27 października 2016
Wojciech Jóźwiak
Serial: Czytanie...
Billa Mollisona o permakulturze
! Do not copy for AI. Nie kopiować dla AI.
◀ Czaplińskiego na Korfu ◀ ► Krótkie Stanisława Obirka, oraz Doherty sprzymierzeńcem Kościoła RK ►
Bill Mollison był twórcą zarówno pojęcia i terminu permakultury, jak i praktyk i ruchu pod tą nazwą. O permakulturze słyszę od lat, chociaż miesza mi się z rolnictwem lub ogrodnictwem biodynamicznym. Z permakulturą jako konkretnym miejscem spotkałem się kilka lat temu, kiedy w pewnym permakulturowym ogrodzie robiliśmy szałas potu. Dopiero jednak teraz skojarzyłem tamten ruch z osobą jego twórcy i stało się już po tym, kiedy Bill Mollison (1928-2016) umarł 24 września b.r. Dziwna synchronia. Ponad rok wcześniej, w maju 2015, Ben Amin Lazar (Polak mieszkający we Włoszech) przetłumaczył i zamieścił na swojej stronie (bnzr.vot.pl) wywiad z Mollisonem: „Permakultura – cicha rewolucja”. Dopiero teraz natrafiłem na ten tekst, chociaż oryginał sprzed dekady, 2005. Ale nie zestarzał się nic. Czytając wypowiedzi Mollisona podziwiałem ich świeżość, aktualność i trafność. Miałem wrażenie kontaktu z autentycznym mędrcem. Mówiącym lekko z jakichś nieprzebranych wewnętrznych zasobów, wglądów i dobrze poukładanych przemyśleń.
Bill Mollison, 2005.
Fragment zdjęcia ze strony bnzr.vot.pl/archives/4620
Co to jest permakultura? Słowo to jest złożeniem dwóch słów: „permanentny” i „kultura” w sensie: uprawa. Chodzi o uprawę nie tyle roli, co złożonego ekosystemu, który by trwał z małymi tylko ingerencjami człowieka, a przy tym dawał plony. Czyli: pozwolić przyrodzie rosnąć możliwie najbardziej „po swojemu”, podbierać jej plony i możliwe mało przy tym się narobić.
Łatwo zauważyć, że jest to przeciwieństwo mainstreamowego rolnictwa, gdzie w pole ładuje się maksimum energii (np. paliwa do silników), zewnętrznych nutrientów (nawozów sztucznych) i chemii kontrolującej (pestycydów), a ziemię czyli uprawiany fragment ekosystemu co roku lub częściej resetuje się, tzn. sprowadza do stanu mieszanki glebowej pozbawionej wszystkich większych (widocznych ludzkim okiem) żywych organizmów – tak działa orka, bronowanie itp., oraz wytruwanie pozostałych roślin roundupem.
Mollison zauważa i krytykuje podobny agresywny stosunek do przyrody, do ziemi. Oto co myśli np. o kosiarkowaniu trawników:
Nienawidzę kultury trawników. Myślę, że podświadomie wszyscy je nienawidzimy, bo jesteśmy ich niewolnikami. Wyobraź sobie miliony ludzi zaprzęgniętych do warczących i dymiących kosiarek, jakie pchają lub ciągną w kółko po swoich ogródkach w każdą sobotę i niedzielę. W Australii wszyscy posiadają działki wielkości pomiędzy jednym a pięcioma akrami. [0,4 do 2 hektarów.] Ludzie wracają do domu z pracy w piątek, wsiadają na swoje samobieżne kosiarki i koszą cały weekend. W poniedziałek rano jadąc przez takie australijskie osiedla widzisz kosiarki pozostawione w połowie pięciu akrów czekające na następny piątek. Jak kompletni idioci spędzamy cały nasz wolny czas jeżdżąc na tych szalonych maszynach, tnąc trawę, która od razu zaczyna odrastać, nie mówiąc o szkodach dla środowiska wyrządzanych przez ten obłąkany zwyczaj.
(O trawnikach permakulturowych przeczytasz tu.) Mollison mówi też o samowystarczalności gdy chodzi o energię: „Każdy dom, gospodarstwo powinno produkować energię, a nadwyżki sprzedawać do sieci. /.../ W ciągu siedmiu lat możesz spłacić wydatki, wyjść na czysto i uwolnić się od zewnętrznych dostaw.” Żeby nie kopać, orać, przewracać gleby: „Ja wolę to zadanie pozostawić robakom. One robią to lepiej. Dzięki nim w procesie kompostowania można uzyskać fantastyczną glebę.” Twierdzi, że: „Uprawianie własnej żywności zabiera mniej czasu niż chodzenie do sklepu, by ją kupić.”
Mam wrażenie, że nie przypadkiem idea permakultury powstała w Australii, a jej twórca był obywatelem tego kraju. Ponieważ tamten kontynent jest jedynym, gdzie u jego tubylców przetrwał przed-neolityczny czyli przed-rolniczy sposób życia z ziemi i korzystania z jej zasobów i plonów. Australijscy Aborygeni nie znali siewu ani orki, nie hodowali zwierząt. Można powiedzieć, że ich gospodarka była oryginalną permakulturą, a Mollison przeniósł jej zasady i „ducha” na poziom nowoczesny i post-industrialny.
Powiedział coś niezwykle inspirującego:
Ekolodzy nigdy nie stosują dobrej ekologii w swoich ogrodach. Architekci nigdy nie rozumieją rozchodzenia się ciepła w budynkach. A fizycy żyją w domach z obłąkanym systemem energetycznym. To ciekawe, jak rzadko stosujemy w praktyce, to co wiemy teoretycznie, na przykład jak nasze stopnie akademickie nie mają wpływu na naszą życiową postawę.
Dlatego Mollison nie woła o jakieś wielkie, „systemowe” rewolucje. Raczej stawia na małe zmiany. Taka małą zmianę możesz przeprowadzić w oparciu o to, co już masz i co już wiesz – no może plus jakaś mała konieczna douczka. Przez małe zmiany świadomości. To jest coś, co także nam, mieszkańcom Polski lat 2016/17, w tym czytelnikom Taraki, bardzo by się przydało: nie wyczekiwać wielkich projektów, które i tak musiałby poprowadzić i wykonać ktoś inny – ale skupić uwagę, przyjrzeć się temu, co możemy zrobić własnymi siłami, nie czekając na polityków. Bill Mollison już to zauważył: „Permakultura jest antypolityczna. Nie ma w niej miejsca dla polityków, zarządców czy księży. I również nie ma w niej kodeksu praw. Jedyną naszą etyką jest: troska o ziemię, troska o ludzi, i reinwestycje nadwyżek w te właśnie cele.”
O czymś podobnym myślałem, pisząc w komentarzu 22 września, „I tak być powinno!”: „Zamiast krytykować, powinniśmy się w Tarace zebrać, policzyć, ocenić swoje zasoby czyli umiejętności, zdolności, kompetencje itd. – i uruchomić jakąś instytucję do dobrego zarabiania. Nie mówię, że podobną do tamtej akademii – co by to miało być, to wynikłoby w działaniu.” Pisałem o zarabianiu, więc o „działalności gospodarczej”, ale to dotyczy wszelkiego sensownego pożytecznego działania.
A wracając do „perma”. Prawie ćwierć wieku temu (bez kilku miesięcy) zamieszkałem z rodziną na 0,16 hektara ziemi. Od początku przyjęliśmy zasadę, że jednak taniej będzie marchew, ziemniaki, śliwki kupić na targu i dać zarobić rolnikom, niż samemu dłubać w ziemi. Nasza działka była wcześniej uprawiana, poprzedni właściciel produkował kwiaty pod folią. Posadziłem drzewa, ozdobne krzewy i posiałem trawnik. Drzewa, dęby, sosny, klony, brzozy itp., przez 24 lata duże urosły. Trawnik koszę, no może nie tak zawzięcie jak australijscy sąsiedzi Mollisona. Przez te lata obserwowałem, jak parę razy zmieniał się skład roślin w darni. Nasz mini-ekosystem ewoluował; największe zmiany wprowadziło najpierw zapchanie drenów w okolicy – wtedy ogród podmakał i siała się olcha; potem ich odetkanie, kiedy nagle zrobiła się susza; drugim silnie naruszającym czynnikiem było półtora roku, kiedy ogród był skarmiany naszym ówczesnym królikiem.
Nie wiem, czy ktoś mnie jeszcze namówi do mini-uprawy ziemi, raczej nie. Bardziej myślę o innym dziale permakulturowych Mollisonowskich idei: o oszczędzaniu. Aktywnym i twórczym oszczędzaniu: prądu, wody, paliwa. Blisko tematu permakultury leży temat ekologicznych energooszczędnych domów. Nasz dom kiedyś ociepliłem mainstreamowo, styropianem, i raczej ten styropian zostanie, ale chętnie dowiedziałbym się o lepszych metodach, również takich, gdzie nowa warstwę kładłoby się na tamten styropian. Ogrzewam gazem ziemnym, finansowo zasilając rosyjski reżim, bo gaz przecież stamtąd. Ale czy opalanie drewnem byłoby sprawiedliwsze? Najlepsze paliwowe drewno jest dębowe, więc ktoś ten dąb, którym palę, wyciął. Romantycznie pachnące kominki rodzą popyt na wyrąbywanie dębów. Gaz rodzi popyt na dewastowanie syberyjskiej tundry. Mollison przez permakulturę chce zastąpić, w jakimś stopniu, istniejącą agresywną gospodarkę. Równie ważne jest to, co musi odbyć się moment wcześniej: świadomość wpływu tego, jak żyjemy, na świat.
Niedawno urząd mojego miasta ogłosił, że na mojej ulicy będzie zakładana kanalizacja. Kiedy ją zbudują, wykopią głębokie rowy, położą, zasypią, i odbudują nawierzchnię ulicy, to będę mógł – jeśli chcę – podłączyć się do ich rur. (Co kosztuje i wymaga dodatkowego zachodu.) Ciekawe, że pracownik urzędu, który prowadził sesję informującą o tym, nie bardzo wiedział, co z tymi ściekami będzie działo się dalej; podpowiedziałem mu, że pewnie będą odpompowywane do oczyszczalni w sąsiedniej gminie. Do tej pory „moim” ściekom wystarczała przydomowa mini-oczyszczalnia i rozsączanie zrzutu pod trawnikiem. Wspominam o tym, bo typowe jest, że dbanie o krążenie różnych substancji i energii cedujemy na „innych” – na urzędy, państwo, samorządy, wielkie firmy, niech „oni” się martwią, sprawa staje się „nie moja”. Ja jakoś wolałem, żeby nasze ścieki pozostawały na mojej głowie. Żebym sam je miał pod kontrolą. Tak jak pod kontrolą mam wodę: mam własny odwiert i nie biorę z miejskiego wodociągu; kłopot tylko taki, że prądu nie mam własnego i podczas wyłączeń, częstych, nie mamy ani prądu ani wody. Chętnie bym zainstalował prądnicę na wiatr, gdyby takie były w zasięgu. To jest ta konkretna lokalność, która tak mi imponuje.
Gdy masz 1/3 akra ziemi (tyle mam), co na niej możesz robić? – Zgodnie z przedstawianą tu filozofią? – Permakultura mówi, jak uzyskiwać z niej żywność. Zwykle na takiej działce buduje się dom i garaż, utwardza jakąś część betonem, sieje i potem kosi trawnik, sadzi tuje, róże, floksy, sypie pasek do piaskownicy dla dzieci, ustawia huśtawki, dmuchane baseny, leżaki – to się nazywa „rekreacyjne użytkowanie”. A coś więcej, coś innego? Mam nieokreślone pomysły na „strefę pośrednią” pomiędzy domem a ogrodem. Ale muszę na to lepiej zebrać myśli.
Plansza n.t. jeża z permakulturowego ogrodu gdzie robiliśmy szałas potu.
◀ Czaplińskiego na Korfu ◀ ► Krótkie Stanisława Obirka, oraz Doherty sprzymierzeńcem Kościoła RK ►
Komentarze
Zaś Mollison twierdzi: „Uprawianie własnej żywności zabiera mniej czasu niż chodzenie do sklepu, by ją kupić.” Absurd.
Znam jedną roślinę które "rośnie sama i bez niczego". Topinambur, ale czy to można jeść tygodniami bez znudzenia? Zresztą topinambur szybko wyjałowi glebę do zera, czyli jednak nawożenie, itp.
Drugi mit Mollisona to samodzielna produkcja energii. W mieście, w przydomowym ogródku? Znam solidne wyniki obliczeń realnej energii elektrycznej jaką może w naszym klimacie wytworzyć przy pomocy fotoogniw posiadacz małego domku z małym ogródkiem. Kiepsko to wygląda. Może rzeczywiście lepiej zacząć od oszczędzania energii.
Permakultura to dobra zmiana świadomości: od chciwości do wdzięczności. Od zużywania zewnętrznej energii do użycia własnej, do oszczędzania, docenienia tego co się ma, co ziemia przynosi. Z pewnością nie da się być całkowicie samowystarczalnym, potrzebna wspólnota, wymiana, ale trzymani jesteśmy w kleszczach społecznych głupot dotyczących wygody, pozycji społecznej i "twarzy" (musisz to mieć). Można to zmienić, najpierw we własnej głowie. Zadać sobie pytania: "po co mam to mieć?, a jeśli tak-czy mogę to wytworzyć we własnym zakresie?"
Sposobów upraw permakulturowych jest pełno: na rozkładających się konarach, kostkach słomy, wałach z obornika, słomy, darni.
Polecam także Seppa Holtzera i polskie "Ogrody permakultury. Dotknąć ziemi". I nurty ekologii głębokiej (Arne Naess). Oraz nurt "Dzwoniących Cedrów Rosji". Może naiwne, może propagandowe- ale choć po części warto. Radość z własnych upraw, zapraw, nasion- bezcenna. I doprawdy- można to robić w weekendy i mieć z tego jeszcze cholerną frajdę (ja żyję "w rozkroku"). Uprawa ziemi (a raczej służenie Jej) to kwestia podejścia i cierpliwości.
PS. na plewienie i nawożenie pomaga mądrze rozłożona ściółka.
PS 2. Nie można "mieć ziemi". To ziemia ma człowieka. My tu jesteśmy tylko na chwilę.
![[foto]](/author_photo/foto2.jpg)
![[foto]](/author_photo/wj_X15.jpg)
Damroce: W permakulturze bardziej zwracam uwagę na styl myślenia niż na samą uprawę, którą raczej zajmować się nie będę.
"Mieć ziemię" -- zgadzam się z Tobą, ale o "mieć ziemię" napisałem w sensie prawnym, nie metafizycznym.
Leszkowi: Nie będę płacić zawyżonych rachunków za wodę, ponieważ wodę biorę z własnego odwiertu.
Co do własnego zasilania w prąd: wiem, że jest centralny monopol na energię, ale jak jest (na przykład) z prądnicami na silnik spalinowy? Czy żeby z nich korzystać trzeba mieć zgodę "z góry"?
Instalacja zwraca się po 12 latach lub po 8 jeśli uda się dostać dopłatę od państwa (zwykle 30% kosztu instalacji).
![[foto]](/author_photo/kapalka.jpg)
Tu należałoby się zastanowić nad jakością owej cywilizacji. I nad tym na ile faktycznie pozwala na zajmowanie się "nauką i twórczością". Jeśli ktoś jest częścią systemu i poświęca na nielubiane czynności de facto ok 10 godzin na dobę to jak ma się zajmować twórczością? Nie upieram się przy całkowitej samowystarczalności - bo potrzebna jest wspólnota i pewien podział pracy, to jasne, ale nie gloryfikowałabym (zachodniej) cywilizacji zwłaszcza jeśli chodzi o naukę (bezcelowość, odduchowienie) i twórczość (upadek, wtórność). Mamy cywilizację wygody, głupoty, narracji, kredytu i rozdętych sztucznie potrzeb - mimo iż mamy podział pracy i nie pracujemy na ziemi.
A kultura ludowa? Przy uprawie roli był czas i na twórczość i na inżynierię i na duchowość. Życie cyklem.
Tu mi się też przypomina Arne Naess- mieszkał w chatynce w górach i jednocześnie wykładał filozofię...
Cywilizacja, która odrzuca wartość uprawy ziemi/dotyku ziemi musi upaść pod swoim ciężarem. I to czeka naszą, bo za bardzo daleka od fizycznych oczywistości.
![[foto]](/author_photo/kapalka.jpg)
Jeśli ktoś jest częścią systemu i poświęca na nielubiane czynności de facto ok 10 godzin na dobę to jak ma się zajmować twórczością?
Kogo masz na myśli? Pracowałem kiedyś naukowo i na nielubiane czynności poświęcałem o wiele mniej, niż 10 godzin na dobę. Nawet nie połowę tego.
Przy uprawie roli był czas i na twórczość i na inżynierię i na duchowość.
Jakoś niewielu kojarzę chłopów, którzy w tym osiągnęliby coś znaczącego. Z tego, co widzę, uprawa roli jest okropnie absorbująca, zob. chociażby blog Piejo kury, piejo.
mieszkał w chatynce w górach i jednocześnie wykładał filozofię
Filozofię to mógł. Gdyby chciał technikę, byłoby mu o wiele trudniej.
Podsumowując: Po prostu nie przeginajmy w drugą stronę. Co prawda przeginanie w drugą stronę jest etapem niezbędnym do osiągnięcia równowagi, ale... jednak nie przeginajmy.
![[foto]](/author_photo/wj_X15.jpg)
Więcej: w miarę odosobnione miejsca na szamańskie warsztaty też są dobrem luksusowym, nawet wybitnie.
Ale wyjaśniam swój punkt widzenia. Praca na ziemi nie jest prymitywna (co to za etykietka?). To jest ogrom wiedzy, serio. Kultura słowiańska, potem ludowa i "dworkowa" żyła z ziemi i na ziemi. To jest okres kilku tysięcy lat - było nie było. Naprawdę nie było wtedy "cywilizacji" "nauki", "twórczości"? Samo kowalstwo to jest ważna wiedza.
Osiągnięcia "chłopskie" są anonimowe. Wystarczy jakikolwiek skansen zwiedzić, żeby zobaczyć przemyślność i piękno. Piękno ciesiołki choćby, symetrię, ukryty pod tym przekaz duchowy. To trzeba umieć czytać, jak niegdyś Zubrzycki.
Absorbująca- czasem tak, bo tam nie człowiek wybiera sobie kiedy ma pracować.
Piszesz "bez pogardy do Ziemi" a jednocześnie praca na roli, dotyk gleby mają być "prymitywne". Hmm, ot pomieszanie współczesnego człowieka :).
"Kogo masz na myśli?"
Ano młodzież z tytułami na umowach śmieciowych lub w korpo. Naukowcy- z całym szacunkiem- to margines. Ja poświęcam na pracę+ dojazd ok 10 godzin dziennie.
Pozdrawiam
Aby komentować Zaloguj się lub Zarejestruj w Tarace.