenie się spełniło* więc nie musieliśmy męczyć się z mokrą lipą. Sokół przywiózł też trochę sezonowanego buka i dwa worki węgla. Węgiel przydał się do kuchni i do pieca.
W trakcie przygotowań miałem dylemat co do ilości uczestników. Ziemianka teoretycznie mogłaby pomieścić osiem osób, ale byłoby bardzo ciasno. Dość swobodnie natomiast jest gdy wewnątrz przebywają maksymalnie 4 osoby. Postanowiłem więc zrobić dwie sesje. Długo też zastanawiałem się nad opcją, w której pełniłbym tylko rolę ogniomistrza, a w samej ceremonii uczestniczyłoby sześć osób (ostatni, siódmy pielgrzym zgłosił się na kilka godzin przed ceremonią). Ziemianka jest mniejsza z tego względu, że budowałem ją przede wszystkim z myślą o indywidualnej praktyce (mniejsza konstrukcja, mniej kamieni, mniej spalonego drewna) uwzględniając jednak możliwość udostępnienia innym praktykom. Okres oczekiwania na drugą sesję sam w sobie nie jest zły, jednakże dzieli grupę, a poza tym więcej kamieni pęka gdy dłużej lezą w żarze. Jakkolwiek myślę, że przy większej ilości osób postawimy drugą, większą konstrukcję, przenośną lub doraźną.
Ok. godziny 18-tej, gdy wszystko było już gotowe, w pośpiechu postanowiłem jeszcze narąbać nieco drewna. Efekty był taki, że obciąłem sobie kawałek palca. Skończyło się szybką jazdą na pogotowie, szyciem, zastrzykiem i paczką opatrunków. Moja prawa dłoń została niemal całkowicie bezużyteczna. Niemal, bo jednak byłem w stanie trzymać bęben. Los chciał, że siłą rzeczy zostałem ogniomistrzem, a w samej ceremonii uczestniczyłem tylko przez chwilę.
Grupa z Kamienia Pomorskiego przybyła o czasie. Ulokowali się w pokoju zielonym, który wówczas pełnił jeszcze funkcję gościnnego. Przed rozpaleniem ognia mieliśmy jeszcze kilka luźnych godzin, które poświęciliśmy głównie rozmowom dotyczącym samej ceremonii.
Przed północą mężczyźni zaczęli przygotowywać stos. Księżyc ładnie świecił. Ogień rozpalił się bez większych problemów. Grupa liczniejsza, więc było bardziej instrumentalnie. Prym wiódł pewien przyjazny bęben.
Pierwsza sesja rozpoczęła się ok. godziny pierwszej w nocy i trwała mniej więcej 2 i pół godziny. Mankamentem było czekanie na swoją kolej. Dla kogoś nie przyzwyczajonego do siedzenia przy ogniu w nocy mógł to być problem, zwłaszcza, gdy czekało się na swoją pierwszą Łaźnię Ceremonialną, gdy w głowie obawy i niepewności. Z wnętrza dobiegały śpiewy i odgłosy radości. A więc działo się dobrze. Ja sam wciąż gryzłem się, czy wejść do łaźni pomimo zaleceń chirurga. Niestety jestem niepoprawnym krukiem - jednak wszedłem. Na chwilę. Kilka minut. Dłużej nie dałem rady. Ból był nie do zniesienia. No ale musiałem. Przed wyjściem wypowiedziałem intencję i podziękowałem towarzyszom podróży. Nie wiem co działo się dalej wewnątrz. Ceremonia zakończyła się o szóstej rano. Przez cały ten okres w mojej rzeczywistości istniał tylko ból. Płakałem jak dziecko. Z reguły nie biorę środków przeciwbólowych. O świcie jednak dotarłem do granic swoich możliwości. W zasadzie przez cały okres, gdy trzy osoby uczestniczyły w ceremonii przebywając w ziemiance, mentalnie, psychicznie i duchowo również byłem cały czas wewnątrz kręgu. Dotychczas ból w trakcie ceremonii był czymś naturalnym, oczywistym. Nie raz dochodziłem do granicy wytrzymałości w trakcie ceremonii. Bywało, że wychodziłem przed czasem. Ceremonia ta pomimo ekstremalnych warunków nie jest sportem wyczynowym „kto dłużej wytrzyma”. Tym razem jednak ból był nieporównywalnie silniejszy. Wyciągnąłem runę by zrozumieć tę sytuacje (pomijam tu lekkomyślność) - Tiwaz. Pomyślałem „sprawiedliwość”. No tak - kilka dni wcześniej uwolniłem sporą dawkę energii i teraz do mnie wróciła. Dopiero po jakimś czasie dotarło do mnie znaczenie tej runy. Tiwaz jest runą Tyra. Znam przecież historię która opowiada o poświęceniu tego boga. Dlaczego wcześniej tego nie dostrzegłem? Informacja musiała obejść przegrzane obwody...

Odtworzyłem mit wkładając dłoń w paszczę wilka i straciłem prawą dłoń. Nie straciłem dłoni tylko kawałek palca, jednakże dłoń stała się bezużyteczna na jakiś czas. Ofiara z krwi i bólu. Nie jestem masochistą. Czemu to miałoby służyć? Ból jednak wprowadza umysł w odmienny stan świadomości, bez dwóch zdań. Gdyby nie Wilk, nie byłoby mnie tutaj. To za Wilkiem poszedłem z Żubrem, w wyniku czego odnalazłem to miejsce (albo miejsce odnalazło mnie), gdzie po raz kolejny podczas pełni Księżyca rozgrzewam kamienie w ogniu i wprowadzam je do ziemi. Szukałem Wilka, nie chciałem go spętać. Wilk to trudny przewodnik, niebezpieczny Duch. Nie doceniłem go.
Dłoń się goi. Pozostanie blizna, która będzie przypominać mi o tamtej nocy. Moją intencją było oczyszczenie tej ziemi. Tej konkretnej ziemi, na której stoi dom. W ciągu ostatnich dwóch dni mogłem wrócić do pracy. Zabrałem się za sprzątanie dzikiego wysypiska śmieci.
Do kolejnej pełni pozostało 9 dni.
Kruczybor, 7-3-2014
___
* Jak większość w Kruczyborze. Nie wiem jeszcze na jakiej zasadzie to działa, czy chodzi o moc miejsca, czy to wyjątkowa seria zbiegów okoliczności, ale rzeczywiście w tym miejscu muszę uważać czego sobie życzę.
◀ Czwarta Łaźnia Ceremonialna i leśna wędrówka ◀ ► Szósta Łaźnia Ceremonialna, Wilk i Wataha ►
Komentarze
![[foto]](/author_photo/dobrowolski.jpg)
![[foto]](/author_photo/av1.jpg)
"Ja sam wciąż gryzłem się...".
Trafne spostrzeżenie. Dzięki. Z tego wynika, że i Wilk (Fenrir) i Jednoręki (Tyr) to dwie postacie tego samego snu.
"Za dużo chciałeś osiągnąć na raz, aż dwie sesje!"
To nie tak. Chciałem uczestniczyć tylko w jednej sesji (każda była po 4 osoby). Mimo wszystko taj jedna to już było za dużo.
"Rozumiem, że była to nie tylko ambicja i pragnienie oczyszczenia, i przeżyć, ale również chęć pomagania innym"
Właściwie nie było w tym ani krzty ambicji. To kwestia podejścia do praktyki, o czym może trochę więcej tu napiszę, a może gdzieś kiedyś rozwinę temat.
Cały cykl pełniowych ceremonii w Kruczyborze traktuję jako regularna naukę praktyczną. Ceremonia Sweatlodge jest jedną z najtrudniejszych jakie poznałem, choć wydaje się całkiem prosta w formie - ot, zbudować szałas, rozpalić ognisko, nagrzać kamienie i voila! No tak, ale... Jakie kamienie? Ile drewna? Jaki gatunek drewna? Jak duży szałas? Z czego ten szałas? Co z ludźmi? Co z odpowiedzialnością? Jakie palenisko? Jak ułożyć stos? Co znaczy ten gest? I po co te kadzidła? Jakie kadzidła? Dlaczego w prawą stronę a nie w lewą? I wiele innych niuansów. Normalnie człowiek uczy się tego od doświadczonego praktyka i każda linia przekazu ma już wypracowane metody i rozwiązania. Ja, przyznam, też trochę eksperymentuję badając różne warianty i sposoby, narzędzia itd. Dlatego każda pełniowa ceremonia jest jak wielka lekcja. Każda jest ważna. Owszem, mogłem sobie tym razem odpuścić skupiając się na innych aspektach (rozgrzewanie kamieni). To też jest lekcja sama w sobie - czasem trzeba sobie odpuścić. Z tym że cały projekt "Kruczybor" wciąż balansuje na granicy bankructwa, więc sam nie wiem jak długo jeszcze będę mógł korzystać z tych warunków, które mam. Stąd takie na maxa wykorzystanie każdej pełni.
![[foto]](/author_photo/av1.jpg)
Jako praktykant nie miałem sensu stricte nauczyciela. Tzn. w Harkawiczach 5 lat temu uczestniczyłem w ceremonii prowadzonej przez Wojtka, którą to ceremonię traktuję jako swego rodzaju inicjację, wprowadzenie. Jednakże Wojtek nie udzielał mi jakichś specjalnych nauk i zezwoleń na prowadzenie dalszej praktyki, więc nie mogę powiedzieć, że jestem kontynuatorem "tej" ścieżki, przekazu, gdzie wcześniej był David Thomson. Raczej postrzegam to jako punkt, w którym ścieżki się krzyżują, co samo w sobie jest dla mnie rewelacyjne.
"lecz zbyt dużo wziąłeś na swoje barki jak wielu kandydatów na herosów."
Za dużo biorę, to prawda. Mimo wszystko nie chcę być herosem. Wolę sobie hasać bocznymi ścieżkami...
"Uwaga jest bramą mądrości."
Uważność, tak.
"Zapytaj się dlaczego naciąłeś ten a nie inny palec. Co nim często robiłeś, co symbolizuje"
O tym nie pomyślałem, a przecież wiem. A więc chcąc nie chcąc odciąłem się od tego, co mnie "trzymało". Bolesne, ale dobrze. Bardzo dobrze.
"z jaką planetą związany"
Nie wiem. Prawy kciuk.
„z czego ten upust krwi i ból miał Cię uleczyć”
„z czego ten upust krwi i ból miał Cię uleczyć”
Nie wiem z czego, może z tego chwytania. Na pewno była to potężna dawka katharsis.
"Masz szczęście, że palca nie straciłeś. Gratuluję!"
Tak,
to prawda. Tym bardziej że to kciuk. Kciuk się przydaje przy chwytaniu. Czasami
za dużo próbuję złapać, uchwycić. A w takiej sytuacji nie da się złapać NIC.
Aby komentować Zaloguj się lub Zarejestruj w Tarace.