31 maja 2018
Wojciech Jóźwiak
Serial: Antropocen powszedni
Rozproszmy się i połączmy inaczej
O niezależności bytów rozproszonych, z okazji awarii internetu
! Do not copy for AI. Nie kopiować dla AI.
◀ Trzy futurologie ◀ ► Po co się rozpraszać? ►
Przez półtorej doby nie miałem internetu. Była rozległa awaria u firmy-dostarczyciela; powiedzmy tolerancyjnie: zdarza się. To odcięcie od świata uświadomiło mi (po raz już nie liczmy który), że Sieć, czyli Internet, wcale nie jest siecią. Jest centralą z wypustkami. Lub, raczej, oligopolem central. Bo co to za sieć, która przestaje działać i tracę łączność ze wszystkimi współuczestnikami, kiedy przestaje kontaktować jedna wtyczka? Jeden drut? (A u innych jedno włókno światłowodu?) Gdy przestaje działać łącze moje z dostarczycielem, tracę całą łączność. Internet wisi na kilkunastu wielkich dostarczycielach, przeważnie jednocześnie dostarczających łączność komórkową mobilną: w Polsce Orange, Tmobile, Netia i inne mega-firmy. A podobno Internet wynaleziono właśnie po to, żeby był siecią, której nie zaszkodzi przerwanie nawet dużej liczby połączeń. Wynaleziono go w USA na wypadek wojny, żeby nie utracić łączności między centrami dowodzenia. Wyobraźmy sobie możliwą wojnę, w której żadne czołgi nie atakują, tylko odpowiednie malware wytłumia, chaotyzuje i paraliżuje wszystkie te Orandże, Netie i Timobajle. Wtedy nie mamy internetu. Tracimy kontakt. Tak więc słabym, najsłabszym punktem Internetu są centrale-dostarczyciele. Drugą równie słabą – bo naprawdę nie-sieciową – jego częścią są serwery. Jakiś czas temu można było mieć swój amatorski serwer, „postawiony” gdzieś w piwnicy, chociaż podłączony do sieci już za zgodą i w ramach możliwości „magnata”, którym była ówczesna TPSA. Moja AstroAkademia zaczynała właśnie z takim domowym serwerem. Wkrótce okazało się jednak, że taniej wychodzi i mniej jest kłopotów, gdy wykupić miejsce w wyspecjalizowanej serwerowni. Farmy serwerów są kolejnym elementem centralistycznym, czyli faktycznie nie-sieciowym. Tworzą kolejny oligopol, chociaż ich liczba jest znacznie większa niż dostawców internetu. Kolejny ruch w kierunku odsieciowienia (deretyzacji z łac., denetyzacji z ang.) Internetu zrobił Facebook, i (chyba) wcześniej Google tworząc Gmail. Facebook stworzył światowe, globalne forum dyskusyjne, zasysając i wykonkurowując (niszcząc przez konkurencję) wcześniej istniejące internetowe społeczności. Facebook do szczytu doprowadził ideę silosu, czyli zamknięcia ruchu między uczestnikami w jednym wielkim pojemniku z centralą w środku. Podobny silos zbudowało Google zamykając w jednym pojemniku rozmowy przez emaile. W ten sposób email, który powstał i wcześniej istniał jako wymiana listów między osobnymi podmiotami, stał się wewnętrzną komunikacją w obrębie swojego silosu Google – czyli w istocie stał się własną atrapą. (Oczywiście, ten silos nie jest szczelny, bo mailami z kontem @gmail mogę porozumiewać się także poza domeną Google, ale już Messenger Facebooka wyjść na zewnątrz i skomunikować się ze światem poza-Facebookowym nie pozwoli.)
Jak widzimy, sieć-Internet odchodzi od bycia prawdziwą siecią. Działające w niej techniczne i (przede wszystkim) biznesowe procesy z wielką siłą przestawiają ją na bycie quasi-siecią, więc nie prawdziwą siecią, w której bezpośrednią łączność ma każdy z każdym, tylko warstwami oligopoli i silosów. Zauważmy, że prawdziwe sieci istnieją w ramach Internetu, ale ich status przypomina dzikie zwierzęta w obrębie lasów-plantacji i pól-monokultur. Są marginalizowane i ledwie tolerowane, a częściej tępione przez internetowy mainstream. Przykłady to: waluta Bitcoin, która doskonale obywa się bez centrali – ale, wraz z siostrzanymi kryptowalutami należy do szarej strefy i ponawiane są apele, żeby ją jakoś poskromić środkami prawno-policyjnymi. Rozpowszechnianie filmów (głównie, bo innych treści też) metodą torrentów czyli peer-to-peer – ale czy jeszcze te systemy działają?, czy już zostały wytępione? Mini-modelem takiej sieci p2p jest grupa absolwentów pewnej uczelni (do której należę), która porozumiewa się emailami wysyłanymi na całą listę około 30 adresów i każdy z uczestników tę listę sam trzyma w swoim programie pocztowym. Ów sieciowy „mini-byt” jest nie do zabicia: gdyby to było forum mające centralę, mógłbym zażądać skreślenia mnie z subskrypcji. Ale tutaj cała trzydziestka musiałaby wymazać mój adres. I na pewno połowa by tego nie zrobiła. Tak czy inaczej okazuje się, że systemy prawdziwej sieci, czyli peer-to-peer, każdy z każdym, z jakichś powodów są przez oligopole rządzące internetem postrzegane jako zagrożenie.
Ciekawe, że przez ostatnie 30 lat „polityczny ekosystem” w Polsce przeszedł podobną drogę: od rozproszonych rywalizujących partii, wymieniających się przy „wtyczkach do władzy”, do silosu wodzowskiej monopartii (z „monoserwerem” w środku), podtrzymującej pozory demokracji o ile ma w tym interes.
Rozmawiając podczas awarii przez mobilny telefon (komórkowce działały jednak) z kolegą Kahuną, przypomniałem sobie, że paręnaście lat temu czytałem o inicjatywie w USA polegającej na budowaniu prawdziwej sieci, prawdziwego Internetu. peer-to-peer w każdym calu! Każdy włączony komputer miał być serwerem. Mieli wykorzystywać wszelkie lokalne kanały transmisji sygnału: telefonem, liniami energetycznymi, a w końcu łączami radiowymi (UKF chyba?) od jednej anteny-talerza do drugiej. Ta para-sieć (para- bo istniejąca obok Internetu „wielkiego”) mogła włączać się do ogólnego Internetu, ale w razie potrzeby pozostawać poza nim. Robiono to z zamysłem osiągnięcia pełnej niezależności, zarówno od policyjnych środków państwa, jak i wymogów oligopoli biznesowych, a wraz z nią niewrażliwości na zakłócenia właściwe oligopolom i silosom. Chodziło też o to, żeby mieć prawdziwą, lokalnie zagwarantowaną łączność na wypadek klęsk żywiołowych, wojny lub opresyjnych akcji rządu. Być może brali pod uwagę polski stan wojenny. Zapewne cała ta idea jest dobrze opisana w zasobach Internetu, ale nie znam nazwy: nie zapamiętałem jak tamta inicjatywa się nazywała, a bez nazwy nie dojdę.
Powinniśmy ratować się przed dyktaturą silosów. Ok, mogę korzystać z forum na Facebooku i z szybkiego (w miarę) internetu od Netii lub Orange, ale powinienem mieć też jakiś środek łączności na czarną godzinę, kiedy oligopole zawiodą. Tak jak mam latarki i świece na wypadek braku prądu, co w mojej okolicy zdarza się dużo częściej niż w miastach. Byłaby nim właśnie taka oddolna i przyziemna sieć rozproszona.
Przypomina mi ona coś, co nie wiem, czy jeszcze istnieje, chociaż dawno dawno temu znałem pewnego pasjonata tej sztuki: mam na myśli krótkofalarstwo. Krótkofalowcy tworzyli światową sieć wymiany informacji, wprawdzie o śmiesznie małej przepustowości, ale podobno w pewnych krytycznych podbramkowych sytuacjach byli nie do zastąpienia, okazywali się jedynym kanałem łączności, który działał. Wśród krótkofalowców istniała atmosfera wzajemnej bezinteresownej życzliwości i kredytu zaufania. Przez moment, może dwa lata na początku kiedy działałem w internecie, ułamek tego ducha unosił się także nad naszą siecią. Ludzie w Sieci (w Internecie) byli braćmi. Ale krótko to trwało. Oddolna Sieć Rozproszona mogłaby stamtąd brać doświadczenia.
Przestanie działać Internet, będziesz chciał się łączyć przez sieć rozproszoną, ale skąd weźmiesz wtedy prąd, jeśli prądu też nie będzie? – Postawił mnie na ziemi Kahuna. Rozproszenie i re-retyzacja (ponowne usieciowienie) łączności czyli Internetu musi być wsparte przez rozproszoną energetykę. Przez niewielkie, lokalne, domowe źródła energii, które będziemy włączać, kiedy prądu zabraknie w gniazdkach – bo na przykład Nieprzyjaciel napuści na elektrownię Kozienice eskadrę malwere'u i będzie blackout, albo i bez Nieprzyjaciela, bo sieć energetyczna okaże się niestabilna. (Od pewnego fachowca słyszałem, to zagrożenie jest całkiem realne, nie tylko u nas, ale także w Niemczech.) Mój sąsiad ma prądnicę na silnik spalinowy i kiedy po wiatrach nie ma prądu, włącza. Ja dotąd niefrasobliwie tego nie kupiłem. Ktoś musiałby produkować odpowiednie urządzenia. Prądnice spalinowe nie są dobre, bo zależą od paliwa, którego dystrybucja też jest scentralizowana i ujęta w oligopole i przez to podatna na zakłócenia (na „ciosy”) chyba jeszcze bardziej niż Internet i prąd. Zresztą bez prądu stacje paliw nie pracują. Najbardziej podobają mi się mini elektrownie wiatrowe, ale nie te obecnie znane wiatraki na wysokich słupach, które należą już do przemysłówki i z koniecznością są za wielkie, żeby działać jako lokalne energetyczne pogotowie czy energetyczna rezerwa. Lepsze byłyby do tego turbiny pionowe, które by się montowało po prostu na dachach budynków i wyglądałyby jak trochę wyższe kominy.
Prądnice wiatrowe muszą mieć od razu sposób na gromadzenie energii na czas bez wiatru. Czytałem o polskim wynalazku, z Rzeszowa, gdzie turbina wiatrowa nie wytwarza prądu, ale spręża powietrze w zbiorniku ciśnieniowym. Sprężone powietrze może być magazynowane prosto i długo, i może napędzać pneumatycznie urządzenia, w tym prądnicę. Mielibyśmy wtedy model energetycznej rozproszonej samowystarczalności: pionowa turbina wiatrowa na dachu, ciśnieniowy „akumulator” w piwnicy.
Plus woda z lokalnych ujęć. O oddolnej samowystarczalności w żywność nie piszę, bo to za szeroki osobny wątek.
W ogóle tu wchodzimy w temat wszelkich technologii lokalnych, oddolnych i rozproszonych, zarazem przyjaznych miejscu lub nawet przyjaznych Ziemi. Nie chcę straszyć, ale może tak się zdarzyć, że ci, którzy będą mieli te technologie, przeżyją. (Jak optymiści.)
◀ Trzy futurologie ◀ ► Po co się rozpraszać? ►
Komentarze
![[foto]](/author_photo/miroslaw_czylek.jpg)
Martwię się jednak zupełnie czymś innym: czy aby przypadkiem RODO i inne dziwactwa nie zablokują nam lub nie ograniczą fizycznie pozyskiwania danych urodzeniowych. To, co dzisiaj się wydaje rojeniem, w przyszłości może okazać się gromem z nieba. Dlatego opcją na tego typu ryzyka jest możliwie duża sieć osób, które będą posiadały dane, nawet gdyby "zamknięto" pewne przestrzenie internetu.
![[foto]](/author_photo/jardiansky.jpg)
https://www.hamwan.org/
http://www.lowtechmagazine.com/2015/10/how-to-build-a-low-tech-internet.html
https://freedomboxfoundation.org/
Ostatnio czytałem biografię Elona Muska. Jednym z nowych projektów był internet dostarczany za pomocą tysięcy mini satelit/dronów. Idea była taka, żeby podłączyć do sieci biedne południe. Rywalem Muska był Bezos z konkurencyjnym projektem.
Artykuł na ten temat: https://futurism.com/elon-musk-launched-spacex-internet-satellites/
Co do krótkofalowców, temat obił mi się o uszy we wczesnych latach 2000. Jeśli dobrze pamiętam jest państwowy egzamin, głównie z podstaw elektroniki, po którym uzyskuje się licencję i "darmowy internet" w tenże sposób. Niestety nie pamiętam wiecej szczegolow.
- coś w stylu WannaCrypt tylko na Linuksa i po protokole ICMP
- powyższy atak, ale po SSL powinien starczyć na usługi komercyjne
- jamming zagłuszy komunikację na pasmach radiowych na atakowanych terytoriach
- a jak komu przeszkadzają satelity pewnie i kombinował nad wywołaniem efektu Kesslera np. przez atak nuklearny na orbitę
![[foto]](/author_photo/wj_X15.jpg)
![[foto]](/author_photo/wj_X15.jpg)
Aby komentować Zaloguj się lub Zarejestruj w Tarace.