09 czerwca 2014
Katarzyna Urbanowicz
Serial: Prababcia ezoteryczna
Słodkie, empatyczne i wredne
czyli o złudzeniach, pozorach i teatrze relacji
◀ Misie Malu ◀ ► O perfidii słów kilka ►
Zaczęło się od wywiadu z psychologiem prof. Tomaszem Maruszewskim „Rodzimy się źli, czy złymi się stajemy?” związanym z książką Simona Barona Cohena „Teoria zła” wiążącą zło w człowieku ze zmianami w mózgu, na który to wywiad nakierowała mnie jedna z czytelniczek i komentatorek „Taraki”.
http://dziendobry.tvn.pl/wideo,2064,n/rodzimy-sie-zli-czy-zlymi-sie-stajemy,122355.html
Na FB rozwinęła się dyskusja, czy empatii można się nauczyć i czy w momentach ekstremalnych każdy jest zdolny do okrucieństwa. Przywołano także okoliczności, w których prawdziwa natura człowieka mogła się ujawnić (na plus i na minus) i fragment wiersza Wisławy Szymborskiej o tym, że tyle się o nas wie, na ile nas sprawdzono. W ten sposób natrafiłam na tekst Haliny Birenbaum, więźniarki Majdanka, poetki i pisarki, opisującej wspomnienia z obozu i postać jej bratowej. (z rękopisu "Nadzieja umiera ostatnia" pierwsze kroki w obozie – Majdanek „Na Majdanku”)
Szesnastoletnia wówczas autorka w życiu prywatnym nie lubiła jej, bo wydawała się zbyt poważna, niedostępna i skupiona na sobie, a przez to obca. Miała mnóstwo wzbudzających zazdrość zalet, a okazywane jej uznanie przyjmowała jako rzecz naturalna i oczywistą.
Dopiero w Majdanku przeżywając szok na widok więźniarek-kapo, bijących na apelu inne kobiety bez żadnego powodu, Halina doceniła bratową, która stanowiła pierwszą linie jej obrony przed światem; pomagała jej, uczyła zasad, chroniła.
Czy więc bratowa Haliny była osobą empatyczną? Niewątpliwie tak. Rozumiała przerażenie i oszołomienie młodej dziewczyny, jednak nie okazywała tego w sposób łagodnie kobiecy poprzez przytulenie i pocieszenie – swoją pomoc okazała w sposób praktyczny i prawdopodobnie dość szorstki.
Znam podobny przykład z mojej rodziny. Moja nieżyjąca już teściowa, macocha mojego męża. Była kobietą twardą i oschłą. W Powstaniu Warszawskim straciła męża i dwóch synów, nie znając ich losów i nie wiedząc kiedy i jak zginęli, a tuż po wojnie trzeciego, w wypadku drogowym. Przygarniała różne sieroty spoza rodziny i ze wsi, w której mieszkali jej krewni; w malutkim 32-metrowym mieszkanku opiekowała się tymi dziećmi (a było ich w porywach do 6-7), załatwiała leczenie, operacje, ułatwiała naukę. Dzieci te wówczas nie okazywały jej wdzięczności, bo, jak jedno z nich opowiadało niedawno, żadnego z nich nie przytuliła, była surowa i wiele od nich wymagała. Wszyscy żyli bardzo skromnie, bo w przeciwieństwie do dzisiejszych rodzin zastępczych nie otrzymywała żadnej finansowej pomocy i rodzina utrzymywała się wyłącznie z niewielkiej pensji teścia. Dopiero dziś, u schyłku życia, doświadczeni własnymi dramatami życiowymi doceniają jej dobroć i poświęcenie mimo osobistej tragedii.
Gdyby wówczas interesowano się takim pojęciem jak empatia, nikt by jej empatyczności nie przypisał. Wszystkie te dzieci sądziły, że opiekuje się nimi nie z jakiejś dobroci serca, a dla pewnych zasad i że absolutnie ich nie rozumie i nie próbuje zrozumieć.
Prawdopodobnie za empatię odpowiedzialne są neurony lustrzane – pozwalające odgadnąć wyrażone niewerbalnie intencje drugiego człowieka. Ma ona wiele definicji, ale przede wszystkim empatię można traktować jako rodzaj rezonansu, który łączy ludzi często obcych sobie, o różnych poglądach i doświadczeniach.
Ale empatia to nie tylko współodczuwanie z kimś jego emocji, rozumiane przede wszystkim jako współczucie pociągające za sobą chęć pomocy. To także odczuwanie cudzych emocji (może być i błędne, fałszywe), przypisywanych komuś, a naprawdę nieistniejących, pod wpływem własnych emocji, aktualnych i sprzed jakiegoś czasu. Posługując się innym przykładem ze wspomnień więźniarek obozów koncentracyjnych, można przytoczyć zdanie innej autorki wspomnień z tamtych czasów (za artykułem: Kobiety Ravensbruck): http://www.wysokieobcasy.pl/wysokie-obcasy/1,100958,10856128,Kobiety_Ravensbr%C3%BCck.html, gdzie jedna z nich tak pisze: „Do dzisiaj nie znoszę, jak ktoś idzie za mną na ulicy. Stanę i czekam, aż przejdzie. Bo na plecach czuję tego człowieka. To nie strach. To uczucie, że ktoś mnie pilnuje. Okropne. Bo jak w obozie szłyśmy w kolumnie, zawsze ktoś z Niemców szedł za nami.”
Empatia nie jest czymś miłym i chętnie widzianym, a przez osoby empatyczne aprobowanym. Często bywa przekleństwem, uciążliwością, a nawet dolegliwością. W czasach słusznie minionych, gdy obowiązkowo uczestniczyliśmy w rozmaitego rodzaju spędach w rodzaju wieców w zakładach pracy, pochodach pierwszomajowych i obecnie, np. w kościołach czy w metrze w godzinach dojazdu do pracy wiele osób, a wśród nich i ja, doznaje przemożnego uczucia bólu, chęci ucieczki, a gdy to niemożliwe — złości i agresji. Wystarczy do tego obecność pobliżu kogoś doznającego negatywnych uczuć, przepełnionego niechęcią do świata lub wściekłością; agresywny nastrój jakiegoś zgromadzenia (za PRL wiecu w rodzaju „Ręce precz od Kuby” na przykład, obecnie miesięcznic smoleńskich, mszy żałobnej w pewnym kościele, gdy ksiądz grzmiał przeciwko złodziejom, którzy w nocy ukradli jakieś głośniki, a nawet transmisji ze zwykłego posiedzenia w Sejmie czy dyskusji między politykami) i doznaję wręcz fizycznego bólu, nakazującego natychmiastową ucieczkę z tego miejsca lub wyłączenie telewizora.
Mimo to empatia nie jest warunkiem koniecznym dla chęci pomocy innym. Przejawów dobroci można zaznać od osób wrednych, nieempatycznych, ale kierujących się pewnymi niewzruszonymi zasadami. Jednak będąc beneficjentem takiej pomocy odczuwamy jej sztuczność i zamiast uczucia wdzięczności doznajemy niechęci i zażenowania. Opisałam taki przypadek w odcinku „Babci ezoterycznej” pokazującym pewien obóz dla młodzieży katolickiej. http://www.taraka.pl/wszechogarniajaca_milosc_pozbawiona_izmow
Można więc kogoś „bombardować miłością” i wcale nie być empatycznym. Można miłości nie okazywać, ale ją odczuwać, nawet gdy wydaje się, że nie jest to autentyczne odczucie, tylko efekt nieznanej kalkulacji.
Ale nic nie jest tak proste, jak wydaje się na pierwszy rzut oka. Kończąc ten odcinek bloga trafiłam na bardzo ciekawy artykuł Andrzeja Koraszewskiego p.t. „Czy religia jest nałogiem?” http://www.liiil.pl/1402227233,Andrzej-Koraszewski-Czy-religia-jest-nalogiem.htm
Autor rozważa na przykładzie chińskich kobiet krępujących dziewczynkom stopy, co jest zabiegiem bardzo bolesnym (choć niemającym związku z religią), jak bardzo wyznawany system wartości i pewne przekonania mogą zaburzyć naturalne odczuwanie instynktu rodzicielskiego. Matki same doznawały cierpień, a jednak potrafią krzywdzić własne dzieci, zadawać im fizyczny ból (obrzezanie, tzw. obrzezanie kobiet), zadawać im psychiczne katusze strasząc piekielnym ogniem, diabłem – wszystko to w imię jakichś szczytnych rzekomo celów często, choć nie zawsze religijnych. Tłumaczy się to zjawisko, moim zdaniem w bardzo przekonujący sposób, tym, że nieobecni (żyjący i nieżyjący) są w naszych umysłach nieustannie obecni, „zaś teatr fikcyjnych relacji społecznych praktykowany jest od najwcześniejszego dzieciństwa.” Można rozumieć to właśnie jako wypaczenie empatii (choć w artykule nie używa się tego określenia). Bowiem nasza empatia związana z ludzkim, obecnym otoczeniem przenoszona jest w sferę nieobecnego, bądź nieistniejącego świata, któremu przypisywane są wszystkie (lub ich większość) ludzkich atrybutów. Empatię wobec innego człowieka zastępuje się empatią wobec postaci urojonej – co zapewne miało miejsce w sytuacji opisanej w odcinku mojego bloga o wszechogarniającej miłości. Wówczas empatia przestaje być empatią – choć często to trudno zauważyć.
Rysunek ze strony:
http://variart.org/galeria/2305-touanda/62105-empatii_przyja%C5%BA%C5%84.htm
◀ Misie Malu ◀ ► O perfidii słów kilka ►
Komentarze
Mogę być empatyczny, ale wpojone zasady nie pozwolą mi na pomaganie frajerom.
Niekoniecznie nawet o zasady chodzi, wystarczy dbałość o własny interes.
Wielu oszustów genialnie odgaduje cudze uczucia.
Aby komentować Zaloguj się lub Zarejestruj w Tarace.