zdjęcie Autora

20 grudnia 2014

Małgorzata Ziółkowska

Serial: Nieustający proces
Problemy rodzinne - wychowanie niedorosłych dzieci

Kategoria: Obserwacje obyczajowe
Tematy/tagi: coachingHellingeruzależnienie

◀ Czas by runął nasz wewnętrzny mur! ◀ ► Cztery mądre małpki. Co jest tak naprawdę w moim horoskopie ►

Każdy ma jakieś uwikłania rodzinne. Ja poza wieloma własnymi z którymi usiłuję sobie poradzić, mam jedno całkowicie absurdalne. Problemy brata i bratowej, które

Każdy ma jakieś uwikłania rodzinne. Ja poza wieloma własnymi, z którymi usiłuję sobie poradzić, mam jedno całkowicie absurdalne. Problemy brata i bratowej, które w większości nakręcają sobie na głowę, uporczywie nie chcąc dorosnąć, mając przy tym czworo dzieci, kredyt i długi.

Jest to pewnie historia wielu rodzin i związków. Nie rozumiem jednak, dlaczego ja tą sprawą muszę wciąż żyć. A muszę, ponieważ gdy tylko usiłuję się wykręcić z tematu, mój 87-letni ojciec zaczyna chorować. Słabnie, nie chce jeść. Pół roku temu nawet wylądował w szpitalu. Taki staruszek terrorysta, który wie, że bardzo go kocham i nie mam nikogo poza nim, więc muszę dbać o niego, który jest bardzo dobrym człowiekiem.

Na to, że choroby zaczynają się u nas często z powodu kłopotów mojego brata, którego ciągle od śmierci mamy musimy  ratować (wcześniej robili to rodzice), mam kilku poważnych świadków. Oni z kolei chcieli ratować mnie, bo jak zwykle się rozchorowałam.

Od kolegi terapeuty usłyszałam kilkakrotnie - Małgosiu spierd... No tak, ale jak i gdzie, skoro słaniam się na nogach, nie wiem co mam robić, a w mojej obronie żaden mężczyzna nie staje?

Koleżanka radziła mi zainwestować w jakiegoś faceta. Tylko w taki sposób to ja nie potrafię, bo uważam, że problemy się przenosi na następne relacje, a nie rozwiązuje. Niedojrzała relacja nakręca następną niedojrzałą relację.

Sprawa jak wszystkie ma głębokie korzenie uwikłań rodzinnych. Rodzice postanowili mieć dwoje dzieci, chłopczyka i sześć lat młodszą dziewczynkę. Wszystko, tak jak zaplanowali, udało się. Dziewczynkę wychowano, jak to się mówi, dla siebie, a chłopca dla świata. Ten model jest ponoć dość częsty. Moje dwie ciotki też tak wychowano. Jedna umarła dwa dni przed moim urodzeniem. Nie pozwolono jej ani studiować, ani mieć dziecka, ani rodziny, bo wszystko było jakieś nie takie jak trzeba. Druga długo zajmowała się dziadkiem, aż w końcu wyszła za mąż za mężczyznę, który tak jej dał w kość, że zawału dostała w wieku 42 lat.

Po tym, co zobaczyłam 9 lat temu na ustawieniach Burta Hellingera, postanowiłam przerwać rodzinną tradycję i nie dać się wykończyć. Sprawa jest jednak bardzo trudna. Na razie żyję, ale wyrwać się z rodzinnego kołowrota nie mogę. Nie chciałabym, aby śmierć ojca była jedynym ratunkiem. Wtedy mogę mieć kolejną traumę. Jak po śmierci mamy.

Moja mama miała lekką obsesję na punkcie brata. Dwa razy o mało jej nie umarł. Jeśli zaś chodzi o mnie, najwyraźniej przeszkadzała jej moja kobiecość. Dojrzewając dostrzegała we mnie rywalkę. To kolejny schemat  myślowy wielu matek.

Od maleńkości zadręczała mnie sprawami mojego brata. Gdy miałam depresję i bulimię, biegała za mną do łazienki stawała przy drzwiach i zadręczała jego sprawami. Ojciec nie był w stanie przeciwstawić się. Tak naprawdę to chyba nie chciał.

Jak wspominałam, z choroby nikt mi nie pomagał wyjść, no bo i po co? Dziecko w domu ma się pod lepszą kontrolą. Dochodziło do tego, że mama podsłuchiwała rozmowy z nielicznymi znajomymi, których miałam. Gdy szłam sama do kina i wracałam o 22, częstowała mnie epitetem o paniach k…

Brat się ożenił z dziewczyną 11 lat młodszą, która złapała tak zwaną dobrą partię, co widać było z zachowania jej mamusi.

Wszystko by było ok, gdyby żyli, nie czepiając się innych. W końcu w różny sposób tworzą się związki. Ten mimo wszystko uważam za w miarę dopasowany, a brat ma obsesje na punkcie żony, podobnie jak wcześniej ojciec. Więc to tradycja rodzinna.

Po ślubie zaczęło się spełnianie zachcianek małżonki. Domek na kredyt, wielki samochód na kredyt, no i liczną rodzinę też trzeba było luksusowo utrzymać. Mama przy kolejnych zakupach ciężko wzdychała - przecież ich na to nie stać, ale nie protestowała, wychodząc z założenia, że w małżeństwo mieszać się nie należy.

Dobra passa pieniężna skończyła się w pewnym momencie i zaczęły się kłopoty. Bratowa obraziła się na męża, że nie zapewnia jej właściwych warunków bytowania. Te właściwe warunki przekraczają u niej znacznie średnią krajową. Gdyby mieli ten cały ambaras na własne konto, to OK, zdarza się. Oni jednak zwalali co się da na moich rodziców, a mama zabijała mnie troską o ich problemy.

Brat z bratową jak, dwa typowe samoluby, zajmowali się sobą i swoją rodziną, a ja miałam żyć nimi. Przyznać trzeba, że wtedy mogli być tego nieświadomi.

Nie dziwota, że z własnych problemów wyjść nie mogłam. Faktycznej więzi nigdy w rodzinie nie było. Bratowa bardzo dbała, żeby relacja z jej dziećmi się nie wytworzyła. Myślałam - to jej dzieci, nie moje, to ma prawo.

Gdy zapytano, co u mnie, czułam się bardzo zaskoczona. Brat, prezes dużych firm, nie umiał mi w niczym poradzić ani pomóc. Ja uważałam, że nie jest ich obowiązkiem zajmować się mną. Wiedziałam, że mają dużo spraw.

Apogeum rodzinnego absurdu nastąpiło w momencie udaru, choroby i śmierci mojej mamy. Jako sprawni organizatorzy, pięknie załatwili wszystko, co działo się w momencie kryzysu. Nie zapomnę jednak, że bratowa, jadąc do szpitala 500 kilometrów od naszego miejsca zamieszkania, już grzebała moją mamę.

Ja z plamami na twarzy, które wyskoczyły mi kilka dni przed zdarzeniem, jakby z objawem łączności matki z córką, nie wiedziałam, co mam robić dalej. Opiekowałam się mamą na ile mogłam, słaniając się na nogach. Oni mieli jak zwykle głównie własne problemy. Stałam nad umierająca mamą w śpiączce i obiecywałam, że z wszystkimi problemami poradzimy sobie.

Jeszcze nie wiedziałam, co ta śmierć dla mnie oznacza. Musiałam przejąć jej rolę psychicznej i nie tylko opiekunki nad synem i mężem. No bo cóż, żona brata nie dorosła i nie przyjmowała do wiadomości, że męża należy wspierać, aby zarabiał pieniądze. Dołowanie inteligentnego i wrażliwego faceta nic nie da.

Zaczęłam kształcić się w zawodzie coacha, więc wydawało mi się, że to mój obowiązek. Mój rozwój skomentowano jednak jako egoizm. Pazurami drapałam się do niezależności, ciągnąc za uszy zdołowanego brata, którego żona przygniatała  psychicznie nieustannie. Opiekowałam się ojcem.

Oni najpierw wkroczyli do mojego mieszkania, gdy czuwałam nad mamą, a potem, mając ogromne długi, wydawali pieniądze zbierane przez mamę przez całe życie. Jadali lancze całą rodziną codziennie w mieście  Bratowa rozwijała nierentowną pracownię. Ojciec wariował, słysząc o ich problemach, chorował, a ja razem z nim. Straszył mnie wciąż, że umrze, i zmuszał do chodzenia na wspólne obiady, bo on chciał mieć rodzinę. Nie miałam żadnej soboty ani niedzieli wolnej. No chyba, że pojechałam na jakiś kurs. Brat stroną zdrowotną zajmował się, to przyznaję.

Gdy jednak dziewczyny na racjonalnej terapii zachowań usłyszały część mojej opowieści, zgodnie orzekły, że jest to przemoc emocjonalna w rodzinie. Wszyscy czmychali przede mną, unikając pomocy, czując się bezradnie.

Absurdy można by mnożyć, bo rodzinka nie uczyła się niczego, chyba że ostatkiem sił zmusiłam ich do tego.

Pomoc przyszła do mnie ze snów, a opiekunowie podpowiadają mi, co mam robić. W kilku wizjach kazano mi wejść na platformę. Nie wiedziałam, o co chodzi. W końcu zaczęłam pisać bloga. Moja rodzina dopiero z niego dowiedziała się o długoletniej chorobie, którą przechodziłam. Biedni, nie mieli pojęcia, bo przecież tylko ich sprawy się liczą.

Zaczęli trochę pomagać w prawach związanych z tatą w innym czasie niż moje wyjazdy. Horror mojego życia można by długo opisywać, a wielu pewnie i tak uzna to za konfabulację.

Z jakiegoś powodu jednak Inirabi złożyła pokłon mojemu życiu.

Tylko gwałtowne środki pomagają w walce z moją rozgniatającą  mnie psychicznie rodziną.

Przestałam więc chodzić do nich całkowicie, łącznie z Wigilią. Przestałam również chodzić do kościoła, bo uznałam, że wykorzystuje się moje dobre chrześcijańskie serce. Całe życie byłam gorliwą katoliczką, chodząca co tydzień do kościoła. To jednak, co od czterech lat dzieje się w okół mnie, to istna paranoja. Zresztą nie tylko rodzinna, bo towarzyska również.

To wszystko z pozoru wygląda bardzo ładnie, bo jak tak popatrzeć ogólnie, to mój brat i bratowa to dobrzy ludzie. Tylko jakby kompletnie nieświadomi.

Bratanek biega, pomagając dziadkowi, jako jedyny tak solidny osobnik, choć niby wielki łobuz. Robi to od 4 lat dzielnie.

Rodzina nauczyła się częściej brać tatę do siebie. Brat podaje obiady, które teraz są cateringowe, opatruje codziennie chora nogę.

Co jednak by zrobili, gdybym miała tak zwane własne życie? Brat niby mi tego bardzo życzy, ale gdy powiedziałam, że sytuacja się zmieni, wybełkotał - nie strasz.

Pomimo pisemnego oświadczenia, że pomoże mi rozwinąć firmę, a żona opuści mnożący wydatki lokal, nie zrobił nic.

Wiem, że dwoi się i troi, aby zarobić. Ale tak naprawdę to nie moja sprawa, tylko ich.

Tak straszna symbioza ciepłych rodzin jest bardzo chorobotwórcza.

Kiedyś powiedziałam mamie, że jednak będę miała własną rodzinę! A ona wyszeptała, a co z nim (moim bratem). Ojciec powtarza - co zrobić, przecież dzieci itd. Jak wiadomo, dzieci nie biorą się z powietrza, ale z uprawiania seksu. Dorośli ludzie, zakładając rodzinę, powinni zdawać sobie sprawę, że trzeba ją utrzymać. U nich nic nie było przypadkowe. Na problemy finansowe ciężko zapracowali swoją beztroską.

Gdyby jeszcze wspierano mnie w moich poczynaniach.

Tu jednak jest super grzeczna obojętność. Z pozoru nic nie można zarzucić.

Tylko w ustawieniach wychodzi rodzinna paranoja. Sensytywny przedstawiciel, który w trakcie pracy systemowej zaczął krzyczeć: to, co się dzieje w tej rodzinie, to poje…. , więcej na zajęcia nie przyszedł. Uciekł jak wielu innych przed niezrozumiałą sytuacją.

Jakiś dowód tego, co się dzieje, musi jednak być, skoro sny i ludzie jasnowidzący zalecali lub obawiali się tego, co mam do powiedzenia. Przecież tak dzieje się w wielu rodzinach. Moja nie jest specjalnie patologiczna. Prawdopodobnie zostaliśmy wybrani do realizacji misji czyszczącej relacje rodzinne.

Ojciec jako osoba nie z tego świata, która ma zdanie. Bardzo schorowany. Z ogromnym garbem na plecach, dobry ciepły człowiek, który chce mieć tylko spokój i rodzinę. A ja jako ta, co ma odwagę.

Może w moim przypadku nie chodzi o to, że mam być specjalistą do spraw związków damsko-męskich. Mam się zająć relacjami, co zapowiadały sny. Może po prostu chodzi o naprawę związków międzyludzkich i rodzinnych.

Wesołych Świąt i Szczęśliwego Nowego Roku

Małgorzata Ziółkowska

 

https://www.youtube.com/watch?v=2fngvQS_PmQ


◀ Czas by runął nasz wewnętrzny mur! ◀ ► Cztery mądre małpki. Co jest tak naprawdę w moim horoskopie ►

Aby komentować Zaloguj się lub Zarejestruj w Tarace.

X Logowanie:

- e-mail jako login
- hasło
Zaloguj
Pomiń   Zapomniałem/am hasła!

Zapisz się (załóż konto w Tarace)