zdjęcie Autora

23 września 2014

Katarzyna Urbanowicz

Serial: Prababcia ezoteryczna
Razem czy osobno
czyli moje refleksje ze zjazdu autorów i czytelników Taraki

◀ Sojusznicy z zaświatów ◀ ► Bankowe gadżety dla mamuś ►

         Bardzo bogaty w wydarzenia wewnętrznego świata zjazd autorów i czytelników Taraki pozostawił we mnie mnóstwo obserwacji i pytań nie zadanych głośno. Wprawdzie z powodu wieku i stanu zdrowia nie mogłam uczestniczyć w najważniejszym wydarzeniu Zjazdu, szałasie potu; nawet nie byłabym w stanie wejść na górę, gdzie się odbywał (a raczej później z niej zejść), żeby choć ogrzać się przy ogniu prażącym kamienie, jednak wydarzenie to promieniowało na wszystkich, także na mnie, z natury dość wrażliwą na atmosferę otoczenia. Samo pierwsze przebywanie w kręgu (choć rozsądek podpowiada, że to dym z kadzidełek) zadziałało na mnie jak uderzenie energii tak silne, że musiałam na chwilę wyjść. Ta energia trwała jeszcze we mnie długo po przyjeździe. Zajechawszy w drodze powrotnej do kawowego barku przy stacji benzynowej przy kawie bez cukru i mleczka zachowywaliśmy się hałaśliwie, jak pijane dzieci, przerzucając się na poczekaniu wymyślonymi sentencjami i mądrościami chwili. Po powrocie, odbywszy w niedzielę wieczorem, w domu, pewne spotkanie i przespawszy pół poniedziałku, wstałam i usiadłam do komputera, po czym energia ta uleciała nagle z taką siłą, że spadły mi na głowę trzy segregatory z rachunkami za lata 2007-2009.

         Od dawna wiem, że większość ludzi źle znosi samotność i niezależnie od tego, co mówi, czuje się bardzo dobrze w grupie. Znam pewną rodzinę, która w trzypokojowym obszernym mieszkaniu, umeblowanym modnie, ascetycznie i nowocześnie gromadzi się w małym zagraconym „gościnnym” pokoiku na podłodze na wytartym starym dywaniku czytając, rysując i przerzucając się od czasu do czasu docinkami. Czasami zdarza im się nawet włączyć tu stareńki telewizor, którego żal było wyrzucić, zamiast nowoczesną plazmę w salonie.

         Tendencję do czerpania siły z przebywania razem wśród ludzi o podobnych zainteresowaniach, wspólne uprawianie nawet drobnych rytuałów wiążą tak silnie, że jest to dostrzegalne nawet dla zewnętrznego obserwatora. Osoby na co dzień żyjące w rodzinach niezbyt ciepłych, pracujące w stresogennych środowiskach, bombardowane przez media wiadomościami z niepewnego i niebezpiecznego świata, rozkwitają wśród bliskich „rodzin” przez siebie wybranych. Tym można tłumaczyć także tak dziwiące młodych zjawisko sentymentu i tęsknoty niektórych starszych osób za PRL-em, który wszak odbierał ludziom znaczną część ich wolności, także przekonań.

         Ja należę do zupełnie innych osób. Dobrze czuję się w samotności. PRL odczuwałam jako ugniatającą duszność, z której nie było wyjścia, ale podobnie też odbierałam „Solidarność” i wszelkie inne zbiorowości angażujące świadomość swoich członków. Fizycznie wręcz nienawidziłam kolejek, zatłoczonych autobusów, festynów i tłumów na nich, mszy i obrzędów religijnych, seansów w dużych kinach, a zwłaszcza w teatrach (wyjątek czyniąc jedynie dla opery, której tłum widzów był raczej chłodny). W domu, jeśli tylko mi się udało, zamykałam się w kuchni, która była tak maleńka, że nikt tam oprócz mnie się nie mieścił.

         Stan pewnej obcości wobec otaczającego świata czasami gotów był przemienić się w lękową fobię, zwłaszcza na ulicach wśród tłumów wpadających na siebie co chwilę ludzi i wieczorem, gdy w soczewkach okularów rozmazywały się uliczne światła, neony i ich odbicia w deszczowych kałużach.

         Nie oznacza to, że źle się czuję wśród ludzi. Bynajmniej, nie. Jednak są oni dla mnie zawsze zbiorowością jednostek. Mogę każdego z nich lubić z osobna, jednak jako zbiorowość im liczniejsza, tym bardziej stresująco na mnie działa. Tam, gdzie nie jestem w stanie poznać poszczególnych osób, porozmawiać z nimi, czuję się zagubiona i niepewna. Na szczęście zjazd Taraki do takich zbiorowości nie należał. Jak dla mnie ilość uczestników była optymalna, a poznanie kilku osób ekscytujące.

         Drugim, najciekawszym dla mnie wydarzeniem, był wykład Piotra Śpiącego Niedźwiedzia Jaczewskiego. Jak w swoich tekstach bywa trudny w odbiorze, tak na wykładzie przekaz był prosty i jasny, a dla mnie wręcz oczywisty. W nieudolnym streszczeniu sprowadza się do tego, że bezwzględnym dobrem jest wyobraźnia, której nie należy stawiać żadnych granic, za to silnie strzeżone granice powinny być postawione temu, co świat naszej wyobraźni opuszcza, przedostając się na zewnątrz. Piotr proponował pewne radykalne zabiegi dla sceptycznego ustalenia pochodzenia i celów naszych wewnętrznych wytworów wyobraźni, co wywołało gorącą dyskusję i sprzeciw niektórych osób, które raziło użycie brzydkiego słowa w zapytaniu zgłaszanym tej zjawie.

         Ja należę do osób na ogół nie używających brzydkich słów (chyba że pełnią funkcję artystyczną) i w tym wypadku taką pełniły, szokowo przecinając nadmierne zaufanie do niektórych guru własnej i cudzej wyobraźni. Dla kilku jednak z zebranych sprawa nie była tak oczywista. Odniosłam niejasne wrażenie, iż niektóre z nich są zwolennikami poglądu wręcz przeciwnego: że to wyobraźnię właśnie należy ograniczać, zaś to co wydostaje się na zewnątrz, jako pełną, pożądaną spontaniczność, uzewnętrzniać i celebrować. Wolność dla tych osób jest wolnością ekspresji, pozbawioną zahamowań i ograniczeń; zaś to, co się dzieje w ich wewnętrznym świecie, musi być z natury rzeczy ograniczone. Taka wewnętrzna, oszukańcza obrona przed największą traumą katolicyzmu – świadomością, że można grzeszyć także myślą (nie tylko mową i uczynkiem).

         Ten aspekt wykładu Piotra Jaczewskiego moim zdaniem warto byłoby uczynić przedmiotem dyskusji w Tarace, bowiem sięga korzeni naszego odbioru ezoteryki, a szerzej rozumienia świata wewnętrznego świadomego i podświadomego.

         Spośród wydarzeń zjazdu duże wrażenie zrobiła na mnie „szkoła śpiewu” Aliny Michalik (jak również jej osoba) oraz obrazy Izabeli Ołdak, zwłaszcza z ostatniego okresu — ale one również w znacznym stopniu ilustrują to, co pisałam o tendencjach wspólnotowych w ludzkiej zbiorowości i traumie indywidualizmu. To, że Izabela Ołdak podkreślała w swoim opowiadaniu o artystycznej drodze brak aprobaty otoczenia dla tego, co robi, a może raczej dla sposobu, w jaki przywołuje własną wyobraźnię, moim zdaniem jest jej siłą. Nieograniczona wyobraźnia i selekcja oraz kontrola tego co ujawniamy swoją sztuką, powoduje, że robi ona tak duże wrażenie. Przez jej zewnętrzność przebija ból, wysiłek i wewnętrzna dyscyplina — choć bynajmniej sztuka nie jest ponura ani smutna. Przynajmniej tak ja ją odebrałam.

◀ Sojusznicy z zaświatów ◀ ► Bankowe gadżety dla mamuś ►

Aby komentować Zaloguj się lub Zarejestruj w Tarace.

X Logowanie:

- e-mail jako login
- hasło
Zaloguj
Pomiń   Zapomniałem/am hasła!

Zapisz się (załóż konto w Tarace)