11 grudnia 2013
Wojciech Jóźwiak
Serial: Auto-promo Taraki 3
Limba, Osho i e-petycje
◀ Trzecia polska saturnowa noc lub zima ◀ ► Co mają czytać poganie? ►
W sympatycznej witrynie www.anastazja.org znalazłem instrukcję, jak robić sznurek z pokrzywy. W tytule jest wprawdzie płótno: „Jak wytwarza się płótno z pokrzywy?” – ale treść się kończy na sznurku, co też dobrze:) Oczywiście, za hasłem „Anastazja” idzie Władymir Megre, któremu zazdroszczę (trudno inaczej), ponieważ jest z tych, co potrafili zrobić coś z niczego, a raczej z własnej fantazji. Napisać powieść, to tzw. pestka, każdy może. Ale skłonić ileś tysięcy ludzi w świecie do tego, żeby uwierzyli, że ta powieść jest prawdą! – o, to duża sztuka, naprawdę warta szacunku. Tym bardziej, że Megre do tych zawodów startował z handicapem, mianowicie (startował) z głębokiego dołu, jakim jest peryferyjna niszowa kultura i peryferyjny niszowy język. (Rosja, rosyjski.) Jak to jest, gdy się startuje z dołka peryferii, doświadczył niejeden polski twórca, natykający się rychło na szklany kulturowo-językowy sufit: że oto nie jest poza swoim niszowym językiem czytany, rozumiany ani tłumaczony. A nawet jak zacznie być w dyskursie, to i tak przegra z większościowymi konkurentami, choćby do pięt mu ledwo dorastali. Czego doświadczył choćby Lem, nie przebiwszy się ze swoją futurologią do światowo-angielskojęzycznego obiegu.
Tymczasem Megremu udało się przekonać i Turków i Amerykanów do tego, że gdzieś w puszczy na Syberii żyje atrakcyjna blondyna, która Wie i duchowe połączenie z którą może zmienić i wyprostować twoje życie. Komu taka sztuka udała się poprzednio? Pewnie wielu próbowało bez większego sukcesu, ostatni był Castaneda, któremu udało się zauroczyć czytelników w latach 1960-tych swoim nagualem Don Juanem Matusem. Powstawanie legend o tym, że wymyślone postaci żyją w realu jest ciekawe przez to, że zdarza się i dziś i może być obserwowane in statu nascendi (czyli na żywo). Do czego piję? Do Jezusa, który tak samo został literacko wykreowany około setnego roku po narodzeniu Chrystusa. Anastazji (czyżby była nieśmiertelną i wiecznie piękną córką nieszczęsnego cara Mikołaja II?) aż taką karierę wróżyć trudno, ale nie interesując się tym zjawiskiem i nie badając go i nie umieszczając w polu tego, co ważne (chociaż nie wierzone!) zakładamy sobie zaślepki na oczy.
Więc Ktoś mógłby napisać do Taraki o zjawisku Anastazja Megre Dzwoniąca Cedrami!
Apropo cedrów. Autorzy polskiej części witryny www.anastazja.org z uporem nazywają „cedrem” tamtejszą syberyjską poczciwą sosnę, a raczej limbę, bo Pinus sibirica jest bliźniaczką naszej tatrzańskiej limby, a raczej nasza jest plejstoceńskim (czyli epoko-lodowcowym) odpryskiem-reliktem syberyjskiej przetrwałym na wyspie chłodu, którą Tatry. Prawdziwe cedry nazywają się w botanicznej łacinie Cedrus nie Pinus, wyglądają jak zimozielone modrzewie i rosną na Południu, w górach Turcji, Libanu i Atlasu, i w Himalajach. Na Syberii nie, nigdy! Bo nie ten klimat. Nawet u nas, chociaż do syberyjskich mrozów nam daleko, wymarzają. Sadzone w parkach spotyka się dopiero po południowej stronie Karpat (np. w Użhorodzie).

Cedr w Użhorodzie, foto Autor.
Dlaczego Rosjanie syberyjską sosnę nazwali cedrem, кедр po ichniemu? To było szersze zjawisko. Europa jest ogólnie uboga w gatunki nagonasiennych czyli iglastych. Dość wspomnieć, że u nas na Mazowszu, po wytępieniu modrzewia, pozostał tylko jeden, słownie jeden gatunek rodzimego naturalnie rosnącego drzewa iglastego, mianowicie sosna zwyczajna Pinus silvestris. (W Anglii, choć lepszy klimat, też z natury rósł tylko jeden gatunek: cis.) Podczas gdy w takiej Północnej Ameryce samych gatunków sosen jest około setki, a rodzajów iglastych... liczę... palców brakuje... co najmniej 14. Europejczykom kolonizującym inne kontynenty brakowało nazw dla drzew iglastych! Ale mieli Biblie, a w Bibliach pisało o drzewie iglastym, które miało nazwę – nazywało się cedr, cedar, cèdre, cedro, кедр – ale nie miało desygnatu, bo skoro cedry w Europie nie rosną, to Europejczycy nie wiedzieli, jak wyglądają. Więc spotykając coś dziwnego i iglastego, nazywali je w czambuł cedrem. Cedrami nazywano jałowce, żywotniki, cyprysiki, cypryśniki, „kalocedry”, „podokarpy” i inne, a w Syberii tamtejszą sosnę, która na tyle różniła się od jedynej znanej Rosjanom sosny P. silvestris (np. ma jadalne nasiona), że potrzebowali dla niej osobnej nazwy.

Cypryśnik-Taxodium w Gaworzycach na Śląsku, foto Autor 2006.
Czy to monumentalne Drzewo jeszcze istnieje?
W www.anastazja.org są przepisy, jak wyhodować „cedr” z nasienia. Drodzy Autorzy! Nie psujcie ludziom w głowach. Sadzonki limby można kupić w sklepach ogrodniczych, a cedrów, tych prawdziwych Cedrus, nie Pinus, i tak w Polsce się nie urośnie, zresztą nie nimi Anastazja dzwoni.
Oshem (tak go odmieniać?) ostatnio się zainteresowałem, bo właśnie dzisiaj gdyby żył (a zmarł 23 lata temu) miałby urodziny – mam na myśli oczywiście Chandrę Mohan'a Jain'a vel Bhagwan'a Shree Rajneesh'a, który na rok przed śmiercią rezygnując z wszystkich poprzednich imion, przydomków i tytułów kazał się nazywać krótkim zenowskim tytułem Osho, pod którym żyje – w pamięci – nadal. (Lem to przewidział!, tyle że w jednym jego opowiadaniu mistrz przybrał imię „Oh”.) Dlaczego wspominam go po Megrem, Anastazji i ich cedrach? (koniecznie Ringing Cedars, dzwoniących, genialne – nieustannie podziwiam tę mantrę, Nobla wartą!) – bo był podobną kreacją. Tyle, że u niego „literatura” ściśle zrosła się z „życiem”. Rajneesh stworzył „literaturę”, której sam był żyjącym i namacalnym bohaterem. I ciekawe, póki on sam tę „literaturę” kreował, szło mu. Kiedy jednak ster przejęła ta koszmarna baba Sheela Silverman, wrabiając go w swoją własną bajkę na 260-kilometrokwadratowym, więcej niż niejedna gmina w Polsce, prywatnym ranczu „Rajneeshpuram” w stanie Oregon – to Guru stracił kontrolę... Ciekawe byłoby miesiąc po miesiącu przeanalizować ówczesne postępy szaleństwa Rajneesha... Za które zapłacił upadkiem, tym boleśniejszym im z większego iście boskiego wyniesienia. Tak kończą bogowie... – chce się złośliwie westchnąć czytając jego dzieje. I znów sugestia dla Autorów: warto żeby Ktoś w Tarace więcej o nim napisał. Tym bardziej, że ogłosiłem (w Tarace) książkę jego uczennicy o tantrze.

Bhagwan Rajneesh, z: www.ahastories.com/OSHOdiscourses.htm
Temat e-petycji powstał wczoraj o świcie (świt teraz koło ósmej rano...), kiedy E.K. przysłał mi alarm, że oto powstaje pacyficzna strefa wolnego handlu, trwają negocjacje ją konstytuujące, za chwilę położone będą podpisy głów tamtejszych państw i mocarstw... Co nas to obchodzi, kto z nas (niech się przyzna) widział w ogóle ten Pacyfik i wie jak smakuje? Obchodzi o tyle, że jakoby stwarza precedens, że firmy będą mieć prawo pozywać i zaskarżać państwa, gdy te uchwalą ustawy ograniczające im swobodę handlu. Pięknie, oto międzynarodowe prawo staje na straży wolności handlu! Ale nie ciesz się zając (słuchamy Zion Train...!), bo wtedy gdy np. Nowa Zelandia zabroni uprawy genetycznie modyfikowanej marchewki odpornej na randap wyhodowanej (wysyntetyzowanej!) przez Monsanto, to Monsanto będzie miało prawo zaskarżyć Nową Zelandię o naruszanie jego prawa człowieka do wolnego handlu, a że ma więcej kasy niż trzy Nowe Zelandie, wygra. Kiedy tam się zacznie praktyka nadrzędności praw i interesów korporacji nad narodami, to poleci dalej i za chwilę będzie u nas w UE. Więc www.avaaz.org, organizacja od wysyłania petycji, woła międzynarodowym wielkim głosem: ślijcie petycje, żeby ten punkt konstytucji Pacyficznej Strefy zablokować, powstrzymać. Zanim będzie za późno.
Zapetytowałem? Zaprotestowałem? Nie. Dlaczego? Powodów mnóstwo. Raz, nie zwykłem na gwizdek coś podpisywać i słać, moja chata z kraja, mam czas do namysłu, polski chłop i jego wnuk nie takie rzeczy przetrzymał, i cara, i hitlera i Zygmunta Baumana. Dwa, nie znam na tyle angielskiego, żebym zrozumiał oryginalne teksty prawnicze, o co w nich naprawdę chodzi, a wierzyć jakimś międzynarodowcom... tak od razu, nie uwierzę. (Bo może to socjaliści neokomuna pod pretekstem walki z Monsantem, GMO i randapem chcą skasować wstrętny im, a mnie miły wolny rynek?) Szczególnie, że zniesmacza mnie ta reklama, na której ugarniturowane „monsanto” zabiera się do szampana i w ogóle idiotyzm wykonania tego niusa czy spota. Do Polaka nie mów jak do idioty, Międzynarodówko taka lub inna. Nie pokazuj mu takich śmiesznych obrazków. Po czwarte, jest tyle spraw, które bardziej i naprawdę mnie bolą i na które – żeby je zmienić, odkręcić, uleczyć – nie żałowałbym nie tylko wysłania maila, ale i swoich pieniędzy i czasu. Gdybym miał cień nadziei, że to będzie skuteczne. Przykłady? Żeby na przykład odsunąć dziwaczny konwentykl idiotów od wpływu i kierowania Puszczą Białowieską; gdy o tym się czyta, na rzyganie się zbiera. Albo rzeź naszych wędrownych ptaków, która dwa razy w roku odbywa się w Libanie, Egipcie, Turcji i na należącym do UE Cyprze. Więcej takich spraw jest i nie chcę ich deprecjonować rzucaniem myślo-skrótami. Z randapem też trzeba będzie w końcu coś zrobić. Wiele jest rzeczy na tym świecie do naprawienia. Ale może najpierw wyćwiczmy swoją sztukę miecza na walce z bardziej realnymi namacalnymi i dotkliwszymi wrogami?
Z: wykop.pl
◀ Trzecia polska saturnowa noc lub zima ◀ ► Co mają czytać poganie? ►
Komentarze
Czyli, zareagowałaś "prawidłowo", z punktu widzenia nadawcy.
A ja zareagowałem inaczej: "Awaaz.org widocznie uważa mnie, polskiego czytelnika, za głupca, skoro wabi mnie (a raczej straszy) takimi fotkami."
Moim zdaniem postać samej Anastazji jest fikcyjna jak też wiele wręcz fantastycznych przygód opisanych w tych książkach nie ma najmniejszego związku z rzeczywistością.
Trzeba jednak przyznać , że książki Władimira Megree głęboko poruszyły całkiem spore rzesze ludzi, podobnie jak przed laty zrobiły to książki Carlosa Castanedy.
Pomimo dużej ilości fikcji, trzeba jednak przyznać że są w tych książkach bardzo wartościowe rzeczy, które przyczyniają się do wzrostu świadomości ich czytelników.
Osobiście uważam że najistotniejsza w tych książkach jest idea tzw "siedlisk rodowych", które już zaczęły powstawać w różnych częściach świata (min w Polsce).
Myślę że coś dobrego może z tego wyniknąć :)
"Literaturę" rozumiem tu nie dosłownie jako pisanie tekstów do czytania (dlatego to słowo biorę w cudzysłów), tylko jako tworzenie pewnej fabuły lub scenariusza, który jest prezentowany odbiorcom, którzy mogą to czytać, słuchać, oglądać, brać w tym udział. Osho wymyślił znakomity scenariusz ze sobą w roli głównej i go bardzo wdzięcznie odgrywał, przed zachwyconymi followers. Bo to nie byla literatura pisana-czytana, tylko robiona. Ale to była literatura... Jednak.
Aby komentować Zaloguj się lub Zarejestruj w Tarace.


